Denver; centrum; ruiny fabryki; Dzień 2 - szarówka, wieczór; ciepło
- No co... Strzelają się z potworem no... - powiedział w końcu po chwili trochę niezdecydowanego milczenia jeden z młodzików. Nikt z tego pół tuzina młodych ludzi nie wydawał się specjalnie chętny do dyskusji ani zadowolony, że Triss zwrócił się z czymś do nich.
Walka na dole trwała dalej. Byli na tyle blisko by słyszeć nie tylko strzały i krzyki ale i kroki. Jak ktoś przebiegł po kawałku blachy czy wbiegł po metalowych schodach co też się niosło trochę dalej. Na jakiejś ścianie odbił się blask miotacza ognia zgrany z sykiem mieszanki opuszczającej lufę. Ktoś jęknął i poleciał w tył. To akurat widzieli bo skończyl swój lot sunąc i zderzając plecami i karkiem w ścianę. Nieźle coś musiało mieć parę w kończynach by dorosłego faceta tak zasunąć z takim impetem. Jeszcze nie wiadomo jak daleko bo widać było tylko końcówkę. Ludzie się nawoływali. Ktoś kazał komuść iść z drugiej strony. Choć z punktu widzenia nowych Łowców bez kontaktu wzrokowego były to czysto abstrakcyjne kierunki ale tam w centrum walki pewnie łapali o co chodzi.