Ataki łowcy nagród trafiały w pustkę. Jeden, drugi, trzeci, czwarty... Zmełł w ustach przekleństwo - było wrzucić płonącą szmatę i tyle, na zewnątrz by się pajęczarza owinęło siatką i rozwaliło z kusz.
Szczęście mutanta było nienaturalne. Emmerich oświeciło, że zamieszane są w to siły nieczyste. Pewnie gdyby pokładał wiarę w bogów, zacząłby się teraz modlić. Ale nigdy nie widział by zadziałali, musiał się tym więc zająć sam. Wyprowadził więc kolejne cztery ataki, nie dając potworowi czasu na myślenie i kontrataki, zmuszając do wysiłku. Towarzysze mieli magiczną broń, jak znalazł na takiego padalca.