Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2017, 20:34   #123
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Wujek i Angie i pan tata Jane i sprzątanie trupa

Wujek też postanowił wspomóc wysiłki w pozbywanie się ciała. Złapał za nogi. Angie i ten pan co przeżył mieli do złapania ten kabel przeciągnięty przez ramiona nieboszczyka. Niosło się mniej wygodnie niż za grubsze od kabla ramiona ale przynajmniej nie trzeba było ich dotykać.
- To Ben. Mój kumpel. Znajomy właściwie. - mężczyzna zaczął mówić gdy wyszli we trójkę na zewnątrz. Nadal ciężko oddychał po tym całym zajściu a dźwiganie bezwładnego ciała pewnie nie pomagało uspokoić mu oddechu.

- Gdzie chcesz go zanieść? - zapytał wujek i mężczyzna zatrzymał się rozglądając się dookoła. Chwilę patrzył jakby sam się nad tym zastanawiał. Przez tą wodę dość trudno było zwyczajowo zakopać ciało w grobie.

- Tam go zaniesiemy. - powiedział w końcu wskazując na jeden z budynków po drugiej stronie ulicy. Mała wycieczka wznowiła marsz.

- Tato co robisz?! - z gołębnika dobiegło zaniepokojone pytanie Jane. Trójka dziecięcych główek nadal wypatrywała intensywnie w to co się dzieje przy domu.

- Nic! Zostań z chłopakami! Zawołam cię jak będziesz potrzebna! - krzyknął do niej mężczyzna zdenerwowanym tonem jakby przyłapano go na czymś wstydliwym. Żadne z dzieci nie odpowiedziało na te polecenie pozostając przy obserwacji dorosłych. - Ben jak przyszedł był w porządku. Zdenerwowany trochę ale w porządku. Mówił, że mówiłem by wpadł kiedyś no to wpadł. No tak mówiłem. Kiedyś. Ale no jak wpadł to przecież bym go nie wywalił na zewnątrz nie? Był normalny. Nic takiego. - facet który trzymał jeden kraniec kabla wznowił swoją opowieść gdy przechodzili przez zalaną ulicę. Na końcu wskazał na dyndającą pod wodą zdeformowaną postrzałami głowę.

Nastolatka słuchała, dzieląc uwagę między słowa, a złą wodę pod nogami. Rzuciła wujkowi przepraszające, skruszone spojrzenie. W ciągu doby pomagał pozbyć się drugiego zrobionego przez podopieczną trupa.
- Pani mama coś mówiła, że był… dziwny - przypomniała, po czym wzruszyła ramieniem, sapiąc przez nos. Ciężko się niosło, nawet we trójkę. Niewygodnie - Trzeba sprawdzić, może coś go ugryzło, albo raniło, to na skórze ma ślad… no i czy pana ugryzł, albo zadrapał? Mówił skąd przyszedł? - zazezowała na pana tatę, przybierając śmiertelnie poważną minę - Dużo ma pan takich kolegów? Często się kłóci z panią mamą i tłukuje rzeczy w domu? Robi wojnę tam, gdzie powinien być spokój… tak, że Jane boi się wracać do domu. Dom powinien być spokojny, bezpieczny. Do niego się ucieka jak jest źle i wrogi dookoła - w pewnej chwili zaczęła warczeć nieprzyjemne, nie spuszczając wzroku z mężczyzny - Macie młode, waszą rolą jest je chronić i tulać. Nie warczeć i gryźć się jak para wściekłych kojotów. Bo jak kiedyś się bardzo pokłócicie i Jane ucieknie tak bardzo, że się zgubi? Jest mała, miękka i delikatna. Nie umie się skradać, ani strzelać, ani trupić nożem lub zasadzkować. Nie umie zabijać - wyjaśniła bardziej zrozumiale - Nie obroni się i ktoś ją upoluje, albo coś. Złe ludzie które wyglądają jak potwory, albo dzikie zwierzęta.

Facet z którym Angie dźwigała kabel na jakim zawisło bezwładne ciało patrzył z coraz mniej rozumiejącym wzrokiem w miarę jak nastolatka rozpędzała się w swoim mini monologu coraz bardziej. Zerkał na wujka jakby ten mógł coś wyjaśnić bardziej o czym nastolatka mówi. Ale wujek nie odzywał się ani nie ingerował w dyskusję. Więc w końcu facet odpowiedział nastolatce.
- Nie bój się zajmę się Jane. Coś ci widzę nagadała. - powiedział z zastanowieniem obserwując idącą obok nastolatkę. Przeszli przez zalaną wodą ulicę, przeszli przez pierwsze podwórze i facet wskazał na jeden z podtopionych budynków. Tylko bardziej zawalony. - Tam go zostawimy. Zawali się coś na niego. - powiedział nakreślając swój pomysł na pozbycie się ciała.

- Nie boję się, jestem już duża i dziadek nauczył mnie jak się nie bać. - nastolatka opowiedziało mało przyjaźnie, ciągle gapiąc się na pana tatę - Jane mówiła że ciągle się kłócicie i tłuczecie rzeczy. Są… awantury? - tu spojrzała na wujka na krótki moment - Musi chować kubek z Bambim bo boi się że go potłukacie, a bardzo go lubi. Nie chcę, żeby się bała, lubię ją. Teraz odjadę, ale kiedyś wrócę. Do niej, odwiedzić ją, bo ludzie się odwiedzają i to normalne - mówiła z taką poważną miną jak pan z plakatu od którego dała wujkowi przezwisko - Wrócę i spytam się czy dużo się kłócicie i czy nadal się boi i musi uciekać do tajnej bazy. Wtedy przyjdę w nocy, kiedy jest ciemno i ludzie kiepsko widzą. Wtedy porozmawiamy inaczej, tak jak uczył dziadek. On potrafił tak rozmawiać, że ludzi bardzo bolało i byli bardzo nieszczęśliwi jak z nimi kończył, o ile ciągle oddychali… albo po prostu nie będę się tym razem bawiła w celowanie ponad ramieniem - prychnęła i potrząsnęła głową - wskazując na budynek - Trzeba go dać na piętro, żeby nie psuł wody… no i ścierwojady przyjdą jak zacznie śmierdzieć i zaczną go toczyć robaki.

Facet zerkał na nastolatkę która szła i dźwigała nieżywe ciało razem z nim i rozglądał się dookoła coraz bardziej nerwowo i niezrozumiale. W końcu widząc enigmatyczną postawę milczącego, rosłego najemnika który dźwigał nogi nieboszczyka za najlepsze wyjście uznał najwidoczniej nie zabieranie głosu. We trójkę zanieśli ciało na schody. Z nich przeszli do chwiejącego się i skrzypiącego pomieszczenia. Wyglądało i brzmiało jakby się mogło w każdej chwili zapaść. Tam zostawione ciało zostało zawalone gdy razem naparli na chwiejącą się ścianę. Ta stawiała opór tylko chwilę. Potem zaś zawaliła się a wraz z nią po chwili wahania uległo zawaleniu całe pomieszczenie grzebiąc pod stosem belek, drewna i dźwigarów ciało. Chwilę jeszcze wszystko się osuwało i chrobotało aż znowu znieruchomiało i ucichło tak samo jak gdy weszli tutaj z tym pogrzebanym właśnie ciałem.

- Ugryzł pana? Albo podrapał? Albo tą panią… Rice? - nastolatka wróciła do bardziej rzeczowych tematów, chociaż nadal daleko jej było do zwyczajowego rozsiewania optymizmu.

- Nie. Nie wiem. Nie, chyba nie. - tata Jane brnął przez wodę i właściwie dopiero teraz zaczął się oglądać po rękach. Podwinął rękawy a na skórze dłoni i ramion widać było jakieś rysy które mogły powstać podczas walki albo i z innej okazji. - Nic poważnego. - powiedział po chwili wahania gdy obejrzał swoje ramiona. Właściwie to w porównaniu do postrzałów jakie niedawno odnieśli wujek czy ciocia Angie to te zadrapania taty Jane wyglądały właśnie jak nic poważnego. - A z Rice nie wiem, pożarli się z rana i właśnie to mnie obudziło. Potem ona wyleciała a ja chciałem go uspokoić. Ale nie dało się. Nic do niego nie trafiało. W ogóle. Jakby w jakiś amok wpadł. Już nie miałem na niego siły. Trzasnąłem go butelką to go powaliło na jakiś czas. Ale teraz wstał i znów mu odwaliło. - gdy mężczyzna mówił widocznie od razu przeżywał świeże wspomnienia bo czuć było te nerwowe emocje znowu w jego głosie i twarzy. Widać już było ulicę za jaką zaczynał się kwartał w jakim mieszkali.

- Pani mama mówiła, że on był dziwny i panu to mówiła. Żeby go wywalić, a pan się śmiał… co mu było - nastolatka szła obok, a ręka jej drgała żeby chwycić za Misia. Nie wiedziała jak się przenosi taka wścieklizna, no oprócz tego że od ugryzień. - Pan to przemyje, żeby się… nie wdały te małe cosie co robią choroby… o! Mikroby! - przypomniała sobie i klasnęła w ręce, rozpogadzając się trochę. Miała powiedzieć jeszcze coś ważnego, lecz wtedy przypomniała sobie o czymś równie istotnym.
- A pan ma obrazki? - zapytała.

- Dobra przemyję. A Kate przesadza. W ogóle gdybym się jej słuchał to by mi zabroniła gościć kogokolwiek. Miała pretensję ledwo Ben przyszedł. A jak przyszedł to był w porządku. Pogadaliśmy, popiliśmy, pożartowaliśmy no było jak trzeba. Teraz rano coś mu odwaliło. Ale myślałem, że przez wódę. - tata Jane szedł przez wodę i wydawał się zamyślony. Nadal widocznie uwazał, że dobrze postąpił w nocy i właściwie ocenił sytuację. Dopiero co do poranka zdawał się mieć wątpliwości. - Jakie obrazki? - zapytał gdy już przechodzili przez zalaną ulicę. Wyglądało jakby innego rodzaje pytanie przypomniał sobie po chwili.

- Tatuaże. - odpowiedział spokojnie wujek idący z drugiej strony blondwłosej nastolatki.

- No mam. Co to ma do rzeczy? - tata Jane chyba nie dostrzegał związku między tematem toczonej dyskusji a pytaniem o “obrazki”.

- Nic - blondynka wzruszyła ramionami - Po prostu lubię obrazki… wujku! - obróciła się nagle do Paznokcia i złapała go za rękę, ściskając mocno - Trzeba powiedzieć Rogerowi! Ostrzec go, że to nie tylko Tess ma dzień potwora, bo on nie wie! A jak walczy na krótki dystans to mogą mu zrobić krzywdę… i innym też trzeba powiedzieć. Mamie od placków i tej pani spod studni! I znaleźć tą Rice, bo może ona też potworzasta jest, a jak się przytula z ludźmi bez koszulki to… - zacięła się, potrząsnęła głowa i powtórzyła najważniejsze - Trzeba powiedzieć Rogerowi… proszę - na koniec zrobiła wielkie oczy proszące oczy jak jedno rude futerko z plakatu co je widziała w ruinach. Takie z kapeluszem w łapach.

- Wrócimy do pani West to jej powiemy. - wujek skinął głową w kierunku gdzie szli bo już widać było i domy i podwórka z jakich wyszli. - Ta Rice to będzie lepiej jak się tutaj pan nią zajmie albo ktoś od Westów. Wiedzą gdzie jej szukać. - dodał lekko kiwając głową i zerkając na idącego z drugiej strony blondynki mężczyznę. Ten krótko wzruszył ramionami co mogło znaczyć bardzo wiele albo i nic. Potem Pazur jakby zaciął się o dobre kilka kroków nic nie mówił tylko brnął uparcie i w milczeniu przez zalane podwórze. - Spróbujemy wrócić do Pendleton i tam przebyć rzekę. Możemy wrócić pod straż, zatrzymać się i ostrzec Rogera. Ale co on z tym zrobi to jego sprawa. Ale jak go tam już nie będzie Angie to nie będziemy go szukać. Jasne? - wujek w końcu doszedł do najważniejszego dla nastolatki punktu i spojrzał teraz na nią z góry patrząc uważnie. Wydawał się być stanowczy i poważny. Jak często gdy o czymś mówił albo coś tłumaczył. Czuła, że najchętniej w ogóle by ominął Rogera szerokim łukiem. Ale skoro go prosiła i jej zależało mógł ulec jej prośbie. Ale nie aż tak by szukać Rogera po całej tutejszej osadzie. Nadal wydawał się być zdeterminowany by maksymalnie skrócić przerwę w podróży do Teksasu.

Angeli zrobiło się smutno, opuściła głowę i chwilę szła w ciszy. Wujek nadal nie lubił pana z obrazkami, a tej niechęci nie zmniejszyły ani placki z jabłkami i cukierem, ani chodzenie bez jego kostuszkowej obecności.
- Tak wujku - powiedziała w końcu łamiącym się głosem. Ciągle ściskała go za rękę, idąc tuż obok i gapiąc się w złą wodę. Pamiętała co mówił o ranach i o tym, że kończy mu się czas przepustki, a dodatkowe rany nie pomagały. Musieli dostać się do cioci… taki był plan. Dziewczyna bardzo lubiła Rogera, ale gdy w grę wchodziło dobro i życie wujka, decyzja mogła być tylko jedna, a tu chodzili ludzie z przestrzelonymi głowami! Koszmar! I to potworzasty!
- Nie chcę żeby dopadł cię potwór… a na nie trzeba dużo kul. Strzeliłam i wstał… a przecież trafiłam w głowę. Wierzgali i się bili, ten pan zasłaniał… musiałam strzelać nad nim. No to strzeliłam, jak dziadek uczył - wzruszyła ramionami - Upadł… a potem… sam widziałeś. Ilu takich zdążę utrupić bardzo na śmierć zanim skończą się naboje? Musi być normalny kaliber, te mniejsze odpadają… i głowa. Dobrze, że Roger je odcina. Widzisz? To nie takie złe. Też będę, mam maczetę - pociągnęła nosem i popatrzyła z ukosa na opiekuna, ale zaraz przeniosła wzrok na trzeciego z ich grupy - A może pan wie. Roger od obrazków… i ten… nooo… - zawahała się, bo nie wiedziała co powiedzieć więcej. Podrapała się po skroni, co pomagało myśleć - Ma czarne włosy, robi obrazki i koleguje się z Khainem. Mieszkał o tam - pokazała palcem kierunek z którego uciekali nocą - Może ma tu jakichś kolegów… żebyśmy wiedzieli gdzie mógł pójść.

- No Angie, ale świetnie ci poszło.
- wujek objął nastolatkę ramieniem przyciągając ją do siebie bliżej. - Czegoś takiego nikt się chyba nie spodziewał. Jakbyś tam nie poszła do tego domu to nie wiadomo jak by się to skończyło. - powiedział gdy już prawie wrócili do obydwu podwórek z jakich niedawno wyszli. Przy gołębniku widać było mamę chłopców i tą pulchną Latynoskę.

- Roger Khainita? To nie, oni mają swoją chatę bliżej rzeki. Tutaj nikt z nich nie mieszka. No ale każdy ich zna. Przynajmniej jego. To mógł pójść gdziekolwiek. - tata Jane odpowiedział i wrócił przez zalane podwórze do swojego domu.

Blondynka obróciła się do wujka, gapiąc się na niego wymownie.
- Widzisz? Znają go tutaj, ale nie wygonili przez pół roku jak tu mieszka. Jakby się go bali, albo coś to przecież mogli mu zrobić wypadek, a tak sobie tutaj żyli i było okey - powiedziała całkowicie bez podtekstu i westchnęła z rezygnacją - Porozmawiasz z mamą Jane? Może ten Ben powiedział skąd przyszedł… tam może być więcej takich potworów jak on. Trzeba uważać, brać na muszkę zanim ludź podejdzie. Jak zacznie gadać, albo podniesie ręce to nie ma sprawy. Jak będzie tylko chciał podejść mimo lufy… wtedy triplet w głowę. - mówiła spokojnie, układając w głowie jak powinna się zachować na przyszłość. W pewnej chwili jej ciałem przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Odwróciła się całym ciałem do opiekuna i powiedziała smutno. - Oni tu umrą. Musimy jechać zanim to się stanie. Wszystkich nie utrupimy.

- Ale on powiedział skąd przyszedł. Znaczy Ben.
- tata Jane najwyraźniej usłyszał co mówiła Angie i odpowiedział tak jakby to jego pytała i do niego mówiła. Wujek który chyba chciał coś jednak powiedzieć bo otworzył usta przerwał i spojrzał zaintrygowany na idącego obok mężczyznę. Ten chyba poczuł się wywołany do kontynuowania odpowiedzi bo mówił dalej.
- Przyjechał z jakimiś ludźmi co uciekali w nocy przed tą falą. Ale zalało im samochód więc zdechł. Ale w nocy tam grasowała jakaś wariatka. W ogóle jej odbiło. Musieli ją zastrzelić. Ale Ben nie czekał aż to przejdzie tylko zwiał przed siebie. Zresztą każdy uciekał kto mógł wtedy. Potem strzały ustały ale mówił, że już nie wracał sprawdzać co jest grane tylko przyszedł do mnie. - powiedział ojciec Jane mówiąc trochę nie uważnym tonem bo chyba nadal był dość zdenerwowany po tej walce i strzelaninie u siebie w domu. - A z tym Rogerem no nie przesadzaj panienko. Kto niby miałby go stąd wyrzucić? Chyba, że Piaskowe Psy. Inaczej to nie wiem kto by mógł po tej stronie rzeki. - dopowiedział swoje na temat Rogera pewnie nie chcąc tak zostawić tego co powiedziała blondynka.

- To pan i panie mamy nie lubicie Rogera?
- Angie wydawała się żywo zainteresowana odpowiedzią. Patrzyła wyczekująco na pana tatę. - On jest taki miły przecież i robi takie ładne obrazki. I klekotać umie i batonikami dzieli.

- E tam, lubimy, nie lubimy.
- tata Jane machnął ręką i w ogóle wyglądał jakby nie przywiązywał do tego większej wagi. - Mówię, że koleś jest za mocny by sobie go wziąć jak leszcza i go wywalić czy co. Więc nikt tego tu pewnie nie zrobi. Nawet jak go nie trawi. Mnie to w sumie zwisa nawet jak ktoś by go stuknął czy wyjebał stąd to będzie chwila spokoju i przypałęta się następny. Albo od razu zajmie jego miejsce. O. Jakby to Psy go stuknęły to by na pewno się tu rozpanoszyły. A tak to są sobą zajęci co jakiś czas. W sumie to jedni i drudzy są powaleni. - tata Jane mówił z zastanowieniem chyba na bieżąco się nad tym zastanawiając właśnie. Nie wyglądało, że jakoś osobiście lubi czy nie lubi Rogera albo czy w ogóle go zna. Raczej rozpatrywał sprawę jako relacje między dwiema bandami z ich osadą pośrodku.

Angela stanęła na chwilę jakby coś do niej doszło i zrozumiała bardzo ważną rzecz. Rzuciła wujkowi szybkie spojrzenie czy on też już wie, czy go to nie obchodzi i jakby nigdy nic podjęła marsz, zrównując się z miejscowym ludziem.
- A gdzie te Psy są? Daleko stąd? - zapytała najniewinniejszym głosem, całkowicie mimochodem, patrząc w niebo - Jak tam do nich dojść jakby ktoś chciał się z nimi bić?

- Są gdzieś w Almie. To na północ stąd. Pierwsza osada licząc od nas. Tak samo jak Khainici są na południe stąd. No a my jesteśmy pośrodku dlatego szarpią nas z obu stron raz jedni, raz drudzy a raz jedni i drudzy.
- tata Jane mówił o tym z niechęcią i do wspomnianych ludzi widocznie nie żywił ciepłych uczuć. Wydawał się im niechętny. - Przesiadują w tamtejszym barze albo u siebie w starym markecie. Nie sposób nie trafić bo jedno i drugie jest tam sztuk raz. To każdy wam wskaże drogę jak zapytacie. Ale to tak słyszałem a sam tam nie miałem interesu jeździć. - powiedział jeszcze ojciec Jane.

- Market? A co to jest market? Coś do jedzenia? Jak krokiet? - blondynka przekrzywiła głowę, obserwując wujka zza potarganych włosów. Wiedziała gdzie jest północ - to był ten kierunek, że jak się stanęło plecami do słońca i widziało swój cień pod nogami… no to tam gdzie cień była północ. Może jakby się pospieszyła to wujek by nie zauważył, że zniknęła?

Tata Jane popatrzył na nastolatkę trochę zdziwionym wzrokiem. Potem zaś tak samo jak ona przekierował spojrzenie na jej wujka ciekaw co ten odpowie.
- Market to taki sklep. Kiedyś wymieniało się tam pieniądze na to co chciało się kupić. Ale teraz to pewnie miejsce gdzie można wymienić się coś na coś. Tak jak my po drodze wymienialiśmy się na różne rzeczy na to co nam było akurat potrzebne. - wyjaśnił cierpliwie wujek brnąc przez sięgającą prawie kolan wodę.

- Nie wiem czy tam się na coś wymienisz. Kiedyś to to był market a teraz to Psy tam siedzą. Znaczy może i na coś się wymieniają, nie wiem ale no chodzi o to, że urzędują w starym markecie. Tak ludzie gadają. - tata Jane pokręcił lekko ale szybko głową gdy usłyszał co wujek Angie do niej powiedział. Ten lekko uniósł brwi i mruknął coś kiwając do tego głową.

- Aaa! Taki sklep z rzeczami! Do wymiany! - nastolatka klasnęła w dłonie ucieszona że jeden problem z trudnym słowem się rozwiązał - To jedźmy wymienić rzeczy! Te po tych niemiłych panach spod pompy! Utrupiliśmy wszystkich to nie wiedzą tam w tym markiecie jak wyglądamy. - radość pękła i został smutek, gdy dodała do wujka - Naboje mi się kończą. I jedzenie by się przydało.

- Angie. Z tego co tu pan mówi, wynika, że tam ci panowie w tym markecie to koledzy tych któryś utrupiliśmy tutaj na stacji pożarnej. Raczej by się skapnęli jak by obcy przyjechali busem ich kolegów bez ich kolegów.
- wujek przełknął ślinę ale zaraz potem zaczął tłumaczyć kolejną rzecz. Ale mina taty Jane nagle zrobiła się z bardzo wielkimi oczami.

- Ej zaraz! To wy się tam niedawno strzelaliście?! Z Psami?! Zabiliście wszystkich?! O kurwa mamy przesrane… - ojciec dziewczynki mówił z niedowierzaniem a na końcu wydawał się zrezygnowany i przygnieciony tym faktem.

- Noo… ale nie zabiliśmy wszystkich Piesów - Angie zaprzeczyła szybko i odwróciła się do pana taty - Tylko tak z dziesięciu… może jednego więcej, pan nie smuta! Teraz jest wojna i Arena Khaina i Roger pewnie do nich pojechał ich trupić, a prze… - za późno zorientowała się, że powiedziała za dużo. Kopnęła jakiś kamyk i zaczęła przestępować z nogi na nogę - No i… ale moglibyśmy tam podjechać. Nie musimy tam wjeżdżać brykiem do środka. Zostawimy pod miastem, albo coś… - wzruszyła ramionami.

- O matko. O w mordę. No to nie wiem co teraz będzie. Chyba, że ich sprzątniecie do reszty zanim się zorientują i tu przyjadą. - tata Jane jakoś niezbyt wydawał się pocieszony a nawet dalej wyglądał na zmartwionego. Wujek zaś pokiwał głową i położył Angie dłoń na ramieniu.

- My już lepiej pójdziemy. - powiedział wujek tak trochę chyba do Angie a trochę do taty Jane. Ten pokiwał głową i ruszył w stronę swojego domu. Wujek zaś dał znać, żeby ruszać w stronę domu Westów i gromadki przy gołębniku.

- To mamy sobie iść ot tak? - nastolatka popatrzyła na opiekuna ze smutkiem - Zostawić żeby ich tutaj pobili? A może… jakbyśmy ich tam utrupili całkiem. W tej ich bazie w markiecie to zdobędziemy rzeczy tak dużo, że kupimy łódkę i przejedziemy na drugą stronę. Jedzenie i broń też pewnie mają. No i bryki! Możemy ich w nocy podejść… jak się pośpią. Albo chociaż tych z baru… albo nie wiem. - zmarkotniała, patrząc na północ. Tam pewnie pojechał Roger o ile nie czekał i nie czyścił głów z mózgów pod pompą. - Wujku, a co to kowboj i szeryf? Albo lasso? Gwiazda szeryfa to coś tak ta gwiazdka taty małych chłopców? Albo te dziadkowe? Takie medale od Ojczyzny?

- Gwiazda szeryfa to taki znaczek. Nosi się go najczęściej wpiętego w klapę.
- wujek wskazał mniej więcej na swoją kamizelkę taktyczną. Tam gdzie pod kevlarem miał mundur i na tym mundurze to by pewnie nad kieszenią na piersi było. - Noszą ją stróże prawa. Szeryfowie właśnie. By było wiadomo, że to szeryf. I ma kształt gwiazdy choć nieco innej niż miał twój dziadek albo pan West. Często ma sześć ramion a nie pięć. I pisze na niej “Sheriff”. - wujek cierpliwie tłumaczył brnąc przez wodę obok idącej podopiecznej.
- Lasso to taka lina. Wiąże się na końcu pętlę i jak ktoś umie to potrafi rzucić by ją zaczepić o coś. Często używają jej właśnie kowboje. Rzucając na szyję koniom gdy chcą je złapać. W Teksasie jest dużo kowbojów. I pewnie wielu z nich umie posługiwać się lassem. - powiedział, tłumacząc kolejną rzecz. Potem kilka kroków brnął przez wodę w milczeniu chyba nad czymś myśląc albo się zastanawiając.

- A oni jeżdżą na krowach? Rodeują? Ciocia Ellie jest kowbojem i jeździ na krowie? Czy każdy szeryf jest kowbojem? A kowboj szeryfem? Stróżą… a to prawo gdzieś ucieka? Aaa, nie. Pilnują spokoju, tak? Żeby się ludzie nie bili i nie byli niemili… to co co mają takie fajne kapelusze jak miski na głowę z daszkami? Pojedziemy do tych Piesów i ich wytrupimy? - wyrzuciła z siebie ciągiem litanię pytań, obejmując opiekuna w pasie i przytulając się do niego.

- Tak, niektórzy kowboje jeżdżą na rodeo i tak próbują ujeździć dzikie konie albo byki. To w Teksasie całkiem popularne. Może nawet trafimy na jakieś po drodze a jak nie i zostaniesz z ciocią Ellie to pewnie jakieś będzie w okolicy. A ciocia Ellie chyba nie jeździ na krowie. - wujek tłumaczył cierpliwym, spokojnym głosem choć przy ostatnim zdaniu lekko się uśmiechnął jakby wydało mu się to zabawne. - Ale jeździ konno i powozi bryczką. I ma rancho więc chyba można powiedzieć, że jest kowbojem. Też ma konie i krowy. Dużo krów. - doprecyzował co nieco status cioci Ellie.
- Ale nie każdy szeryf jest kowbojem i nie każdy kowboj jest szeryfem. Kowbojów najwięcej jest tu, na południu i w Teksasie właśnie. Ale szeryf to podobnie jak kiedyś policjant czyli wszędzie mógł się trafić. Bo pełnił podobną funkcję jak policjant. Obydwaj pilnowali porządku. By ludzie mieli gdzie zgłosić gdy ich ktoś pobije albo okradnie. Albo jak ktoś zaginął. Albo jak wypadek był. To starali się pomóc ludziom. - wujek dalej tłumaczył jak to jest i jak było kiedyś z tymi szeryfami i policjantami. Mówił trochę zamyślonym głosem.
- Nie wiem Angie czy pojedziemy do tych Psów. Dopiero co wyplątaliśmy się z jednej awantury z nimi. Nie wiem czemu mielibyśmy się sami pakować w kolejną. Nic o nich nie wiemy tak naprawdę. I nasza dwójka, no z Vex to trójka, to trochę mało by się mierzyć na całą bandę. A nie wiadomo ilu ich tam jest. No i mieliśmy jechać w przeciwną, do rzeki, sprawdzić czy da się wrócić do Pendleton. - Pazur szedł rozbryzgując wodę na boki tak samo jak idąca obok nastolatka o blond włosach. Gdy doszedł do punktu Psów mówił znowu tym swoim poważnym głosem i nie wyglądał na zbyt chętnego do wycieczki do siedziby Psów.

- Ale wujku… pobiliśmy się z nimi, utrupiliśmy ich kolegów. Słyszałeś pana tatę. Mogą tu wrócić i chcieć zrobić krzywdę tym ludziom. Mamie Jane i mamie West. Samej Jane, Jamesowi i Jackowi. Nie lubisz Rogera, tak. Ja rozumiem… ale on wie o tych niemiłych Panach i chyba się tam biją co jakiś czas. On i jego koledzy. To by było nas więcej niż ty, ja i ciocia… i Uzi, ale Uzi jest mały i nie umie strzelać. A nie zamruczy ich na śmierć - zrobiła smutną minę, obracając głowę tam gdzie gołębnik - My jedziemy, a oni zostają. Zrobiliśmy im kłopot. Będą się bić z naszej winy.

- Porozmawiamy o tym później dobrze Angie? To nie jest decyzja jaką możemy podjąć sami i tak pod wpływem chwili. Trzeba to przemyśleć.
- wujek powiedział tak jakby chciał skończyć dyskusję ale zbliżali się już do gołębnika. Widać było panią West i panią Bradley, i dzieciarnię i tą głośną Latynoskę.

- Acha… - dziewczyna westchnęła i pokręciła głową - Jakby ten… jakby mnie nie było. Znaczy jakbym się zgubiła… to pewnie się zgubię jakoś na północy. Bo wiem gdzie jest północ - rzuciła do rozchlapywanej wody. - A mogę iść zobaczyć czy Roger jeszcze jest tam gdzie był? Wy pomówicie, a ja w tym czasie pójdę i wrócę. Będzie szybciej.

- Eh… Angie proszę cię wytrzymaj. Chodź z nami, porozmawiamy z mamą Jane i chłopców. Potem we trójkę porozmawiamy. Zobaczymy co dalej robić. Dobrze?
- wujek zapytał i zaproponował inne rozwiązanie patrząc na idącą obok nastoletnią podopieczną.

- A on w tym czasie skończy patroszyć głowy i sobie pojedzie i go juz nie znajdziemy - burknęła smutno, obejmując się ramionami - Jeśli już nie pojechał. Im dłużej tu siedzę… tym większa szansa że już nie będziesz musiał się z nim spotykać. Że nie będziemy musieli sie z nim spotykać. O to chodzi, tak?

- Nie. Chodzi o to, że jak się rozdzielimy to niewiele trzeba by stracić sporo czasu by się z powrotem odnaleźć. Na przykład mam wrażenie, że jakby Roger tam nadal był i zaproponował ci podróż na te trupienie to byś zbyt dużych oporów nie miała. Tak czy siak niewiele właśnie trzeba byśmy potem z kolei musieli włożyć wiele wysiłku by się z powrotem odnaleźć i spotkać. A tak porozmawiamy tutaj z paniami, zastanowimy się po tym wszystkim co dalej z tym zrobić jak wszyscy będziemy na miejscu. - wujek mówił spokojnie ale jednak podopieczna znała go na tyle by wyczuć, że jest trochę zirytowany tym co właśnie powiedziała.

- Przecież powiedziałam że pójdę i wrócę! Nie słuchasz mnie! - Angie też zaczynała się denerwować, ale nie panowała nad sobą tak jak wujek. Podniosła trochę głos i wyrzuciła ramiona do góry - Jakby chciał jechać i trupić to nawet lepiej! To wtedy byśmy tu wrócili oboje brykiem i nie musiałabym moczyć spodni! Po co jechać na trupienie bez ciebie?! Przecież jesteśmy zespołem, no i masz karabin i jesteś wujkiem i Paznokciem! To lepsze niż nóż, topór albo tasak! Ty i ciocia mówcie z ludziami, ja mogę tam iść robić rzeczy, bo słów nie umiem!

- I choćby dlatego Angie powinnaś zostać. By mieć okazję nauczyć się czegoś nowego. Na przykład słów. Poza tym może wyłapiesz coś co ja albo ciocia przegapimy.
- wujek nieco złagodził ton wypowiedzi i zatrzymał się patrząc na niższą i drobniejszą od niego nastolatkę. Chociaż akurat przy nim większość ludzi była niższa i drobniejsza.

- Dziadek tyle nie mówił… on działał. Karabinem, albo nożem, albo granatem, albo pistoletem… albo rękami, albo kawałkiem stalowej linki albo… - zacięła się, uparcie patrząc pod nogi i zaciskając pięści - Nigdy nie będę od słów. Dobra w mówieniu. I jak ty czegoś nie wyłapiesz, to ja mam to zrobić? Jak? - uniosła wzrok do góry i zadarła głowę bo chciała mu spojrzeć w oczy - Przecież jesteś Paznokciem, a ja jestem tylko Angie. No i masz ciocie. Jesteście mądrzy, ja dobrze strzelam - wzruszyła ramionami - No i zasadzkuję, ale teraz jasno. Można iść szybko… a może zobaczę coś po drodze? Coś z ważnych rzeczy. Albo takiego kolejnego potworoludzia którego trzeba ubić bardzo. I Rice. Powinni znaleźć i złapać Rice. Bo też może być potworzasta. Ta pani na drodze… pan tata chyba mówił o Tess. Trzeba spytać czy była goła. Jak goła to ona. Ona została potworem w nocy, ten Ben dziś. To… no chyba jak gorączka, albo przeziębienie. Musi się rozwinąć. Roger nie wie… - pokręciła głową na sam koniec.

- Twój dziadek miał tylko ciebie. A wtedy byłaś mniejsza. Młodsza. Nie było tylu ludzi jak teraz wszędzie dookoła i byliście sami, we dwoje. Tyle słów więc nie było potrzebne jak teraz gdzie wszędzie są jacyś ludzie i wszystko co zrobimy też będzie ocierać się jakoś o jakichś ludzi. - powiedział wujek tłumacząc kolejną rzecz. Zatrzymali się na chwilę zanim dołączyli do miejscowych rodzin które chyba zbierały się wrócić do domu Westów.

- I tak, ten pan całkiem możliwe, że mówił o Tess. Prawie na pewno. I gorączka. Tak, to też może tak działać jak mówisz Angie. Z tą Rice też może tak być choć raczej to już chyba Bradleyowie sami sprawdzą najlepiej. No sama widzisz Angie ile wyłapałaś z rozmowy i własnych obserwacji. Ze słów Angie. Chodź do reszty. Porozmawiamy z nimi. Chciałbym byśmy byli razem przy tej rozmowie. - wujek popatrzył na odchodzących do domu ludzi, w tym i obie mamy, i ciocie, i dzieci a ci zerkali na nich pewnie ciekawi kiedy dołączą czy nie. - Zajedziemy pod stację jak będziemy wracać. Może Roger tam będzie. A może nie. Martwisz się o niego ale nie zmienisz tego czy on tam jest czy nie w tej chwili. Minęło dość krótko więc myślę, że nadal może tam być. Coś jak odjeżdżaliśmy nie wyglądał by mu się gdzieś spieszyło. - wujek wskazał gdzieś w stronę gdzie mniej więcej była stacja choć stąd jej nie było widać.

- Ale oni się mnie boją wujku - nastolatka w końcu powiedziała co jej leży na wątrobie poza panem z obrazkami, który tam zalegał stale i nieprzerwanie odkąd się rozdzielili… a nawet wcześniej też tam już był. - Mama Jane się mnie boi. Słyszałeś jak krzyczała… wcześniej też. Jak strzeliłam pierwszy raz. Chyba nie widuje często trupów, ani obcych co jej strzelają w kuchni… oni nawet broni nie mieli przy sobie - prychnęła nie dowierzając jak można było w ogóle chodzić bez czegokolwiek do obrony co strzelało. Ona sama miała mały pistolet tak na wszelki wypadek. I drugi pistolet też… i karabin. I teraz jeszcze dwa dodatkowe, a i nożem mogła rzucić. Byle nie Misiem, bo Misiem się nie rzucało - Nie wiadomo kiedy skończymy mówić, ile to zajmie. On może tam teraz być, ale za pół godziny już nie. Nie będzie tych głów czyścił do wieczora.

- Jesteś negatywnie nastawiona Angie. Jesteś na nie. I przez całą sytuację patrzysz przez ten pryzmat. W ogóle nie starasz się spojrzeć na to z drugiej strony. Mama chłopców mogła się przestraszyć ale tej strzelaniny co ją słyszała. Nie ciebie jako ciebie. Inaczej nie poczęstowała by nas plackami. I herbatą. A chłopcy nie przyprowadzili by cię do domu. A słyszałaś co mówili. Że jesteś fajna. O mnie tego nie powiedzieli. A teraz zobacz. Zapraszają nas na herbatę. Tak się nie postępuje z ludźmi których się naprawdę boi. Ich się nie zaprasza i pozbywa się przy pierwszej okazji. Oni tak nie postępują Angie. Są dla nas mili. Wypada więc być miłym dla nich. Na przykład przyjmując zaproszenie na herbatę i słuchając co mają do powiedzenia. I nie oznacza to, że się nas nie boją. Naszej broni i tego co możemy nią zrobić. Zwłaszcza im. Ale widocznie ufają nam na tyle, że jednak właśnie zapraszają nas do domu na herbatę.
- wujek mówił tym razem szybciej i bardziej zdecydowanym tonem. Raz za razem dodając kolejne zdania i argumenty. Na końcu zamilkł i czekał na to jak zareaguje na to wszystko jego podopieczna.

- Nie dałeś im postrzelać. Dlatego tak powiedzieli - blondynka bardzo powoli posuwała się do przodu, tam gdzie wejście do domu. Westchnęła cichutko - Dobrze wujku, pójdziemy mówić. Razem.
Przecież jeszcze zdąży się zgubić na północy, tam gdzie Piesy i markiet... i może pan z obrazkami.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline