Na lądowisku nastała długa cisza. Po raz kolejny Posłaniec Boży został wzięty za zwykłego wariata. Przynajmniej przez większość gangsterów oraz robotników. Niski dowódca podniósł swój pistolet celując prosto w głowę Treachera.
-Otwórzcie skrzynie a ja przypilnuję tego gościa.
Pionki zabrały się do roboty a szef odrzekł.
-Kojarzę Cię typie. Jesteś ten facet od starego testamentu. Swoista krucjata- uśmiechnął się złotymi zębami- Pójdziesz z nami tak czy siak. Szef z chęcią pozna takiego zapaleńca. Oj jestem tego pewien.
-EJJ KURWA! Jest drugie dno. Puste jak nie wiem co. Ochujał nas. Castor nas ochujał i prawdopodobnie jest już przy bramie w kierunku Oswold.
Na twarzy nadzorcy pojawił się paskudny grymas. Machnął ręką i splunął na brudny beton.
-Bierzta tego świętoszka i resztę broni. Lecisz z nami Abraham.