Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2017, 01:50   #79
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 9 01:40 h; 13.31 ja od Dagon V

Układ Dagon; 1:40 h po skoku; 13.31 ja od Dagon V; pokład “Archeon”




Dziób; pokł C; seg 3; mostek; Prya



Linda pytała się o sytuację. Chociaż jeszcze nie przybyła na mostek ale coś sytuacja w trzewiach korwety komplikowała się i komplikowała. Alex w końcu odzyskała kontakt z dziewczynami gdy wróciły z 7-ki a niedawno oznajmiła o pojawieniu się kontaktu z samym kapitanem i Drake. Właściwie to tylko z “Papą” nadal w tej chwili nie było kontaktu. Już dość długo.

Mijała właśnie pierwsza setka minut, trochę ponad półtorej godziny odkąd bardzo, bardzo awaryjnie wyskoczyli w tym systemie. Czas jaki navigator nadrobiła manewrem ponadeliptycznym jeszcze się nie skończył. Ale już go niewiele zostało. Za jakieś 3.5 h dotrą do gazowego giganta i orbitującego wokół niego frachtowca.

Alex zapikała czujnikiem ze skanów. Ponieważ stanowisko skanera było w tej chwili nie obsadzone więc przelała obraz na konsoletę nawigator. “Teddy” nie była profesjonalnym skanerem więc nie wyłapywała wszystkich detali jakie wyświetlała na konsolecie Alex. Ale była na tyle doświadczonym kosmicznym pilotem by całkiem nieźle zorientować się na co patrzy. To nie tak, że skany wykryły kolejny obiekt na orbicie Dagona V. Raczej po ponad półtorej godziny spływania kolejnych danych, z coraz większego stopnia nachylenia w połączeniu z ciągłą analizą dokonywaną na bieżąco przez komputer pokładowy wyłapało pewną nieścisłość. Skanery wykryły nieznaczną anomalię magnetyczną we frachtowcu. Po wewnętrznej stronie orbity giganta czyli przeciwnej niż nadlatywał “Archeon”.

Ta anomalia magnetyczna pokrywała się z pewną nieregularnością jaką wykrywały sensory optyki korwety. Mogła to być jakaś nadbudówka tak jak i oni mieli nadbudówkę na dwa dodatkowe pokłady na rufie gdzie wciśnięty był hipernapęd. Tylko, że musiałaby to być jakaś indywidualna nadbudówka jakiej Alex nie miała w pamięci planów tego typu frachtowców. No albo była tam przycumowana druga jednostka. Ale tak samo głucha i ciemna jak główna bryła orbitującej plaststali więc ciężko było to stwierdzić. Może Tichy by coś wyciągnął ze skanów albo Veronica wydusiła coś jeszcze z oprogramowania Alex ale nawigator pospołu ze skanami kierowanymi w tej chwili przez jednostkę centralną korwety to mogła tylko czekać aż odległość skróci się jeszcze bardziej i może pojawią się bardziej dokładne dane.



Rufa; pokł C; seg 8; siłownia hipernapędu; Rohan



Przebił się! Nareszcie! Inżynier obserwował jak ostatnie centymetry zdawałoby się niemożliwie wolno przepalają się do miejsca gdzie prawie godzinę temu zaczął wypalać otwór. I choć wiedział, że to ludzkie, subiektywne wrażenie bo maszyna pracowała bez wytchnienia i po dostarczeniu przez kanoniera chłodziwa nawet szybciej niż dotąd. Ale i tak ciężko było nie ulec temu bardzo ludzkiemu wrażeniu. Ale wreszcie udało się! Wypalił pierwszą dziurę w pokładzie B. Miał więc 1/3 planowanej drogi do poprowadzenia wiązki energetycznej za sobą.

Musiał teraz przenieść swoje klamoty poziom niżej, naszykować wszystko jeszcze raz, jeszcze raz wyznaczyć miejsce kolejnego cięcia no i zacząć ciąć. Dzięki chłodziwu mógł pozwolić sobie na zwiększenie temperatury prac co owocować powinno ich szybszym tempem. Wedle obliczeń jeśli wszystko by poszło zgodnie z planem miał szansę skrócić pracę gdzieś z czterech kwadransów do trzech. I nadal ze względnie sporym marginesem bezpieczeństwa pracy.

Gdy wylądował poziom niżej, na pokładzie C szybko zorientował się, że panuje tu burdel. Co prawda na pozbawionej grawitacji jednostce jaka dość mocno oberwała podczas kosmicznego starcia z silniejszym od siebie przeciwnikiem to w ogóle nie było dziwne. Ale no właśnie gdzieś ten rejon miał oczyścić Jean. A jeśli to zrobił i nie pomylił sektorów to musiało wyglądać tu chyba wręcz katastroficznie bo teraz wyglądało na pobojowisko. No albo jednak nie ruszył nic. Ale wówczas to gdzie on był i co robił? Nadal się nie odezwał do Rohana odkąd wyruszył by oczyścić no właśnie tą okolice gdzie teraz inżynier ustawiał wypalacz do przepalania kolejnego pokładu. Alex też nie mogła podać namiaru wąsacza, więc wyglądało, że wciąż jest gdzieś w tych uszkodzonych sektorach. Dostał też odpowiedź od Julii. Zgodziła się przynieść mu te znalezione, zniszczone latające oko ale po drodze miały z Lindą sprawę do załatwienia w 7-ce. Odnalezienie kapitana i pozbycie się tej kwasowej chmury.



Śródokręcie; pokł D seg 6; korytarz główny; Tichy, Linda, Drake i “Red”



Tichy cofał się z powrotem od burty do głównego korytarza. A potem przeleciał nim w stronę drzwi prowadzących do 6-ki. Zdołał je minąć, zamknąć za sobą gdy przeciwne drzwi otwarły się i wleciały przez nie Linda i Julia. Rusznikarka dostała odpowiedź od inżyniera w której był chętny na spotkanie z nią i resztkami latającego bota jakie znalazła. Linda zaś też dostała prywatną wiadomość. Od Nivii.

"Stary chwilowo nie odbiera, więc pozwól że Tobie zawrócę głowę. Alternatywą jest Teddy, a sama wiesz.... cóż. Powinnaś coś zobaczyć. Pilnie. Jesteś lekarzem, zrozumiesz. Uważajcie na siebie, jeśli dasz radę wstąp do zbrojowni, niech pozostali też się uzbroją. Profilaktycznie.”

Kapitan zaś prawie jak na zamówienie zjawił się w otwierajacych się właśnie drzwiach do zdewastowanej 7-ki. Kapitanowi widocznie też w tym momencie udało się wydostać ze zdewastowanego segmentu. Ale zostawili w niej tą latającą luzem chmurę kwasu która zostawiona samopas nie wiadomo co mogła jeszcze zniszczyć czy uszkodzić. Wtedy drzwi 6-tej grodzi otwarły się i wdryfował przez nie Drake. Kanonier zaś gdy inżynier właściwie go pożegnał miał okazję znowu znaleźć się w zdewastowanej i ponuro wyglądającej 7-ce. Choć tylko przeleciał przez nią bez przygód i przeszkód. Ledwo otworzył drzwi w 6-tej grodzi gdy ujrzał po drugiej stronie trzy sylwetki. Kapitan, lekarz i rusznikarka. No to wreszcie spotkali się w większym gronie chyba pierwszy raz odkąd wyskoczyli w tym systemie.

Spotkali się wreszcie osobiście trochę ponad półtorej godziny po wyjściu ze hiperprzestrzeni. I jakieś 3.5 do Dagona V z czego ostatnią godzinę “Teddy” już powinna zacząć wyhamowywać jeśli mieli się zastopować przy tym gazowym gigancie w cywilizowany sposób. Ale teraz nie dalej niż kilkadziesiąt metrów od nich, po drugiej stronie grodzi dryfowała sobie chmura kwasu która niedawno odcięła dwie załogantki od reszty statku a nie wiadomo było co w tej chwili odetnie czy spali. Julia zaś mimo wszystko nabrała otuchy czując się o wiele pewniej w tej jak na tą sytuację całkiem licznym gronie.



Śródokręcie; pokł D; seg 6; śluza D6p; Abe



Abe ścigał się z czasem. I z promieniowaniem. Ale pomysł, choć improwizowany jak zwykle, wydawał się względnie prosty, szybki i sensowny. Wziąć zaimprowizować specjalistyczny pojemnik na skażone odpady z szafki i pancerza w sprayu. Bolączką było samo sprejowanie szafki i wręcz namacalnej esencji promieniotwórczości jaka wciąż z kawałkiem podłogi i ściany dryfowała sobie swobodnie po sali bilardowej razem z bilami, kijami i krzesłami. Ten moment był krytyczny bo Abe musiał zbliżyć się na niebezpieczną odległość i to nie w przelocie a na dłuższą chwilę.

Słyszał jak miernik promieniowania skrzeczy alarmująco gdy wychodził poza skalę. W końcu w pobliżu wyrwanego eksplozją rdzenia promieniowanie było zbliżone do tego we wnętrzu reaktora. Abe czuł wszelkie zdrowe odruchy zdenerwowanego organizmu. Spocone ręce, pot spływający po skroni i karku, suchość w ustach i całą gamę podobnych detali. Ale mimo to nie zawahał się i choć czuł zdenerwowanie nie uległ mu. Wytrwał do momentu gdy srebrzysta maź zaczęła wreszcie zakrywać żarzący się rdzeń, zalewać go, stygnąć a opętańcze tykanie dozymetru uspakajało się aż wreszcie gdy ostatnie fragmenty rdzenia znikły pod srebrzystą masą wróciło do względnie normalnego poziomu. Ale tyle co radów i siwertów dostał do tej pory to było już tylko jego.

Leciał samotnie przez korytarz za towarzysza mając tylko rohanowego MiTsu i zamykane przez Alex drzwi. Dotargać spoconą z napięcia ręką ciągniętą szafkę, odbić się od sufitu czy ściany drugą albo nogami, dolecieć do drzwi! Prędko! Minąć, zobaczyć jak Alex zamyka drzwi. Odbić się znowu, zgodnie z trasą jaką wyświetlał komputer pokładowy, znowu za kolejny zakręt, do kolejnych drzwi. Ledwo je minął gdy te Alex też zamknęła. Wreszcie drzwi przed nim. Sluza! Już był przy samej burcie! Jeszcze kawałek…

Otworzyć wewnętrzne drzwi śluzy. Wlecieć. Zamknąć wewnętrzne drzwi. Przypiąć się. Nie słuchać trykania dozymetru. Jeszcze moment. Otworzyć zewnętrzne drzwi śluzy i obserwować jak próżnia wyrywa każdy luźny obiekt na zewnątrz. Metalowy, improwizowany sarkofak rdzenia reaktora również. Zamknąć zewnętrzne drzwi. Odczepić się. I można było wracać do głównej części korwety.

Ciężki model skafandra powinien uchronić swojego właściciela przed promieniowaniem. Ale jak wszystko miał swoje normy i limity. Wedle czujników skafandra otrzymał jakieś 9 - 10 Gy. Sporo. Zwykłego załoganta z zwykłym skafandrze już by przenicowało na wylot. Linda by miała kolejnego pacjenta. Tym razem z początkowym stadium choroby popromiennej podobnie jak świeżo po skoku wylądował tam Rohan. Niemniej ciężki skafander roboczy jakiego używał Abe pochłonął do tej pory gdzieś połowę dawki promieniowania. Gdzieś kolejna taka dawka przepaliłaby go podobnie jak lżejsze osłony. Co więcej skafander sam stał się w tej chwili źródłem promieniowania wtórnego. Nie było to groźne póki nie kręcili się tu inni załoganci albo nie kręcili się zbyt długo. Ani gdy Abe poruszał się po tym zdewastowanym rejonie który i tak pewnie został napromieniowany i napromieniowany skafander w ogóle nic tu nie zmieniał. No ale jednak przynajmniej BHP wymagało by przejść procedurę odkażania przy poruszaniu się tam gdzie ludzie albo nie skażone części statku.



Śródokręcie; pokł C; sek 5; ładownia; Veronica



Zmajstrowanie kopii programu nie było takie proste nawet gdy miało się wprawę i podręczny zestaw półproduktów na ramieniu. Palce informatyczki pracowały szybko na holoklawiaturze gdzie jej światło nic sobie nie robiło ze zmrożonej próżni. Czas uciekał. Co prawda sama hakerska robota akurat nie była na czas. Ani panel rozerwanego kontenera, ani Doombull, ani naręczny komputerek Kowalsky się nie spieszył. Jak wszystkie roboty, komputery i maszyny miały swój pozbawiony emocji i instynktu samozachowawczego spokój. Ale sama Veronica jak i pozostała część ożywionej załogi już takiego spokoju nie odczuwała. W tej chwili mogła pracować ale nie wiedziała ile ta chwila jeszcze potrwa nim ją odwołają do innych zajęć albo stanie się coś.

Po paru minutach intensywnej pracy na swoim sprzęcie uznała, że ma tak dobrą kopię programu firewalla jak to tylko możliwe. Zostawało wrzucić hakerski półprodukt do hakerskiej kuchni i zobaczyć jak klient zareaguje. Jasnowłosa kobieta w skafandrze próżniowym czuła napięcie gdy jej palce uruchamiały finalną procedurę. Musiała przekonać program stróżujący, że powinien przyjąć skasowanie firewall i zainstalowanie nowego. Tego już nie było jak obejść albo się uda albo trzeba będzie spróbować coś innego.

Doombull przyjrzał się prośbie użytkownika jaka zalecała reinstalację kluczowego podprogramu. Ale tutaj Veronice poszło jak marzenie bo program stróżujący nawet się nie zająknął, że coś jest nie tak. Przyjął decyzję o reinstalacji. Teraz jednak badał podany produkt. Sprawdzał czy jest zgodny z zapamiętanymi wzorcami. Tu już nie poszło tak idealnie bo Doombull dopatrzył się jednak pewnych nieprawidłowości tej wersji Meduzy ale widocznie różnice były tak niewielkie, że uznał je za ostatnie aktualizacje. Ostatecznie więc Veronice udało się zainstalować w panelu własny firewall. Teraz właściwie od niej zależało kto i jak będzie miał dostęp do panelu i mogła choćby ustanowić własne hasło dostępu do komputera. Więc już nie trzeba by specjalisty by wbić się w panel. Dalej jednak zostawało samo grzebanie w zasobach panelu a tego nadal pilnował nienaruszony Doombull. Nowy firewall niczego w tej materii nie zmieniał.

Operację wyłudzania danych pod okiem Doombulla musiała zaprojektować od początku. System okazał się zbyt skomplikowany by prowizorka z nowego firewall coś tu zdziałała. A raczej po prostu odbiła się od zabezpieczeń systemu jak gumowa piłeczka i Veronica musiała jeszcze raz zakasać rękawy. Trzeba było zmajstrować kolejny program który dzięki nowemu firewall przeszedł całkiem gładko w trzewia panelu. Panel uznał nowy podprogram za użytkownika z odpowiednim progiem dostępu i nie miał oporów przeciwko pozwoleniem mu na zgranie kolejnej porcji danych. Jakie to były dane Veronica nie miała pojęcia bo widziała tylko procenty kolorowych prostokątów jakie oznaczały poziom zgrywania jakichś danych.

Udało jej się wymienić Meduzę na własną Meduzę i oszukać Doombulla. Niemniej Doombull nadal tam był i pilnował. Kolejne grzebanie wymagałoby kolejnego programu. Właściwie mogła już jedynie próbować podszyć się pod samego admina i brać się za bary z samym Doombullem. Gdyby jej się udało mogłaby poruszać się swobodnie po wewnętrznych opłotkach programu a nawet odinstalować Doombulla. No ale ryzyko było znowu spore bo gdyby Doombull się połapał mógł zaatakować jej komputer a nawet skasować całą zawartość panela. Choć przy własnej Meduzie powrót do trzewi panela byłby już łatwiejszy a skasowanie danych nie skasowało by tych których zdobyła i przesłała do Alex do tej pory.



Śródokręcie; pokł D; seg 4; biolab; Nivi



Podobno na samym początku kosmosu tablica Mendelejewa składała się z dwóch pierwiastków: wodoru i helu. No ale to było dawno temu zanim biologia miała co badać i teraz jednak tych pierwiastków do opanowania było znacznie więcej. Niemniej jakoś pewnie rzeczy w klasycznej nauce się nie zmieniały. Na przykład to, że nie było super odpornych substancji we wszystkich możliwych stanach skupienia i możliwych sytuacjach.

Tak też było i w tej chwili z pobranymi z rozerwanego kontenera próbkami. Były bardzo odporne na wysoką temperaturę oraz kwas. To na pewno. Niestety na niską temperaturę też. Nawet na gwałtowną zmianę temperatur i ciśnienia które można by na przykład spotkać w przypadku kosmicznej dekompresji choć na pewno nie pomagała to też szkodziła w ograniczonym stopniu. Nie mniej niż skafander kosmonauty. Myk polegał na szczelności i grubości tego materiału. Tak jak ze szkliwem na zębach. Najmocniejszy materiał ludzkiego ciała, twardszy od kości, odporny na niekorzystne warunki a jednak tak często dziurawy. Właśnie tam gdzie warstwa szkliwa była słabsza lub jej nie było.

Wyniki badań sugerowały, że warstwa ochronna tej tkanki byłaby przynajmniej tak odporna jak próżniowe skafandry jakie mieli na sobie. Przynajmniej. Jeśli byłaby właśnie szczelna i podobnie wytrzymała na całej powłoce ciała jak ta w pobranych próbkach. Ale mogła być cieńsza lub grubsza. Mogła być tylko na jakimś fragmencie ciała.

Z temperaturą też mogło być różnie gdy mówiło się o organizmie żywym. Podobnie jak człowiek w ognioodpornym kombinezonie ogień co prawda mógł go nie spalić a kombinezonu nie przepalić ale przekazywał mu swoje ciepło. Nawet jeśli wolniej niż bardziej standardowe materiały to jednak przekazywał. To oznaczało, że w przypadku ten teflonowej skóry ogień czy zimno mogło być przekazywane w głąb ciała nawet jeśli ta teflonowa błona nadal była względnie cała i hermetyczna. Po prostu przekazywanie tej temperatury przebiegało wolniej.

Wszelkie standardowe środki jakie Nivi miała w labie a poza labem mogli liczyć, że w większej ilości znajdą je na pokładzie spełzły na niczym. Wszelkie standardowe kwasy czy rozpuszczalniki reagowały na tak silne stężenie teflonu właśnie jak to już o tym materiale zwykło mówić. Może Rohan albo Abe znali jakieś fizyczne czy chemiczne sztuczki ze względu na swoje wykształcenie i doświadczenie ale z biologicznego punktu widzenia to próbki okazywały się odporne na te kąpiele w różnych odczynnikach. Tkanki pływały w nich obojętnie.

Próbki właściwie największą słabość okazywały przy podniesieniu do wysokiej temperatury, rzędu już trzycyfrowych wartości po dodatniej stronie 0*C a potem gwałtownego obniżenia do trzycyfrowych poniżej 0*C. Oczywiście odpowiednio wysoka temperatura pewnie by roztapiała a nawet odparowywała próbki ale uzyskanie tak wysokich temperatur na statku było bardzo trudne. Zwłaszcza jakby gdzieś w pobliżu mieli być ludzie. A zmajstrowanie tego w poręczny sprzęt to w ogóle robiły się techniczne wygibasy. No i spalić czy nawet stopić skrawek tkanki w palniku laboratoryjnym to jedno a gdy mowa o czymś żywym to się robiła prawie czysta abstrakcja. Ale z tym to znowu była bardziej pochodna inżynierii niż biologii.




Układ Dagon; 1:40 h po skoku; orbita Dagon V; pokład “SS Vega”




???; Silvia



Światło. Tam i tu było światło ale raczej blade diodki, lub odblaski odbijające światło latarki. Ciężko było je uznać za prawdziwe światło. Dlatego gdy już się objawiło od razu rzucało się w oczy. To błyszczał jakiś ekran. Jeden z licznych paneli wmontowanych w liczną ze ścian. Ścian było tutaj sporo. I korytarzy. I drzwi. I pokładów. I schodów. I wind. Ale windy nie działały. Tak jak i światła właśnie.

Zabrane z korwety łowców ogniwo energetyczne wreszcie się przydało. Silvia odważyła się zaryzykować by je podłączyć pod panel i dowiedzieć się czegoś. Czegokolwiek poza tym, że byli w systemie Dagon. Nic jej to nie mówiło. Ale musiało być jakiś skrajny skrawek cywilizacji skoro nawet Bram tu nie zamontowano. Z podsłuchanych rozmów wywnioskowała tyle, że chyba nawet żadnej stacji z ludzką obsadą tu nie ma. Same automaty, sondy i roboty. Dlatego ten frachtowiec wydawał się być ich nadzieją. Ale okazał się nadzieją płonną. Chociaż smukłej blondynce naprawdę dał szansę by umknąć prześladowcom. No ale teraz właśnie była tutaj. Na tym frachtowcu. Czyli właściwie nie wiedziała gdzie. Ani gdzie jest ten Dagon, ani gdzie jest ten frachtowiec, ani gdzie co to za frachtowiec. Za to wiedziała, że jakoś nikt kto tu wszedł to nie wrócił na pokład korwety. Ale chyba jej nie ścigali. Nie była pewna. Ale gdy się odwracała za siebie widziała promień własnej latarki oświetlające drzwi, korytarze, drzwi czy przez co akurat przechodziła. Chyba ich zgubiła. Ale przy okazji i zgubiła siebie. Kompletnie nie wiedziała gdzie się znajduje. Ale zdawała sobie dość dobrze sprawę, że frachtowce to mogą być całkiem spore. Zwłaszcza na samotne gubienie się.

Czas było się coś więc dowiedzieć. Była chyba choć chwilowo bezpieczna. I można było udawać, że się nie myśli i nie pamięta tych wrzasków przerażenia, krzyków rozpaczy i agonii umierających ludzi. Ludzi którzy pewnie zginęli właśnie gdzieś tu na tych pokładach i korytarzach przez jakie przemierzała samotnie. Odważyła się więc podpiąć ogniwo i uruchomić ścienny panel. Nawet taki uśpiony powinien jej powiedzieć jak nie sporo co cokolwiek. I na pewno więcej niż do tej pory. Chuchnęła w dłonie bo w tej sekcji ogrzewania nie było. Pewnie od dawna. Na razie zwyczajnie zmarzła. Ale musiała znaleźć albo kombinezon albo ogrzewane pomieszczenia. Inaczej najpierw osłabnie, potem straci przytomność i w końcu zamarznie.

Póki co jednak szybko chuchając w dłonie czytała przez moment ożywiony ekran. “SS Vega”. W rejsie z jednego systemu do innego gdzie ani adresat ani nadawca był dla Silvi równie enigmatyczny jak Dagon w którym byli w tej chwili. To się akurat potwierdziło to co słyszała na korwecie, byli właśnie w tym systemie. Przetarła włosy zgrabiałą ręką. Ładunek bydła. Żywego. To dawało nadzieję. Jeśli krowa gdzieś by przetrwała to i człowiek powinien. Ładownie musiały być wyposażone w SPŻ. Nawet jak to nie był standard z pasażerskich liniowców to na pewno lepszy niż te ciemne korytarze jakie ją gościły i w jakich zaczynała już zamarzać.

I nagle zgrabiałe ręce zacisnęły się mocniej nie tylko od skurczu zimna. Ktoś tu był! W tym systemie! Komputer informował o próbie nawiązania kontaktu niecałą godzinę temu! Ktoś jeszcze tu był! Ale z tego złomu nie miała szans odpowiedzieć. Musiała się dostać do anten, do kabiny łączności czyli pewnie na mostek. A ten powinien być na dziobie. Razem z częścią mieszkalną. Taką mieszkalną dla ludzkiej załogi. Ogniwo skończyło swój cykl ładowania i zgasło. Pechowo w pośpiechu wzięła jakąś naładowaną na słowo honoru. Ale jednak już coś wiedziała. Chuchnęła w dłonie by znowu je ogrzać choć trochę. Wtedy to zauważyła. Czerwone smugi i rozbryzgi na smukłych, zbielałych palcach. Na tej dłoni którą przetarła właśnie włosy. Te smugi i krople jakoś cholernie przypominały krew.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline