Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2017, 08:24   #43
Leoncoeur
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Nic nie mówili, o nic nie pytali.
Dopiero po południu dotarło do nich, że to nie krótki wyjazd, nie jakiś plan, nie załatwienie czegoś przed wyprawą. Skutecznie pomogła im w tym mina Alexandra. Wyglądał jak jedna wielka mieszanka gniewu i bólu, a na próby zagadnięcia reagował opryskliwie. Dwa razy podczas drogi kazał wracać do Wiednia, raz po prostu rozkazując zawrócić powóz wprost na trakcie, a drugi gdy po porannym popasie skierował ich na powrót do miasta zamiast w dalszą drogę. W obu przypadkach rozmyślił się po jakimś czasie i znów z gniewem i żalem kazał zawracać.
Bernard i Giselle pierwsi domyślili się co się stało, będąc świadomymi reakcji Aili na nocne wyjście do krawca bękarta i kruczowłosej. Wkrótce wiedzieli też Jiri i Noel.
Czech potraktował to z obojętnością, bo miał lekką urazę do szlachcianki za Otta. Bernard i Noel nie bardzo wiedzieli co o tym wszystkim myśleć i przewidywali nawet, że Alexandrowi w końcu przejdzie i faktycznie wrócą. Giselle wyglądała na spokojną, jakby przewidywała, że to w końcu kiedyś się zdarzy.
Bękart nie zwracał uwagi na ich reakcję, nie mówił nic, prawie nie jadł, prawie nie spał, jakby nie obchodziło go nic. Po prostu parł naprzód.

W Linz skreślił parę listów i wysłał je przez umyślnych. Dopiero tam zdecydował się rozmówić ze swoimi ludźmi.


- Jadę do Sion, a potem w góry zniszczyć nieumarłych - rzekł cicho, gdy siedzieli w niewielkiej alkowie karczmy “U Węgrzyna”. - Was zwalniam ze służby, czyńcie co chcecie. Uposażę na ilę mogę byście z niczym nie odeszli, jeżeli tak postanowicie.
Patrzyli na siebie zmieszani. W koncu odezwał się Bernard.
- Panie... wiesz przecie, że my za tobą i w ogień pójdziemy. Jeno byśmy chcieli... no... - zasępił się.
- Chcieli wiedzieć, czemu tak się stało, że nagle plany wzięły w łeb. - Dokończył za niego Noel. Czech i Giselle trzymali się bardziej z tyłu, choć było widać, że z uwagą słuchają.
- Mieliśmy… - Westchnął. - Mieliśmy z Ailą sojuszników szukać, wśród wampirów określanych przez nią jako te, które chcą obok ludzi żyć w spokoju. Zaproponowała to, zgodziłem się bo i nie był to zły pomysł przy potędze wroga. Ale po rozstaniu… to nie moja droga. Bez tego wsparcia przyjdzie się zmierzyć. - Pokręcił głową. - Listy wysłałem, może mój dawny mistrz przybędzie w sukurs, może kogo z łowców ściągnie, ale tak czy owak… to srogi hazard. Samobójczy. Przy zdrowych zmysłach nikt by się nie porwał na to. Ja tak, wy możecie odejść, by nie zginąć, lub w moc nieumarłych się nie dostać jako worki krwi. Jak Bernard w dolinie.
- Panie, z całym szacunkiem, ale być tak nie może. Wieleśmy razem przeszli. Same rozbitki życiowe jesteśmy, nikt na nas nie czeka, jeno siebie mamy. - Mówił Bernard, a pozostali głowami kiwali. - My z tobą choćby na koniec świata trzeba było iść.
Coś chwyciło Alexa za gardło. Na koniec świata, na śmierć. A Aila wymagała by on jedno z nich na zbity pysk…
- Zapewne śmierć tam czeka. Nie o to jeno idzie, że ten sukinsyn stary, nie o to, że odporny jak cholera, bo samiście widzieli, że bełt Jiriego choć utrafił to nie przebił go aby drewno w serce wbić i unieruchomić. To jeden z niebezpiecznych nad wyraz. W mgłę się rozwiać, z ziemią zespolić. A ich dwóch, bo i Merlina ubić mi trzeba. Śmierć tam. Przed wami życie - powiedział łamiącym się głosem.
Na chwilę umilkli, choć wydawało się, ze bardziej się wahają kto ma mówić niż co. Tym razem Noel przemówił.
- Tedy bez nas sobie nie poradzisz, panie. - Rzekł z właściwą sobie prostotą i uniósł w górę kufel.
- Za to, żeby to nie ostatnie piwo było! - zarządził toast, a świta Alexandra od razu po naczynia sięgnęła. Nawet Giselle, która piwa nie piła, swój kubek okowiny uniosła.
- Ech szaleńcy… - Bękart pokręcił głową i wypił do dna. - Niczym rodzina mi jesteście, najbliżsi, tyle lat za nami razem. Gdyby kto się rozmyślił, nie wahajcie się. Głupio życie tracić gdy się ma po co żyć.
- My mamy. Ciebie trzeba nam pilnować, panie. - zaśmiał się Bernard i nagle atmosfera jakby lżejsza się stała.
Choć z wierzchu jeno, bo w głębi Alexandrowi lżej nie było. Starał się jeno lepszy nastrój udawać by im go nie psuć.
Pił do nieprzytomności.


Jechali już tydzień, drogi były przyzwoite, ludzie umiarkowanie ciekawscy, a pogoda generalnie dobra... aż do teraz. Od kilkunastu minut wiało w twarze zmęczonych całodzienną podróżą ludzi i zwierząt. Tej nocy mieli przenocować pod gołym niebem, po południu wjechali bowiem w gęste ostępy leśne, gdzie próżno wypatrywać ludzkich siedzib.
- Na deszcz się zbiera. - Głos Giselle wytrącił Alexandra z zamyślenia. Tymczasem kamratka jakiś czas temu już musiała się z nim zrównać koniem i przypatrywać.
- Opończe mamy - odpowiedział zapatrzony przed siebie.
- Ze spaniem może być ciężko. - Podpowiedziała, po czym dodała. - Choć oczywiście damy radę.
- Pod powozem się położymy. Byle na jakim małym wzniesieniu to i w miarę sucho będzie.
Giselle tylko skinęła głową na znak zgody.

Rozpadało się i już nie przestało do wieczora. Nie było nawet jak rozpalić ognia by zjeść coś na ciepło i podsuszyć, ale nie zwracali na to większej uwagi. Dla żadnego z tej piątki nie była to nowość spać na bezdrożach w takich warunkach. Po wyprzęgnięciu koni przepchnęli powóz na niewielkie wywyższenie między drzewami, a Noel i Bernard zaraz zaczęli mościć sobie posłania pod wozem. Jiri przygotował sobie spanie na koźle, osłanianym przez impregnowane płótno czyniące za dach i ściany powozu. Alexander i Giselle przygotowali sobie miejsca w powozie pomiędzy kuframi.
Nie było nawet jak usiąść by wspólnie pogadać, a i wszyscy zmęczeni podróżą byli i głodni. Noel z Bernardem przekomarzali się jeszcze między sobą, ale rudzielec niedługo potem zaczął chrapać. Jiri skulony na koźle podśpiewywał sobie jeszcze jakąś czeską piosenkę w rytm nierównej melodii wygrywanej przez deszcz.
Tylko z wozu nie dochodziły żadne dźwięki, jakby dwójka, która tam leżała, zasnęła od razu, albo i w ogóle przestała oddychać.

Gdy Jiji urwał swą melodię, jedyne co było słychać, to krople deszczu uderzające o dach powozu oraz liście pobliskich drzew.
Ponieważ niebo było zachmurzone nawet blade światło księżyca nie rozpraszało ciemności. Toteż w mroku nocy Alexander nawet nie zobaczył, gdy skraj jego koca podniósł się. Dopiero gdy wychłodzona drobna dłoń dotknęła jego dłoni zdał sobie sprawę z tego, że nie jest już sam na swoim posłaniu.
Uścisnął ją, ale poza tym nie reagował na nagłe towarzystwo. Giselle odebrała to najwyraźniej jako zaproszenie. Nie zachowywała się jednak tak, jak na początku, gdy się poznali na Kocich Łbach. Wtedy była zupełnie inną osobą - mimo traumatycznych doświadczeń była prostą dziewką z ludu. Przy Alexandrze i jego świcie jakby wyszlachetniała. I choć nie miało to nic wspólnego z noszeniem pięknych sukni czy znajomością dworskiej etykiety, jak w przypadku Aili, ciężko było postrzegać Giselle jako chłopkę. Było coś w jej oczach, w sposobie bycia, co świadczyło o silnym charakterze dziewczyny. I choć zazwyczaj była milcząca i zgadzała się z każdym niemal słowem Alexandra, nietrudno było podejrzewać, że za tym wszystkim stoi przemyślna kobieca natura. Giselle przysunęła się teraz do mężczyzny całym ciałem obejmując jego kolano własną nogą i odsuwając pod wolną dłoń nagie - jak się okazał - udo. Nic dziwnego, że była wychłodzona...
Bękart poruszył się i objął dziewczynę ramieniem przytulając do siebie. Drugą dłonią gładził chłodną miękka skórę uda, choć w jego postawie i ruchach nie było prawie wcale erotyzmu, lub pasji pożądania. Pocałował w ciemności skroń dziewczyny.
- Chłodno - szepnął. - Zachorzejesz.
- Już dawno mi się to przytrafiło... - odpowiedziała ledwo słyszalnie. Nie była napastliwa, jak pierwszej ich nocy w zamku jeszcze. Widać, że cieszyła ją sama bliskość Alexandra. Tylko dłoń dziewczyny delikatnie ściskała jego dłoń, a jeden z palców pieszczotliwie gładził śródręcze.
Milczał też lekko gładząc jej skórę.
- Ciężka to choroba - rzekł w końcu, nie wiadomo czy o jej zachorzeniu mówiąc, czy o swoim. - Śpij, z rana nam ruszać - dodał poprawiając koce obejmującą ją ręką, aby upewnić się, że jest okryta.
Podniosła się na łokciu, jakby chciała coś powiedzieć, zaprotestować może lub go pocałować, lecz po chwili tylko chwyciła swój koc i okryła ich nim dodatkowo. Potem ułożyła się bez słowa na ramieniu Alexandra. Przytulił ją do swej piersi i raz jeszcze pocałował tym razem w czoło. Nie rzekł jednak nic.
Przymknął oczy by usnąć.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline