Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2017, 01:14   #16
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Ta szarada zaczynała go już męczyć. Przyziemne problemy oddalały go od bogów, aż z duchowego uniesienia pozostała tylko pustka i gniew.

Odłączył się od rytuału - może trochę zbyt gwałtownie, jak na gust Hydry - i spojrzał Beshanowi w skryte pod wizorami hełmu oczy. Starożytny astartes tworzył imponujący na pierwszy rzut oka obraz. Kroczył onegdaj ramię w ramię z owianymi legendą bohaterami i złoczyńcami, osobiście pomagał Fałszywemu Imperatorowi ziścić jego bzdurne majaki o ludzkości rządzącej galaktyką, i był pośród tych błogosławionych wojowników którzy pierwsi odrzucili jarzmo Imperium i złamali bat jego obłudy. Dziesięć tysięcy lat walki o wolność i dobro ludzkości, dziesięć tysięcy lat doświadczenia w prowadzeniu wojny, dziesięć tysięcy lat na gromadzenie wiedzy o rzeczach, które wywróciłyby umysł śmiertelnika na lewą stronę w pojedyncze mgnienie oka. Imponujące - na pierwszy rzut oka. Gwrhyr znał prawdę.

Dziesięć tysięcy lat porażek. Dziesięć tysięcy lat szans, by zgnieść Imperium w proch. Dziesięć tysięcy lat roztrwonionych na wewnętrzne niesnaski i dbanie o własne interesy. Gdy Ghwryr patrzył na tak zwanych Weteranów Długiej Wojny, czuł obrzydzenie, dobrze ukryte pod płaszczem szacunku i kultu starych bohaterów. Pocieszał się czasem, że może taka jest wola Bogów - że nie pojawili się jeszcze słudzy godni tego, by zanieść żagiew zniszczenia w samo serce Imperium. To miało się szybko zmienić, pomyślał z błyskiem szaleństwa w przekrwionych oczach. Tymczasem jednak, mimo brzemienia dziesięciu mileniów zaprzepaszczonych nadziei na swoim koncie, Beshan był jednym z najpotężniejszych i najbardziej przydatnych sług Chaosu jakich Gwrhyr miał okazję poznać. Apostoł uśmiechnął się więc i przetarł zakrwawioną z wysiłku twarz pancerną dłonią, a szpony i zadziory jego rękawicy otworzyły na jego skórze świeże rany.

- Bracia i siostry. - Odezwał się w stronę Beshana, ale jego głos rozbrzmiał w syrenach i głośnikach ukrytych w paszczach gargulców i ustach posągów na całym statku. Nie przedstawiał się - każdy na statku znał jego głos. - Myliłem się, moje dzieci. Jak mogłem się tak bardzo pomylić! - Zawył. - Myślałem, że bogowie wystawiają nas na próbę. Tymczasem, inwazja nieprzyjaciela jest ich darem dla nas! Zrozumiałem to, kiedy zobaczyłem słabość, miałkość i strach tych, którzy ośmielili się podnieść na nas rękę. Zobaczyłem, jak niegodni są naszej uwagi, a co dopiero uwagi naszych patronów! Chwała Chaosowi!- Ryknął, odwracając się od Beshana i schodząc z podium. Upiór, którego Apostoł wysłał wcześniej do walki, wypłynął spomiędzy plastalowych płyt tworzących podłogę świątyni i położył mu niematerialne dłonie na ramionach, ciągnąc się za swoim mistrzem jak płaszcz sinego dymu. - Teraz wróg błaga nas o litość! O przebaczenie! O MIŁOSIERDZIE! - Zjawa zarechotała na te słowa obłąkańczym śmiechem. - Bracia i siostry, znam dobrze zawartość naszych zbrojowni. I choćbym szukał w nich tysiąc lat, nie znalazłbym tam tych rzeczy! Znalazłbym… miecze! Topory! Piły! Karabiny! BOMBY! RAKIETNICE! GŁOWICE! MIOTACZE PŁOMIENI I GRANATY! - Ghwryr z każdą mijającą chwilą nakręcał się, praktycznie wywrzaskując kolejne słowa przez vox. - Więc nasi nieproszeni goście, nasz dar od Bogów, będą musieli zadowolić się NIMI! Nie będę okazywał miłosierdzia! Będę WALCZYŁ! BĘDĘ WALCZYŁ! RRRRRAAAAAAAAAAAAAAAAAA! BĘDĘ WALCZYŁ! WALCZYŁ! WALCZYŁ! WALCZYŁ! - Na potwierdzenie swoich słów Apostoł zmiażdżył tąpnięciem buta baraszkującego mu pod stopami nurglinga. - Bogowie patrzą na MNIE, bracia i siostry, a JA patrzę na WAS! Ten, kto okryje się dziś chwałą, zasiądzie po MOJEJ prawicy! Radujcie się! CHWAŁA CHAOSOWI! - Połączenie zostało przerwane, a Gwrhyr zstąpił w przepastne czeluście świątyni, by tam dokonać woli bogów i roztrzaskać kości ich fałszywych sług.


***


Apostoł kroczył między śmiertelnikami jako półbóg z niebios. Siła, żywotność, nieokiełznana potęga jego formy była tak ordynarnie i bezsensownie wykorzystywana przez zaplute Imperium jako zwykłe narzędzie do prowadzenia wojny, kiedy oczywistym było że miał potencjał do znacznie wyższych celów. Gardził co prawda dekadencją i rozpustą niektórych swoich towarzyszy w Radzie, ale rozumiał potrzebę symboliki ksiąg spisanych krwią, płaszczy zszytych ze skóry i czaszek dyndających z każdego kolca zbroi, które pomagały zrozumieć prostym śmiertelnikom zawiłe meandry tego czym była i co znaczyła posługa bóstwom Chaosu. Musiał jednak przyznać, że sam nie był idealny i zupełnie odporny na prostą przyjemność jaką była walka.

Dlatego nie mógł powstrzymać szelmowskiego uśmieszku gdy Siewca Zarazy z którym walczył uwiesił mu się na nadgarstku mimo bycia odciętym od dolnej części ciała i chlasnął go po twarzy pokrytymi zakrzepłym brudem szponami. Apostoł obrócił się na pięcie i cisnął bulgoczącą kreaturą w stronę Charona, zamiatając po drodze kilka innych.

Rozpalony do białości daemonhost nawet ich nie zauważył. Otaczająca go ściana piekielnego ognia zamieniła żywy pocisk rzucony przez Gwrhyra w popiół jeszcze zanim ten na dobrą sprawę się do niego zbliżył. Apostoł musiał przyznać, że w bitewnym szale Charon był naprawdę inspirującym widokiem - wypalał zarazę demonów Nurgla strumieniami płomieni, rozgrzewając pomieszczenie w którym się znajdowali do poziomu trudno akceptowalnego nawet dla Gwrhyra.

Apostoł, jego upiór Mael i Charon powinni byli poradzić sobie z zagrożeniem w miarę sprawnie, tak się jednak nie działo. Bitwa przeciągała się i była niesamowicie krwawa - mała grupka kultystów których zgarnął po drodze Gwrhyr została starta w proch już w pierwszych momentach potyczki, a kolejne fale demonów nieprzerwanie nadwyrężały cierpliwość i siłę wojowników. Bolter Apostoła wypluł ostatni pocisk i leżał teraz gdzieś pod stosem gnijących ciał Siewców Zarazy i nurglingów, z powodu natężenia energii Osnowy Mael fluktuował pomiędzy możliwością wpływu na świat materialny a pełnym frustracji syczeniu gdy rozpływał się w nicość wbrew swej woli, i tylko Charon wydawał się pełen niespożytej energii, a jego furia stała się ciałem. Przeklęty Crozius Gwrhyra, okrutny morgensztern z zaklętym weń demonem, zaśpiewał zwycięską pieśń gdy jego właściciel nonszalanckim ruchem roztarł atakującego go demona na lepką miazgę, ale sam Apostoł nie widział powodów do śpiewu. Potrzebowali wsparcia, inaczej świątynia zostanie odłączona od Ostatniej Nadziei Ludzkości i stracona pośród prądów Osnowy…

Nagle, pomiędzy sylwetkami napierających demonicznych falang, Gwrhyr dostrzegł inny charakterystyczny kszałt.

- To niemożliwe. - Powiedział cicho Apostoł. Byli w trakcie skoku przez Osnowę. Demoniczne wtargnięcia nie były niczym niezwykłym, wszak same demony były stworzone z czystej materii Osnowy. Jednak pomiędzy Siewcami i nurglingami które go teraz atakowały kroczył Czarnoksiężnik Rozkładu. W jaki sposób dostał się na statek?

Wrogi psyker wyciągnął ku Charonowi rękę, a fala gęstej, duszącej miazmy która z niej spłynęła otoczyła daemonhosta i przygasiła jego płomień. Napór ciał przysłonił Ghwryrowi widok, ale nagłe ucięcie pełnego nienawiści wrzasku piromanty było bardzo wymowne. Po chwili Apostoł zobaczył bandę nurglingów która rozpierzchła się pomiędzy Siewcami, zazdrośnie przyciskając do mikrych piersi kończyny i kęsy mięsa daemonhosta.

- Kto śmie? - Warknął Apostoł, zamiatając przed sobą Croziusem. - Kto śmie podnosić rękę na mnie? Na Ostatnią Nadzieję Ludzkości? -

Odpowiedziała mu tylko cisza czarnoksiężnika i kolejna szarża jego demonów. Gwrhyr zaparł się piętami i szybko ocenił, jakie on i Mael mają szanse wyjść z tego cało, teraz gdy Charon został rozdarty na kawałki. Mogli jedynie grać na czas, dopóki…

- Kapłanie. - Lekko kpiący, uprzejmy głos Helike rozbrzmiał tylko kilka chwil przed tym jak jej boltpistolety zawtórowały mu symfonią zniszczenia. Obok niej do pomieszczenia wtarabanił się Proteus na czele swojej prywatnej gwardii trzydziestu zaprawionych w bojach, ciężkozbrojnych kultystów.

- Nie spieszyliście się. - Apostoł ukrył ulgę z taką samą łatwością, z jaką ukrywał wszystkie inne emocje przy reszcie załogi.

- Musisz nam wybaczyć. Potrzebowaliśmy czasu, żeby okryć się chwałą. W końcu któż nie chciałby zasiąść po TWOJEJ prawicy? - Śmiech Helike, chrapliwy i zniekształcony przez aparat oddechowy która nosiła, był niemal tak zaraźliwy jak plagi samego Nurgle’a. Mimo to, Gwrhyrowi nie drgnął nawet mięsień na poharatanej, pokrytej zakrzepłą krwią i cuchnącym śluzem twarzy.

- Koncentrować ogień! Niech utoną we własnych martwych! - Darł się Proteus, wymachując maczugą energetyczną. Apostoł podziwiał jego wstrzemięźliwość - był naprawdę znakomitym wojownikiem, ale rozumiał też swoją przydatność jako lider i taktyk.

Gwrhyr przygotował się do odparcia ataku jednego z Siewców, gdy ten po prostu rozpadł się na kawałki w połowie kroku. Apostoł znał to rękodzieło, i rzeczywiście, po chwili pomiędzy walczącymi dostrzegł wynaturzoną postać Kalibana, zrodzonego z ciemności zabójcy, przez którego Gwrhyr nauczył się strzec własnego cienia. Niczym jakiś okrutny, nieludzki tancerz Kaliban wirował, rozpływał się w mroku i skakał pomiędzy skupiskami walczących, a jego ostrza zamieniały przeciwników w rzadzką papkę.

Mając przy sobie taki zespół było bardzo niewiele rzeczy których Apostoł mógł się obawiać. Niedługo mieli wyjść z Immaterium, a wtedy demony zostaną z łatwością dorżnięte i Rada będzie mogła na spokojnie zająć się szacowaniem strat, oraz szukania powodu całego ambarasu.

Wrogi czarnoksiężnik wydawał się usłyszeć myśli Apostoła. Rzeczywistość zadrgała wokół niego gdy zaczął tkać zaklęcie, a od mocy Osnowy którą naginał do swej woli kapłanowi ścierpły zęby.

- Helike! - Krzyknął, wskazując na czarownika, ale archeotechnologiczne pociski kobiety z sykiem zdezintegrowały się w kontakcie z polem refrakcyjnym nieprzyjaciela. Gwrhyr ruszył ku niemu, ale było już za późno - zaklęcie zostało związane mocą, a jego efekt był od razu widoczny i przerażający - wszyscy walczący, wraz z konsolą sterowania świątynią, zostali zamknięci w bańce temporalnej. Czas płynął w niej szybciej, co miało dać czarnoksiężnikowi i jego sługom czas by poradzić sobie z załogą i odłączyć świątynię zanim Ostatnia Nadzieja wróci do Materium. Gwrhyr stracił swojego największego sprzymierzeńca - czas. Teraz obie strony mogły tylko mieć nadzieję że wyrżną drugą i dopną swego, a mroczni bogowie sekundowali im przy akompaniamencie wrzasków i wiwatów swych sług.

***


Wszystko było stracone.

Gwrhyr rozejrzał się wokoło. Kaliban miotał się jak szalony, ale w końcu Siewcy otoczyli go. W chwili, gdy mieli utopić go pod lawiną ciosów i przegniłych ciał, tajemniczy zabójca implodował pół-materialną, czarną cieczą, i zniknął jak kamfora. Nieopodal leżała Helike - nieprzytomna i ciężko ranna. Kikut jej prawej ręki, odciętej mieczem jednego z demonów, wydawał się zielenieć i rozkładać prosto na oczach Apostoła. Proteusowi nie wiodło się wiele lepiej - był śmiertelnie ranny na jakiekolwiek standardy, a jeśli do jego rozległych obrażeń dodać skażenie plagami Nurgle’a, Ghwryr miał wątpliwości czy zdążyliby go wsadzić do komory stagnacyjnej. Nawet, gdy jego oddział został rozniesiony na strzępy, Proteus nie poddawał się - także teraz, na granicy śmierci, nie pozwolił sobie by upaść. Stał oparty o ścianę, przygnieciony do niej cielskami zamordowanych przez siebie Siewców.

Przez co najmniej pół godziny walczyli z przeważającymi siłami demonów. Czarnoksiężnik był potężny - nawet po rzuceniu czaru zakłócającego miejsce w czasie pomieszczenia brał czynny udział w walce, chociaż widać było ile wysiłku kosztuje go utrzymanie czar. Gwrhyr pojedynkował się z nim przez, jak mu się wydawało, całą wieczność, i czuł że zdobywa nad nim przewagę, gdy nagle jeden po drugim jego towarzysze padli pod naporem nieprzyjaciela. Teraz Siewcy Zarazy zmusili go do klęknięcia przy konsoli sterowania Świątynią, jego domem, a czarnoksiężnik z okrutną powolnością wstukał odpowiednią kombinację w klawiaturę, a jego ręka zawisła nad przyciskiem który wystrzeli całą konstrukcję ku zagładzie.

- Wiesz… Zawsze zastanawiałem się… - Stęknął Apostoł, plując krwią. - Czy to, że dziadek Nurgle odebrał wam… możliwość czucia bólu. - Zaintrygowany, czarnoksiężnik obrócił głowę ku Ghwryrowi. - Jest błogosławieństwem czy… bardziej… przekleństwem. - Astartes wyszczerzył pokryte krwią zęby. Czarnoksiężnik zaś drgnął, chcąc zakończyć sekwencję, ale coś było nie tak - nic się nie stało. Nagle zrozumiał, widząc gładko obcięty kikut w miejscu, gdzie wcześniej było jego ramię. - Tego szukasz? - Apostoł potężnym ruchem strząsnął z siebie Siewców Zarazy, chwycił spod stóp czarnoksiężnika jego odciętą rękę i przyfanzolił mu nią prosto w czerep, jak maczugą. Upiorny Mael, w końcu powróciwszy do świata materialnego, wyszczerzył się w złym uśmiechu i zlizał bulgoczącą od chorób krew czarnoksiężnika ze swojego miecza.

Czarownik padł do tyłu, oszołomiony, ale Gwrhyr już stał nad nim, gotów zatłuc go na śmierć jego własną kończyną.

- Czego. Spodziewałeś się. Ty. Żałosna. Kreaturo. - Każde słowo wypowiedziane przez Apostoła było zaakcentowane potężnym uderzeniem. Mael odganiał demony od dwójki walczących śmiercionośnymi ciosami swojego miecza. - Nie jesteś godzien nawet tego, by zarazić mnie katarem. Popełniłeś błąd, atakując Ostatnią Nadzieję Ludzkości! Bogowie patrzą na MNIE! - Ostatnie uderzenie zmieniło hełm czarownika w eksplozję kwawałków ceramitu. - A ja… na twoje nieszczęście… spojrzałem na ciebie. - Wydyszał astartes, odrzucając zmasakrowaną kończynę. Ku jego obrzydzeniu, z szyi jego przeciwnika nie trysnęła krew, ani nawet śluz - stado szczurów zaczęło nagle opuszczać zbroję martwego czarownika wszystkimi możliwymi otworami. Część była martwa, wysypując się bezwładnie spomiędzy pancernych płyt, ale inne z piskiem rozpierzchły się po komnacie i zniknęły w jej zakamarkach.

Gwrhyr splunął na pustą zbroję i z trudem sięgnął po swój Crozius. Czuł, jak kości w jego ciele chroboczą i trą jedna o drugą w nienaturalny sposób. Zapewne miał wiele wewnętrznych krwotoków, nie wspominając już o wszelkiej maści plugastwie które atakowało teraz jego system odpornościowy. Apostoł nie czuł się już jak półbóg między śmiertelnikami, ale niech go szlag trafi jeśli nadal tak o sobie nie myślał.

- Bogowie patrzą na mnie. - Powtórzył mocnym głosem, stając plecami do konsoli i stawiając czoła hordzie Siewców Zarazy i nurglingów która właśnie zbierała się do kontrataku. Mael zmaterializował się u jego boku. Widok ten chwyciłby Gwrhyra za serce, w innym życiu, w innym czasie. - Chodźcie, i bierzcie z tego wszyscy! - Warknął Apostoł. Miał nadzieję, że w akcie oporu demony zrobią odwrotnie niż im każe. Mylił się. Wataha opadła dwóch chaosytów, kapłana i monstrum, i pochłonęła ich całkowicie.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 18-11-2017 o 01:43.
Krieger jest offline