Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2017, 21:03   #254
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie - część druga

Harper wnet znalazła dobry moment, jak się wydawało. Wyszła na zewnątrz. Jej ciemnozielona garsonka nie do końca pozwalała na zmieszanie z tłumem. Niektórzy lekarze i pielęgniarki spojrzeli na nią i zmarszczyli brwi… jednak nie zareagowali. Alice szła dalej, coraz szybciej. Trzymała wzrok nisko, aby nie zwracać uwagi swoją bladą cerą. W pewnym momencie była jednak zmuszona podnieść głowę. I spostrzegła, że tuż przed nią znajduje się jedno z wielu łóżek. Leżał na nim chłopiec. Miał podłączoną kroplówkę i wydawał się spać z zamkniętymi oczami.
Ismo.
Alice upuściła pogrzebacz, widząc znajomą twarz
- Ismo - szepnęła i podeszła krok bliżej do jego łóżka, chcąc ocenić co mu dolega. Teraz dopiero rozejrzała się po reszcie łóżek. Zaczęła rozpoznawać niektóre twarze. Wydawało się, że znajdowali się w podziemnym szpitalu Kościoła Konsumentów. Jennifer wspominała, że Eric zobowiązał się naprędce stworzyć jednostkę, która mogłaby zająć się leczeniem tak wielu osób po starciu w Skalnym Kościele. Wyglądało na to, że działała nad wyraz dobrze.
- A-alice? - chłopiec niepewnie rozwarł powieki.

Harper rozluźniła się. Powoli zbliżyła się do chłopca jeszcze bardziej i ostrożnie ujęła jego dłoń
- Tak Ismo… To ja - powiedziała krótko i rozejrzała się, czy ktoś jej nie obserwował. Musiała znaleźć Erica i Jennifer.
Chłopiec niespodziewanie wybuchnął płaczem. Mimo to nikt nie zwrócił na nich uwagi. Dla personelu medycznego byli jedynie pacjentem i odwiedzającą go kobietą. Dla pozostałych Szakali natomiast… no cóż, większość z nich i tak była nieprzytomna. Ismo pokręcił głową.
- Oni p-powiedzieli mi, że u-umarłaś - zaczął jąkać się. Z jego nozdrzy zaczęła skapywać strużka śluzu, którą prędko wytarł pościelą. - Ż-że nie żyjesz i j-już nie wrócisz.
Alice przysiadła ostrożnie obok niego i pogłaskała go po głowie
- Ćśś ćśś ćśś. Spokojnie. No już - pocieszała go, nim się nie uspokoił.
Po chwili chłopiec oddychał już nieco spokojniej.
- Posłuchaj Ismo… Nie mylili się. Umarłam. Byłam w świecie zmarłych. Ale wróciłam. Jednak nie mam wiele czasu. Nie wiem, czy uda mi się zostać tu, czy nie. Postaram się jednak zostać. Gdzie jest Fluks? - zapytała zmieniając nieco temat, na coś łagodniejszego.
- Umm… z Jenny, tak myślę - odparł, próbując przyswoić sobie nowe informacje. - Wyglądasz inaczej - mruknął, spoglądając na jej twarz. Następnie powiódł wzrokiem po jej ciele. - Te stwory… - zaczął. - Skąd one się wzięły? - zapytał, po czym podniósł głowę.
Alice zmarszczyła brwi i kiwnęła głową. Wiedziała, że wygląda nieco inaczej, nie mogła nic na to poradzić
- Jakie stwory? - zapytała zaciekawiona.
Ismo spojrzał na nią uważnie, po czym dotknął jej dłoni. Alice mrugnęła oczami. Poczuła zastrzyk adrenaliny, który zawsze nadchodził, kiedy chłopiec użyczał jej swojego wzroku. Spojrzała na swoją klatkę piersiową. Gdy zmrużyła oczy, dostrzegła w jej środku fioletową rękę, która chwytała jej serce i wprawiała je w życie. Następnie ujrzała drobne, czarne pijawki, które pokrywały jej ramiona, łopatki, brzuch, nogi… Tkwiły przyssane do skóry kobiety i wydawały się niezwykle skoncentrowane na swoim zadaniu… na czymkolwiek ono polegało.
Alice wzdrygnęła się widząc stworzenia, po czym spojrzała na Ismo
- Nie mam pojęcia Ismo, ale może pomagają mi się poruszać i funkcjonować. Nie umiem ich zapytać - wskazała swoje serce
- Jak widzisz, mam mało czasu i nie ode mnie on do końca zależy - westchnęła i pogłaskała go po głowie. Mały posmutniał, jednak wnet uśmiechnął się.
- To nie ma znaczenia - mruknął. - Myślałem, że już nigdy więcej cię nie zobaczę - westchnął. Wydawało się, że teraz każda sekunda z Alice była dla niego niespodziewanym skarbem, za który był wdzięczny. - Eric poprosił mnie, żebym nikomu nie mówił, ż-że… - zająknął się. - Nie chciał, aby Konsumenci zaczęli panikować. Coś wspominał, że za szybko leaderzy zmieniają się i może to spowodować destabilizację. Nikt nie wie oprócz nas, niego i Jenny - dodał. - Przyrzekł, że schowa cię w jakimś bezpiecznym miejscu poza wzrokiem wszystkich.

Jednak wyglądało na to, że nie do końca udało mu się to, skoro ułożył Alice dosłownie w następnym pokoju i to otwartym. Ismo zagryzł wargę i wsparł się na ramionach. Usiadł. Ujął rękę Harper i zaczął wpatrywać się w jej grzbiet bardzo uważnie i poważnie. Zaczął cicho śpiewać.

“Wy małe stwory, was o to poproszę
Prawdę mi zdradźcie, bo kłamstwa nie znoszę
Co wy robicie, mi opowiadajcie
I złego strachu już nie napędzajcie”


Harper nie komentowała faktu, że leżała ledwo salę dalej, skoro Eric miał ją gdzieś schować. Następnie słuchała uważnie nowinek na temat tego, że nikt nie wie, że nie żyje. Może to i lepiej. Będzie musiała szybko znaleźć Erica i Jennifer. A gdy Ismo zaczął śpiewać, milczała dalej, chcąc sama dowiedzieć się co robią na niej te pijawki.

”Drogi kolego, my śmierć wysysamy
Wciąż naprawiamy, na przybycie Damy
Co panią jest naszą i świata całego
Po co jesteśmy? No właśnie dlatego."


Ismo pokiwał głową. Następnie przybliżył swoją dłoń i spróbował chwycić jedną z pijawek. Udało mu się to. Oderwał ją od ciała Alice i spojrzał na wijące się ciało.

Nie radziłabym tego.

- Myślę, że mogłabyś pomóc ludziom, Alice - Ismo uśmiechnął się. Położył haltiję na swoją dłoń. Ta przyczepiła się i zaczęła odruchowo ssać. - Niektórym przydałaby się taka pomoc - spojrzał na cierpiących Szakali.
Alice widząc, że pijawki mogłyby pomóc szakalom, wyprostowała się
- Zaraz się tym zajmiemy Ismo, tylko najpierw… Najpierw muszę znaleźć Jennifer i Erica - powiedziała i rozejrzała się za jakimś lekarzem. Usilnie ignorowała teraz Tuonetar.
Doktorów było dużo. Najbliżej niej stała młoda, niska kobieta z blond grzywką i poważną, dojrzałą twarzą. Wkuwała się do żyły na przedramieniu jednego z mężczyzn.
- Są gdzieś tutaj - odparł chłopiec. - Musisz wyjść stąd i na pewno ich zobaczysz. Widziałem ich niedawno, rozmawiałem z Erikiem. Szkoda mi go, wydaje się bardzo martwić wszystkim. Niestety nie wiem, gdzie są obecnie, bo cały czas tutaj leżę - skrzywił się.
Alice wyprostowała się
- Zaraz ich znajdę. Na pewno ktoś wie, gdzie się udali, albo może się z nimi skontaktować - odrzekła kobieta.
- A właśnie… widziałem dwóch chłopców. Pytali o ciebie i Natalie.
Na wzmiankę o chłopcach, lekko się zdziwiła
- Chłopców? Jakich chłopców? - zapytała zaraz. Zwróciła się w stronę blondynki
- Przepraszam? - zagadnęła.
- Tak? - kobieta zapytała po chwili. Zlustrowała wzrokiem sylwetkę Alice. Rudowłosa za życia robiła wrażenie, a po śmierci wyróżniała się jeszcze bardziej. - Za chwilę podejdę, dobrze? - zapytała uprzejmie.
Tymczasem Ismo kontynuował.
- Jeden z nich miał około dziesięć lat. Na jego czoło opadała równo przycięta, czarna grzywka. Miał jaskrawą czapkę z przyczepionym do niej wiatraczkiem. Natomiast ten drugi… - zawahał się. - Drugi był nieco młodszy. Okrągła twarz, czarne oczy. Wyglądał… uroczo - skrzywił się, wypowiadając to słowo. - Jak małe kotki, albo pieski. Mówił po hiszpańsku, więc nie rozumiałem. Rozmawiałem więc tylko ze starszym. Byli… dziwni. I nie mam na myśli, że dlatego, bo byli latynosami.
Harper kiwnęła glową do kobiety, po czym skupiła się na Ismo. Słuchała go uważnie. zmarszczyła brwi
- Nie mówili może po co nas szukają? - zapytała, bo nie rozumiała, czemu dwaj chłopcy mieliby szukać i jej i Natalie.
- Ciężko mi było dogadać się z nimi. Ujrzałem ich na krótko po odzyskaniu świadomości. Może jedynie przyśnili mi się? - zapytał, marszcząc brwi. - Ten z grzywką mówił coś o wdzięczności. Nie wiem… - szepnął.
Tymczasem podeszła do nich lekarka. Plakietka oznaczała, że ma na imię Sonia.
- Tak? - zapytała. - Jak mogę pomóc? - przeniosła wzrok z Alice na Isma, jakby próbując dostrzec, co z nim nie tak, skoro została wezwana.
Alice zmarszczyła brwi
- Dowiemy się o co chodziło jak przyjdzie czas - westchnęła, ale gdy podeszła Sonia, zwróciła na nią całą swoja uwagę
- Tak, przepraszam. Szukam Erica, ewentualnie Jennifer. Orientuje się pani, gdzie w tej chwili ich znajdę? - zapytała spokojnym tonem. Zerknęła na Ismo
- Odpoczywaj Ismo, potem do ciebie wrócę - obiecała mu i znów zwróciła uwagę na kobietę.
- Będę czekał - obiecał chłopiec, po czym położył się i zamknął oczy. Wydawało się, że ta krótka rozmowa i komunikacja z haltijami zdołały go zmęczyć. Zapewne wciąż nie doszedł do siebie w pełni po akcji pod Skalnym Kościołem.

Tymczasem Sonia prowadziła Alice wzdłuż harmidru i zastępu pielęgniarek. Wyszli z dużego pomieszczenia i znaleźli się na korytarzu. Wydawało się, że Eric wynajął kilka odrębnych magazynów w znacznie większym ich kompleksie. Zapewne znajdowali się gdzieś na obrzeżach Helsinek. Alice nie sądziła, żeby w centrum stolicy było miejsce na tego typu obiekty.
- Jest pani matką chłopca? - Sonia zagaiła.
Alice rozglądała się uważnie
- Opiekuję się nim - odparła wymijająco. Było teraz tyle spraw na jej głowie, że dziwiło jej, że jeszcze nie straciła jej tak jak Natalie, tylko że w samoistnym wybuchu. Nie komentowała faktu, że kobieta najwyraźniej nie rozpoznała jej. Wolała nie rozpowiadać jednak na lewo i prawo, że jest Dubhe. Nie potrzeba jej było szumu i wokół tego. Być może cały personel medyczny nie znał Alice. Niekoniecznie musieli być wprowadzenie w szczegóły dotyczącego tego, kogo ratują. Mogli nie mieć zielonego pojęcia o istnieniu takiego tworu, jak Kościół Konsumentów. Zapewne uważali, że pomagają po prostu kolejnej mafii i tak długo, jak dostawali za to wynagrodzenie, nie zadawali więcej pytań.
- Mali chłopcy potrzebują swoich matek - Sonia skinęła głową, odpowiadając mądrym tonem. - To te drzwi - wskazała palcem. - Właśnie tam powinna pani znaleźć pana McHartmana.
Alice uśmiechnęła się smutno
- Nie tylko mali chłopcy. Wszystkie dzieci potrzebują matek - zauważyła, ale dalej już nie ciągnęła tematu. Kiedy kobieta wskazała jej drzwi, Alice kiwnęła głową
- Dziękuję bardzo, Soniu - odezwała się do kobiety, po czym ruszyła do drzwi i zapukała trzykrotnie.
Kobieta pomachała jej i bez słowa odwróciła się i wróciła do pracy.
Choć Alice zastukała, to nikt nie odpowiedział. Usłyszała wyraźne i podniesione głosy dobiegające z wnętrza pokoju.
- ...tylko wy… - ciągnął męski bas. Harper nie była pewna, lecz rozpoznała w nim Fernanda Abascala. - Tylko wy jesteście odpowiedzialni za śmierć Alice Harper! - warczał gniewnie. - Mieliście jedno zadanie i spierdoliliście. Skąd wam przyszło do głowy wziąć ją do Skal…
Alice słysząc temat rozmowy, po prostu szarpnęła za klamkę, by otworzyć drzwi, mając nadzieję, że były otwarte i wejść do środka, bez słowa. Tak też zrobiła.

Ujrzała kolejny magazyn. Wyglądał bardzo ponuro z szarymi, niepomalowanymi ścianami. Był niewielki. W środku stał kwadratowy stół, przy którym siedział karzeł i Eric. Abascal był cały czerwony na twarzy i żywo gestykulował. McHartman, wielki przy nim niczym Mount Everest, wydawał się niezwykle blady. Przyjmował na siebie wszystkie ciosy Fernanda, nie kłócił się. Alice nie wiedziała, ile czasu minęło podczas jej nieobecności, jednak olbrzym wyglądał dużo starzej. Zmarszczki pod oczami pogłębiły się, a ubrania wyglądały na brudne, wymięte i dziurawe. Harper widziała, że trawi go poczucie winy i słowa Abascala nie były potrzebne. Nie mógł poczuć się jeszcze gorzej.

Jennifer stała w rogu i jako jedyna zauważyła wejście Alice. Zastygła w bezruchu i otworzyła szeroko oczy. Spoglądała na nią w szoku… jak gdyby zobaczyła ducha.
Harper zerknęła na Jennifer, po czym uśmiechnęła się do niej przepraszająco, a następnie zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w stronę stolika
- To nie jego wina. Sytuacja tego wymagała - odezwała się wykorzystując chwilę ciszy w pomieszczeniu.
Kolejna chwila ciszy, która zapadła, była zdecydowanie dłuższa. Cała trójka wpatrywała się w milczeniu w Alice. Fernando mrugał niepewnie i potarł oczy, co wyglądało komicznie. Eric wyglądał na jeszcze bardziej przybitego, jak gdyby uznał, że duch Harper przyszedł po to, aby go dręczyć. Jego twarz mocniej poszarzała i wydawała się napięta ze zmartwienia i skruchy. Jennifer natomiast zdołała rozbudzić się. Pobiegła do Alice i przytuliła ją bardzo mocno. Tak właściwie Harper przestraszyła się, że połamie jej kości i przez to zginie drugi raz.

Bez obaw. O to nie musisz się martwić.

- To… ty? - wykrztusiła dziewczyna.
Alice zakrztusiła się
- J..A. Ale… Zaraz… Umrę po raz drugi… Jak mnie… Nie puścisz - odezwała się łapiąc wdechy, ale nie przestając sama trzymać się Jennifer. Znowu nie zareagowała na słowa Tuonetar.
Jennifer pocałowała ją mocno w policzek i zwolniła uścisk.
- Kim jesteś? - rozległ się ponury głos Erika. Wydawał się umierać z napięcia.
Alice spojrzała na niego
- Jestem Alice. To naprawdę ja. Ale… Ale jest problem. Bo widzicie. Umarłam… i nie mam za wiele czasu - westchnęła.
- Jak wszyscy zmarli - Jenny mruknęła w odpowiedzi. Wyglądało na to, że nie do końca dotarły do niej słowa Harper. Tymczasem śpiewaczka kontynuowała.
- Spotkałam się z Joakimem, ale on nie umarł. Respiratory trzymają go przy życiu… Czy może bardziej, w stanie zawieszenia między. Zdarzyło nam się jednak poznać żonę Tuoniego. Zdecydowanie nie przepadam za nią, choć to jej moce sprawiły, że jestem tu teraz z wami. Tuonetar nie może sobie poradzić z Dubhe. Mamy… Mamy dwa dni, nim zdoła mnie przejąć, a wtedy to ona będzie w tym ciele, a nie ja. Musimy wymyślić jakiś plan, który pozwoli nam wyprzedzić te cholerne bóstwa - przeszła od razu do rzeczy i teraz to ona wyglądała na zmartwioną i zmęczoną.
Eric głośno westchnął.
- I kto zamknął moją siostrę w beczce? - zapytała dodatkowo po chwili.
Jennifer parsknęła śmiechem.
- To brzmi jak początek jakiegoś kawału… - zaczęła, jednak nagle umilkła, uświadamiając sobie, że to nie do końca na miejscu.
McHartman podszedł bliżej i zignorował pytanie Alice. Nachylił się i spojrzał w jej ciemnofioletowe oczy.
- Jeżeli to jakiś podstęp… to znajdę cię i zniszczę, kimkolwiek jesteś - rzekł groźnie. Kiedy chciał, potrafił zastraszać. Tuonetar jednak nie wydawała się szczególnie przejęta.

Bez obaw. O to nie muszę się martwić.

Następnie Eric rozluźnił się i spojrzał na Alice z ulgą.
- Tak dobrze… widzieć cię - mruknął. - Choć mamy jedynie dwa dni… wykorzystamy je najlepiej.
- A jak już mowa o Joakimie - wtrącił się Abascal. - On tutaj jest.
Wyglądało na to, że Alice musiała przejść obok niego i nie zauważyć Dahla w morzu innych poszkodowanych. Z jednej strony trudno było w to uwierzyć, a z drugiej… zdawało się bardzo realistyczne.
Alice przyglądała się Erikowi, a słysząc znów odzywkę Tuonetar, skrzywiła się lekko.
- Jeszcze raz odezwiesz się w mojej głowie, a pożałujesz tego… - ostrzegła ją, ale nim to uczyniła, odwróciła wzrok na bok. Pokręciła głową i przytknęła palce do skroni, znów wracając wzrokiem do mężczyzny.
Spostrzegła, że Fernando i Eric wymienili spojrzenia. Jennifer jedynie uśmiechnęła i spojrzała na Alice z sympatią.
- Mam nieproszonego komentatora, tyle dobrego, że nie może nic zrobić poza gadaniem. W każdym razie mam taką nadzieję - słysząc o Joakimie, zmarszczyła lekko brwi
- Mam pewien pomysł co do niego. Potrzebujemy do tego jednak, by Ismo był przytomny. Widziałam się z nim. Czy orientujecie się o jakich chłopcach, którzy szukali mnie i Natalie? Ismo o nich mówił - poruszyła zaraz i ten dręczący ją temat.
Fernando pokręcił głową.
- Nie wpuszczaliśmy nikogo na teren magazynów. Możesz nam wierzyć, Dubhe. Gdyby ktoś nieproszony pojawił się na tym terenie, na pewno wiedziałbym o tym. Małemu musiało się przyśnić.
Eric natomiast nie wyglądał na w pełni przekonanego.
- No nie wiem, Abascal. Ten chłopiec… widzi rzeczy. Potrafi rzeczy. Nawet jeżeli przyśniło mu się to, to nie powinniśmy tego zignorować.
- Polecę przejrzeć monitoring - obiecał Abascal.
- O czym rozmawialiście z Dahlem? - zapytała Jennifer. - Czy… czy widziałaś tam Terry’ego? - spojrzała na Harper z błyskami nadziei w oczach.
Alice przechyliła lekko głowę, po czym nią kiwnęła, kiedy Abascal wspomniał o monitoringu. Kiedy natomiast Jenny zapytała o Joakima i Terry’ego, śpiewaczka uśmiechnęła się przepraszająco
- Rozmawialiśmy o czekaniu. O sensie istnienia Kościoła… O kilku rzeczach. Terry’ego tam nie było, przykro mi. Za to… Joakim wie już, że Andreas nie żyje. Ile byłam… nieobecna? - zapytała po chwili zerkając to na Jennifer to na Erica.
- Jest w pół do ósmej - odparł McHartman.
- Rozumiem - Jennifer westchnęła. Usiadła na krześle obok i spojrzała w bok. Wyglądała się zawiedziona.
- Andreas umarł w trakcie przenosin z wyspy zoo - rzekł Abascal. - Wiernie nam służył. Urządzimy mu piękny pogrzeb, kiedy to wszystko się skończy. Jednak teraz musimy myśleć o żywych. Nie ma czasu na opłakiwanie - dodał.
Alice uniosła rękę i wskazała kierunek, gdzie były sale z leczonymi
- To wszystko, to moja wina. Czuję się zobowiązana jakoś pomóc. Jednak sama nie jestem w stanie. Jest tyle rzeczy na mojej głowie… Mam jednak pewien pomysł - zerknęła na Erica
- Pamiętasz jak z Ismo opowiedzieliśmy ci, że miałeś na sobie niewidzialne żyjątka? - zapytała. Następnie wskazała na siebie
- Obecnie mam takie na sobie. Tuonetar próbuje za wszelką cenę dopilnować, by moje ciało funkcjonowało na jej przyjście. Ismo zasugerował, że można by spróbować je wykorzystać do pomocy szakalom. A ja proponuję, może sprawdźmy, czy zdołałyby pomóc Joakimowi i Terrence’owi? - uśmiechnęła się blado
- Pewnie brzmi jak szalony plan, co? - dodała lekko wątpiąc w siebie. Brzmiała jak wariatka z zakładu, zabolało ją to we własnej świadomości.
- Jeśli mówisz, że to się uda… - Jennifer uśmiechnęła się. - To jedyna szansa, jaką mamy. Chyba tylko w ten sposób…
- Jestem na nie - wciął się McHartman, choć ze smutkiem. - Nie wiemy, co dokładnie te stworzenia robią. A jeśli dzięki nim łatwiej będzie im przejąć kontrolę nad Dahlem i de Traffordem? Wtedy będziemy żałować… że nie umarli.
- Jednak przydałaby nam się ich pomoc i wsparcie - wtrącił się Abascal. - To trudna decyzja.
- Jesteś pewna, że tak należy postąpić? - Jennifer zwróciła spojrzenie na Alice.
 
Ombrose jest offline