Konto usunięte | To w sumie było dziwne uczucie, kiedyś by się bała leśnej zwierzyny, teraz... to ona była drapieżnikiem. Rozejrzała się, wciągając zachłannie powietrze nosem. Jej zmysł powonienia wzmocnił się ostatnio kilkukrotnie. Była niemal w stanie zlokalizować dzięki zapachom najbliższe istoty - w tym również swego ojca, który pachniał świeżą krwią łani.
- Polowałeś, ojcze... - bardziej stwierdziła niż zapytała.
- Wolę świeżą krew od tej esencji uwalnianej magią Tremere - odrzekł.
Wiedzenie ze sobą tłumu ludzi stanowiących ‘pożywienie’ dla czworga nieumarłych było równie absurdalne, co conocne polowanie na chłopów niebezpieczne w kwestii bezpieczeństwa misji. Najbardziej pomocnym punktem w jaki wyekwipowani zostali w Wiedniu, był wór orzechów włoskich pozostawiony przez Fanchon pod pieczą Viligaiły. Taumaturgiczna magia pozwalała zakląć krew w tak niewielkich przedmiotach, że jeden orzech wystarczał na codzienną aktywność. Viligaiło nie miał problemu z takim “pożywianiem się”, Isotta traktowała to jako novum-ciekawostkę… lecz dla dwójki Gangreli? Cóż, tu było trochę inaczej.
- Nawet jeżeli to jedynie krew zwierzęcia - dodał Angus odwracając się w kierunku obozu.
Aila miała do tego inne podejście. Ją widok posoki wciąż odrzucał, toteż zaklęte przez Tremerów przedmioty były bardzo wygodne. Nie chciała jednak okazywać ojcu swoich prawdziwych odczuć.
- Czy oni wiedzą, że ja... że była ghulem Merlina? - gestem głowy wskazała obozowisko, więc było wiadomo o kim mówi.
- Oni? Nie… Oni są zbyt marnymi pionkami by wtajemniczać ich w takie niuanse. Zresztą jakie to ma teraz znaczenie, że byłaś, hm?
- Znam go... znam ich obu... - Powiedziała cicho i odruchowo dotknęła swojego uda, gdzie już na zawsze miało pozostać wypalone piętno Marcusa.
- To może pomóc. - Angus uśmiechnął się i przeczesał swoje pozostające w wiecznym nieładzie włosy. - Ale jak nie wiedzą, to… niech nie wiedzą. - Zrobił psotną minę. - Co o nich sądzisz?
- Ona jest... kwintesencją tego, czego nienawidziłam na dworach. On... - zastanowiła się - wciąż jest zagadką.
- On… jest - Angus pokiwał głową po czym przekrzywił ją. - Nawet dla tych co go z nami wysłali. A ona… hm… czego w niej nienawidzisz mała?
Chwilę milczała. Przypomniała sobie siebie samą, gdy z dumnie podniesioną głową kroczyła po Kocich Łbach, gdy czuła się lepsza od innych, bo w końcu to ona została oblubienicą nieśmiertelnego. Gdyby Elijah wtedy ją przemienił, zanim Alexander pozwolił jej być prawdziwą sobą...
- Siebie. - Odparła cicho. - Też taka byłam.
- Skoro już nie jesteś, możesz się tym napawać za każdym razem gdy ją widzisz - Angus znów się uśmiechnął i zmrużył lekko oczy. - Uważaj na nich. Nie są… pewni. Istnieje ryzyko, że zwrócą się przeciw nam.
Pokiwała głową zgodnie. Po czym ona i ojciec rozeszli się. Nie byli wszak gadułami. Swoje konwersacje ograniczali do niezbędnego minimum słów.
Nie mając co ze sobą zrobić i nie chcąc pozwolić wspomnieniom dawnego życia i utraconego męża zawładnąć jej głową, Aila przechadzała się dalej, rozglądając za Viligaiłą. Była ciekawa co robi Tremere.
Nie znalazła go od razu, Litwin stał między drzewami wpatrzony w ziemię i jakby poszukujący czegoś. Poruszał się ostrożnie, a w dłoni miał niewielką miseczkę z mlekiem. W tej ciemnicy nie łatwo było wypatrzeć cokolwiek, ale nie wyglądało jakby mu to przeszkadzało. Ludzie w dzień mieli tę rozrywkę, że patrzyli na mijany krajobraz i umijali sobie czas rozmowami. W nocy gdy odpoczywali, a wampiry przebudzały się panowała potworna nuda, a Viligaiło nie był chętny do prowadzenia dysput z Isottą, podczas gdy Angus i Aila również nie przejawiali chęci nadmiernych konwersacji.
Aila stanęła pod drzewem i zaczęła go obserwować. Nie kryła przy tym specjalnie swojej obecności, choć pewnie zwykły człowiek nie zauważyłby jej tutaj, gdy zastygła w bezruchu. On zresztą nie rozglądał się na boki, czy też za siebie, koncentrował się na ziemi przemieszczając się powoli. W końcu pochylił się, przyklęknął i postawił miseczkę pod drzewem. Chwilę mówił coś w swoim języku, aż w końcu powstał i odwrócił się.
Wtedy dopiero ją zobaczył i na jego twarzy odmalował się przez chwilę niepokój zabarwiony nutką popłochu. Trwało to tylko ulotną chwilę.
Skinął Aili głową.
- Co robisz? - zapytała swoim wciąż topornie brzmiącym niemieckim.
- Ofiarę - zrozumiała jedno z trzech słów jakie wypowiedział. - Bogowie tu też… - dalsze słowa były niezrozumiałe.
- Jesteś wierzący? - zdziwiła się Aila, po czym zdecydowała się podejść bliżej - Po tym co ci zrobiono? - mówiła mieszaniną łamanego niemieckiego z francuskimi uzupełnieniami.
- Bogowie … wasz. Oni są … czasem pomogą… … im trzeba… - wyłuskiwała znane sobie słowa i zwroty.
- Opowiesz mi o nich? - zapytała z ciekawości, ale też i po to, by szkolić język.
- Nie. Wy … mówicie o naszych. - Na jego twarzy nie było gniewu, ale z intonacji Aila mogła odczytać jakieś pochodne uczucie. - Jeden Bóg… … o naszych … zło.
Gangrelka przyjrzała mu się podchodząc jeszcze bliżej.
- Nie znasz mnie, nie mów o mnie “wy” - starała się przekazać mu sens swoich myśli w możliwie jak najprostszych słowach - Ja nie mam ani boga, ani bogów. Miałam tylko ukochanego... - odwróciła wzrok - Ale i jego w sercu już nie mam.
Spoglądał na nią jakby nie do końca zrozumiał jej wypowiedź.
- Bez … boga w sercu?
Przytaknęła. Zaczesała palcami krótkie, potargane włosy za ucho i przyjrzała się mężczyźnie.
- Jesteśmy przeklęci. Tu nie ma miejsca dla żadnych bogów. Jest tylko... mrok.
- Mało wiesz … - Viligaiła znów wyglądał jakby nie wszystko zrozumiał z wypowiedzi Aili. - … Twój … klątwę …
Ciężko było się dogadać w taki sposób. Aila wzruszyła ramionami i odwróciła się, by odejść w głąb lasu. Widać była skazana na wspominanie Alexandra. |