Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2017, 21:11   #5
Szkuner
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację

Słońce późnego lata, co świeżo wychyliło się zza horyzontu, leniwie grzało drewniane mury sandomierskiego grodu, mieszając swoje promienie ze wszędobylską mgłą. Zaś kiedy świt tulił sennych mieszkańców chłodem i poranną wilgocią, ci jęli wytykać na ubite ulice zaspane nosy, rozpoczynając kolejny dzień pracowitego życia.
Niewiele mógłby zobaczyć ten, który ranną porą stanąłby na placu głównym. Dwaj kapłani gaworząc donośnie, dziarsko przemknęli przez bezludny rynek, ku z dębiny wzniesionej wieży kościelnej. Sługa, którego pan rybami handluje, puste beczki pakował na wóz, a starego muła marchwią kusił do pracy, co by rychło ruszyć nad wiślane brzegi. Wolno płynącemu porankowi przyglądali się zaspani strażnicy, a nocna warta kończy się niebawem, włócznią podpierając obolałe członki.
Żyje nam Sandomierz, gród obronny co na wzgórzu wzniesiono, po środku którego błyszczy się świeżo położoną dachówką siedziba tutejszego władcy, knezia Mirosława. Sztandary sandomierskiej ziemi łopoczą na lekkim wietrze, który przyniósł nieprzyjemny swąd, gdzieś ze wschodu, z południa może, czyżby zza pieprzowych gór? Żaden z mieszkańców dłużej nie zastanawiał się nad sprawą, pochłaniał ich bowiem codzienny znój.


Niestanka

Dziewczyna postanowiła poświęcić część nocy na sprawy od snu ważniejsze. Jednak sama jeszcze nie wiedziała jak zabrać się do dzieła. Wojmir, który wiele mógł o Szymonie wiedzieć, nie wiadomo gdzie sypiał, zapewne na kneziowskich komnatach. Tam dostać się nie mogła, bo zaryglowane drzwi stały przed nią niewzruszone. Tyle szczęścia było, że straż, pod czujną władzą Mirosława, jej tknąć nie mogła i jedynie okiem wodzili za pląsającą po nocach dziewką. Szczęście było jeszcze większe, gdy zaraz za niewielką palisadą ujrzała drugą chałupkę, w której szpary krzywych drzwi przepuszczały tlące się w środku płomienie. Być to musi chatka posługujących na kneziowskim dworze! Niepewnie tam zastukała, a u drzwi powitała ją młoda kobieta, która widać zadowolona, że to Niestanka ich nocą napastuje, a nie kto inny. Twarz jej spamiętała, bo dziewczyna ta wnosiła do sali objedzonego już lekko bażanta. Od pomywaczek dowiedziała się, że Szymona znają. Na śmierć jego żal je ściął, gdyż powiadały, że dobry był to chłopak. Przez jakiś czas tutaj służył, lecz prosił i błagał knezia przez rok okrągły, aby go do rodzinnej osady oddelegował. Pan wreszcie kiwnął głową na tak, a żołdak od tej pory stacjonował we ojcowskich Sucholitach, przy matce i dziewczynie swojej.
Informacji było jak na lekarstwo, rodziny nie znalazła, a noc chyliła się ku świtającemu nad grodem Słońcu. Trzeba było główkę choć na parę chwil ułożyć, przed podróżą myśli podreperować.


Niestanka i Jaksa

Obudził ich ten chłód, który przenikał przez liche ściany starego baraku. Kiedy Jaksa podniósł się wyspany i w gotowości, Niestanka wyjątkowo ociągała się, gdyż nocna eskapada nie pozwoliła w pełni zakosztować uroków snu. Opuścili kwatery, a świt przywitał ich gęstą, mleczną powłoką, z którą oczy walczyły ociężale. Niepewni, czy czeka ich poczęstunek, a może już mają wyruszyć, ujrzeli przy głównej bramie kneziowskiego dworu wysoką, barczystą postać. Tonęła we mgle, dlatego należało podejść bliżej.
Dostateczna odległość pozwoliła dojrzeć, że stojący w bramie to Ratomir, stary dziadyga, który wczorajszego dnia garbił się i podpierał członki spękaną laską. Dziś był innym człowiekiem. Siwa broda, teraz krótsza, bo związana w gustowny warkocz, opadła na kolczugę sięgającą kolan, czystą, błyszczącą w matowej mgle, jakby świeżo wyciągniętą spod rzemieślniczej siły. Plecy osłaniała okuta żelazem tarcza, przy ramieniu stróżowała ostra włócznia, a na piersi błyskał krzyż, szeroki na męską pięść. Prawym ramieniem obejmował spiczasty hełm, którego czarna kita opadała luźno, kołysząc się na chłodnym wietrze. Lewe oko, a raczej jego brak, mąciło myśli swoim pustym oczodołem.
- Tego roku Pan skąpi nam ciepła - stwierdził swoim barytonem, kiedy podeszli bliżej.
Wyruszyli z pustymi brzuchy, bo Ratomir zniknął we mgle pierwszy, a nie chcieli ociągać się z marszem. Opuścili gród i według poleceń ruszyli w dół, szlakiem ku Pieprzowym Górom, których lesiste szczyty odbijały słoneczne promienie, niby dobrotliwie wyłaniając się spoza gęstej mgły.



Wszyscy

Próchno w drewnianych fundamentach pochyliło niegdyś dumnie stojący krzyż, którego ramiona porośnięte mchem oraz grzybami, wskazywały wiodącą w trzewia gęstych mgieł drogę.
Wszyscy dostali coś na przeciw pustym żołądkom, a była to pajda chleba i tłuste mleko, co smacznie mieszały się w słodką kompozycję. Wojmir przedstawił Jaksie i Niestance pięciu żołdaków, którzy mieli eskortować ich w spokojnej drodze do najbliższej osady. Na końcu napomknął coś również o Wszewładzie, wytłumaczył jego obecność jako tropiciela-”ochotnika”, wiele czasu na prezentację nie tracąc.
- Ruszajmy! - krzyknął dowódca, po czym nahajką zdzielił pociągowe zwierze, a stara szkapa ruszyła skrzypiący wóz, na którym brązowe szmaty okrywały wierzch licznych towarów. Wojsko wykorzystało okazję zbrojnej karawany, a dobra, których celem transportu były nieodległe Górzyce, mieszały się z prowiantem przeznaczonym dla łowczej drużyny. Bohaterowie dowiedzieli się, że przeprawa z wozem przez Pieprzowe Góry, które być może maleńkim były pasmem, nie należy do najlżejszych. Jednak żołdacy określili to mianem “nie pierwszyzna”, co niekoniecznie uspokoiło słuchaczy. Pojazd należało pilnować, dopomóc lichemu zwierzu pchać kółka pod liczne wzniesienia, a i trzymać, kiedy torował sobie drogę przez strome zjazdy.
Dziki krajobraz wzgórz, w którym królował gąszcz oraz krzaczory, kupą wyżerane przez wszędobylską jemiołę i boleśnie tykające przedzierających się przezeń podróżników, malował się kolorami jesieni, wielkimi krokami zbliżającej się ku polskiej ziemi. Liczne ptactwo śpiewało nad głowami, a im wyżej wdzierali się po ledwo widocznym szlaku, tym więcej mogli ujrzeć, bo mgła rzedła z każdym kolejnym krokiem. Kto zaś oczyma sięgnął na południe i wschód, przebijając wzrokiem roślinne ściany splecionych ze sobą gałęzi, dojrzeć mógł lśniącą u podnóży rzekę oraz morze nieprzeniknionej puszczy, którego horyzont chował się poza ludzkie pojęcie. Zaś im dalej jego brzeg sięgał, tam korony sędziwych drzew zlewały się w jedność z błękitnym nieboskłonem. Rozlana po zielonym obrusie mgła, dodawała niecodziennym widokom magii, co onieśmielała obserwujących pejzaż podróżników.
Nie bez trudu schodzili w dół, bo wydawać się mogło, że cóż za sztuka zejść z Pieprzowych Wzgórz. Nogi plątały się pod nierównymi osuwiskami, wóz niepokojąco skrzypiał, a żołdacy klęli, kiedy któryś błazeńsko potknął się o wystający ze ściółki kamień. Słońce już kładło się do snu, kiedy poczuli przykry zapach spalenizny. To ogień trawił resztki strażnicy, pociętych i rozrzuconych na pobojowisku ciał oraz drewnianego mostku, który zezwalał na bezpieczne przekroczenie Wisły. Ujrzeli go właśnie wtedy, gdy z głośnym trzaskiem runął w odmęty ciemnej, rwącej rzeki.
- Kurwa, kurwa, stare cyce! - zawył potępieńczo Wojmir, kopiąc co bardziej wystające znad gruntu badyle i kamyki. Jego kwaśna mina wzmogła się, kiedy w całodniowej mgle posłyszeli gwizdy, świsty oraz groźne krzyki ludzkie, które z chwili na chwilę zbliżały się w stronę trzaskających płomieni. A dochodziły ze wzgórz, jakby druga kompania śledziła ich dotychczasowe kroki.
- Zbóje panie, psie łotry! - krzyknął jeden z wojaków.
- Bystryś, nie ma co! - wykpił go dowódca - Mus nam przekroczyć Wisłę! Dalej na wschód jej brzegiem jest jako taki bród, ale ciężki. Zejdzie nam trochu, bić się będziem w odwrocie i psie licho, wóz nie przejdzie za nic! Towary jak we smocze kichy, przepadną!
Wojacy zbili się w kupkę i powoli ruszyli za Wojmirem, ciągnąc starego konia, co zupełnie obojętnie reagował na sytuację. Poszedł za nimi Ratomir, już ściągając z pleców ciężką tarczę.
- Ruchy! Nie mamy innego wyjścia! - krzyknął wąsaty wojak, a ich grupka znikała już za ciemnym gąszczem, który obrastał brzegi toczącej się ospale Wisły.
Jaksa, Niestanka oraz Wszewład pozostali z tyłu, nastawiając ucha na zbliżające się powoli głosy. Sporo ich było i raczej złe mieli zamiary.
 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 21-11-2017 o 21:17.
Szkuner jest offline