Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2017, 18:15   #122
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Vex, Angie, Sam i dalsze plany

- Wujku… sprawdź teren - nastolatka poprosiła, ściskając go krótko i przerzuciła karabin na plecy żeby mieć wolne ręce. Podeszła powoli do ciała, stając tam gdzie głowa. Chwilę przyglądała się pracy z kablem, aż westchnęła.
- Pomogę, wezmę za ręce. Pan weźmie za nogi i go wyniesiemy. - zaproponowała, kucając przy ciele - Skąd on przyszedł, kto to jest? Był chory jak się pojawił? Coś mówił?

- Też pójdę się rozejrzeć. - Vex upuściła resztkę papierosa i zgasiła ją na podłodze. - Gdzie są maluchy?

- W tajnej bazie na wieży, gdzie pióra - blondynka odpowiedziała pokrótce, zawijając rękawy żeby nie pobrudzić koszulki od wujka.

- Baza jest gdzieś z tyłu? Może pójdę sprawdzę czy wszystko ok. - Zamyśliła się i po chwili sobie o czymś przypomniała i spojrzała na palącą w kuchni Kate. - Widziałam jakąś wychodzącą stąd kobietę. Kto to?

- To była Rice. Ben chciał się zabawić. Ale coś mu odwaliło teraz. Nic do niego nie docierało. No to poszła w cholerę. Cholera! Jakbym ja wiedziała, że to coś takiego będzie też bym poszła! Niech ten wariat sam się buja z tymi swoimi przygłupami! - kobieta mówiła zaciągając się chciwie i mocno skręconym byle jak skrętem ale na sam koniec, gdy wskazała na krwistą plamę na środku podłogi, smugi i ślady butów od niej sunące rozpłakała się znowu.

- Może powinnyśmy stąd wyjść? - Vex spróbowała delikatnie objąć kobietę. - Dzieciaki są na zewnątrz, trzeba by je uspokoić.

- Ah! Dzieci! Jane! No tak! - kobieta wydawała się nadal roztrzęsiona ale wzmianka o dzieciach jakoś pomogła jej się opanować. Otarła łzy chociaż i tak widać było, że dopiero co płakała. Kobieta jednak spróbowała nałożyć maskę panowania nad sobą. Z bliska na oko Vex wyszło jej słabo. Pewnie nawet dzieci by to poznały. Ale przynajmniej przestała płakać i z przymrużeniem oka można było uznać, że wzięła się w garść. - Dobry pomysł. Gdzie oni są? Pewnie w tej swojej tajnej bazie? Chodźmy, poczekajmy tam aż tutaj posprzątają. - kobieta zabrała paczkę zmiętolonych skrętów do kieszeni. Wytarła twarz w jakiś ręcznik i z obrzydzeniem przeskoczyła nad największą plamą krwi na środku podłogi. Ale jej buty tak samo jak buty Vex i innych i tak zostawiały czerwone ślady na podłodze. Kobieta teraz zdawała się chcieć jak najszybciej opuścić tą kuchnię.

Motocyklistka podążyła za nią. To było ciekawe. O ile Sam był cały: “gdzie jest Angie”. Kobieta przypomniała sobie o własnej córce, dopiero gdy Vex jej o niej wspomniała. Może była to kwestia wojskowego wyszkolenia najemnika? Była ciekawa jak mała zareaguje na obecność matki. Nie wydawała się szczególnie radosna z powodu powrotu do domu. Choć przy tym rozgardiaszu, który był tu do tej pory, trochę zrozumiałe.
- Angie mówiła, że są w bazie. Nie mam tylko pojęcia czemu wspomniała o piórach. - Gdy opuściły dom, sama musiała przyznać, że poczuła ulgę.

- Bo tam są nadal pióra. Irv kiedyś trzymał tam gołębie. - odpowiedziała mama Jane brnąc przez zalane wodą podwórze. Wydawała się nadal dość rozkojarzona a nawet roztrzęsiona ale szła przez wodę całkiem energicznie. Ledwo weszły na podwórze Westów i w niedużym budyneczku, właściwie jakiejś wyższej szopie znowu widać było w okienku trzy dziecięce buzie. Nadal patrzyły z mieszaniną obawy i ciekawości. - Jane! - krzyknęła jej mama i prawie zaczęła biec przez wodę. Jeszcze moment trzeszczącej drabiny i już weszły na górę. Dość zakurzoną, pełną walajacych się piór ale w obecnych warunkach przyjemnie suchą i ciepłą. - Oh, Jane. Dobrze, że nic ci nie jest. Już dobrze, już wszystko dobrze. - mama Jane znów wydawała się bliska płaczu i pewnie trochę uspakajała córkę a trochę sama siebie. Trzymała ją tuląc ją do siebie a chłopcy musieli cofnąć się o krok. Popatrzyli na rodzinną dwójkę, potem na siebie nawzajem, na Vex i chyba niezbyt mieli pomysł co zrobić albo powiedzieć. Jane też dała się tulić matce ale nie odzywała się. Objęła ją i tak trzymała w milczeniu.

- Pani Brandon my się zajęliśmy Jane. Nic jej nie jest, była tu cały czas z nami. - powiedział rezolutnie Jack wskazując na siebie i brata.

- Oh, dobre z was chłopaki. - mama Jane kucnęła i wyciągnęła rękę by przygarnąć obydwu chłopców. Pocałowała ich w czoło a oni oczywiście wręcz demonstracyjnie od razu wytarli z czoła mokry ślad.

- Chłopcy co z wami? Jesteście cali? - z dołu doszedł chlupot wody i zaniepokojony głos pani West.

- Kto tam się strzelał? - dopytywała się Latynoska też zaniepokojonym tonem.

- Nic nam nie jest mamo! - krzyknął od razu James a brat mu zawtórował zapewnieniami.

- Myślę, że najlepszym pomysłem, będzie omówić temat strzelaniny, odrobinę później. - Vex spojrzała wymownie na kobiety i na dzieci. - Może jakaś herbata mogłaby pomóc Pani Brendon się lekko uspokoić?

- Dobry pomysł. - powiedziała pani West kiwając głową. Odwróciła się w stronę własnego domu i zaczęła brnąć przez zalane wodą podwórze. Latynoska wyglądała jakby chciała zaoponować albo coś powiedzieć ale szum rozbryzgiwanej wody zapowiedział powrót trójki z domu Brandonów. Wróciła Angie, jej wujek i pan Brandon. Pan Brandon wrócił do domu a wujek ze swoją podopieczną podeszli pod gołębnik.

- Co tam się stało? - zapytała była saper patrząc na dwójkę jaka podeszła pod budyneczek.

- Właściwie to nie jestem pewny. - Pazur wydawał się być zamyślony. Odwrócił się by zerknąć na dom Brandonów.

- Ale kto tam się strzelał? Ktoś zginął? - zapytała Latynoska nie odstępując od tematu.

- Mam nadzieję. Jakiś chyba ich znajomy. - powiedział najemnik wracając spojrzeniem do Latynoski. W rozmowę wtrąciła się jednak z okna pani West która zaprosiła wszystkich do środka. Łącznie z dziećmi. Więc ekipa z gołębnika zaczęła schodzić po trzeszczących szczeblach drabiny by wrócić do domu Westów.

Vex szła tuż obok Sama odrobinę nieobecna. Papieros na szczęście odrobinę zabił mdłości po widokach, które zafundowała im Angie. Jak coś takiego mogło chcieć się jeszcze podnieść. Zerknęła na najemnika i odezwała się cicho.
- Myślisz, że to jakaś jego robota? - Nie chciała używać imienia Roberta przy Angie, pozostawało jej mieć tylko nadzieję, że Sam zrozumie. - Może to jakieś dziwne prochy?

- Nie wiem. Nie widziałem nigdy czegoś takiego. Słyszałem, że ktoś może przeżyć bez głowy i dalej coś próbować zdziałać ale to raczej o jakiś robotach. A ten mi nie wyglądał na robota. - najemnik też chyba się nad tym zastanawiał bo brnął przez wodę zalewającą podwórze i położył ramię na plecach Vex w geście sympatii, poparcia i otuchy. Wszyscy jednak przerwali rozmowy bo nastąpiła chwila zamieszania gdy cała gromadka znalazła się w kuchni pani West a ta rozdzielała kubki z naparem. Na miejscu gdzie wcześniej siedział Pazur teraz usiadła pani Brandon. Wydawała się wciąż dość roztrzęsiona tym całym wydarzeniem i gospodyni postawiła pełny, parujący kubek ratunkowy przed nią w pierwszej kolejności. Pozostałe towarzystwo rozsiadło się po wolnych krzesłach, taboretach lub oparło się o szafki. Mama chłopców zaś po kolei każdemu wręczała kubek gorącej herbaty. Jej zwykłe rozmowy o herbacie, łyżeczkach, cukrze jakoś niosły ze sobą sporą dozę normalności jaka pomagała chyba wszystkim otrząsnąć się z ostatnich wydarzeń i zachować tą normalność.

Motocyklistka usiadła przy stole i z wdzięcznością zaczęła pić herbatę. Tej nocy będzie miała problemy ze snem. Upiła większy łyk ciepłego naparu, ciesząc się tym jak zabija on resztki posmaku po cofającym się śniadaniu i plackach z jabłkami. W sumie... jak tak dalej pójdzie nie wiadomo czy dożyją nocy. Zerknęła na Sama. Prawda była taka, że powinni się zwijać. Jak najszybciej opuścić to miejsce dla dobra swego i ich.
- Tamten facet… ma jakichś znajomych? Jest szansa, że ktoś tu przyjdzie szukając go? - przyjrzała się pani Brandon.

- Nie. Nie sądzę. Nie wiem. Ale chyba nie. Nie mieszka tutaj, Ted go skądś zna. - mama Jane dalej wydawała się roztrzęsiona i mieć kłopoty z koncentracją. Jednak siedzenie w kuchni przy stole razem z kubkiem gorącej herbaty jakoś ją jednak uspakajało. Jane chyba też potrzebowała spokoju i otuchy bo podeszła do niej i matka wpakowała ją sobie na kolana.

Vex spytała jeszcze pro forma pana Brandona gdzie poznał tego całego Bena i przypomniała się w sprawie farby, o której rozmawiali zanim rozpętał się ten cały bajzel.

- Powinniśmy jechać, jeśli nie chcemy by szybko znaleźli nas i ten cały bus. Byłoby super jakbyście w miarę możliwości nie mówili nikomu, w którym kierunku się udaliśmy. - Vex uśmiechnęła się do przedstawicieli lokalnej społeczności i spojrzała na Sama i Angie. - Ruszamy?
 
Aiko jest offline