Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-11-2017, 20:06   #169
Lunatyczka
 
Lunatyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputacjęLunatyczka ma wspaniałą reputację
Jack wypadła z sypialni, jakby się paliło, co prawda, to co się działo na zewnątrz nie było pożarem, ale niewiele mu do tego brakowało. W pierwszej chwili Jack zupełnie zmroziło i nie mogła postanowić co chce zrobić. Pomóc Davidowi, słuchać dalej, rzucić czymś w zamaskowanego napastnika czy po prostu wyciągnąć telefon służbowy i dzwonić po wsparcie, bo właśnie chcą im zabić Nadzorcę. A potem David wypowiedział imię Mazzentrop, wskazał na Dove, powiedział o Beckett i ujawnił, że jest ona żywiołem Błyskawicy i świat nagle przyspieszył. Szron, który pojawił się w pokoju, sprawił, że Jack oderwała wzrok od Lovana i popatrzyła na nieznajomego
- Ty.. Ty zabiłeś Marco - myślała, że wypowiada te słowa na głos, ale były ledwie szeptem. Zadrżała cała, ze strachu, który ją ogarnął i patrzyła na Jakiro to na nieznajomego. - Beckett jest w domu, ma wolne - odpowiedziała machinalnie na ostatnie pytanie, jakby było rzuconym w jej kierunku rozkazem. Zamknęła za sobą drzwi do sypialni słysząc ujadającą i najwyraźniej bojącą się przekroczyć próg pokoju Lulu. Działała instynktownie, bez pomyślunku. Miała na sobie krótkie spodenki, w których spała i bluzkę na ramiączka, narzuciła na siebie lekką bluzę, bo przecież nie musi się ubierać skoro będzie musiała się przemienić. Adrenalina na razie chroniła ją i choć Dove całkowicie zdawała sobie sprawę, co insynuował nieznajomy, a do czego przyznał się David, jej świadomośc na razie schowała te fakty głęboko, by nie przysłoniły jej szerszej perspektywy i pozwoliły działać.
- Jedźmy - powiedziała beznamiętnym głosem, unikając wzrokiem Davida. Zgarnęła z blatu kuchennego kluczyki do służbowego auta i telefon Lovana - ten prywatny. - Ale zostawisz go… Sama się nim potem zajmę. - nawet nie odwracając się w kierunku Jakiro powiedziała do zamaskowanego mężczyzny. Jednocześnie też wybrała ostatnie połączenia na telefonie jej szefa i wybrała numer Smauga, zaraz przykładając aparat do ucha.

W tym czasie gdy ona szybko ogarniała się, zamaskowany obcy stał w bezruchu na środku mieszkania, mając twarz skierowaną na leżącego i trzymającego się za gardło Lovana. W pewnym momencie powiedział cicho:
- Ok, mam.
Nie było to na pewno skierowane do niej. Musiał rozmawiać z kimś innym. Być może przez tą maskę.
W każdym razie w następnej chwili zrobił dwa kroki i wyskoczył przez okno przebijając się przez szybę jakby była z cukru.
Dove zatkało bo byli na dziesiątym piętrze. Odruchowo podbiegła do okna i ponownie przeżyła szok. Wiało przeraźliwie zimnym wiatrem, a z nieba zaczął prószyć śnieg.
Tymczasem zabójca Marco po kilku sekundach wylądował na chodniku przed blokiem, nagle wyhamowywując kilka metrow nad ziemią. Szybko pobiegł i wskoczył na zaparkowany nieopodal sportowy motocykl i ruszył z piskiem opon. W jednej chwili zniknął za budynkiem, kierując się w kierunku zachodniej części miasta, gdzie swoje mieszkanie miała Beckett.
Dove mrugała wyglądając przez okno. Przyciągnęła materiał bluzy bliżej siebie, osłaniając się przed kąsającym zimnem. Wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, ale zwarcie, do jakiego doszło w jej obwodach, nie pozwoliło jej zebrać myśli i wypowiedzieć nawet jednego słowa, o składnym zdaniu nie wspominając. Bała się spojrzeć na Davida, dlatego tępo wpatrywała się w zakręt, za którym zniknął motocyklista. W ręku wciąż trzymała telefon, który wybierał numer Smauga i dopiero pierwsze biiiip, otrzeźwiło ją na tyle, że przyłożyła smartfona do ucha modląc się by Jack odebrał i to szybko.
Po trzech sygnałach, jakby to był standard którego zawsze się należało trzymać, Vellanhauer odebrał.
- Smaug, słucham? - mogło się wydawać, że o tej porze każdy mógł być zaspany ale nie on. Głos miał pewny i silny.
- Tu Cheza - zaczęła, a potem nabrała powietrza, by wyrzucić z siebie na jednym wydechu - Nie mam czasu wyjaśniać, ale zaraz w Buenos Aires pojawi się Mazzentrop, powiadom kogo trzeba.
- W formie zbroi czy to incognito? - dopytał przytomnie, choć wieść była jedną z najgorszych jakie można było przekazać.
- Zbroi. Planuje przejąć żywioł Błyskawicy - Jack weszła w tryb pracy, mówiła jak robot, ze spokojem w głosie, choć jej spojrzenie w tej chwili właśnie ćwiartowało Davida na kawałki.
- Skąd się ten żywioł tam wziął? - zapytał, ale słyszała jak szybko się porusza, chyba biegł.
- Sekunda - zwróciła się do Smauga odwracając w kierunku Davida.
- Zbieraj się, jedziesz naprawiać to co spieprzyłeś - chłód w jej głosie był niemal namacalny.
- Beckett ma żywioł, Lovan ją sprzedał - wyjaśniła Smaugowi, samej ruszając w kierunku wyjścia, bo nie miała więcej czasu na zmarnowanie.
Tym razem go zaskoczyła. Aż na chwilę przystanął.
- Niech to zostanie na razie między nami. Nie eskalujmy problemów poza ten z Mazzentropem - mówił gorączkowo, pewnie analizując sytuację. - Dam znać Białemu, lecę do was. Uciekajcie jeśli dacie rad… - urwało połączenie.
- Cholera - zaklęła Spoglądając na telefon.

Nagle wysiadło światło. Przestała działać lodówka i inne sprzęty w kuchni. Szybkie spojrzenie przez okno uświadomiło ją, że prąd wysiadł w całej dzielnicy, jeśli nie mieście.
Jack zmarła z telefonem w dłoni. Rozejrzała się gorączkowo wokół i cisza, która zapadła po wyłączeniu się wszystkich elektronicznych urządzeń w domu była prawie, że bolesna. Spojrzała na Lovana jasnymi tęczówkami, w które dopiero teraz wkradł się strach.
- Zginiemy przez Ciebie.
Nie odparł nic, tylko powoli się podniósł. Unikał jej spojrzenia jak ognia.
Coś w niej pękło, serce, wola.. nieważne czym to było, ale sprawiło tyle, że Jack podeszła do Lovana i wymierzyła mu siarczystego plaskacza. Była wściekła, przerażona jak nigdy i zupełnie nie wiedziała co robić.
- Ocknij się do cholery! – krzyknęła na niego, by zmusić obdarzonego do działania, bo nie mogła zostać z tym wszystkim sama.
- On już tu jest, jeśli nas odcięło, nie zdążymy już do Beckett, ale możemy mu uprzykrzyć życie. Jakie on ma dokładnie moce?
- Żywioły lodu i powietrza. Nie wiem więcej - odparł natychmiast. Potarł ręką po policzku, ale widać było, że go otrzeźwiła. - Ruszajmy, formę zbroi zachowajmy na jak najpóźniej. Musimy pomóc jej uciec - mówił to z wyraźnym ciężarem, czuł się winny i nie miał jak tego ukryć.
Jack już nic nie odpowiedziała, bo jedyne co mogła powiedzieć, to obelgi i oczywistości wywarczane w jego kierunku, a które on dokładnie mógł odczytać z jej spojrzenia. Nigdy tak na niego nie patrzyła, zupełnie jakby był kimś obcym. Nałożyła trampki na nogi i przeskakując, po wyłamanych drzwiach wyszła, a właściwie to wybiegła z mieszkania, by dostać się do służbowego auta, nie mieli nawet ułamka sekundy do stracenia.
Lovan był tuż za nią, rozglądając się.
- Daj, poprowadzę, lepiej znam miasto.
- A co pozwiedzałeś szukając miejsca na ukryte biuro? – prychnęła, ale rzuciła w niego kluczykami.

[MEDIA]http://m.wm.pl/2014/06/z9/kluczyki-198577.jpg[/MEDIA]

Nie odpowiedział na tą zaczepkę.
- Musimy uruchomić siły SPdO. Na Mazzentropa to i tak będzie miało, ale choć trochę zwiększymy nasze szanse… Tylko to po drugiej stronie miasta niż mieszkanie Beckett - zauważył.
- Jedź do SPdO... ja pojadę do Beckett, wiem gdzie mieszka. – odpowiedziała nawet na niego nie patrząc. Mieli dwa auta służbowe i choć rzadko z nich korzystali to była ta okazja, kiedy mogło się to przydać. Nawet nie patrzyła na Lovana, wypowiadając te słowa. Była wściekła na niego, ale nie potrafiłaby ukryć, że się boi nie tylko o swoje życie, ale i o jego, mimo wszystko.
- Ok. Jeśli będzie możliwe, niech się przemieni i od razu ucieka na drugi koniec kontynentu. Powinna to zrobić po sieci albo torach kolejowych. Tylko… Mazzentrop pewnie zaczął od odcięcia miasta. Ja bym tak zrobił - wyjaśnił. - Myślę… Sprowadź ją do portu. Podmorska sieć może ją wyrzucić na drugi kontynent. Sprowadzę tam wszelkie siły jakie będziemy mieli.
- Tak zrobię - nie spojrzała na niego kiedy, znalazła się na parkingu, przebiegając pomiędzy obcymi autami, próbując się dostać do jej własnego. Otworzyła drzwi przyciskiem i centralny zamek puścił, pipcząc przy tym cicho, dając znać o pozycji auta gdyby zapomniała gdzie je zaparkowała. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie wiedziała co i jak ująć to co chciała przekazać. Więc jedynie westchnęła kręcąc głową do własnych myśli.

Mężczyzna otworzył samochód i sięgnął do schowka.
- Podejrzewam, że to będzie najlepsza forma kontaktu - wyciągnął krótkofalówkę. - Powinnaś mieć u siebie taką samą.
Wziął głębszy oddech, ale jedyne co zdołał powiedzieć to:
- Uważaj na siebie. - po tych słowach wsiadł do samochodu i wyjechał z podziemnego parkingu. Na szczęście brama była otwarta, inaczej musieliby siłą ją wyważyć.
Ona wkrótce podążyła w jego ślady. Wcześniej wyciągnęła swoją krótkofalówkę i nastawiła na nasłuch. Przez szumy odzywały się czasami głosy funkcjonariuszy SPdO, którzy wpadli na podobny pomysł, ale byli daleko więc się nie wtrącała, żeby nie powodować niepotrzebnego zamieszania.
Drogi pokrywała już kilku centymetrowa warstwa śniegu. Już po pierwszym kilometrze spostrzegła skutki niespodziewanej zimy w kraju, który taką pogodę w ciągu ostatnich stu lat widział dopiero drugi raz.
Mnóstwo większych i mniejszych stłuczek, ludzie nie mogący ruszyć z miejsca… Wyglądałoby to dosyć komicznie, gdyby nie świadomość w jakiej sytuacji wszyscy byli.
Ona sama na szczęście pochodziła z stosunkowo zimnego Illinois i śnieg na drodze nie był dla niej czymś niezwykłym. Musiała wszak uważać, gdyż nie miała przystosowanych do takich warunków opon.
Na szczęście Argentyńczycy tak bardzo sobie źle radzili z jazdą, że z rzadka mijała jakikolwiek inny pojazd na drodze.
Była w połowie drogi gdy rozmowy z krótkofalówki przybrały na sile. Z kontekstu wynikało, że rozmawiają funkcjonariusze w bazie SPdO.
- Martinez, uruchomiłem zapasowy generator, można włączyć światła.
- Oliviera, włączam. Jest! Teraz tylko… O kurwa.
- Zamorano, co jest?!
- Oliviera, na zewnątrz…
- Jakiro, każdy kto mnie słyszy niech się wycofa!
- wtrącił się w to wszystko Lovan - Atak Mroku, powtarzam to atak Mroku!
- On jest… - Oliviera urwał w połowie zdania.
- Ewakuacja! Każdy kto może na aleję Brazylijską! - David powtarzał co chwilę, jakby samymi słowami chciał zaprzeczyć temu co tam się właśnie dzieje.
Jack cicho zaklęła w głowie. Lovan instruował swoich ludzi, nie było sensu, więc właczać się w rozmowę i próbować dawać im inne instrukcję. W czasie kryzysu powinna być jedna decyzyjna osoba, a nie pięć. Dove miała za to inny plan. Wzięła krótkofalówkę i nacisnęła przycisk by zainicjować nadanie komunikatu.
- Cheza - przedstawiła się. - Jakiro - ciężko było jej wypowiedzieć ten pseudonim - spróbujcie go jakoś zatrzymać w tamtej części miasta. Jestem w połowie drogi. Potrzebuję czasu. - odłożyła krótkofalówkę na miejsce, próbując się dalej przebić przez oblodzone ulice.


- Jakiro, zrobimy co w naszej mocy - usłyszała w odpowiedzi, ale głos mu drżał, trudno bylo wzniecić choć iskierkę nadziei w tej sytuacji.
W tym czasie wjechała na ostatnią prostą. Musiała jeszcze bardziej zwolnić, śnieżyca ograniczała widoczność do kilkunastu metrów. W pewnym momencie nie zdążyła wyhamować i wbiła się w tył ciężarówki stojącej w poprzek drogi.
Na szczęście byla już blisko i po przejściu przez ulice będzie już na docelowym osiedlu. Wtedy też przez padający gęsto śnieg zauważyła zieloną poświatę.

Cheza zaklęła, znowu. To nie był dobry dzień, a zapowiadało się, ze będzie jeszcze gorszy. Zabrała krótkofalówkę i przypięła ją do spodni. Po tym wysiadła z auta, próbując wyczuć podłoże, co by nie wywinąć orła na lodzie. Utrzymawszy równowagę, opatuliła się szczelniej bluzą i nałożyła kaptur na głowę. Obejrzała się na zniszczone auto, ale po chwili doszła do wniosku, że jeśli się nie ruszy to za kilka chwil, to naprawdę będzie jej najmniejszym zmartwieniem. Rudowłosa ruszyła więc w kierunku budynku, gdzie mieszkała Beckett, a para lecąca z jej ust wcale nie napawała jej optymizmem. Próbowała wzrokiem przebić się przez śnieżycę, by nie zostać nagle przez kogoś zaskoczoną.
Zielona poświata przybierała na sile, jakby ktoś włączył halogen w tym kolorze. Po kilkunastu metrach wreszcie zauważyła jego źródło. Był nim nie kto inny jak Void, którego otaczała intensywna zielona poświata.
Dove miała wrażenie, jakby go chroniła.
Naprzeciw niego stała w postaci zbroi Beckett. Po jej całym ciele rozchodziły się błyskawice, co sprawiało wrażenie jakby była zdenerwowana. Wokół jej stóp było pełny fragmentów gruzów i szkła. Nie można było tego potwierdzić wzrokowo, bo śnieżyca przesłaniala widok, ale Jack mogła być pewna, że Isobel wyskoczyła w formie zbroi z budynku.
Zastępca Nadzorcy Światła na Amerykę Południową zawahała się. Nie wiedziała co sądzić o tej scenie, jakie zamiary miał mężczyzna, otoczony zieloną poświatą, co myślała Beckett, czy błyskawice przeskakujące po jej ciele świadczyły o tym, że wiedziała o swojej mocy, czy to działo się bez udziału jej świadomej woli. Nie miała jednak czasu, bo nie była pewna na jak długo ich funkcjonariuszom i Jakiro uda się powstrzymać Mazzentropa. Dlatego niewiele myśląc ruszyła żwawiej w ich kierunku.
- Isobel! - krzyknęła w kierunku swojej podwładnej - Isobel, musisz pójść ze mną i to już!
Zwróciła tym krzykiem uwagę ich obojga. Przez chwilę oboje patrzyli na Dove.
- Szefowo! - głos Beckett był pełen strachu. - On mnie zaatakował! Co się dzieje?!
Void zacisnął pięści, a poświata wokół niego zmalała.
- Każ jej wrócić do ludzkiej postaci, albo ją tu na miejscu zabiję! - warknął ze złością. - Zaraz Mazzentrop ją wytropi!
- Beckett, wróć do ludzkiej postaci, natychmiast! - krzyknęła do swojej podwładnej, jednocześnie ściągając z siebie bluzę i zostając tylko w samej koszulce. - Nie mamy czasu na tłumaczenie, musisz bez sprzeciwy wykonywać co mówię. Już. - dodała stanowczo na koniec, dopiero wówczas spojrzała na mężczyznę.
- Masz wciąż ten swój motocykl?
Isobel podniosła ręce w geście zdziwienia, ale gdy okazało sie, że Dove zna tego świecącego na zielono to przestała się opierać i wróciła do ludzkiej postaci.
Void odetchnął z ulgą i natężenie jego zielonej poświaty zmalało.
Odwrócił się i podszedł do Jack.
- Rozbiłem go podczas jazdy tutaj. Pogoda mnie zaskoczyła bez zimówek - dodał.
Sięgnął po porzucone ubrania Chezy i bez słowa podał je nagiej Beckett.
- Masz jakiś plan? - zwrócił się do rudowłosej, która zaczynała się coraz bardziej trząść z zimna.
- Isobel musi się dostać do portu i to szybko, ale ja sama też trochę rozbiłam auto - skrzywiła się nieznacznie, niezbyt zadowolona z odpowiedzi Voida. Objęła ramiona dłońmi, rozcierając je by wykrzesać trochę ciepła - Beckett - zwróciła się do obdarzonej - musimy Cię jak najszybciej wyciągnąć z Beunos Aires, masz swoje auto?
Kobieta pokiwała energicznie głową, ale nagle spojrzała za siebie, w kierunku swojego mieszkania, z którego ziala teraz spora dziura.
- Tylko kluczyki… tam chyba są… - wskazała.
Tymczasem zatrzeszczała krótkofalówka Jack.
- Jakiro. Cheza, przed chwilą mieliśmy spotkanie z Mazzentropem, ale nagle odleciał, bądź ostrożna! Przegrupujemy się i lecimy do portu! - głos Lovana drżał.
- Cheza. Jestem już z Beckett, mamy problem z dostaniem się do portu, ale coś wymyślę. - odpowiedziała swojemu szefowi i spojrzała na Voida, by zaraz potem wbić wzrok w nowo zelandkę.
- Isobel, podejrzewam, że Twoja moc, będzie w stanie wykrzesać na tyle ładunku elektrycznego i iskry, by odpalić jakieś auto, bez kluczyków. Nie mamy czasu, Mazzentrop może tu być lada chwila.
- NIE PRZEMIENIAJ SIĘ! - ryknął Void. - Zostańcie w ludzkich postaciach, inaczej wyczuje was przez żywioł wiatru lub ten śnieg - dodał spokojniej. - Stańcie blisko mnie - zakomenderował. Na chwilę zawiesił spojrzenie na pozbawionej ciepłego ubrania Dove. Westchnął i ściągnął swoją kurtkę, podając ją jej. Sam został w czarnej bluzie z kapturem narzuconym na głowę.
- Idziemy moim tempem - oznajmił, po czym wyciągnął na boki ręce i jego zielona aura powiększyła się, tworząc swoistą kopułę wokół niego i obu kobiet.
- Prowadź do portu - zwrócił się do Dove, - nie znam miasta.
Beckett ciągle oszołomiona wydarzeniami kilku chwil, ubierała właśnie buty i spodnie, które wypadły razem z szafką z jej mieszkania.
- Co tu się kurwa dzieje?! - rzuciła trzęsąc się, nie wiadomo czy z zimna, czy strachu.
- Wyjaśnię Ci, jak już będziemy bezpieczni. Mazzentrop jest w mieście i Cię szuka, tyle musisz wiedzieć - odparła swojej podwładnej, zrównując krok z Voidem. Założyła kurtkę, której jej dał nie specjalnie protestując.
- Kiedy dotrzemy do portu, przemienisz się i przy pomocy swojej mocy przeniesiesz się po rurach, na drugą część kontynentu, zrozumiano? Na razie najważniejsze jest Twoje bezpieczeństwo, więc wykonujesz moje polecenia, bez zająknięcia się. Jak mówię, że masz uciekać, to uciekasz, jak mówię, że masz się schować to się chowasz - miała bardzo stanowczy, jak na nią głos, a na zazwyczaj pogodnej twarzy nie było śladu wesołości - Teraz idziemy razem z nim, do portu. Żwawo - dodała na koniec, prowadząc Beckett i Voida przez nienaturalnie oblodzone Buenos Aires.
 
Lunatyczka jest offline