Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2017, 21:35   #24
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Chłód ogarnął Annę momentalnie, gdy odeszła od ognia, zimny wiatr kąsał ciało i gdyby nie wypita przed chwilą krew, pewnie dygotałaby jak osika. Słyszała jakiś szept za sobą, zdaje się, w chacie się przepychali, kto bliżej będzie stał futryny...

Wicher skręcił tuman śniegu w kolumnę, tak jej się zdawało. Dopóki kolumna nie drgnęła, nie obróciła się, ukazując rozwartą, czerwoną paszczę. Lupin sierść miał gęstą i białą jak śnieg. Najpotworniejsza z postaci, którą widziała swego czasu u Barbary, humanoidalny stwór o mięśniach jak stal i wilczym pysku, zdolnym przegryźć kręgosłup jednym kłapnięciem.

Mrużył oczy w zadymce, głowę do góry podrywał, węsząc.

Anna zamarła niezdolna przez moment się ruszyć ale zaraz mocą wąpierską sięgnęła do myśli bestii by zamiary jej wyłowić, czy zabijać przyszła czy rozmawiać. Choć w to ostatnie szczerze jednak wątpiła.
Lupin węszył, zirytowany, bo śnieg i wiatr tłumiły zapachy. Kaleka jeno i dziewka niedorosła, tak mówili, a on miał sprawdzić. Tyle że ten kaleka był wąpierzem, a dziewka pewnie sługą wąpierskim, silniejszym niż zwykły człowiek. W głowie wilkołaka instynkt zderzał się z rozumem. Rozum podpowiadał, że samotnik ze zrujnowanej wieży to łatwa ofiara, i jeśli się napatoczy, to spróbować samemu, nie czekać na watahę! Zebrać całą chwałę! Instynkt zaś ostrzegał, że jeśli ktoś żyje samotnie w głuszy, to pokonał wszystkich w okolicy i słaby być nie może.

Anna korzystając z tego, ze jej nie zauważył wślizgnęli sie z powrotem do chaty. „Lupin” wysłała wszystkim raport wprost do głów. „Sam, na razie. Młody. Chce zabić wąpierza z wieży i dziewkę co mu służy, chwalą się okryć. Węch go w śnieżycy zawodzi. Schowajmy się, niech sobie pójdzie.” I rozejrzał sie za czymś o mocnej woni co mogłoby go ogłupić jeśli wejdzie do chaty.
Laurentin przesypywał śniegiem żar z małego ogniska, które zdążył zagasić, Libor czatował przy oknie.
- A jeśli zabierze lub spłoszy konie?
- Możemy go zabić lecz przyjdą inni. Będą go najpewniej szukać.
- Przyjdą i tak - skwitował Laurentin.
- Poszedł w stronę wieży - dodał Libor szeptem.
- Czyli wygląda na to, że trzeba się go pozbyć - Anna nie lubiła zabijać z zasady ale wyglądało na to, że on zaczął. Przyszedł tu z jasnym zamiarem a obrona własna to jednak coś innego. - Ja robię za przynętę, wy atakujecie z zaskoczenia.
- Nie zabijcie go w wieży - szepnął Laurentin w popękaną polepę. - Ile razy ktoś w wieży ducha wyzionął, była silniejsza.
Jitka dusiła jego dłoń w swojej.
- Ty zostajesz tutaj - zażądała.
- Idę - oznajmił łagodnie.
-Idzie - poparła go Anna. - To lupin. Wielkie bydlę, każda para rąk może się okazać niezbędna.
I nie czekając na czym stanie ponownie wyszła przed chatę.

Zdążyła zobaczyć, jak bestia wykopuje drzwi wejściowe do wieży i wpada do środka.
To niech wpada - pomyślała beznamiętnie i wróciła do chatki, do reszty. Tam sobie poczekają aż wróci na otwarty teren.

Tymczasem znajdzie Anna Otokara. Więc siada pod ścianą chatynki i opuszcza ciało. To obsuwa się wzdłuż ściany jak pozbawiona sznurków kukiełka. Marny widok. Jakiś taki smutny. Piękna pusta powłoka. Przedmiot właściwie.
Duch pędzi przez las i szuka przyjaciela. Jego widok Annę rozpogadza. Musi przyznać, że lubi likantropa. Może nawet bardziej niż lubi, choć nadal zamyka to w ramy przyjaźni, w końcu jest Ołdrzych i jest Krzesimir. Jeszcze by tego brakło by z dwójki zrobiła się trójka. Szczyt zepsucia.

Otokar wystawił głowę zza skały, osłaniającej go od wiatru. Oczy przymrużył, dłonią od śniegu osłonił. Wpatrywał się w zadymkę, szukał czegoś wzrokiem.
„To ja, Anna” - zaczęła bez wstępów. - „Jest tu lupin. Chce nas zabić. Jak daleko jesteś i czy mógłbyś coś zrobić by go od tego odwieść. Inaczej poleje się krew, trudno rzecz czyjej więcej.”
“Dojdę w godzinę. Dwie, jeśli tam mocno wszystko zasypane… Jest tylko jeden? Ukryjcie się, nie zaatakuje sam bez watahy. Obawiam się, że po części to moja wina.”
“Dlaczego twoja?”
“Przyszedł jeden, o wieżę pytał znowu, czy czego nie widziałem. Rzekłem mu, żeby uważali, bo wampierz tam siedzi.
“Ma zamiar zaatakować sam. Chwalą opłynąć. Dwie godziny moze być za długo.”
“Głupiec”, skomentował krótko, ale milczał potem długo. “Loumire dał ci coś, masz to przy sobie?”
„Powiedzmy. To w czymś pomoże?”
“Może. Pewnie podłożył ci z podarunkiem szpiega. Ducha.”
„Jak go przekuć w atut w walce z likantropem?”
‘To duch. Duchy potrafią różne rzeczy”, objaśnił prostolinijnie.”
“Mam w niego tym mieszkiem rzucić?” równie prosto odparła mu Anna.
“Zobaczyć ducha, złapać albo przekonać, i niech pomaga. Proste. Na ogół, proste. Ja idę. “
“Moment. Potrzeba mi kilku rzeczy aby demona przegnać. Kamień krwawnik i olej szklany. Możesz przynieść?”
“Nie mam przy sobie. Będę musiał zawrócić do swojej chaty”
“Zawróć. I tak nie dotrzesz na czas aby powstrzymać lupina. Zaglądałam do jego głowy. Jest tam rządza krwi i chwały.”
-Głupi dzieciak - rzekł na głos. - Obij, nie zabijaj.
“Dobrze.”

Anna wraca do chaty.
Kukiełka ożywa. Najpierw porusza palcami, potem unosi powieki, podnosi się i podchodzi do Jitki. Poprosi by dokonały wymiany jak było zaplanowane. Brak entuzjazmu wyziera z Jitki całej osoby, wnika niechętną barwą w jej aurę.

- Jeśli nie chcesz, to rzeknij a nosem nie kręć. Nic na siłę. - Głos miała Anna spokojny, bez oskarżeń ni wyrzutów, choć nie ukrywała, że Jitka sprawia jej przykrość. Do diabła, może nie była bez winy ale teraz się starała, choć duma też jej kołkiem w gardle stawała. Mimo to miała wrażenie jakby wyciągała dłońa a Gangrelka ją opluwała.
- I niby jak ma się to skończyć, że się wszyscy w watasze juchą mieniać będą? Do Semena też pójdziesz? - wycedziła Jitka zduszonym szeptem i usta zacisnęła, jakby się bała, że jej wmuszać będą.
-Wiesz co? Zapomnij - odparła Anna bezsilnie choć szukała wzrokiem jeszcze pomocy u Libora. Jeśli ktoś mógł na Jitkę wpłynąć to on raczej. Ten brwi ściągnął tylko w niezadowoleniu. - Myślałam ze po to wszystko, przed walką z demonem. Priorytety sie zmieniły Laurentinie - wywołała wreszcie i Ventrue.
- Tak? - spytał, a jednocześnie nachylił się do ucha Gangrelki i wyszeptał coś szybko i krótko. Usta Jitki wygięły się w podkówkę.
- Dobra, dawaj ten... kielich - zdecydowała nagle.
Anna odwołała się do swych umiejętności by z głów wyłowić co jej rzekł i co myśli o tem. Do kielicha swej krwi upuściła i jej podała. Jitka wlała trunek w siebie na raz, przełknęła szybko.
- Gębę też mam ci otworzyć, jak ojcu? - burknęła i usta otarła rękawem.
Anna zignorowała prowokację z absolutnym spokojem.
-Utoczysz też dla mnie czy to zbędny gest? Jestem związana ale wierze w potęgę krwi, nigdy nie przechodzi przez nas bez echa.
- To bzdura i czasu strata - Jitka spojrzała jej nieruchomo w oczy. Że krwi strata, nie dodała, może i wcale tak nie myslała. - Chodźmy lupina sklepać. Toć on do pustej wieży nie wszedł…
- Z Libora wypiliście oboje? - dopytała rzeczowo.
- Pan z Zielonego Potoku nie budził żadnych obiekcji - naświetlił Laurentin dwornie.
- Pan z Zielonego Potoku?
- Czy to nie jego włości?
- Czy to istotne? - wciął się Libor.
- Nie istotne - rzekła Anna zmęczonym głosem. - Ważne żeśmy krew wymienili, jutro powtórzymy. Mam nadzieje ze nas to uchroni przed nawiedzinami. Teraz lupin. Idę na przynętę. Jedno ustalenie. Nie zabijamy go.
- Niby czemu? - zmarszczyła się Jitka.
- Bo mój przyjaciel lupin o to prosił. Niedługo tu dotrze i mi dostarczy składniki alchemiczne do rytuału. Martwy likantrop na zewnątrz to rozczarowany likantrop, mój przyjaciel a to moze ciągnąć za sobą brak składników, brak rytuału i martwy Laurentin. Dość klarownie?
- Polityka - podsumował Libor i splunął na wnetrze dłoni, dla lepszego chwytu na drzewcu czekana. - Nie na nasze głowy. Niezabicie go może być tak samo trudne jak ubicie. No nic, próbujemy. Ty, Patrycjuszu, trzymaj się między mną a Jitką.
- Może mi ktoś użyczyć broni? Mój sztylet… przepadł - nie chciała wyjaśniać w jakich okolicznościach. - Przynęta zazwyczaj tylko przykuwa uwagę ale jeśli przykuje ją zbyt mocno chciałabym jednak móc się bronić mimo iż fechmistrz ze mnie żaden.
Ołdrzych obiecał ją kiedyś nauczyć ale przeleżała pół roku w barłogu. Sama jest, cóż, sobie winna.
Jitka sięgnęła za pas i do cholewy, pokazała dobyte wąski sztylecik i nóż myśliwski o szerokim ostrzu.
Anna sięgnęła po nóż.
- Ty masz coś dla siebie?
Oczy zapaliły się jej na czerwono.
- Jestem córką mego ojca. Nie potrzebuję broni.
Teraz jej się przypomniało... Córeczka tatusia zaiste, podobnie co on wrażliwa i wychowana.
- Nie ma potrzeby się unosić - Anna za wszelka cenę postanowiła sie nie dać sprowokować choć rzec, ze było ciężko to mało. Spojrzała na Libora w sposób, który mógł odczytać jako „doceń, ani razu nie zareagowałam choć wciąż usilnie sie ona stara wszcząć kłótnię”.
Pchnęła drzwi i wyszła na mróz a czuła, że wszystko w niej buzuje ze złości. Miała w tym pojedynczym momencie wielkie wątpliwości czy im się z Jitką kiedyś ułoży. Mrzonki o rodzinie i swoim skrawku ziemi zaczynały się rozpływać.
Wyszła szukać sierściucha.
 
liliel jest offline