Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2017, 06:55   #260
Szaine
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Kobieta odchyliła głowę do tyłu i oparła ją o zagłówek fotela, przymknęła przy tym oczy. Nie mogła uwierzyć w pech, który zaczął ją prześladować. Wcześniej przypisałaby to swoim błędnym decyzjom, albo niewłaściwymi osobami w jej otoczeniu. Jednak to co teraz wydarzyło się było najzwyklejszym pechem, do którego nie mogła dorobić ideologii. Wzięła kilka głębszy oddechów i wyprostowała się, rzuciwszy spojrzenie przed siebie.

- Ed – odezwała się głośniej, upychając trochę poduszkę powietrzną, którą miała przed sobą, aby móc wydostać się z samochodu. – Ed, ocknij się, proszę.
Mężczyzna poruszył się i jęknął. Lekko rozwarł oczy, po czym znowu je przymknął.
- Głowa… boli mnie - powiedział nieskładnie. - Co się… dzieje?
Visser ujrzała kątem oka przejeżdżający samochód. Nawet nie zwolnił na widok poszkodowanych. Wyglądało na to, że ludzka moralność nie istniała w tych stronach.
Tymczasem Katherine zniknęła. Bez cichego pufnięcia, żadnego dźwięku, czy efektu wizualnego. Zupełnie tak, jak gdyby nigdy jej tam nie było.
- Mieliśmy wypadek, przez renifery. – Odpowiedziała z radością, słysząc głos Eda. – Kate zginęła. Właściwie to na nasze szczęście, bo my nie mamy klonów jak ona. – Przyjrzała się koledze uważnie, po czym zapytała z troską. - Oprócz głowy, boli cię coś jeszcze?
- Boli mnie sam fakt, że ten wypadek miał miejsce - Thomson jęknął. - Renifery, naprawdę? - westchnął, spoglądając na poduszkę powietrzną, z której zaczął ulatywać gaz. - To tak, jakby sama Islandia nas odrzucała. “Nie chcemy tego waszego paranormalnego syfu”, zdaje się mówić - pokręcił głową i ostrożnie poruszył ramionami. Odpiął pasy. - Jesteś cała? - zapytał.
- Poczułam to samo. – Odparła, po czym szybko dodała – chyba nic mi nie jest, przynajmniej mam taką nadzieję. Spróbuję wysiąść. – Nacisnęła na klamkę drzwi i wyszła odetchnąwszy świeżym, rześkim powietrzem. Stado reniferów pasło się trawą pół kilometra dalej. Kilka zwierząt spoglądało na wrak z zaciekawieniem.
- Też je widzisz? - z wnętrza samochodu dobiegł głos Thomsona. - One drwią sobie z nas - westchnął ze złością.

Lotte rozprostowała kości. Doszła do wniosku, że jest cała i zdrowa, choć lekko oszołomiona wydarzeniem. Spojrzała na wygiętą latarnię pokrytą śladami krwi klona Katherine. Wyglądało na to, że tutejsza policja będzie miała zagadkę nie do rozwikłania.
Choć patrząc na to jak przejezdni byli zainteresowani wypadkiem, to może ktoś machnie ręką.

- To nazywa się paranoja Ed. – Odparła z lekkim uśmiechem. Wszak byli cali i właściwie nikomu nic się nie stało. Zmartwiła się jednak przypatrując się obrażeniom auta. – Tracimy czas, którego i tak mamy mało. Dzwonimy po pomoc czy łapiemy stopa?
Obeszła auto, aby stanąć po stronie kierowcy i upewnić się, że jej motoryka nie ucierpiała.
Na szczęście stawy i ścięgna Visser działały jak najbardziej w porządku. Edmund również zdołał wydostać się z wraku i nieco niepewnie stanął na dwóch nogach.
- Katherine powinna o wszystkim wiedzieć. Jej klony posiadają zbiorową świadomość. Może już wynajęła drugi samochód? - zmarszczył brwi. - Dobrze byłoby do niej zadzwonić i przedyskutować sprawę. Tamten jej klon wziął torebkę, więc powinna mieć przy sobie telefon. Łapanie stopa to nasz plan numer dwa - dodał, po czym obrócił się w stronę widocznego oceanu. - Nie wierzę, że byłem aż tak głupi - pokręcił głową.
- Daj spokój, wypadki zdarzają się, nawet najlepszy kierowca nie uniknie czegoś tak nagłego. – Rozejrzała się dokoła. – To dzwoń, ja nie mam jej numeru telefonu.
- Ach tak, rzeczywiście - Australijczyk skinął głową. Następnie schylił się do wnętrza pojazdu i podniósł komórkę leżącą na podłodze. Na szczęście okazała się sprawna. Wykręcił numer, po czym przystawił urządzenie do uszu, czekając na połączenie.

Tymczasem jeden z samochodów zatrzymał się tuż przy nich. Szyba po stronie kierowcy opuściła się. Lotte ujrzała zatroskaną starszą panią. Była przeraźliwie szczupła i wyglądała na niezwykle kruchą. Szare, gęste włosy nosiła spięte w wysoki kok.
- Afsakið mig! Hvernig get ég aðstoðað þig? Ertu lagi? - zapytała.
Visser podeszła trochę bliżej samochodu, który zatrzymał się. Uśmiechnęła się do nieznajomej.
- Przepraszam, ale nic nie rozumiem. Czy zna pani angielski? – zapytała w tymże języku.
Na to kobieta tylko pokręciła głową.
- Ég veit ekki þýsku, elskan. Ég hringi lögregluna.
Następnie staruszka wyciągnęła telefon i zaczęła wybierać numer. Edmund w tym czasie rozmawiał z Katherine i kompletnie nie interesował się niespodziewaną pomocą.
- Kolega już wzywa pomoc. – Znów powiedziała po angielsku, choć liczyła trochę, że kobieta dzwoni do kogoś, kto zna ten język i może z nim porozumie się. Staruszka położyła pomarszczoną dłoń na ręce Lotte i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Co prawda nie rozumiały się, jednak sytuacja wydawała się uniwersalna i niezbyt trudna do interpretacji.
- Ekki hafa áhyggjur, elskan. Allt er að ljúka vel - nieznajoma dodała.
Tymczasem Thomson skończył rozmawiać i podszedł do kobiet.
- Przeszkadzam? - zapytał Lotte.
- Þú hefur fundið mjög góða eiginmann, barnið mitt - mruknęła siwowłosa.
- Þakka þér fyrir góða orðin - odpowiedział Australijczyk z lekkim uśmiechem.

Visser uśmiechnęła się i z zadowoleniem oddała pałeczkę Edmundowi.
Mężczyzna rozmawiał ze staruszką przez kilkanaście sekund.
- Wezwała policję - rzekł ponuro. - Nie jestem przekonany, że to dobry pomysł. Nasze dokumenty… są lewe. Myślisz, że przejdą weryfikację? - zwrócił na nią spojrzenie. Następnie pomasował skroń. Najwyraźniej głowa wciąż bolała go po zderzeniu.
- Nie wiem, raczej ciężko będzie im namierzyć dokumenty z innego państwa, szczególnie w krótkim czasie. Zresztą nie popełniliśmy przestępstwa, tylko mieliśmy wypadek. Właściwie to po co ona na policję dzwoni, a nie po karetkę? – Zapytała trochę zdziwiona, ale nie oczekiwała na odpowiedź. – Na pewno dobrze czujesz się?
- E… tak, chyba tak. Jeżeli mam jakiś krwotok do mózgu, to na razie nic nie czuję - mruknął ponuro. Następnie przywdział nieco sztuczny uśmiech i zaczął ponownie rozmawiać z nieznajomą. Po pół minucie obrócił się do Lotte. - Mówi, że zawiadomiła obie służby - wyjaśnił. - Będą tu lada chwila. I pyta, czy może jakoś pomóc. Odesłać ją? - zapytał.
- Tak, nie pomoże nam, a spowoduje więcej zamieszania. – Przyglądała się uważnie koledze, martwiąc się o jego stan. Skinęła uprzejmie głową w stronę nieznajomej i podeszła do ich samochodu. Musiała spojrzeć czy krew Kate można zrzucić na renifera czy jednak wygląda to zbyt niewiarygodnie. Tylko z tego powodu mogą mieć problemy, z innymi poradzą sobie.
Krwi było bardzo dużo. Rozprysk pokrywał samochód, latarnię i część ulicy. Nic dziwnego, że staruszka mogła pomyśleć o dzwonieniu na policję. I tak dobrze trzymała się, widząc taką scenę. Teoretycznie osocze mogłoby należeć do renifera… tyle że nie było ciała zwierzęcia.

Edmund podszedł do Lotte po skończonej rozmowie ze staruszką. Ta pomachała im na pożegnanie i wcisnęła gaz do dechy.
- Przynajmniej jeden problem z głowy - mruknął Thomson, spoglądając na ślad dymu, który zostawiał jej samochód. - Co powiemy policji?
- Z tego nie wytłumaczymy się. – Wskazała na krew. – Jeśli zaczniemy uciekać, to będziemy mieć przechlapane i utrudni nam to pracę. Jeśli zrzucimy to na renifera, to będą pytać gdzie ciało. Na dodatek mam przy sobie broń palną, a na pewno nas przeszukają w końcu, patrząc na wątpliwości, które będą mieli. – Westchnęła ciężko. – Nie wiem co mamy zrobić, każda opcja jest problematyczna. Co powiedziała Kate?
- Obawiam się, że nie mam dobrych informacji - Australijczyk westchnął. - Jej kopie posiadają zbiorową świadomość… w tym również odczuwanie bólu. Katherine padła na środku lotniska i tak właściwie dodzwoniłem się nie do niej, lecz ochrony czuwającej nad nią. Powiedziałem, że to moja kuzynka i często miewa ataki epilepsji. A, wspomniałem również, że niedługo ją odbiorę - westchnął. Zmrużył oczy, po czym spojrzał na krew. - A gdybyśmy ją zmyli? - zapytał. - Przynajmniej z maski samochodu i latarni. Powiemy, że to sok pomidorowy - zmarszczył czoło. - To się nie uda, prawda? Ale… być może będą chcieli w to uwierzyć - dodał. - Jeżeli trafią nam się leniwe sztuki, to z wdzięcznością przyjmą takie wytłumaczenie… chyba. Nie wiem - mruknął, po czym oparł się o wrak. Spojrzał w dół. Wzrok Lotte również podążył w tym kierunku. Z samochodu wylewała się cienka strużka płynu… który wyglądał na benzynę.
- Pomyślałam dokładnie o tym samym, spalmy auto. – Odparła kiwając twierdząco głową. – Nic lepszego nie wymyślimy, za mało mamy czasu. Muszę wziąć plecak tylko. Ty też weź swoje rzeczy. Wytłumaczymy, że widzieliśmy pierwsze płomienie i wzięliśmy co było pod ręką. Nie wiedzą ile mieliśmy bagażu, więc nie będzie to dziwne, że coś udało nam się uratować.
Edmund spojrzał na nią poważnie, po czym bardzo nagle i nieoczekiwanie roześmiał się.
- Tak - odparł. - Po prostu tak - obrócił się i spojrzał na wrak. Skoczył w stronę bagażnika i otworzył go. - Dano nam zapasową butlę benzyny, na wypadek, gdyby samochód stanął nam na środku drogi. Podobno nie jest dobrze zatankowany - mruknął z uśmiechem, po czym wyjął kanister pełen płynu. - Masz zapalniczkę? - zapytał.
- Mamy samochodową – odparła z ulgą, przez sekundę myśląc, że taki detal ich pokona. – Sama chyba nie da rady, ale możemy podpalić nią jakiś papier, materiał czy chusteczkę, a to wystarczy.
- Tak, wystarczy - rzekł Edmund.
Wyjął kanister, odkręcił go i zaczął polewać wrak gęstym strumieniem. Podniósł głowę, kiedy obydwoje usłyszeli delikatny ryk pogotowia… który z każdą chwilą narastał. Australijczyk zaklął, po czym oblał łatwopalną cieczą maskę, latarnię i każde miejsce, które uznał za stosowne. Na samym końcu zostawił cienki szlak ciągnący się od wraku na kilkanaście metrów. Głęboko zaczerpnął powietrza i rzucił pusty kanister w stronę pojazdu.
- Zapal! - polecił Lotte. Cały czas wpatrywał się w horyzont. Wydawało się, że służby nadciągną z Reykjaviku.
Gdy Ed lał benzynę, ona bawiła się w piromana i włączyła zapalniczkę samochodową, a po parunastu sekundach zabrała ją żarzącą się i świecącą na czerwono. Odeszła parę kroków, aby bezpiecznie móc podpalić kartkę, którą wyciągnęła z plecaka. Najpierw papier zaczął tlić się, ale gdy lekko podmuchała, zajął się ogniem. Prawie idealnie zsynchronizowała się z kolegą. Kucnęła nad łatwopalną cieczą i przytknęła kartkę, aby opary zajęły się ogniem, a on nie zgasł.

I dokładnie w tej chwili ujrzeli jadącą karetkę, a tuż za nią furgonetkę policyjną. Szybko jednak ich uwagę przyciągnął wybuch. Szlak benzyny błyskawicznie doprowadził ogień do samochodu. Ten zapalił się niczym wysuszone gałązki. Cały stanął w jasnych, jaskrawych płomieniach, które zdawały się wysokie na dwa metry. Lotte poczuła gorący podmuch żaru, który uderzył w nich. Straciła równowagę i prawie upadłaby, gdyby Thomson nie przytrzymał jej w ostatniej chwili. Mężczyzna otarł strużkę potu ze skroni. Wyglądał na wykończonego.
- Płacz - rzekł. - Musisz płakać i być w szoku. O mało co nie zginęliśmy tam w środku - dodał. Sam rozstawił nogi nieco szerzej i złapał się rękami za głowę. - No dalej, jesteśmy zwyczajnymi ludźmi.
- To nie będzie takie łatwe, ale spróbuję – odparła krótko z niezadowoleniem. Płakała rzadko, a jeszcze rzadziej przy ludziach. Wolała więc wybrać sposób przeżywania, który bardziej odpowiadał jej charakterowi. Szybko zatarła dłońmi oczy, aby były czerwone. Następnie schowała w nich twarz, a potem otuliła się rękami, jakby chciała się ukryć przed światem. Nogi ugięła też trochę pod sobą.
Edmund objął ją prawym ramieniem. W takim stanie napotkały ich służby. Przyjechały wszystkie oprócz tych, które były naprawdę potrzebne, a więc straży pożarnej. Dwóch policjantów - będących młodymi, wciąż szczupłymi blondynami - bez zbędnych słów chwyciło za gaśnice i ruszyli w stronę samochodu. Kiedy zbliżali się, wydawało się, że odwaga zaczęła ich opuszczać, jednak nie zmienili kursu. Pogotowie zajechało nieco bliżej detektywów. Wyskoczył z niego ratownik medyczny.
- Ertu meiddur? - zapytał.
- Konan talar aðeins ensku - odparł Thomson. - Jesteśmy cali - dodał po angielsku.
- A pani? - zapytał ratownik w tym samym języku.
- Ik denk van wel – odparła w języku holenderskim kiwając nerwowo głową. – Mam nadzieję, że tak – dodała już po angielsku.
Edmund pokręcił głową i zdołał wydusić z oczu kilka łez.
- Dlaczego my? - zapytał. - Dlaczego akurat my?!
Ratownik pokiwał głową, podchodząc do nich z poważną miną. Najwyraźniej rozumiał rozpaczających poszkodowanych i był do nich przyzwyczajony.
- Pozwolą państwo, że zbadamy was? - zapytał. - Proszę wsiąść do karetki. Powinniśmy odjechać stąd jak najszybciej - mężczyzna spojrzał na płonący samochód. - To niebezpieczne miejsce.
- Tak, chodźmy - Thomson pokiwał głową, wycierając łzy. Zapewne wolał rozmawiać z lekarzami, niż policjantami, którzy na szczęście byli zajęci opanowywaniem sytuacji.
Lotte złapała Eda za rękę i przylgnęła do niej kurczowo. Pozwoliła się prowadzić, pilnując swojej miny, aby była smutna i niedowierzająca.
Wsiedli do środka. Mężczyzna poprosił ekipę, żeby mówiła po angielsku. W środku znajdował się lekarz i dwóch innych ratowników. Kazali Lotte położyć się na kozetce.
- Co panią boli?
Tymczasem ktoś odciągnął Edmunda na bok i poprosił o pozostawienie danych dla policjantów. Mężczyzna westchnął i spojrzał na Visser z ukłuciem zazdrości. Zapewne wolałby zamienić się z nią miejscami.
- Ja… Nie wiem, chyba nic. – Rzuciła ściszonym głosem, jakby zdziwiona pytaniem.
Następnie lekarz przeszedł z Lotte przez szereg standardowych badań. Wpierw ocenił ją wzrokiem, potem zbadał palpacyjnie głowę i ramiona. Zanim doszedł do brzucha, karetka ruszyła.
- Czy boli panią, jak tutaj naciskam? - zapytał, dotykając obszary pod przeponą. Visser pokręciła głową.
Tymczasem Edmund usiadł obok. Ratownik zaczął badać mu ciśnienie.
- Zaraz zajmę się panem - przyrzekł lekarz.
- Dokąd jedziemy? - zapytał Thomson.
- Do Szpitalu Uniwersyteckiego Landspitali - odpowiedział ratownik. Lotte spostrzegła, że Ed lekko uśmiechnął się. Wydawało się, że był zadowolony z uzyskanej odpowiedzi, choć dla Visser nie było jasne, z jakiego powodu.
- Zajmijcie się najpierw nim. – Rzuciła z przejęciem, głównie dlatego, że nie wiedziała jakie ma fałszywe imię Ed. – Mi nic nie jest.
- Rzeczywiście na to wygląda - lekarz skinął głową. - Proszę usiąść, jeszcze zbadamy pani ciśnienie. Czy kręci się pani w głowie?

Te i podobne pytania zadawali przez całą drogę do szpitala.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."

Ostatnio edytowane przez Szaine : 21-11-2017 o 06:35.
Szaine jest offline