Jego wyniosła duma oraz cholerny jęzor jak zwykle pakują go coraz głębiej i głębiej w śmiertelne kłopoty. Nie pierwszy raz przecież, ale czy ostatni? Przeląkł się spokoju, z którym Leonard wypowiadał słowa. Teraz dopiero uświadomił sobie uścisk, jaki twarde więzy wywierały na jego odrętwiałe nadgarstki. Podest, chłód, żądna rozrywki tłuszcza. Krew mu zmroziła ta myśl - śmierć przez zlinczowanie. Jak pies powieszon na drzewie, sztywne truchło dyndające całymi dniami, oczy wydarte przez wygłodniałe kruki, wrony, a kieszenie płaszcza wyczyszczone przez takiego jak on, drugiego Tankreda. Z gęby zszedł mu szelmowski uśmieszek, a ciężar smutku i starczego wieku wypłynął na pomarszczone lico, spaskudziło twarz szerokimi podkowami, co dyndały pod jego niebieskimi oczyma. A te ślepo błądziły po obliczach zebranych na katowskim placu, szukając czegokolwiek, muzy jakowejś, która natchnie jego wiecznie wojujące serce.
Nic. Tylko on sam, jak zwykle przecież.
Zwalczył przygnębienie i uniósł dumnie głowę ku górze. Wzrok wyłonił się z odmętów, wtopił swój błękit w hardego Leonarda. - Sąd boży. Bo śmierć od miecza jest żadną hańbą - jakby nie swoim głosem wypowiedział te słowa. Spokojnym, opanowanym, już nie "opętanym", ciskającym zwykle wyzwiskami i soczystą kurwą w pospolitych ludzi.
Ostatnio edytowane przez Szkuner : 23-11-2017 o 23:25.
|