Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2017, 21:04   #255
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Zmartwychwstanie - część trzecia

Harper spoglądała na każde po kolei, po czym westchnęła
- Uważam, że może mogłyby pomóc, z drugiej jednak strony… Eric ma rację, kto wie co tak naprawdę te małe cholerstwa mogłyby zrobić. Niestety nie mam pewności, czy by pomogły - westchnęła i potarła kark
- Musielibyśmy to sprawdzić. Z ich gadki wynikało, że ‘wysysają śmierć’. Ale z drugiej strony, służą Tuonetar, więc… - rozłożyła ręce
- Jedynym sposobem, by ocalić Joakima, będzie pozbycie się Tuoniego - rzekła zaraz, dosadnie
- Na nasze nieszczęście, umknął z Kościoła i o ile nikt nie ma pomysłu, gdzie mógłby teraz być, to jesteśmy w cholernym potrzasku z końcem świata za rogiem - dokończyła i popatrzyła po zebranej w pomieszczeniu trójce.

Rozległa się chwila ciszy.
- Moglibyśmy wypróbować to na którymś z szakali - rzekł Abascal. - Nie twierdzę, że to najbardziej etyczne rozwiązanie. Normalnie nigdy nie pozwoliłbym, aby jeden z moich ludzi został świnką morską, czy innym szczurem laboratoryjnym. Jednak… jeśli miałoby to być dla dobra Aliotha i Terry’ego - zawahał się. - Jednak to ty tu decydujesz - odezwał się po krótkiej przerwie.
Harper milczała chwilę, po czym przygryzła wargę
- Jeśli są w stanie postawić trupa… To mogą naprawdę pomóc komuś po prostu rannemu. Więc jeśli nie masz nic na przeciw, sprawdźmy to. Jeśli tylko coś będzie nie tak, porzucimy ten pomysł. Zgoda? - zerknęła na Erica i zmrużyła oczy
- I natychmiast przestań się obwiniać. Zanim umarłam, ponoć chciałeś mnie unikać. Zapamiętam to sobie i będę cię straszyć po nocach - rzuciła do mężczyzny.
- Bezpieczniej będzie chyba za dnia - olbrzym uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie ma na co czekać - rzekł karzeł, po czym zeskoczył z krzesła i ruszył w stronę drzwi.

Ruszyli korytarzem z powrotem do pomieszczenia szpitalnego. Podeszli do łóżka pierwszego mężczyzny, nad którym ekran ukazywał wartości krytyczne. Miał nie więcej, niż czterdzieści lat. Głowa ogolona na łyso była skropiona potem i Szakal miotał się nieco przez ten płytki, nieprzynoszący ulgi sen.
- Gary Templeton. Wcześniej żołnierz brytyjski, potem detektyw Oddziału w Tokio. Z nami od 2004 roku - wyrecytował Abascal, po czym spojrzał na Alice. - Rób, co potrafisz, Dubhe.
Alice przyjrzała się mężczyźnie i po cichu pomodliła w duchu. Zerknęła zaraz na Fernanda i przechyliła głowę
- Dobrze, ale potrzebuję do tego małej pomocy… Otóż, sama ich nie widzę… - rozejrzała się za łóżkiem Ismo. Po drodze zerknęła na Jenny
- Swoją drogą, gdzie Fluks? - zapytała, ruszając w stronę łóżka malca.
Mężczyźni zostali z Templetonem. Jennifer natomiast ruszyła wraz z Alice.
- Zsikał się na buty Abascala, więc wyprowadzono go na zewnątrz i przywiązano do ogrodzenia. Nie powinna mu tam zadziać się krzywda - mruknęła.
Alice spostrzegła łóżko Pajariego. Chłopiec rozłożył na nim ręce i nogi niczym człowiek witruwiańśki Leonarda da Vinci. Spał spokojnie i błogo.
Śpiewaczka widząc jak malec wypoczywa, uśmiechnęła się ciepło
- Nie miałam wyrzutów strzelając do ruskiej mafii… Nie będę ich mieć konsumując Tuoniego… Za to jednak, że muszę go obudzić teraz, to mam straszne - rzuciła do Jennifer, po czym podeszła do Ismo i pogłaskała go po główce
- Ismo? - odezwała się łagodnie. Zerknęła na kroplówki, czy mógł się z nimi poruszać, czy był przykuty do łóżka na dobre. Wyglądało na to, że bez problemów mógł wstać i ruszyć do Templetona.
- J-jeszcze chwila - wymamrotał przez sen. - A m-masz, ty wredny śmierciożer…
Zgiął palce w pięść i lekko nią drgnął. Wyglądało na to, że we śnie ratował ich wszystkich przed Tuonim.
Alice obserwowała to i dała mu jeszcze tę przysłowiową ‘chwilkę’, po czym znalazła jedną z jego stóp i zaczęła go łaskotać
- Chodź, bo może teraz na żywo zdołamy nas uratować - powiedziała obserwując czy chłopiec zareaguje i się rozbudzi.
Lekko rozwarł oczy i zamrugał.
- C-co się dzieje - usiadł i przetarł oczy. Spojrzał niepewnie na Alice, a potem na Jennifer. Następnie spojrzał na kobiety nieco przytomniej. - Wróciłyście - uśmiechnął się.
Harper pokiwała głową
- Mhmm, a teraz, potrzebujemy twojej pomocy. Pamiętasz co mówiłeś o tych pijawkach? chcemy zrobić test, czy rzeczywiście zdołają pomóc innym - wyjaśniła mu
- Chodź. Spróbujemy przenieść kilka na jednego z szakali, a jeśli to da dobre skutki, może postawimy jeszcze inne osoby. Jesteś pewien, że pomogą, nie zaszkodzą? - zapytała Isma, dając mu czas na wstanie.
- Nie - odparł chłopiec. - To znaczy, teraz są na pewno dobre i pomocne. Ale nie wiem, czy nie potrafią się zmienić - mruknął. Opuścił stopy na podłogę i wdział buty. Lewą ręką przytrzymał się kroplówki i ruszył z nią w stronę Alice. - Daleko idziemy? - zapytał.
Wskazała łóżko z szakalem, gdzie czekał Eric i Fernando
- Tam - odparła chłopcu. Miała lekkie obawy, czy rzeczywiście warto wypróbować sposób z pijawkami
- Teraz nie masz nic do dodania, co Tuonetar? - mruknęła do swego wnętrza.
- Może nie rozmawiaj z nią przy dziecku - szepnęła Jenny. - Już wystarczająco przeżyło.
Tymczasem bogini śmierci rzeczywiście milczała. Celowo? Jak tak, to co mogło to oznaczać? Brak słów był oznaką złości i zgrzytania zębów? A może cichej ekscytacji i niemej obserwacji tego, co się wydarzy.?
Alice wolała nie wiedzieć.

Wnet znaleźli się przy mężczyźnie. Ismo chwycił Alice za dłoń. Teraz znów mogła zobaczyć pijawki, którymi jej ciało było pokryte.
- Witaj, Ismo - Eric przywitał się z chłopcem. Założył ręce o siebie i z niepewną miną spoglądał to po nim, to po Alice, to po Garym.

Harper nie była pewna tego, co mieli zamiar spróbować uczynić. Spojrzała na mężczyznę na łożku i pomyślała o tym, że jeśli to go zabije, nie pomoże, na pewno dopisze to sobie do wyrzutów sumienia z tego tygodnia obok niezdolności do uratowania siostry, która siedzi w sali obok bez głowy i wepchnięcia korkociągu Joakimowi. Wzięła głębszy wdech
- To będzie ryzykowne… Bardzo ryzykowne, ale jeśli jest cień szansy, to choć sprawdźmy. Ismo, zgarniesz ich kilka na niego? - poprosiła chłopca napiętym tonem.
- Dobrze. Gdzie powinienem je położyć?
Fernando i Eric spojrzeli po sobie.
- Gary otrzymał ranę postrzałową w wątrobę - rzekł karzeł. - Może to będzie najlepsze miejsce? - rzucił pytanie w przestrzeń.
- Ile dokładnie powinienem ich ściągnąć? I skąd? - zapytał Ismo, lustrując ciało Alice.
Śpiewaczka popatrzyła po sobie
- Spróbujmy najpierw z trzema i niech będzie, że ściągniesz je z tego samego rejonu, na jaki masz je przyłożyć - zaproponowała takie rozwiązanie na dobry start.
- Rozumiem.
Ismo podszedł do Alice i z wahaniem podwinął fałd jej garsonki. Wsunął rękę pod materiał i z wahaniem nachylił się, aby spojrzeć. Zapewne musiał widzieć haltiję, jeżeli chciał ją oderwać. Eric prędko odwrócił wzrok i stanął do nich tyłem.
- Dobra, mam trzy - Ismo rzekł cały czerwony na twarzy. Czarne, błyszczące duchy wiły się w jego dłoni. Następnie podszedł do Templetona i przyczepił je naokoło rany. Twory prędko wpiły się w skórę mężczyzny. - To teraz mogę już iść? - zapytał, unikając wzroku Harper.
- Chłopcze, jesteś pewien, że wszystko jest na miejscu? - Fernando zmrużył oczy, patrząc na Gary’ego. - Nie widzę żadnych stworków.
Alice zerknęła na Fernando
- Potem będziemy musieli o tym porozmawiać. Tak czy inaczej, nie przejmuj się, na pewno są gdzie być powinny - rudowłosa zerknęła na Ismo.
- Na razie tak. Jeśli jednak to podziała jak trzeba, będziemy potrzebować twojej pomocy jeszcze i potem - odrzekła alice i pogłaskała go po głowie.
- Dobrze - odparł chłopiec, po czym obrócił się na pięcie i zaczął pospiesznie odchodzić w stronę własnego łóżka.
- Ktoś tu niespodziewanie wkroczył na ścieżkę dojrzewania - mruknął Fernando, po czym obrócił się w stronę wyjścia. - Muszę przejrzeć wiadomości. Widziałem przed naszą rozmową kilka interesujących maili.
Jennifer spojrzała natomiast na ekran z EKG, ciśnieniem, tętnem, saturacją krwi.
- Na razie nie ma zmiany - mruknęła.
- Pewnie to chwilę zajmie - odparł Eric.
- Chcesz zobaczyć Joakima? - blondynka odwróciła się w stronę Harper.
Alice uniosła brew w temacie ścieżki dojrzewania
- Kilka maili to też moja sprawka z wcześniej, ale o tym zapewne już ci Eric mówił - dodała. Sama była ich ciekawa.
- Potem przyjdź do mnie, Dubhe. Też powinnaś je zobaczyć - rzekł Abascal, zanim zniknął.
Gdy Jennifer zapytała, czy chce iść zobaczyć Joakima, przez bardzo krótki moment po twarzy Harper przebiegł cień tak głębokiego bólu, że nie zdołała go zakryć pod aktorską maską
- Tak, chcę… - odrzekła po chwili i zerknęła na mężczyznę, któremu podarowała nadzieję, albo śmierć. Pierwszy raz od bardzo wielu lat szczerze za coś się pomodliła, idąc za Jenny.

Joakim leżał w samym rogu pomieszczenia. Alice w pierwszej chwili nie rozpoznała go. Mężczyzna miał nałożony na szyję szeroki opatrunek, który kończył się wysoko na szczęce. Leżał w swej starszej formie. Wyglądał na osobę na skraju śmierci, jednak linia EKG informowała o miarowej czynności serca. Podpięto go do respiratora, który zapewniał sztuczną podaż tlenu. Pod jego zamkniętymi oczami gromadziły się czarne cienie świadczące o chorobie i wyczerpaniu. W ogóle nie przypominał mężczyzny, z którym rozmawiała tuż po własnej śmierci. Jego blade dłonie leżały wyciągnięte na białej pościeli. Po obu jego bokach stało dwóch mężczyzn z bronią. Nie licząc strażników, nic nie odróżniało go od innych rannych Szakali.
Jennifer mocno ścisnęła dłoń Alice.
Śpiewaczka wzięła powolny wdech
- Był dużo młodszy… Jeszcze… Jeszcze bardziej niż zwykle - powiedziała do Jennifer, po czym podeszła do jego łóżka i popatrzyła po jego ochroniarzach. Cieszyło ją, że wypełniali swój obowiązek i pilnowali jego bezpieczeństwa
- Czy mogę? - zapytała czy może podejść bliżej.
- Oczywiście, Dubhe - oboje odpowiedzieli jednocześnie. Zrobili dwa kroki do tyłu, aby zapewnić odwiedzającym nieco prywatności, jednakże nie opuścili ich kompletnie. Widocznie bezpieczeństwo Joakima było dla nich wciąż najwyższym priorytetem.
- Powinnam odejść? - zapytała Jennifer.
Alice podziękowała im uprzejmym kiwnięciem głowy, a gdy Jenny zapytała, czy powinna odejść, zerknęła na nią
- Terry też tu jest? - zapytała spokojnie, po czym sama podeszła bliżej do Joakima i ostrożnie, nieco drżącymi palcami uniosła jego dłoń. Poczuła iskrę elektryczności. Przypomniała sobie moment, kiedy dotknęli się przed astralną podróżą w stronę Wielkiego Wozu.
- Tak - Jenny rzekła ciężko. - Łóżko obok. To za moimi plecami. Pomyślałam, że powinni być obok siebie - dodała.
Coś w pozie dziewczyny sugerowało, że nie chciała widzieć de Trafforda.
Alice kiwnęła głową
- Powinni, na pewno żaden z nich nie chce być teraz sam Jenny - powiedziała spokojnym tonem. Zerknęła na nią
- Możesz zostać, ale możesz pójść, jeśli chcesz. Będziemy mieć całą noc pełną planowań - powiedziała i uśmiechnęła się do niej, po czym przeniosła powoli spojrzenie na twarz Joakima i uśmiech zadrżał, zastąpiony zmartwieniem.
- Ja… chyba wolę iść - dziewczyna rzuciła niepewnie. - Nie jestem jedną z tych osób, które przepadają za odwiedzinami chorych krewnych i często biegają na cmentarze - spojrzała gdzieś w bok. - Wolę, żeby moje ostatnie wspomnienie ważnych dla mnie ludzi było dobre. Chcę pamiętać ich jako silnych i potężnych, a nie słabych i wyniszczonych - uśmiechnęła się smutno.
Śpiewaczka ponownie kiwnęła głową
- W porządku. Więc widzimy się za parę chwil… - rzekła już nie odrywając spojrzenia od Joakima.
Jennifer skinęła głową, mocno uścisnęła bark kobiety, po czym odeszła. Alice została sama z Joakimem.
- Przepraszam, że musiałam znów zostawić cię samego - odezwała się cicho, przymykając na moment oczy, mając nadzieję, że dzięki temu będzie mogła porozmawiać z nim tam gdzieś, gdziekolwiek był.
Jednak… Joakim nie odpowiedział.
- Chciałabym móc mieć cię tu teraz ze sobą, bo szczerze… Bardzo się boję. Nie jestem… Nie umiem dowodzić, a ci ludzie naprawdę potrzebuję ciebie. Udało nam się złamać zasady zaświatów, ale nie wiem, czy sama zdołam przemóc barierę i ściągnąć cię tutaj… Sam powiedziałeś, że gwiazdy nie świecą same - mówiła cicho. Pochyliła się i w kompletnie impulsywnym geście ucałowała wierzch jego dłoni, nim ją powolutku odłożyła. Jeszcze nie otwierała oczu, bo wiedziała, że wtedy się rozpłacze, zrobiła to dopiero gdy ogarnął ją spokój. Zapomniała nawet o tym, że otaczał ją tabun ludzi.
Dahl nie poruszył się. Nie dał żadnego znaku, że słyszał i rozumiał jej słowa. Rytmiczny dźwięk aparatury podtrzymującej życie były wszystkim na co mogła liczyć Alice. Nikt im nie przeszkadzał, nie podchodził. Nawet ochroniarze wydawali się nieco dalej. Musieli w międzyczasie wycofać się. Spoglądali gdzieś w bok, zapewne nie chcąc przeszkadzać Harper. I rzeczywiście, ich obecność zdawała się prawie niedostrzegalna.
Alice usłyszała ciche jęknięcie. Wstała na równe nogi… jednak uświadomiła sobie, że to nie Joakim je wydał. Dochodziło z łóżka obok, na którym leżał Terrence.
Przez jeden oddech, Harper pomyślała, że może jakims cudem to Joakim… Zaraz jednak dotarło do niej, że to nie on. Entuzjazm opadł, ale zaraz otrząsnęła się. Terrence! Zbudził się, a to znaczyło, że druga najbardziej obeznana osoba odzyskiwała przytomność. Alice odwróciła się powoli, by na niego spojrzeć i pochylić się przy nim
- Terrence? - odezwała się przyglądając drugiemu mężczyźnie, czy potrzebował jakiejś pomocy.

Terry również był blady i wyglądał na chorego, jednak pozostawał w znacznie lepszym stanie, niż Joakim. Jeszcze raz jęknął i nieznacznie rozchylił powieki. Żarówka tuż nad nimi zamigotoła, po czym wybuchła. Wnet de Trafford ponownie zamknął oczy i wrócił do snu.
Alice podskoczyła cała, gdy żarówka wybuchła. Zasłoniła tylko mężczyznę, żeby szkło nie poleciało gdzieś na jego pościel, zaraz jednak wyprostowała się i spojrzała na ekrany z pikającymi i błyskającymi liczbami. Miała nadzieję, że jego stan się nie pogarszał. Tego jeszcze brakowało, by i drugi ważny dla Joakima przyjaciel umarł. Nie mogła sobie wybaczyć, że wpędziła Dahla w stan śpiączki.
Nie, wręcz przeciwnie. Wszystkie parametry były w normie. Wyglądało na to, że Terry niespiesznie budził się, choć teraz jeszcze nie nadeszła chwila odzyskania pełnej świadomości. Kiedy teraz nastąpił jej przebłysk, musiała uaktywnić się moc de Trafforda. Tyle że niekontrolowana.
- Przepraszam, stało się coś pani? - zapytała pielęgniarka. - Zaraz przywołam kogoś do posprzątania.
Alice wyprostowała się i odetchnęła, po czym spojrzała na pielęgniarkę.
- Nie. Wszystko w porządku, dziękuję - odrzekła uprzejmie, ale odwracając się z powrotem do Joakima zerknęła po sobie, czy nie ma gdzieś szkła od żarówki. Znów złapała go za dłoń
- Joakimie… Terrence się obudził i potłukł żarówkę. Myślę, myślę że niedługo będzie z nim dobrze. Też mógłbyś się obudzić - dorzuciła jeszcze, po czym odgarnęła mu niesforny kosmyk z czoła i dopiero puściła jego dłoń. Wyprostowała się i przechyliła głowę obserwując Dahla
- Chciałabym poznać cię w trochę innych okolicznościach, niż stojąc nad twoim łóżkiem szpitalnym, sama będąc noga w grobie - uśmiechnęła się cierpko, po czym wzięła głęboki wdech i odwróciła się od niego wreszcie, by podejść do ochroniarzy, że już mogli powrócić na swój posterunek. Musiała zająć się obowiązkami Dubhe, najpierw zerknęła czy jegomość któremu pożyczyła pijawki miał się jakoś, a potem uda się do Fernanda, zobaczyć owe maile. Ciekawiło ją, gdzie znikł Eric i Jennifer…

Nie martw się. Jeszcze się obudzi.

Alice wzdrygnęła się na słowa Tuonetar, po czym po jej twarzy pociekły łzy
- Milcz - syknęła zeźlona. Obecność bogini zmarłych w jej umyśle, doprowadzała ją do frustracji. Przypominała o upływającym czasie bardzo nieubłaganie. Śpiewaczka nie chciała jej oddać ciała, więc postanowiła, co zrobić, jeśli nie uda jej się ich pokonać przed upływem dwóch dób. Zacisnęła pięści mocno idąc dalej.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline