Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2017, 00:36   #252
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Alice Harper


Alice poczuła, że znika. Obraz jaskini i istot w niej zebranych zatarł się przed jej oczami. Wnet nie pozostało nic prócz pustki.

Zaczęła spadać w głąb siebie. Poprzednio zaprowadziło to ją do astralnego wymiaru pełnego gwiazd, planet, komet i innych ciał niebieskich. Mknęła wraz z Joakimem do najwierniejszego odzwierciedlenia domu, jakie znała. Znajdowało się przy pięciu innych gwiazdach, których niestety nie zdążyła poznać. Mieli dołączyć do idealnej konstelacji. Ich cichej przystani. Bezpiecznego schronienia.

Tym razem również mknęła psychicznymi korytarzami, jednak te zdawały się kompletnie inne. Na pewien sposób były znajome, choć Alice nie pamiętała ich. Czy wędrowała nimi podczas snu? Czy w te rejony zapuszczała się podświadomość śpiewaczki, kiedy ta była nieprzytomna? Czy właśnie dzięki temu astralnemu lunatykowaniu dwukrotnie napotkała Joakima, gdy go jeszcze nie znała?

Wnet wyczuła koniec drogi. Za nim znajdowała się kulista przestrzeń. Harper niepewnie weszła do środka, spoglądając na nieskazitelnie białą powierzchnię. Wnet uniosła się i poszybowała do ścisłego centrum pomieszczenia. Zrozumiała, że znalazła się w najczystszej manifestacji siebie. To tu mieszkało jej ego.

Kiedy trzecie oko Alice przyzwyczaiło się do bezkresnej, choć kojącej bieli, spostrzegła przed sobą kulę mogącą mieć nie więcej niż centymetr średnicy. Była piękna, hipnotyzująca i idealna. Wydawała się wykonana z kompletnie nieznanego materiału. Śpiewaczka instynktownie zrozumiała, że ma przed sobą czystą esencję samej siebie. Tym, kim była, kim jest i kim zostanie. Wyciągnęła rękę, chcąc dotknąć bezcennego skarbu, w którym tkwiła zapisana cała jej istota. Jednak nagle odwróciła się. Usłyszała trzask.

Spostrzegła, że białe ściany sfery przebiły miriady fioletowych, dzikich pnączy. Wbiły się od zewnątrz ostrymi końcówkami i zdołały przedostać się do środka. Alice wyczuła z nich psychiczny zapach Tuonetar. Rozgałęziały się i oplatały powierzchnię kuli niczym pasożyt. Wnet zaczęły splatać się i wyciągać w kierunku Alice. W stronę miniaturowego ładunku zawierającego jej całą istotę. Śpiewaczka przypomniała sobie widok białej maski bogini umarłych, kiedy ta zaczęła oplatać twarz jej zmarłego ciała. Odniosła wrażenie, że patrzy na to samo, tylko przedstawione w inny sposób.

Pnącza atakowały z wielu stron. Wyciągały się niespiesznie, jednak niestrudzenie i bez chwili spoczynku. Harper poczuła ukłucie paniki. Jeżeli nic nie wydarzy się… jej istnienie zostanie kompletnie wymazane. Przestanie istnieć.

Tymczasem z kulistej istoty Alice zaczął pączkować drugi, bliźniaczy twór. Miał ten sam kształt i wielkość, jednak inny kolor - złoty. Wydawał się znacznie starszy, bardziej mistyczny i… nieco śpiący, jakby leniwy i nie do końca rozbudzony. Zaczął niespiesznie obracać się wokół własnej woli. Wirował coraz prędzej. I jeszcze szybciej. Wtem wysunęła się z niego ręka naturalnych rozmiarów oraz dwie błyszczące bransolety. Następnie kolejna kończyna górna wyskoczyła na zewnątrz i wnet obie zaparły się, podnosząc tułów. Na jego szczycie widniała piękna kobieca głowa. Alice dostrzegła nos i usta - bardzo podobno do jej własnych, jednak oczy błyszczały tak jasnym blaskiem, że reszta twarzy pozostawała niewidoczna. Z czubka włosów wyrastał świetlisty róg. Tkwił okryty złocistą koroną. Istota wydawała się wspaniała i potężna, a jednocześnie… znajoma. Wnet pozostałość sfery, z której pojawiła się postać, ściemniała. Rozproszyła się na podobieństwo fałd spódnicy. Na jej końcu czaił się ocean. Bezkształtna morska toń ciężko opadła w dół. Przedziwny byt stanął na jego falach.

Dubhe.


Lewą ręką dotknęła Alice w geście pocieszenia. “Obronię cię”, zdawała się chcieć przekazać. Prawą podniosła wysoko. Wysunęła się z niej fala pulsującego światła. Okazała się groźną barierą dla pnączy Tuonetar, nieziemsko trudną do sforsowania. Dziesiątki, tuziny, setki pędów rozbijały się o nią, jednak przeszkoda pozostawała niepowstrzymana.
A przynajmniej… tak się wydawało.
Kiedy esencja Dubhe obracała się z podniesioną, odpędzającą potwory ręką, Alice obróciła się, tknięta przeraźliwym uczuciem. Spostrzegła jedno niewielkie, prawie niedostrzegalne odgałęzienie, które zdołało przedrzeć się przez świetlisty blask. Wygięło się w stronę kuli stanowiącej esencję Alice. Jej właścicielka otworzyła usta w przerażeniu, widząc, że przeklęte pnącze dotknęło najcenniejszego ze skarbów.

Lotte Visser


Lotte śladem swoich towarzyszy zdrzemnęła się na godzinę. Warunki ku temu były zadziwiająco dobre - miękkie siedzenia, odprężający szum za oknami, przyjemny zapach sosnowego odświeżacza powietrza. To okazało się świetnym i znaczącym zastrzykiem energii. Kiedy obudziła się, pozostali również nie spali.

Samolot zniżał się do lądowania w porcie lotniczym Keflavik - największym lotnisku w Islandii. Kadłub zawisł nad malowniczym półwyspem Reykjanes.
- W jego okolicy występuje duże nagromadzenie aktywnych wulkanów. Lawa wypływa z nich i użyźnia powierzchnię. Brzmi świetnie. Nie wiem, czemu w Pompejach tak panikowali - Edmund zażartował.
- Być może nie chcieli mieć zbyt żyznych ziemi - odparła Katherine. - Urodzajne pola byłyby zbyt silną przynętą dla Imperium Osmańskiego - wyjaśniała mądrym tonem.
- W każdym razie, na południowej połowie półwyspu znajdują się geotermiczne obszary wokół jezior Kleifarvatn i Krýsuvik - ciągnął Thomson. - Jest tu tyle naturalnego zasobu ciepła, że zbudowano nawet elektrownię geotermalną. W jej pobliżu znajduje się basen napełniony gorącą, zmineralizowaną wodą z tej elektrowni.
- Obiekt znany również jako Błękitna Laguna - dokończyła Katherine. - To jeden z ośrodków rehabilitacji dla członków IBPI o krytycznie podwyższonym Poziomie Wytwarzania Fluxu - dodała, po czym posmutniała, jak gdyby o czymś sobie przypomniała.


Port lotniczy znajdował się pięćdziesiąt kilometrów na zachód od Reykjaviku. Obsługiwał jedynie loty międzynarodowe. Posiadał również część pasów rezerwowanych dla prywatnych firm. I właśnie z jednego z nich skorzystał pilot odrzutowca.

Visser wyskoczyła z pokładu samolotu na asfaltową nawierzchnię. Stanęła na islandzkiej ziemi. Aż trudno było uwierzyć, że Helsinki znajdowały się aż trzy tysiące kilometrów dalej. Na oddalonej od reszty świata wyspie wydarzenia minionych dni sprawiały wrażenie nieśmiesznego żartu. Jak gdyby to wszystko było jedynie dziwnym snem.
- Zgadnij do jakiego państwa jest stąd najbliżej? - Edmund zapytał Kate.
- E… Grenlandii?
- Grenlandia to nie państwo.
- No to… do Norwegii?
- Nie, do Danii.
- Danii? Ale Dania jest przecież dużo dalej…
- Bo widzisz, Grenlandia jest najbliżej Islandii.
- Przecież odpowiedziałam o Grenlandii w pierwszej kolejności - Katherine zmarszczyła brwi ze zdziwienia i lekkiej złości. - No to najbliżej do Danii, czy do Grenlandii?
- Jak mówiłem, Grenlandia to nie państwo. A pytałem o państwo.
- Ciężko z tobą wytrzymać. Mówił ci to ktoś?
Edmund uśmiechnął się szeroko i spojrzał z dumą na Lotte. Zapewne odebrał to jako komplement.

Wnet weszli na teren lotniska. Dochodziła godzina 19:20, jednak czasu fińskiego. W Islandii wybiła 17:20 z powodu zmiany strefy czasowej. Zupełnie tak, jak gdyby lot trwał jedynie godzinę… lecz rzecz jasna to było tylko złudzenie.
- Może nie przestawiajmy zegarków - zasugerował Australijczyk. - Lepiej chyba nie zapominać o tym, że pozostajemy w rytmie Finlandii - westchnął.
- Patrzcie! - Katherine wyciągnęła palec w stronę strefy sklepów bezcłowych. - Właśnie tego potrzebujemy! - uśmiechnęła się szeroko niczym nastolatka zabrana po raz pierwszy do centrum handlowego.
- E… - Thomson rzucił Lotte porozumiewawcze spojrzenie. - Skoro właśnie mówiliśmy o czasie… nie jestem pewien, czy mamy go teraz tak dużo na to.
- Spokojnie - Katherine machnęła ręką. - Zaraz pójdę w ustronne miejsce i rozdwoję się. Dam klonowi torebkę z dokumentami i pieniędzmi. Zrobi dla nas zakupy, kiedy będziemy zmierzać do stolicy.
Ed uśmiechnął się szeroko, słysząc plan blondynki.
- A więc… macie jakieś specjalne zapotrzebowania? Rzecz jasna, oprócz ciepłych ubrań? - wnet rzuciła wzrokiem na wystawy, zastanawiając się, czy znajdzie się tutaj również wartościowy sklep odzieżowy.

Dziesięć minut później Edmund dobił targu w biurze na zewnątrz lotniska. Lotte nic z tego nie rozumiała, bo nie znała islandzkiego. Wsiedli obydwoje do wynajętego samochodu. Australijczyk zwyczajowo zajął siedzenie kierowcy. Wnet dołączyła do nich Katherine. Szybko ruszyli drogą Reykjanesbraut w stronę stolicy Islandii.

Przejażdżka wydała się Lotte niezwykle przyjemna. Lekko uchyliła okna, aby bryza świeżego powietrza wentylowała pojazd. Po prawej stronie widziała zielonobrązowe równiny i majaczące w oddali wzniesienia. Wydawały się spokojne, dostojne i odwieczne. Tkwiły tam długo przed narodzinami wszystkich pasażerów samochodu i będą trwać długo po ich śmierci. Ta perspektywa dziwnie kontrastowała z toczącą się wojną z fińskimi bogami, od której zależało… zapewne wiele.

Po lewej stronie znajdował się pas ziemi. Niedaleko za nim było morze, jednak Lotte nie widziała go z tej odległości. Edmund wydawał się lekko zahipnotyzowany i zamroczony surowym pięknem okolicy.
- Patrzcie, chyba widzę trochę wody - wychylił głowę przez okno.
Wzrok wszystkich instynktownie powędrował na lewą szybę. Przez kilka sekund wpatrywali się we fragment Atlantyku.

- JA PIERDOLĘ, RENIFERY! - wrzasnęła Kate siedząca na tylnym siedzeniu. - PRZED TOBĄ, ED!


Mężczyzna zdołał w porę uniknąć stada.
Z pełną prędkością uderzyli w latarnię.

Alice Harper


Alice otworzyła oczy. Ujrzała jedynie nieprzeniknioną czerń oraz miliony mroczków przypominających obraz niedostrojonego telewizora.
Nabrała powietrza. Płuca zachrzęściły, jak gdyby dotyk świeżej porcji tlenu był dla nich jedynie dawno zapomnianym wspomnieniem.
Podniosła ręce. Te wydawały się sztywne i ociężałe, jak gdyby nie używała ich od bardzo długiego czasu.
Dotknęła nimi uszu. Płatki małżowin były zimne. Zdała sobie sprawę, że słuch musi ją zawodzić, gdyż zamiast dźwięków słyszała jedynie szum zepsutego radia. Ten jednak wnet przyciszył się.
Wyciągnęła język i oblizała nimi wargi. Te były spierzchnięte i pokryte krwią. Miała słodki, metaliczny smak. Krążyły w niej granulki na w pół uformowanych skrzepów.

Podniosła się i usiadła.
Wróciła do świata żywych.
Jednak… gdzie się znajdowała?!


Witaj, moja droga.

Alice podskoczyła. Głos… dobiegał z wewnątrz. Prosto z jej umysłu.

Dwie doby. Jeszcze niecałe dwie doby i tamta istota przestanie cię ochraniać. Nie spotkałam nikogo, może prócz mego ukochanego, kto mógłby oprzeć się Dziewicy Śmierci. I na dodatek tak długo. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Kiedy jednak ów byt padnie… będę czekała. Zabiję go i wezmę ciebie całą dla siebie. Będziesz całkowicie pod moją mocą. Tak, jak obiecałam.

Alice poczuła smukłe palce Tuonetar. Dotykały jej serca. Ściskały je rytmicznie, raz za razem. O dziwo to uczucie wydawało się… przyjemne. Jedynie dzięki niemu żyła.

Dwie doby.

Lotte Visser


Lotte otworzyła oczy. Widziała przed sobą jedynie biały materiał poduszki powietrznej, która na szczęście zareagowała w odpowiednim momencie. Czuła się cała obolała, jednak nic sobie nie złamała, jak z ulgą stwierdziła.
- Ed… Kate… - jęknęła. - Jesteście cali?
Wnet z zabezpieczenia zaczęło uciekać powietrze, dzięki czemu Lotte miała większy manewr ruchów. Rozpięła pasy i nachyliła się do Eda. Jego również ochroniła poduszka powietrzna. Wyglądało na to, że mężczyzna stracił przytomność. Nie miał żadnej widocznej rany, ani śladów krwawienia. Musiało to być skutkiem uderzenia głowy o tył oparcia. Kręgosłup szyjny wydawał się w porządku, podobnie jak prędkość oraz głębokość wdechów i wydechów. Lotte nie mogła mieć pełnej pewności, jednak nie wyglądało to poważnie.

Kilka razy zamrugała oczami, aby te nabrały ostrości.
Ujrzała przednią szybę wybitą przez solidny trzon latarni.
A oprócz tego Katherine. Lotte prędko odwróciła wzrok. Kobieta musiała nie zapiąć pasów. Nie było cienia wątpliwości, że nie żyła.

Visser usłyszała stukanie do okna po prawej stronie. Ujrzała zaciekawionego renifera, który jeszcze raz postukał porożem, po czym zawrócił i zaczął biec za swoim stadem.

 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 18-11-2017 o 13:54.
Ombrose jest offline