Dłubanka, wyglądająca jak dzieło rąk własnych Nistanki, jakoś utrzymywała się na powierzchni rzeki, chociaż raz czy dwa razy Jaksa miał wrażenie, że podróż zaraz się skończy, a cała ich trójka znajdzie się najpierw w wodnych odmętach, potem w ramionach topielców czy topielic, czyli w towarzystwie znacznie gorszym, od potencjalnych napastników, z którymi można było się dogadać za pomocą ostrza topora.
Z drugiej strony... Podróż wodą zwykle była szybsza niż lądem, i, przy odrobinie szczęścia, mniej męcząca.
Zwykle.
Gdyby wspomniane szczęście im dopisało, to - jak mówiła dziewka - znaleźliby się przy brodzie szybciej, niż obciążenie wozem Wojmir i jego towarzysze.
No ale nie udało się.
Jaksa zaklął pod nosem, widząc, jak wygląda sytuacja. Wojmir był, delikatnie mówiąc, w opałach, a oni sami, ich trójka, mogli się za chwilę znaleźć w opałach jeszcze gorszych.
- Do wysepki - syknął cicho, kierując te słowa do Wszewłada. - Zanim ten łucznik wystrzela nas jak kaczki.
Odłożył kuszę i chwycił za drugie wiosło.
Dotarcie do wysepki dałoby im stały, mniej więcej stały, ląd pod stopami, schronienie przed wzrokiem strzelca i zdecydowanie większe szanse na wspomożenie walczących. A dokładniej - on by mógł ich wesprzeć. Z łódki mógłby równie dobrze trafić kogoś ze swoich, a tak... dwa, trzy celne bełty i połowa napastników trafiłaby tam, gdzie ich miejsce - do piekła.