Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-11-2017, 21:23   #126
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Angie i małe ludzie i pan z obrazkami co wygląda jak kostuszek

Mówienie z miejscowymi ludziami zajęło dużo czasu, którego i tak przecież nie mieli za wiele jeśli chcieli jeszcze złapać pana z obrazkami tam, gdzie go zostawili. Znaczy Angie chciała, ale wujek i ciocia robili jakby wszystko, ale nie tą jedną rzecz. Nagle zapomnieli, a dokładnie wujek zapomniał, że mieli przecież po rozmowie iść sprawdzić i zobaczyć, czy Roger ciągle czyści głowy i z nim porozmawiać. Zamiast tego poszli do tej ugryzionej pani… Rice.
Blondynka milczała uparcie gdy inni rozmawiali, gapiąc się spode łba na opiekuna. Uśmiechnęła się tylko w chwili, w której powiedział o jej pomyśle ze wścieklizną, a skoro tak wspomniał i poparł przy wszystkich, to chyba nie uważał go za głupi. Humor szybko się jej zepsuł, bo nagle wujek z ciocią się zawinęli żeby znaleźć Rice, a ona wycofała się rakiem, tłumacząc coś że zostanie z dzieciami. Poczekała aż para wujkostwa zniknie między domami i dopiero jakby się uspokoiła, a potem zrobiło się jej smutno. Fajnie, że poszli bezpieczyć okolicę, ale co z panem z obrazkami?
Decyzja w blond głowie zapadła szybko, uwaga zwróciła się na parę dzieciów.
- Poradzicie sobie jak pójdę na trochę? - spytała Jamesa, potem popatrzyła na Jacka - Nie będzie mnie krótko.

- A gdzie chcesz iść?
- zapytał z wyraźnym entuzjazmem Jack a James pokiwał głową. Obydwaj zdawali się w lot wyczuwać zew przygody. Przynajmniej w porównaniu z nudnym siedzeniem w nagle pustym domu.

- Do kolegi. Pomówić z nim. - Angie wyjaśniła co i jak, wyglądając przez okno czy na pewno wujek z ciocią sobie poszli - Został przy pompie, tam gdzie się strzelaliśmy z Piesami.

- Ooo! Ale fajnie! To pójdziemy z tobą! -
chłopcy wykrzyknęli radośnie i entuzjazm wydawał się z nich tryskać z każdym słowem. Doskoczyli do nastolatki jakby bali się, że ich tu zostawi i pójdzie sama.

Nie mogli z nią iść, tylko by ją spowalniali na tych krótkich nogach i przez złą wodę. No ale nie chciała być niemiła.
- Musicie mi pomóc tutaj - powiedziała bardzo poważnie, klękając na jedno kolano żeby zrównać się z nimi wzrostowo - Zostać i pilnować domu żeby nikt niemiły nie przyszedł i nie zabrał wam rzeczy. Albo placków - przy tym punkcie zrobiła się poważna wyjątkowo mocno - No… i jak wróci mój wujek, to przekazać mu gdzie i po co poszłam. To ważne, żeby się nie martwił. Bo on się ciągle martwi - spochmurniała, patrząc gdzieś za okno - A za to jak wrócę dam wam jeszcze postrzelać. Chcecie?

Chłopcy popatrzyli na siebie i na klęczącą przy nich blondynkę z jawnym rozczarowaniem. Unikali jednoznacznej odpowiedzi i blondynka wyczuwała, że domyślają się, że chce ich się pozbyć na czas tego wypadu. Dobrane argumenty chyba jednak mimo wszystko ich przekonały by w końcu smętnie ale pokiwali głowami na znak zgody i więcej nie domagali się współuczestnictwa w tej wycieczce.

Angela ucieszyła się, że nie robią problemów i chcą być zespołem. Wstała z kolan i po krótkiej zadumie odczepiła od pasa nóż, zabrany martwym już panom spod pompy. Położyła go na stole i chwilę drugą się zastanawiała czy może nie zostawić im pistoletu knui, ale zrezygnowała. Jeszcze sami by się postrzelili… wujkowi to by się nie spodobało. Przecież jej mówił że jak daje broń to bierze odpowiedzialność. Mogła pilnować jak byli obok, a się rozdzielali. Nie umiała być w dwóch miejscach na raz… na szczęście wujek też nie, a że był mądry i Paznokciem to jakby się dało, to by umiał. A jak nie umiał to znaczy że się nie dało. Proste, prawda?
- To zostańcie i pilnujcie tutaj. Jakby wujek wrócił wcześniej - ten duży w mundurze i z karabinem - to powiedzcie mu że poszłam po Rogera. Pod pompę. I niedługo wrócę. Zapamiętacie?

- No pewnie. Nie jesteśmy jakimiś małymi gówniarzami. -
odparł wyniośle Jack jakby chciał zaznaczyć jak bardzo są ponad jakąś gówniarzerię. Obydwaj wydawali się jednak już pogodzeni z tym, że Angie nie zabierze ich na wycieczkę do starej stacji pożarniczej.

- Wole się upewnić, bo czasem sama mam problemy ze słowami i żeby je zapamiętać - Angela uśmiechnęła się szeroko i zarzuciła karabin na plecy. Droga do starej stacji straży pożarnej nie była ani zbyt długa ani zbyt skomplikowana. Ale gdy się ją szło o własnych nogach to jednak chwilę się szło i brnięcie przez rozchlapywaną wodę jednak było trochę uciążliwe. Ale jednak w miarę szybko spośród drzew, płotów i budynków nastolatka dostrzegła już znajomy, wystający kształt budynku dawnej straży pożarnej. Przyszła co prawda nie od frontu i z przeciwnej strony niż wcześniej zatrzymali się samochodami. Musiała jeszcze przejść kawałek już przy samym budynku a jednak gdy wyszła zza ostatniego rogu ujrzała wręcz sielski obrazek. Osobówka którą do tej pory jechali nadal stała jak ją zostawili a furgonetka Rogera właściwie również. Sam Roger dalej siedział w tylnych otwartych drzwiach vana i czyścił tą samą albo kolejną czaszkę i wydawał się tym całkiem zaabsorbowany.

Zdążyła! Jeszcze nie pojechał trupić dalej tylko czyścił głowy! Angela wypuściła z ulgą powietrze, pokonując ostatnie metry tak szybko jak tylko pozwalała zła woda. Dobrze, że utrupili tylu niemiłych panów, dzięki temu Roger miał co robić i wciąż tu był! Widok jego kostuszkowatej buzi bardzo ją cieszył, z czego pewnie wujek nie byłby zadowolony. W ogóle nie był zadowolony z niczego, co dotyczyło jej i pana z obrazkami.
- Roger! - krzyknęła zanim dotarła pod bryka, machając ręką na powitanie.

Roger podniósł głowę by sprawdzić kto go woła. Ale chyba rozpoznał od razu i głos i sylwetkę bo uśmiechnął się co na czaszkowato wymalowanej twarzy było widoczne bardziej niż na twarzy bez malowania.
- Witaj ponownie Ćmo. - powiedział uśmiechając się nadal ale nie przerywając czyszczenia czaszki.

Uśmiechował się! Znaczy cieszył się że ja widzi! To chyba znaczyło, że ją lubił… i dobrze, bo ona go lubiła bardzo mocno! Słysząc odpowiedź rozpromieniła się jakby znowu zjadła talerz placków z jabłkami od mamy Jacka i Jamesa. Nie patrząc na resztki z obrabianej właśnie przez mężczyznę głowy, podbiegła do niego, wieszając mu się na szyi i przytulając z całej siły. Nie zwolniła przy tym kroku, więc praktycznie go staranowała.
- Jesteś! Dobrze że jesteś, myślałam że jak wrócę to już cię nie będzie, że pojedziesz i już cię nie zobaczę, ani nie powiem… ważnej rzeczy! - nadawała z przejęciem, przyciskając się do niego mocno.

- Oj nie przejmuj się Ćmo. Przecież ci mówiłem, że jak nam Khain pisze spotkanie to się spotkamy choćby nie wiem co a jak nie no to się nie spotkamy choćby nie wiem co. - Roger przerwał czyszczenie czaszki i przytrzymał ją jedną dłonią do podłogi a drugą objął nastolatkę. - I co takiego ważnego chciałaś mi powiedzieć? - zapytał dobrodusznie jakby był rozbawiony albo zadowolony z Angie.

Kolega pana z obrazkami chyba ich na razie lubił za to lanie czerwonej wody do kubka, bo rzeczywiście coś w tym było. Pozwolił się im spotkać, zrobił tak, żeby się nie rozeszli nie w czas. Angela przykleiła się do bruneta, siadając mu na kolanach i oplatając nogami wokół bioder. Przez cały czas nie rozluźniła uchwytu na górnych częściach jego ciała, przez co przypominała pijawkę która znalazła żywiciela. Widziała takie robaki: długie, czarne i gryzące. Wujek mówił pijawki…
- Chciałam… musiałam cię znaleźć i powiedzieć! Ostrzec! Żebyś wiedział, bo jak nie wiesz to się nie obronisz i oni coś ci zrobią… zatrupią, albo zjedzą albo… a-albo - zacięła się, zamykając oczy i korzystając z ciepła jego ciała. I zapachu, bo pachniał bardzo ładnie. Prawie tak ładnie, jak wyglądał - Bo… bo tu jest jakaś choroba przez którą trzeba trupić bardzo, bo zwykłe trupienie nie… - wzięła wdech i spróbowała jeszcze raz, układając mniej więcej w szeregu co musi powiedzieć i wyjaśnić… jak wujek!
- Byliśmy w domu Jane, tutaj w okolicy. Jej rodzice się kłócili i tłukowali rzeczy, to wzięłam karabin dziadka i poszłam z nimi porozmawiać, ale onie się nie kłócili ze sobą tylko pan tata bił się z kolegą… no to wymierzyłam do nich i kazałam się uspokoić. On zareagował, ale kolega nie. A miałam ich na muszce, nie zdążyliby dobiec. Wystarczyło pociągnąć za cyngiel, bo ustawiłam triplet - nadawała w najlepsze, wykładając początek problemu i przechodząc do sedna - No ten kolega nie reagował. Tylko atakował. Wręcz. Nie słuchał, nie mówił, nie chciał uspokoić… to go uspokoiłam. Ołowiem. W głowę - wzruszyła ramionami - Odpadła mu część czaszki, coś się wychlapało z niej. Upadł… no utrupiłam go. Wiem na pewno, nie pierwszy raz przecież kogoś trupię. Ale on wstał! - Wyprostowała się, patrząc w pomalowaną w czaszkę buzię - On wstał Roger! Z dziurą w głowie! Poruszył się, a potem podniósł żeby znowu zaatakować. Dopiero jak dostał tripletem i urwało mu całą górę… o odtąd - dotknęła kości policzkowej pana z obrazkami - To już był bardzo martwy i się wreszcie przestał ruszać. Rozmawialiśmy z panem tatą Jane. Ten jego kolega… on wczoraj był z wami, znaczy nie z wami, ale tam gdzie wy… jak… kiedy… kiedy przyszła zła woda i Tess zaatakowała. Ona go ugryzła… i on też stał się potworem który chce tylko krzywdzić. To coś… to jest choroba. Wujek mówi że nigdy czegoś takiego nie widział. Żeby trupa trzeba było utrupić bardziej bo się rusza… ale się ruszał… no i on jeszcze ugryzł jakąś Rice, wujek z ciocia poszli ją znaleźć. A ja pobiegłam tutaj, żeby cię ostrzec. Walczysz toporem, na krótki dystans… mogą cię pogryźć, a jak cię ugryzą, to też się zmienisz w potwora, a wtedy będę musiała cię zabić bardzo, żebyś nas nie zjadł, a nie chcę cię zabijać bo bardzo cię lubię i jesteś taki ładny i silny i miły i masz śliczne oczy i tak pięknie rysujesz i… i wyglądasz jak kostuszek i nie krzyczysz ani się nie śmiejesz i się podzieliłeś batonikiem i… i… - zacięła się znowu, oddychając szybko i równie szybko mrugając bo jakaś woda jej wpadła do oka.

Roger siedział i słuchał opowieści nastolatki. Marszczył przy tym brwi jakby to pomagało bardziej się skupić. Czasem kiwał głową, czasem te kiwanie zamierało gdy coś usłyszał czego chyba się nie spodziewał usłyszeć, czasem patrzył na twarz mówiącej nastolatki a czasem na wodę na zewnątrz gdzie wciąż pływały wydłubane kawałki z czaszek. W końcu gdy Angie skończyła swoją relację Roger chwilę zastanawiał się wciąż trzymając ją jedną ręką a drugą dłubał nożem we wrębie podłogi jakby to pomagało mu zebrać myśli.
- A więc Khain jest dla nas bardzo łaskawy. Zesłał nam swoje błogosławieństwo na ociemniałych ludzi tutaj by mogli nam służyć za godnego przeciwnika na arenie. Cudownie. Po prostu wspaniale. Zwyciężyć na tak pobłogosławionej arenie to będzie dopiero coś! A gdzie oni są? Ci dotknięci błogosławieństwem? Zaprowadzisz mnie do nich? - Roger wysnuł swoje wnioski z tej opowieści siedzącej na nim i przy nim nastolatki. Wydawał się w przeciwieństwie choćby do wujka w ogóle nie zaniepokojony. Właściwie wydawał się nawet zadowolony z takich wieści. Popatrzył na koniec pytająco na nastolatkę jakby zaraz mogła go zaprowadzić do tych dotkniętych błogosławieństwem Khaina.

- Znaczy że ta wścieklizna to jest… bogłosławieństwo? Od Khaina? Żeby było więcej czerwonej wody do jego kubka - Angie upewniła się, że dobrze usłyszała. Jakoś jego spokój i opanowanie działały i na nią. Uspokajała się, oddech wracał powoli do normy. - Tess ugryzła go wieczorem. Uciekł i poszedł do domu Jane. Tam jeszcze pił z jej tatą i dopiero rano mu się zrobił dzień potwora. No i ugryzł Rice… czyyyli - zmarszczyła brwi przypominając sobie co mówili z wujkiem - To jest jak wścieklizna. Potrzebuje czasu żeby dojrzeć. Im więcej czasu minie, tym więcej będzie tych wrogów co ich mus trupić bardzo. A w ogóle to ile jest tych Piesów? - pokazała na głowę w bryku, do połowy już wyczyszczoną - Bo oni są w barze i markiecie gdzie się wymienia rzeczy, tak? Dużo ich jeszcze? Bo tak… no można by ich uśpić jak leci. To i miejscowi będą mieli spokój i kubek się napełni na czerwono.

- Tak. Tess okazała się championem Khaina więc zapoczątkowała wyjątkowe wydarzenia. Widocznie na tą arenę Khain ma specjalne plany. Uczestniczymy w epokowych wydarzeniach.
- Roger wydawał się absolutnie pewny tego co mówi i wcale nie wyglądał na zmartwionego. Raczej na podekscytowanego.
- Tych kundli? - zapytał z wyraźną pogardą lekko stukając ostrzem noża o nagą czaszkę. Chwilę tak stukał jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. - A zależy jak liczyć. - odpowiedział w końcu. - Takich jak ci tutaj to może jeszcze z tuzin, może trochę więcej. Ale jakby liczyć z kurwami i inną hołotą co tam się u nich pęta po obozie to jeszcze ze dwa razy tyle. - wyjaśnił w końcu jak to jest z tą liczebnością wrogiej bandy. - No i siedzą tam w tym swoim kurwim dołku pewnie. Znaczy dziś pewnie siedzą. Ale pewnie będą ciekawi czemu ich przygłupy wysłane tutaj nie wracają. Albo wyślą kogoś dzisiaj albo jutro z rana. - mówił jakby sam zaczął się nad tym zastanawiać co poruszyła właśnie nastolatka.

Nastolatka spochmurniała. Dużo… bardzo dużo ludziów do utrupienia. Poszedłby cały zapas kul to karabinu, a nie wiadomo co z przodu ich czeka, zanim dotrą do cioci Ellie.
- Dobrze, jakby to było w nocy. Można by ich wtedy po jednym odciągać i trupić, resztę wykurzyć i wystrzelać jak zaczną biegać i… - dwa szarifowe punkty straciły wyraz, robiąc się nieobecne i tak też patrzyły na pana z obrazkami. Słowa też zwolniły, kiedy Angie próbowała myśleć jak dziadek, przypomnieć jego lekcje - Sabotaż i dywersja. Wrogi da się wykurzyć ogniem, albo otruć. Zwabić w pułapkę, przygotować teren przed potyczką. - wzdrygnęła się, wracając głową do wnętrza bryka i kolan Rogera - Pojedziesz ze mną do domu Jane? Poczekamy na wujka, on ci powie więcej o tej niemiłej… błogosła… albo pojedziemy i spytamy chłopaków - uśmiechnęła się radośnie, zarzucając mu ramiona na szyję - Oni będą wiedzieli gdzie dom Rice to też tam pojedziemy i zobaczymy! Może b… - nagle przez jej ciało przeszedł impuls jakby ją raził piorun. Przestała się uśmiechać, za to popatrzyła na pana z obrazkami bardzo poważnie - Co to był za towar który wczoraj braliście wieczorem? Czy Tess też ktoś ugryzł albo zaatakował? No… tego dnia zanim przyjechaliśmy i weszłam ci przez okno.

- Dokończę robotę tutaj. I zobaczę co Khain da. Ten twój wujek za bardzo mnie korci. Wydaje się świetnym wojownikiem. Byłby wspaniałym przeciwnikiem na arenie i cudnym trofeum. Mam nadzieje, że nie okazałby się rozczarowaniem.
- Roger zwierzył się ze swoich obaw co do bliższych kontaktów z wujkiem Angie. Uśmiechał się przy tym i kiwał głową. Wyglądało tak jakby obawiał się, że dłuższe sąsiedztwo z opiekunem Angie musi wywołać konflikt między nimi. - Lepiej by było by Khain pozwolił mu odejść z areny jeśli ci na nim zależy. - powiedział patrząc na nastolatkę uważnym a jednak z cieniem jakiś psikusów w spojrzeniu.
- A Tess nie, nikt jej nie ugryzł. Ale zacięła się przy wyjmowaniu towaru z tego wraku co żeśmy go znaleźli. Pierwszorzędny towar! Taki odlot! Wszyscy żeśmy się ujarali po same pachy i jeszcze wyżej! Bo poza tym to nie wiem. Chyba, że na odlocie ktoś ją użarł. Co w sumie też jest możliwe. - zastanawiał się nad tym faktem i wyglądało jakby się dłużej nad tym zastanawiał tym bardziej wydało mu się to prawdopodobne. W końcu przy odlocie to kto tam wie co się z człowiekiem dzieje. Zwłaszcza jak sam niezbyt pamieta ani nie ma kto inny pamiętać.

Blondynka pokręciła głową, biorąc twarz kolegi Khaina w dłonie i zmusiła żeby spojrzał prosto na nią.
- Wujek jest świetnym wojownikiem. Najlepszym. Takim jak dziadek - mówiła poważnie, gapiąc się w punkty oczodołów naprzeciwko - Ale nie będzie niczyim trofeum, bo zabiję każdego kto spróbuje zrobić mu krzywdę. Każdego, bez żadnych wyjątków. Jest też ciocia. Jesteśmy zespołem, rodziną i kto podnosi rękę na kogoś z niej, to ją straci. Przy korpusie. Więc lepiej znajdź inny cel, ten jest nietrupowalny - westchnęła z dziwnym smutkiem i potrząsnęła głową - Wrak? A gdzie ten wrak? Tam był ten towar?

- Więc lepiej Ćmo zabierz ich z areny. Może Khain będzie wam łaskawy.
- Roger nie wydawał się zbytnio przejęty tym co mówiła Angie o wujku i rodzinie. - A wrak był zatopiony w starym dorzeczu. To teraz pewnie w ogóle go woda zakryła. - machnął ręką z trzymanym nożem wskazując gdzieś na południowy kierunek gdzie mniej więcej była rzeka przez jaką wujek tak głowił się jak przebyć na drugą stronę by dotrzeć do Teksasu.

- Zabiorę, ale nie teraz. Teraz musimy coś zrobić - dziewczyna skrzywiła się, patrząc na ręce. “Coś” w jej przypadku oznaczało więcej ciał w najbliższej okolicy - Są tam jakieś znaki charka… chraka… no takie po którym da się znaleźć tego bryka jak opadnie woda? - zadała kolejne pytanie i oparła czoło o jego czoło - Jak pojedziesz ze mną i potem pomówisz z wujkiem bez walki… to powiem ci gdzie szukać potworowatych ludzi. Zaprowadzę cię.

- Oj nie, to nie tak łatwo tam trafić. W sumie nie wiem co to było. Trochę jak jakaś łódka a trochę jak jakiś samochód. W sumie chuj wie właśnie. A poza tym no stare dorzecze. Same drzewa i woda. Nawet bez tej powodzi. Ciężko wytłumaczyć. - pomalowane brwi nad oczodołami Rogera uniosły się w górę gdy chyba zastanawiał się jak wyjaśnić drogę czy adres do tego wraku. W końcu widocznie się poddał nie wiedząc jak komuś kto nie zna okolicy wytłumaczyć drogę i adres na jeszcze bardziej zmienionym przez powódź terenie. - Znaczy gdzie mam z tobą jechać? - zapytał odwracając się w stronę nastolatki bo tej części chyba nie był pewny jak rozumieć.

- A na mapie byś umiał pokazać? - zaciekawiła się, schodząc mu z kolan i kucając obok. - Pojedziemy do… takiego jednego domu. Spytamy się o adres… bo oni będą znać. Tam się udamy, bo… - objęła ramionami zgięte kolana - Wydaje mi się… że… chyba wiem gdzie będzie następny potwór, ale trzeba się pospieszyć, bo może się obudzić. - dodała enigmatycznie.

- Na mapie? - Roger zastanowił się przez chwilę rozważając pomysł nastolatki. - Mogę tam pojechać. Znaczy normalnie teraz nie wiem czy się da. Ale na mapie to nie. Teraz na mapie to jedno a tu przed sobą masz co innego. - pokręcił głową i wyglądało, że nie przywiązuje do map zbyt dużej nadziei jako pomoc w nawigacji. - A jaki potwór? Ten dotknięty przez Khaina? To prowadź! - spojrzał z wyraźną nadzieją gdy sprawa doszła do spraw religijnych.

- No tak mi się wydaje, bo zobacz - dziewczyna wstała i wskoczyła w złą wodę - Wczoraj nie zwróciłeś uwagi, ale Tess po przebudzeniu już była dziwna. Wtedy co się na mnie rzuciła i chciała… no prawie zmiażdżyła mi rękę. Ugryzła Bena. - wyciągnęła najpierw jeden potem drugi palec, jakby na nich liczyła - Ben był normalny po ugryzieniu. Potem poszedł spać, a jak wstał… to już był potworem. Czyli coś z tym z tym spaniem. Pani spod pompy mówiła o… dziwnej śpiączce. Mama Jacka ia Jamesa tam poszła. Jak się pospieszymy… tylko adres. Trzeba sie spytać, ale chyba wiem kogo. Dlatego najpierw dom Jane.

- Dobra.
- Roger chwilę wpatrywał się i wsłuchiwał w to co ma nastolatka do powiedzenia ale w końcu krótko skinął głową i schylony ruszył w stronę szoferki. - Ale gdzie tam idziesz, dawaj tutaj, podjedziemy, nie będziemy łazić w tym bajorze. - zawołał ją gestem a sam zaczął pakować się na siedzenie kierowcy. Zaraz też dały się słyszeć zgrzyty i sapania pojazdu przeplatane ze zgrzytami i sapaniem kierowcy gdy zmagali się z uruchomieniem pojazdu.

- A myślisz że to odpali? - wróciła się, wskakując do bryka. Przełożyła głowy pod ścianę i zamknęła drzwi żeby nie wypadły - To nie jest daleko. Pojedziemy prosto… pokażę drogę.

- No jak Khain da to odpali.
- Roger zdawał się dość filozoficznie podchodzić do tematu a jednak chyba trochę się jednak denerwował, że nie może zapalić od ręki. Po chwili zgrzytania i parskania samochód wreszcie zajarzył na tyle, że gdy czujna noga kierowcy podgazowała go w odpowiednim momencie to moment krytyczny przemienił się w regularny rytm pracującego silnika.

Droga była ta sama jaką niedawno ciocia prowadziła autobus po Psach czyli prosta i niezbyt daleko. Właściwie gdy zajeżdżali przed dom Westów i Brandonów to okazało się, że wracają do niego też wujek, ciocia, ojciec Jane i ta pani co wcześniej tak szybko wyszła z domu.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline