Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2017, 15:15   #125
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 26



Kuchnia w domu Westów okazała się z jednej strony jakoś w naturalny sposób swojska a z drugiej równie dobrze mogła służyć do rozmów. Takich w których wydawało się, że można rozmawiać o wszystkim i z każdym. Obecnie dominującym tematem były ostatnie wydarzenia w domu sąsiadów Westów czyli u Brandonów. Pani Brandon wydawała się bardzo roztrzęsiona i momentami nie bardzo było wiadomo czy to ona wpływa uspokajająco na trzymaną dziewczynkę na kolanach czy na odwrót. Ale obydwie wydawały się jednak czerpać otuchę z wzajemnej obecności.

Pani West, czy jak prosiła by ją nazywać Janett, zaś swoją herbatą, życzliwością wydawała się w jakiś naturalny sposób rozładowywać napięcie i budzić zaufanie. Z tych trzech miejscowych kobiet najpulchniejsza była Maria która też wydawała się mieć najwięcej energii i żywiołowości. Można było odnieść wrażenie, że jest głośniejsza i bardziej energiczna niż cała reszta grupki w kuchni. Dwójka chłopców też to stała, to kręciła się po kuchni ale sytuacja rozmów dorosłych wydawała się ich coraz wyraźniej nudzić. Zerkali na siebie nawzajem porozumiewawczo jakby szykowali się by się urwać z oczu dorosłym. Zerkali też na Jane i Angie zastanawiając się wyraźniej czy brać je ze sobą.

Z początku rozmowa skupiła się na Kate. Mama Jane wydawała się roztrzęsiona wydarzeniami w ich domu. - A mówiłam jełopowi! Że przez tych jego kolesi i te jego biznesy to same kłopoty! To śmiał się! A teraz o! Mamy trupa! W mojej kuchni! - pani Brandon przeżywała z początku całe zdarzenie jeszcze raz. - Nie pójdę tam, nie wrócę, niech najpierw to posprząta. - zarzekała się nerwowo i mocno stukając palcem w blat stołu. - Boże, aż mnie wszystko boli z tych nerwów. I głowa, i żołądek. Zawsze mnie ściska w dołku jak się zdenerwuję. - Kate oparła zmęczonym ruchem twarz o dłoń. Ale mama chłopców na swój łagodny i Maria na swój hałaśliwy sposób jednak jakoś zdołały w końcu uspokoić zdenerwowaną sąsiadkę.

- Może się położysz u nas? Prześpij się może i odpocznij? - zaproponowała mama chłopców wskazując na drzwi do wnętrza domu.

- Nie, nie zasnę teraz. - westchnęła w odpowiedzi mama Jane kręcąc głową i zaczęła skręcać na stole skręta. Dłonie jeszcze trochę jej się trzęsły ale ta względnie prosta czynność chyba pomagała jej się uspokoić. Wtedy do rozmowy bardziej włączył się wujek Angie.

- Rozmawialiśmy z Angie z… - wujek na chwilę się zająknął wskazując gestem na sąsiadki Westów i tą dorosłą z zauważalną trudnością skręcającą papierosa i tą nieletnią siedzącą jej na kolanach. - ...z tatą Jane. Ten Ben przyszedł w nocy. I wszystko co mówił wskazuje, że przybył z tego zatopionego konwoju przed miastem. Wspominał też o jakiejś kobiecie której odbiło i chyba zaczęła atakować ludzi. - Pazur zaczął mówić patrząc na zebrane twarze gdy przedstawiał to czego się jego podopieczna dowiedziała od taty Jane podczas improwizowanego pogrzebu Bena.

- A tak! Na początku gadał tylko o tym. Jakaś goła laska rzucała się na ludzi. Wyskoczyła z jakiejś furgonetki i zaczęła atakować ludzi. Bo ci wyszli gdy samochody stanęły. Fala je zalała. Korek się zrobił. Był wkurzony bo jego też poszarpała. Pokazywał nam. Przemyłam mu tą ranę wódą. Opatrzyłam go. Ugryzła go. Właściwe wygryzła mu kawałek mięcha. Naprawdę wariatka. Ale od tego się nie umiera, to nie była jakaś straszna rana. Ja tam swojego też raz ugryzłam jak mnie nie chciał puścić. No ale nie aż tak. I puścił. - mama Jane wciąż składając papierosa do kupy wtrąciła się właściwie Pazurowi w to co mówił. Dalej mówiła dość zdenerwowanym głosem ale jakoś już względnie można było mówić, że wraca do normalności. Skończyła i kończyła papierosa przesuwając koniuszkiem języka po brzegu skręta i przy okazji spojrzała na resztę osób w kuchni. Ale na krótko bo papieros właściwie był gotowy więc wsadziła go między świeżo rozcięte i nieco spuchnięte wargi zaczynając go odpalać. Dorośli przez chwilę wydawali się skonsternowani tą wypowiedzią popatrzyli to na nią to na siebie nawzajem.

- Wygląda więc, że Ben został ugryziony przez Tess. Ostatniej nocy. Jak tak było to jak mówi Angie i myślę, że ma w tym sporo racji, wypada przyjąć, że to jakaś choroba. Wścieklizna czy coś podobnego. I jakoś się przenosi. Pewnie przez jakiś kontakt. Może przez ugryzienie tak jak wścieklizna. - wujek popatrzył poważnie na zebrane w kuchni kobiety. Wzmianka o chorobie wywołała wyraźnie zaniepokojone spojrzenia.

- O nie, to nie była wścieklizna, jak strzelisz wściekliźnie w łeb to ci kurwa nie wstaje z podłogi kuchni! - Kate prychnęła zaciągając się papierosem kręcąc zdecydowanie głową na znak niezgody z takim wnioskiem.

- No pewnie nie. Nie wiem co to jest. Ale wygląda mi to na jakąś chorobę. A choroba jakoś się roznosi. Może ta roznosi się jak wścieklizna a może nie. Nie wiem. Nie jestem lekarzem. Ale ja bym na początek traktował to jak wściekliznę. A wścieklizna roznosi się przez ugryzienie. - najemnik jak zwykle zachował spokój i dalej tłumaczył o co mu chodzi. Kobiety popatrzyły na niego z poważnym wzrokiem a mama Jane wzruszyła ramionami jakby miała dać spokój temu wątkowi. Ale nagle oczy rozszerzyły jej się jakby zobaczyła ducha.

- O mój boże! On ugryzł Rice! Ben! Dlatego się wściekła, powiedziała, że jest pojebany i wyleciała od nas! - mama Jane prawie krzyknęła gdy uświadomiła sobie ten detal. Popatrzyła na zebranych w kuchni ale w tym momencie do kuchni wszedł ojciec Jane który pewnie usłyszał.

- E tam. Wiesz jaka jest Rice. Postawisz jej drinka, zagadasz w barze a potem rozpowiada, że chciałeś ją zgwałcić. Zawsze coś wymyśla. Na trzeźwo to jest właściwie bardzo wkurzająca. - powiedział tata Jane najwyraźniej nie mając zbyt dobrego mniemania co do prawdomówności Rice.

- Stawiałeś Rice drinki w barze? - zapytała nagle czujnie i drapieżnie mama Jane z jawnym oskarżeniem i podejrzeniem w słowach i spojrzeniu.

- Rany kobieto! Tak mi się powiedziało! No nic ci normalnie nie można powiedzieć bo zaraz się czepiasz! Wszystkiego się zawsze czepiasz, żyć się nie da! Chodźcie do domu już posprzątałem. - mężczyzna z mokrą od potu, mżawki i wody skórą twarzy i takich włosach jęknął zmęczonym głosem. Zaraz też rozległo się zdenerwowane pukanie do frontowych drzwi. Mama chłopców poszła otworzyć i chwilę z kimś rozmawiała. Do kuchni doszły jej odpowiedzi, że Maria jest u nich i po chwili wróciła do kuchni z jakimś młokosem. Ten był pewnie w podobnym wieku co Angie i zerknął na gości Westów ciekawie.

- Tony mówi, że nie mogą dobudzić jakiejś kobiety. Chyba ma zapaść. To rzucę na to okiem. No i Mario, u Gammana ktoś się pobił. Proszą cię byś przyszła. - Janett streściła wieści jakie przyniósł widocznie Tony bo wskazała na niego a on pokiwał potakująco głową.

- No dobrze, już idę. - powiedziała Latynoska wstając ze swojego miejsca i zbierając się do wyjścia. - A wy. - nagle odwróciła się do Westów którzy zdołali wstać i też zbierali się do powrotu do domu ale widocznie zatrzymali się ciekawi nowych wieści. - Znajdźcie Rice i przyprowadźcie ją do mnie. - Latynoska wskazała na trzyosobową rodzinę.

- Na mnie nie patrz. Na pewno do niej nie pójdę. - odezwała się od razu obrażonym tonem Kate.

- O. To już nie jesteście psiapsiółkami? - zapytał zgryźliwie pan Brandon. Pokręcił głową a pani brandon fuknęła na niego ale we trójkę odwrócili się by wyjść z domu Westów i wrócić do siebie. Janett i Maria też szykowały się do wyjścia. Janett zabrała jakąś torbę a Maria westchnęła patrząc na mokrą krawędź swojej spódnicy jaką znów musiała zamoczyć wychodząc na zewnątrz.







Simon skinął głową i popatrzył pytająco na brata. Ten wzruszył ramionami ale oparty o maskę Shelby wydawał się bardziej zajęty zapalaniem papierosa niż zwiedzaniem zdewastowanego budynku. Więc teraz młodszy brat wzruszył ramionami i bardziej on zaprowadził Anę do wnętrza budynku niż ona jego. - No ciekawe czy jest taka cwana jak mi się wydaje. Wtedy na pewno nie wróci z pustymi rękami. Nawet jak ją tam zalało kompletnie tej jej dziurę. - starszy brat mruknął gdy druga para zniknęła za drzwiami budynku. Wydawał się być zaciekawiony a nawet rozbawiony. Jakby było mu dane obserwować ciekawy mecz czy zakłady.

Chwilę i drugą chwilę nic się nie działo. Przez okna czasem widać było myszkujących po pomieszczenia Simona albo Anę, coś pewnie odwalali by się dostać czy coś wydostać. Właściwie sprawiało wrażenie bardziej myszkowania po Ruinach niż powrót do miejsca pracy czy zamieszkania. Albo powrót do takiego ale po jakimś napadzie czy rabunku.

- O zobacz. Jacy miejscowi mają ciekawy folklor. - powiedział rozbawiony Lester bo o dość nudnych odgłosów jakie co jakiś czas dochodziły z budynku nadrzecznej knajpy odwróciły go odgłosy z przeciwnej strony. Słychać było jakieś krzyki, wrzaski nawet. Gdy Lester zaciekawiony odwrócił głowę widać było gdzieś tam, z kilka domów dalej, że ludzie którzy podobnie uprzątywali teren albo pakowali się i całkiem udanie wpisywali się w scenerię mało radosnej “tuż po” nocnej katastrofie. Przez chwilę wydawało się, że to gdzieś tam ktoś się drze ale głowy ludzi też rozglądały się ciekawie. I po chwili zza rogu ulicy wybiegła jakaś postać. Jakaś młoda kobieta. Nie miała nic w łapach ale pruła przed siebie w pierwszorzędnym sprinterskim tempie. I specjalnie czy nie ale jeśli nie pruł wprost na samochód Lestera albo ich dwójkę to chyba do knajpy gdzie byli Simon i Ana. Ale zaraz wybiegł z tego samego rogu jakiś facet. Z siekierą.

- Wracaj! Zapierdolę cię dziwko! Rozwalcie ją! - wydarł się za nią też zasuwając przyzwoitym tempem więc mówienie mu wychodziło słabo. Kobieta była już jakieś dwadzieścia czy trzydzieści kroków od samochodu Lestera. Facet z siekierą gdzieś drugie tyle. Lester spojrzał z niedowierzaniem na nią, na niego i na Jess. Strzelanie do nieuzbrojonych kobiet, w biały dzień, na środku, ulicy przy tylu świadkach, to brzmiało idealnie jak zaproszenia na kolejne kłopoty. Z kluby doszedł jakiś hałas.

- Co robisz?! Puść go! On jest ze mną! Przyszłam po swoje rzeczy! Puść go! Puszczaj! - z lokalu doszedł ich głos Any. Brzmiało jakby usiłowała komu coś wyjaśnić czy przekonać ale szybko to robiło się coraz bardziej niepokojące i przestraszone jakby te prośby nie działały. Simon się nie odzywał ale stukoty i łomoty brzmiały jakby coś tam się przewróciło albo podobnie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline