Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-11-2017, 22:37   #15
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Klub Pure, Murphy Ave

Przed klubem stała całkiem spora kolejka do wejścia.
Wejścia strzeżonego przez istnego cerbera: wysokiego, ciemnoskórego bouncera w czarnym garniaku i grubym, złotym łańcuchu na szyi. Mierzył kamiennym spojrzeniem zebrany tłumek spragniony uciech oferowanych przez “Pure”.

Obok niego stał niższy i drobniejszy facet o rysach twarzy przypominających lisa. Selekcjoner puszył się w ciemnofioletowym, aksamitnym garniturze, z włosami zaczesanymi gładko do tyłu. Wybierał co ładniejsze lub co bardziej roznegliżowane kobiety, mniej przychylnym okiem spoglądając na parki i odsyłając spod drzwi kilku facetów.

W chwilach gdy drzwi do klubu otwierały się dostrzec można było podświetlone na błękitno wnętrze.

Czasem błysnął też różowy “promień laserowy” i wybuchały dźwięki głośnej muzyki.


Wszystko to zaobserwował Dominic sterczący niedaleko wejścia wśród grupki palaczy. Sam ćmił papierosa w oczekiwaniu na powrót Brandona. Zięć zdecydował się obejść miejscówkę i sprawdzić wyjścia ucieczki.

Nie było ich wiele. Jedno boczne, wymagane przez przepisy BHP znajdowało się w alejce tuż za rogiem. W porównaniu do frontu klubu, ślepa uliczka pozbawiona była glamouru i otoczki wielkiego świata.

Brandon wszedł nieco dalej słysząc jakiś hałas i szum w stojącym w głebi alejki śmietniku. Światło latarni ulicznej padało zza jego pleców. Cień rzucany przez niego samego zdawał się pełgać i żyć własnym życiem, powiększając się z każdym krokiem Brandona.
Gdzieś za plecami zostały odgłosy ulicy i gości nocnego klubu. Czuł stające na karku włoski i mógł przysiąc, że jest obserwowany przez niewidoczną obecność. Krok od miejsca w którym stał wyskoczył z piskiem szczur, oburzony przerwaniem mu buszowania po śmietniku. Wojskowy odwrócił się z ulgą i wtedy kątem oka spostrzegł na murze kamienicy wyskrobany wśród grafitti znak:


Sam nie był pewien, czemu uczucie niepokoju się nasiliło.

Z ulgą wrócił do teścia, który sterczał w tym samym miejscu, w którym go zostawił.

Dominic z ponurą miną wpatrywał się w wejście do klubu i nawet nie zauważył nadejścia Brandona.
Dopiero teraz gdy miał chwilę dla siebie, bez rozmowy z zięciem, bez rozmowy z kimkolwiek, gdy skupiał się na celu, na znalezieniu informatora, dosłyszał cichutki głosik intuicji. Przez lata zdążył się przyzwyczaić do nagłych przebłysków.
Carpenter169, Carpenter169… nie zwrócił na to wcześniej uwagi. Teraz gdy cel miał już na oku, ksywka zdawała się mu niezwykle istotnym elementem łamigłówki. Im bardziej o niej myślał, tym dalej uciekało mu dlaczego.

Ani Brandon ani Dominic nie byli pewni jakim cudem dostali się do klubu a razem z nimi trzy skąpo odziane imprezowiczki. Profesor nie łudził się. Nie był targetem tego miejsca. Zwalił to niechętnie na gogusiową aparycję zięcia, na którym zawisły dwie blondynki ciągnące go z podestu tuż przy wejściu w dół po schodach do głównego baru. W dalszych częściach klubu widać było wydzielone miejsca loż, obecnie gęsto okupowanych.

Szatynka, która wisiała na ramieniu Andersona coś zagadała, ale Dominic nie był w stanie jej usłyszeć przez rytmiczne łomotanie muzyki i oślepiające rozbłyski w ciemnym klubie.

W dole, otoczony oparami sztucznej mgły, falował tłum ciał.

Jak u licha mieli tu znaleźć Carpentera169?
 

Ostatnio edytowane przez corax : 28-11-2017 o 09:07.
corax jest offline