Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2017, 21:10   #42
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację


- En Garde! - zakrzyknął jeden z aktorów starając się trafić drugiego drewnianym mieczem. Oponent zamiast się bronić zajadał winogrona nic sobie nie robiąc z uderzeń, nadpiłowany zapewne miecz zaraz się złamał , podobnie jak następny, i kolejny, ku widocznej rozpaczy aktora-rycerza.
Drugi odrzucił winogrona i sięgnął po łuk by zastrzelić oponenta, lecz zerwał cięciwę. Zaczął skakać w miejscu z bezsilnej złości.
Widzowie śmiali się do rozpuku oglądając farsę aktorów sprowadzonych do Wiednia. Niewiele wcześniej trupa wystawiała poważny, piękny spektakl na podstawie kilku historii z Pisma Świętego, lecz "człowiek ciągnie ku farsie" jak rzekł jeden znany trubadur, toteż żywiołowo oklaskiwano komedię graną w głównym refektarzu Hofburga.
Publiczność cofnęła się gdy zza kulis wyszedł lew wedle sztuki szczuty przez jednego rycerza-aktora na drugiego. Wnet strach minął, bo tresowany, stary i przeżarty aż do bólu brzucha zwierz położył się jedynie na krytym czerwonym suknem podeście strzygąc uchem - ku udawanej rozpaczy tego, który 'szczuł' nim oponenta w sztuce.

Tymczasem drugi z aktorów rycerzy dał znak i zza kulis wysypało się kilku zbrojnych. Aktor wskazał przeciwnika i lwa, na których rzuciły się 'posiłki', lecz po kilku krokach poprzewracali się o siebie i zaczęli leżąc bić się między sobą. W końcu pospadali ze sceny.
Główni aktorzy usiedli na rancie podwyższenia i pogrążyli się w deklamacjach jak to się nienawidzą i chcieli by się wzajem zwyciężyć ale zły świat nie pozwala im na to, starali się też dojść do tego o co tak naprawdę się biją.

Zgromadzeni śmiali się i chwalili tę farsę.
Cesarza nie było, nie przyjechał ze swego burgu w Wiener Neustadt pozostawiając rozmowy z Bockiem, synem króla Jiriego z Podiebradów, swemu seneszalowi. Mimo to zjawiły się tu nie mniej niż dwa tuziny możnych i co ważniejszych austriackich rycerzy z małżonkami, nie licząc towarzyszących królewiczowi Bockowi Czechów.
Aila była sama, nie mówiła za dobrze po niemiecku, nikt jej nie znał. Czuła na sobie ciekawe spojrzenia, widziała też jak co poniektórzy, zapewne wolni, zbierają się by ją osaczyć, zaprosić do rozmowy, dowiedzieć kim jest, może i uwieść.
- Jak podoba Ci się sztuka Pani Ailo? - usłyszała za sobą cichy, acz przyjemny głos.

Gdy odwróciła się, ujrzała urodziwą kobietę siedzącą w oknie refektarza, w półmroku. Czarne włosy skryte były pod misternym czepcem, a zielone oczy patrzyły z ciekawością. Miała na sobie żółta suknię, przez co cera tak strasznie blada mniej rzucała się w oczy.

Czyżby wampir? Aila czuła, że coraz lepiej rozpoznaje nieumarłych. Dziś jednak czy wampir czy wilkołak, było jej to obojętne. Serce miała do cna połamane.
Podeszła ku nieznajomej jak zwykle dumna i wyprostowała.

- Doceniam pomysł, bo ten choć prosty, wybitności nosi znamiona. Sama jednak nie bardzo lubię tego rodzaju przedstawienia, z których jeno śmiech można wynieść. Trochę szkoda mi na to czasu, pani... - zrobiła znaczącą przerwę.
- Z pewnością jeno śmiech? - kobieta spytała przypatrując się jej. - Cóż przedstawiają aktorzy? Jakąż wojnę?
Aila zerknęła ku scenie, gdzie tamci znów za łby się wzięli ku uciesze publiczności. Jeden, ten od “en garde” i innych czasem po francusku wciskanych słówek. Drugi ten od lwa na czerwonym suknie leżącego i ziewającego. Obaj nie mogący się przemóc, nie pamiętający już o co walczą.
- Rozumiem aluzję, lecz czuję, że dla gawiedzi jeno śmieszność jest tutaj istotna. - Odpowiedziała szlachcianka, po czym dodała z lekkim uśmiechem - Ale zbyt wiele czasu spędziłam w dziczy, by znać się na sztuce, toteż myślę, że moje zdanie tutaj mało jest ważne.
- Albrecht na starszego brata z wojskiem niedługo może ruszy, nie patrząc, że to cesarz. - Ciemnowłosa wzruszyła ramionami. - Austria pogrąży się w wojnie… Albrecht sojuszników ma, może całe cesarstwo tej wojny zazna gdy inni za Fryderykiem się postawią. - Zmrużyła zielone oczy. - Tam stoi Bocek z Podiebradów, syn Jiriego, króla Czech, które tyleż wojen zaznały. Czesi wiedzą czym długie wojny tak jak Angielczycy i Francuzi tu grani przez aktorów. Ot farsa, ot krotochwila, ale umysł przygotowuje. Pod rozmowy. Nie lubisz polityki Pani Ailo? Ty, któraś może jednym z powodów tej wojny na cesarskiej ziemi?
- Nawet jeśli... bycie powodem niekoniecznie oznacza, że się ma na wydarzenia realny wpływ. A i zresztą złej osoby pani pytasz. Wojny boją się ci, którzy mają coś do stracenia. Ja nie mam. - odpowiedziała kasztelanka, przyglądając się gościom na balu.
- Wojen boją się zwykli ludzie, którym sioło w walkach z dymem puszczą swoi albo obcy. Którym miasto splądrują. -
Kobieta wstała i zbliżyła się do Aili. Ujęła ją pod ramię i skierowała na leniwy spacer na peryferiach sali, Jej dłoń była zimna.
- Cóż Ailo, Ty miałaś wybór. Mogłaś dać Austrii pokój, dałaś jednak wojnę. Bo wybrałaś Elijahę.
- Wybrałam? Nie miałam przecież żadnego wyboru tutaj - zaprzeczyła dziewczyna, po czym dodała - Lady Fanchon jak mniemam?
- Elijaha twierdził co innego. Owszem, jestem Fanchon.
Dziewczyna jakby zesztywniała, ale po chwili rozluźniła się i nawet oparła głowę na ramieniu wampirzycy tak, jak robią zaprzyjaźnione panny, gdy się sobie z czegoś zwierzają. I bynajmniej nie był to gest sympatii, bardziej maskarada, o którą tutejsze wampiry tak dbały.
- Nie wiem, co twierdził mój sire, ale mógł mnie przecież zostawić z pociętą twarzą. Może i bym wtedy nawet umarła, na pewno jednak mój los nie złączyłby się z losem... - poczuła potworny ból w sercu - ... Alexandra d’Eu. Zamiast tego wyleczył mnie i spoił swą krwią czyniąc ze mnie służkę.

Fanchon milczała chwilę.
- Pamiętam Cię gdy pierwszy raz przybyłaś do Wiednia. Taka młodziutka, uroczo niedoświadczona.. - Wampirzyca uśmiechnęła się. - Tak zła, że nie miałaś wstępu na najważniejsze uczty, tu, w Hofburgu… Jakżeś spodobała się księciu Albrechtowi! Brata chciał przekonać by za dwórkę cię wziął. - Znów chwila milczenia. - Cesarz bratu ziem nie chciał wydzielać, co groziło konfliktem. Ale gdyby dać mu żonę niskiego rodu…? Bez oparcia w małżeńskich sojuszach. Taką dla której już ta pozycja to szczyt marzeń i ambicji? W której byłby zakochany po uszy? Fryderyk na dwórkę nie wziął, dał bratu potęsknić, ale po jakimś czasie do Barr posłańców pchnął. Wszystko ku dobremu szło ale… - Fanchon zatrzymała się i spojrzała Aili w oczy. - Aleś Ty utknęła na Kocich Łbach. Ze swej woli, nie Elijahy. Albert zaś pojął córkę Palatyna Reńskiego, cesarskiego rywala… ambitną bestyjkę. Mogłaś być żoną księcia Albrechta. Gdyby Fryderyk zmarł bezpotomnie to i księżną Austrii, Styrii i Karyntii, może nawet… cesarzową, lub matką cesarza. Wybrałaś co wybrałaś, nie zwalaj na Elijahę. Masz co masz. I Alexandra. Hm… a właśnie, gdzie on? Rozchorował się i przyjść nie mógł?
Aila słuchała w milczeniu i tylko trzęsące się ramię zdradzało jej emocje. Myślała dotychczas, że nie była godna uwagi nieumarłych, że tylko ciągłej walce Elijaha z Alexem “zawdzieczała” to, że została przez Malkaviana przemieniona. Teraz zaś fanchon uświadomiła jej, że już wcześniej była obserwowana, że... już wcześniej widzieli, iż jest wyjątkowa. To było niby plaster na rany, które dziś krwawiły obficie.
- Szkoda, że nikt mi o tym wyborze nie powiedział. - Parsknęła, po czym rzekła zdawkowo. - Wyjechał. Josef będzie musiał kogo innego znaleźć…
- Nie ma ludzi niezastąpionych. Ale szkoda, wyglądał na zdeterminowanego wedle słów Josefa. Determinacja… to silna broń.
Tego Aila nie skomentowała. Miała obok siebie potężnę wampirzycę, lecz jej myśli były gdzieś indziej. Zastanawiała się czy gdyby faktycznie nie przybyła do Kocich Łbów, czy byłaby szczęśliwsza prowadząc życie bez Alexandra?
- Wciąż jesteś w chęciach by jechać na pomoc Merlinowi? - spytała w końcu Fanchon.
Szlachcianka uśmiechnęła się do niej smutno.
- Przecież jestem z nim związana. Muszę chcieć mu pomóc czyż nie?
- Nie wiem… - odpowiedziała wampirzyca w zastanowieniu. - Czy jesteś. Nie wyglądasz jakbyś szalała z tęsknoty i zamartwiania się. Jesteś tu, miesiąc drogi od niego.
- Powiedzmy, że mam doświadczenie w opieraniu się waszej woli. - Aila uśmiechnęła się pięknie choć bez radości w oczach. - Czyżbyś miała dla mnie jakąś propozycję nie do odrzucenia? - zapytała wprost, nie bojąc się gniewu nieśmiertelnej. Właściwie przyszło jej na myśl, że może to i sposób na zabicie bólu w sercu - zmuszenie go, by przestało całkiem bić.
- Rozstanie z Alexandrem daje furtkę by cię wykorzystać… - Fanchon zerknęła na Ailę. - Albrecht. Omotaj go, uczyń powolnym swej woli, zabij jak będzie trzeba.
- Nie. - Odpowiedziała spokojnie Aila.
- Czemu?
- Przestałam być marionetką. Nawet jeśli mam przez to umrzeć... przynajmniej umrę z poczuciem, że na końcu byłam wolna.
- Marionetki robią co im się każe. Ja ci nie rozkazuję, nie daję propozycji nie do odrzucenia. Co chcesz w zamian?
Aila spojrzała na wampirzycę. To była kolejna gierka, kolejna manipulacja - wiedziała o tym, a jednak co miała do stracenia?
- Chcę... - zaczęła mówić, lecz zamilkła na moment jakby ostatni raz się wahając - Chcę żeby moje serce już zawsze było moje. I żeby nigdy nigdy go nie złamał. - Powiedziała, spodziewając się, że Fanchon ją wyśmieje.
- To akurat… niemożliwe. - Fanchon nie wyśmiała, była poważna. - Żeby uczynić się nieczułą na miłość, musisz zrobić to sama. A i tak bez pewności, czy ktoś tego nie odmieni.
- Więc nie masz mi nic do zaoferowania pani. - Aila wzruszyła ramionami.
Wampirzyca milczała.
- Dobrze. Żegnaj Ailo d’Eu. - Uśmiechnęła się, choć w jej oczach nie było wesołości. Do tej pory choć nieumarła jawiła się jako partnerka w tej rozmowie dla szlachcianki. Teraz? Biła od niej moc, pewien majestat, Aila czuła się nikim przy Fanchon. - Służba odprowadzi cię do wyjścia moja droga.
Kasztelanka bez słowa odeszła. Nie pokłoniła się, nie powiedziała nic, nawet nie wybuchnęła płaczem, choć ból w sercu znów stał się dotkliwszy. Teraz, kiedy wiedziała, że to wszystko inaczej mogło się skończyć, czuła, że powinna wrócić do punktu wyjścia. Gdzie to się więc zaczęło? Czy nie w tym właśnie momencie słabości i samotności, gdy sięgnęła po nóż i patrząc w zwierciadło pocięła swoje piękne lico? Czy może... powinna to powtórzyć?
Wyszła z posiadłości, pogrążona we własnych myślach, nawet nie rozglądając się na boki.

Kiedy wychodziła z posiadłości ogrodowymi drzwiami, by nie ściągać na siebie zbyt wielu spojrzeń, nie wiedząc za bardzo dokąd ma się udać, Aila usłyszała czyjś śmiech dochodzący zza szerokich schodów. Po chwili wyłonił się stamtąd mężczyzna.
Wyglądem nie przypominał żadnego z biesiadników - włosy miał za długie i w nieładzie, odzienie zaś przybrudzone, mimo iż Aila na pierwszy rzut oka zauważyła, że jest ono uszyte z najwyższej jakości materiałów.

[MEDIA]http://images4.fanpop.com/image/polls/578000/578964_1289690497973_full.jpg[/MEDIA]

- Biedna Fanchon, taki miała plan, tak misternie przygotowaną partię szachów przygotowała, a to pstryk... zwykły pionek odmówił posłuszeństwa nim jeszcze zaczęła przesuwać figury. Doprawdy... wielkie uznanie dla ciebie, mała. - nieznajomy aż klasnął w dłonie z uciechy.
Choć wyglądał jak obdartus, straż nie reagowała na jego pojawienie, było w nim zresztą coś takiego, co wywoływało w Aili poczucie, że rozmawia z kimś ważnym, kimś kto może stał nawet ponad stanem urodzenia.
Zresztą mężczyzna ten podobnie jak gospodyni imprezy cechował się wyraźną bladością cery i pociągłością twarzy. A zatem wampir.
- Miło mi, że choć jedną personę tutaj ucieszyła moja wizyta. - Powiedziała Aila i już miała ruszyć swoją drogą, gdy usłyszała jego głos.
- Czekaj! - to nie był zwykły rozkaz. To był nakaz, który poczuła w głębi siebie. Nakaz, którego musiała posłuchać mimo woli. Stanęła i obróciła się do mężczyzny.
Ten podszedł do niej i pogładził jej policzek. Na jego twarzy zagościł drapieżny uśmiech.
- Taka śliczna, a do tego mądra... jak na śmiertelną oczywiście, no i charakterna... to dlatego wszyscy chcą z ciebie uczynić swą zabawkę. Elijah, Merlin, Josef, a teraz Fanchon połamała na tobie swoje ząbki. Doprawdy uradowałaś serce starca, dziewczyno. Myślę, że w zamian mogę ci dać to, czego pragniesz. - Popatrzył jej w oczy. To nie było spojrzenie bestii, które miał Marcus, lecz również w jego wzroku było coś... dzikiego, nieokiełznanego. - Mogę sprawić, że twoje serce przestanie bić, podczas gdy ty żyć będziesz wiecznie, dziecino.
Aila zadrżała pod jego dotykiem. Tak, przemiana mogła wszystko zmienić. Wtedy nie czułaby potrzeby miłości, nie pragnęłaby pieszczot ciała, bo dla świata żywych byłaby martwa.
Przełknęła ślinę.
- Jaka jest twoja cena, panie? - zapytała cicho.
- Och, nie jestem żadnym panem, mała. W nosie mam te tytuły i grzecznostki. Cenię za to odwagę. Ty dziś się nią wykazałaś, więc... czemu nie? Fanchon zzielenieje ze złości, a Josef myślę, że chętnie zobaczy cię w naszym gronie. Może nawet to ciebie zdecyduje się wysłać na misję. Kto wie? Wszak sam pytał czy nie chcę któregoś z dzieci posłać na polowanie...
- Więc... za nic? Za darmo? - pamiętając jak bardzo zwodził ją wiecznym życiem Elijah, kasztelanka nie mogła uwierzyć w słowa tajemniczego wampira, który teraz prowadził ją alejką w ciemny ogród.
- Za darmo... albo raczej jako kara za grzechy, dziecino. Bo to jest klątwa, wiesz o tym? Wiesz, że Bóg nas przeklął za grzech naszego ojca - Kaina?
- Bóg?
- Bóg... albo Diabeł. Choć im dłużej żyję, tym częściej myślę, że to jeden i ten sam. W każdym razie moja propozycja nie ma ceny. Nie ode mnie. To los każe ci zapłacić za wybór, którego dziś się podejmiesz, mała. ja tylko mogę cię przestrzec. Za życie wieczne... nie ma jednej zapłaty. Będziesz płacić ciągle i ciągle. Po dwakroć, po trzykroć, po czterokroć, będziesz płacić nawet wtedy, gdy będziesz wierzyć, że nic już nie masz lub gdy uznasz, że jesteś tak potężna, że stoisz ponad wszelkimi rachunkami. Staniesz się wiecznym dłużnikiem, Ailo. Oto twoja cena. Co więc mi teraz powiesz?
Puścił jej dłoń i nagle cały ten nakaz, który na nią narzucił znikł. Dziewczyna rozejrzała się. Stali oddzieleni od wielkiego pałacu rzędami drzew, skryci w ich cieniu. Ona i nieznajomy.
Pociągnęła nosem, jakby chciała sprawdzić czy nie zbiera się jej na płacz, po czym uniosła dumnie podbródek tak, jak miała w zwyczaju, jak wiele lat temu wyuczyła ją tego matka. Cokolwiek by się nie działo - głowa do góry, plecy wyprostowane.
Aila spojrzała w oczy wampira.
- Przystaję na twoją propozycję p... - ugryzła się w język.
- Angus - przedstawił się, po czym delikatnie chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał dziewczynę pocałować, lecz nim rozchyliła usta, by zaprotestować, on ugryzł ją boleśnie w szyję. Krew powoli opuszczała ciało Aili podobnież jak jej świadomość.

“Żegnaj Alexandrze...” - pomyślała jeszcze i umarła.
 
Mira jest offline