Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-11-2017, 15:06   #7
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kerm, CHurmak & Asenat


Głównym zmartwieniem Niestanki nie zbójcy byli. Wszak ona hycnąć mogła w zarośla, nie naleźli by jej, choćby wiek szukali. Nie towary na wozie, wszak nie jej to dobro było, ani nie spyża - ona tobołek napchała sobie przezornie na wczorajszej uczcie.
Martwiło ją, że przypomnieć sobie nie mogła, kto ma mapę. Ona nie, czy więc Jaksa wziął, czy się oddala właśnie za pazuchą Wojmira, ku przeznaczeniu nieznanemu i nieprzyjemnemu być może. I frasowało ją to bardziej nawet niże skłonność mężów uparta do popadania w osądy ostateczne, jak “nie mamy innego wyjścia” właśnie. Ta wszak była stanem znanym jej i permanentnym, odwiecznym dopustem rodu niewieściego, ani chybi za grzech Ewy.
Oczywiście, że były inne wyjścia, zawsze są.
- Nazad! - zakomenderowała nagle. - Tędy!
Lodowate jak dotyk kostuchy szczupłe palce zielarki otoczyły prawicę Wszewłada i nadgarstek Jaksy, i Niestanka ciągnąć ich poczęła w stronę szemrzącej rzeki, w kierunku zdecydowanie innym niż ten, w którym podążyli Wojmir z drużyną.

Wszewład, jeszcze zanim jedyna niewiasta w orszaku postanowiła szarpnąć jego dłonią, widząc co się dzieje, zapragnął postąpić zgodnie z wolą przetrwania, która wiodła go całe życie. W skrócie, dać nogi, może nie gdzie pieprz rośnie, ale jak najbardziej z dala od wszelkich ostrych przedmiotów. Krzuny i doły na brzegu o wiele łatwiej było ominąć, niż ciosy żądnych krwi zbójów. Przeszywające zimno palców Niestanki zaskoczyło go na tyle, że przez chwilę dał się prowadzić, jednak stanowczo i względnie grzecznie wyzwolił swoją dłoń, krótko skinął, że rozumie o co chodzi, na ową chwilę nie zamierzał jeszcze uciekać.
Blisko było pełno wody. Woda wiedziała dużo, ale mówiła zagadkami, nieraz tak zawiłymi, że nie do końca składne wypowiedzi Wszewłada były w porównaniu z nimi o wiele bardziej przejrzyste. Poza tym słuchanie głosu wody wymagało skupienia. Jeszcze nie miejsce i nie pora. Teraz najważniejsze było, niezależnie od zamiarów współtowarzyszy, ocenić zagrożenie według własnych zdolności. Skąd nadchodzą wrogowie - a więc którędy szukać najlepszej drogi ucieczki.

Wzięli ich w kleszcze.
To była pierwsza myśl, jaka przyszła do głowy Jaksie.
Zbóje z pewnością znali okolicę co najmniej tak dobrze, jak Wojmir. Z pewnością wiedzieli, gdzie jest bród. Jeśli więc jedna grupa była za ich plecami, to gdzie się mogli podziać ci, co wyrżnęli w pień załogę posterunku?
Wszyscy w kupie, z Wojmirowymi ludźmi, mieliby szanse z jedną grupą, nawet dwa razy liczniejszą. Wszak zbóje nie mogliby stawić czoła doświadczonym żołnierzom. Przy odrobinie szczęścia dałoby się ustrzelić dwóch-trzech, zanim doszłoby do bezpośredniego starcia. Ale Wojmir pognał (zdaniem Jaksy) prosto w pułapkę i jedyne, co można było zrobić, to zadbać o własną skórę.
I mieć nadzieję, że Niestanka wie, co robi.
Ruszył w kierunku wskazanym przez dziewkę. Był pewien, że zbóje ruszą za wozem, którego turkot słychać było na staję lub dwie dokoła.

Niby to ona prowadziła, niby popędzała, jak zwalniać zaczynali, ale już czuła, że ciężko jej tempo utrzymać razem z roślejszymi, długonogimi mężami. Już się świst nieprzyjemny dobywał z niej przy każdym tchu, coś rzęziło w trzewiach nieprzyjemnie. Szczęściem, daleko nie mieli. Już się objawiła wierzba-starucha na brzegu, co się w wodę przewróciła, ale nowe korzenie puściła, żywota się uparcie trzymając. Niestanka swój tobołek wepchnęła w ręce Jaksy, ciężki był, ziołami woniał i coś w nim zachlupotało. Jakieś ruchy delikatne i niemrawe dało się wyczuć, coś tam zielarka żywego targała ze sobą. Niestanka zaś zzuła wysokie ciżmy i te z kolei wpakowała w ręce Wszewłada, z chrzęszczącym jękiem podciągnęła się na wierzbowej gałęzi i po konarze przesuwać się zaczęła nad zarośnięte rzeczne rozlewisko. Po chwili nad trzcinowiskiem objawiły się jej chuderlawe łydki, co z miesiącem w bladości mogły śmiało iść w zawody. Dziewka machnęła nogami i skoczyła między bujne sitowie i tataraki. Szelest stamtąd dobiegł i pluski, a chwilę później z zieloności wychynęło się czółno, długie i wąskie. Niestanka w sukni do kolan mokrusieńkiej balansowała na nim, stojąc, w nader chybotliwej równowadze, ale kosturem swoim od trzcin odbiła się sprawnie i zręcznie dobiła do brzegu.

Jaksa, który za zwierzem nieraz pół dnia przez las bieżał i niejedną staję przebył, nie miał problemów, by za zwinną Niestanką nadążyć, nawet wtedy, gdy - nie wiedzieć czemu - dziewka mu swój tobołek wcisnęła, z jakowąś żywizną w środku.
Nie dość, że z pańskiego stołu jadło zgarnęła, to jeszcze kota przygarnęła w grodzie? Albo kurę jakowąś, pomyślał. Zaglądać do środka nie zamierzał. A nuż węża dziewka szalona tam wsadziła...

Przez moment obserwował, jak Nietanka z wierzbą rosochatą się zmaga i na drzewo wspina. Nie był to jednak objaw, jak się okazało, szaleństwa, czy chęć szukania schronienia na drzewie, które nijak dać go nie mogło.

Czółno, które do brzegu dobiło, wprawną ręką dziewki kierowane, wyglądało na dość solidne, by trzy osoby unieść, wraz z ich dobytkiem. Na podobnym Jaksa pływał. A nawet mniej solidne lepsze było, niż zmaganie się z rzeką, gdzie, być może, topielce mieszkały, albo i rusałki.
Jaksa buty szybko zzuł, po czym podszedł do brzegu i ostrożnie wszedł do łódki, by chwiejnej równowagi nie zakłócić.
- Baczenie miej. Nie zamocz mi tobołka - pouczyła dziewka cicho. - Mapę masz ty?
- Mam - odparł równie cicho, poklepując się po piersi, jako że tam mapę schował jeszcze z wieczora, gdy przy blasku pochodni skończył ją oglądać. - Wszak Wojmirowi na nic ona. Zna te okolice.
On sam okolic nie znał. Podobnie zresztą jak i literek znacznej części, ale ta sztuka mnichom jeno była potrzebna. Za to pamięć miał dobrą i patrzył dokładnie, jak Wojmir wioski i osady nazywał, na mapie je pokazując.
- Tyle dobrego - mruknęła. - Wóz się wlecze. Do brodu spłyniemy może i przed Wojmirem. Zerkniemy, co tam dzieje się.
Palcami bosych stóp przytrzymywała się krawędzi czółna. Równowagę złapała na powrót, gdy się Jaksa przed nią umościł, i we Wszewłada ponaglające spojrzenie wbiła. Milczący, kudłaty człek budził w niej nieprzyjemny niepokój, ale nie zamierzała go na brzegu z tego powodu ostawić.
- Nuże, wsiadaj - popędziła go.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 23-11-2017 o 15:41.
Asenat jest offline