Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2017, 21:26   #96
CHurmak
 
CHurmak's Avatar
 
Reputacja: 1 CHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputację
Wszedł z powrotem do karczmy. Rozejrzał się, poszukując karczmarza. Gdy spostrzegł, gdzie karczmarz w owym momencie przebywał, podszedł bliżej i bez pardonu rzucił
-Ej szefie, można na słowo? Jest jakaś sensowna robota? Ktoś zatrudnia i dobrze płaci? Im więcej, tym lepiej.
- Po zniknięciu Loungher potrzeba sporo zapasów różnego typu, od trofeów zwierzęcych po materiały naturalne. Zbyt na nie w tym mieście jest stosunkowo największy, jeżeli pytasz o to jak można coś zarobić. W kwestii zadań - karczmarz sięgnął ręką pod blat i najwidoczniej przełożył jakieś papiery- Trochę łowieckich na mniejszego i grubszego zwierza. Im większy tym trudniej ale i zyskowniej. Jest też trochę kurierskich ale one są mało zyskowne. Dionizy poszukuje pewnego szczepu winorośli. Płaci dobrze, ale wymagałoby to podróży w dalsze tereny. A tutaj... - odgłos przekładanych papierów - Dostałem jeszcze z samego rana zawiadomienie o likwidacji obozu bandyckiego niestety byłem zajęty i nie uzgodniłem szczegółów więc trzeba by się skontaktować z kapitanem straży. Bo samemu raczej się nie podoła. Nie wyglądasz mi na szamana więc zadania z duchem nie ma co przybliżać. I to chyba wszystko na ten moment.

Instynkty Siglara żywo zapaliły się na wzmianki o polowaniach. Nie zastanawiając się nad wygórowanymi trudnościami, rzucił od razu:
-Dajcie mi tutaj najgrubsze bydlę, jakie jest do schwytania.
- Gabarytowo czy względem poziomu trudności? - zapytał karczmarz przeglądając i odkładając kolejne kartki - Mam też zakładać skłonności samobójcze? - zapytał pół żartem pół serio.

Skłonności samobójcze… Siglar nie był widocznie świadom tego, że kieruje nim przemożna potrzeba udowodnienia całemu światu, a przede wszystkim samemu sobie, że jest godnym łowcą. Że jest drapieżnikiem, a nie zwierzyną, jak ci o płaskich zębach. Nie zapomniał wszakże o względach praktycznych
-Za co najlepiej płacą? I gdzie tego szukać?
- Potrzeba futer Dolmów, Upierzenia Rathalosów, skór Ludoth, języka Chameleosa. Ponadto do likwidacji pozostały grasujące w okolicy drapieżniki. Fienglor i Basylisk. No i na samym czubku tortu niespodziewany gość… Smok. Za tego można sporo dostać. nagroda liczona w tysiącach. Ale to nie przelewki. Na twoim miejscu próbowałbym zgrywać chojraka. Maksymalnie Fienglor. Choć sądzę że i Chameleosem będziesz miał problem. Pierwszej grupy wystarczy poszukać w lasach. Drugiej i smoka, wskażę gdzie były ostatnio widziane. Wlicza się w to wytropienie likwidacja lub przejęcie.
Jasne, że najlepiej byłoby zabić smoka i zgarnąć wielkie pieniądze. Jednak Siglar nie był świeżym przybyszem w tym świecie. Jako tako pojmował, że porywanie się na coś takiego nie ma sensu. Satysfakcji jednak to u niego nie wzbudzało. Pytanie, co robić. Zabijanie drapieżników jest mile widziane, ale z pewnością gorzej płatne niż zabijanie stworów nadających się na towar. Może drapieżniki będą polować na jakieś cenniejsze stworzenia. Podążając ich tropem, jednocześnie idzie się śladem łownej zwierzyny.
-Idę na drapieżniki. Tylko przypomnij, szefie, gdzie ich szukać. I powiedz za ile tutaj zapas żarcia na drogę.
- Zapas żarcia to 10p na dzień. Fienglor był widziany na południu. Można powiedzieć, za drugim wzgórzem a raczej lasem. Widziano go na polach uprawnych jak niósł jedną z krów. Basylisk jest z kolei na północny zachód. Odlatywał w stronę bariery po tym jak pozbył się jednej karawany. O dziwo nie ruszył zwierząt na pastwiskach, ale konie pociągowe zeżarł w całości. Jakbyś wybierał się na tego pierwszego, to możesz zagadnąć gościa co się zwie Defrot. Tam siedzi - wskazał palcem - Planował zdobyć trochę trofeów więc mu po drodze we właściwe regiony. Może cię przynajmniej kawałek poprowadzić.


No tak. Konkurencja. Nie brakowało durniów wśród słabych, nie brakowało naprawdę silnych wśród tych, którzy widziani z daleka powinni zdradzać słabość. Pierwszy stwór jest latający. Niby nieosiągalny, ale wystarczy mu pewnie pochlastać skrzydła. Drugi - według karczmarza to najwięcej, na co było Siglara stać. Tylko musi się liczyć z tym, że jakiś spryciarz w rodzaju tego zakapturzonego jegomościa zaczeka gdzieś z trującą strzałą i nie będzie musiał bić się z Fienglorem. Wystarczy że załatwi Siglara. Nie brakowało tego rodzaju incydentów, przy czym kończyły się one chrzęstem miażdżonych żeber łasych na pozycję Siglara delikwentów. Jednak atut który pozwalał mu przetrwać takie akcje, dawno już był stracony.

Trudny wybór, trzeba szybko podjąć decyzję. Postanowił zachować ją dla siebie. Trzeba było teraz pomyśleć o zapasach na drogę.
-A może być tak, że za piętnaście wezmę samo surowe mięso na dwa dni?
- Nie ma sprawy. Zaraz przygotuję racje żywnościowe. - odparł pobierając opłatę.

Niedługo potem pojawił się z zawiniątkiem zawierającym surowe mięso i coś co sprawiało że pakunek pozostawał zimny nawet w dłoniach.|
Bez nadmiernego zastanawiania, Siglar schował pakunek do swojego podręcznego, płóciennego worka, który zawiesił na plecach na sznurku. Postanowił dłużej nie zwlekać, podniósł niedbale rękę na znak pożegnania i opuścił karczmę.

Wyruszył z miasta. Początkowo, kiedy pojawił się w tym świecie, miał problem z oceną kierunku, obecnie radził sobie z tym wcale należycie. Wyruszył w kierunku południowym. Nie spodziewał się zastać nic, dopóki nie dojdzie za drugie wzgórze, na pole, gdzie miało się pojawić dużo krów. Wybierał takie drogi, które zabiorą go w miarę prędko ku domniemanemu celowi.
Parę razy zdarzyło się że ścieżka zagłębiła się przez las, jednak o dziwo był on pusty, tak jak kilka pozostałych zagajników. Następnego dnia dotarł do terenów gospodarczych.

Pola, pastwiska i płoty będące granicami wybiegów dla bydła i koni. Zwierząt było jednak stosunkowo niewiele. Widocznie większe hodowle bały się wypuszczać swoje źródło dochodu. W obrębie zagród z większą liczbą zwierząt zawsze ktoś stał. Zapewne najęta ochrona, gdyż były to osoby uzbrojone, różnej maści. W obrębie mniejszej wsi, raptem 10 domów na krzyż, na środku drogi zebrała się grupka 5 osób coś uzgadniających z mężczyzną wyglądającym na tutejszego.
- ...więc ledwie wczoraj, na zachód?





Nic dziwnego, że uzbrojone słabiaki się tutaj kręcą, jak się popatrzy na zestrachanych miejscowych. Trzeba będzie przycisnąć tutejszego, jak tylko odejdą na dość daleko żeby go nie słyszeć. Do tego czasu po prostu stał i tylko wędrował wzrokiem po najbliższej okolicy.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut po czym drużyna wyruszyła w stronę lasu.
Dziewczyny nawet spodobały się Siglarowi. Nie był zarazem na tyle sprytny, żeby spróbować wkraść się w ich łaski. Zabawy z płcią przeciwną i praca były dla niego dwoma zupełnie różnymi wymiarami działania. Teraz trzeba było “dogadać się” z miejscowym. Siglar zastąpił mu drogę, posępnie spojrzał i rzucił bez pardonu
-Czego ta trójka chciała?
- A ciebie co do tego? - zapytał jegomość - Większego guza szukasz niż one?
-Aha, jak ktoś tu idzie to od razu szuka guza? Na nich się nie rzucaliście? Trzech to za dużo?
Gadaj gdzie oni idą, to żadnego guza nie będzie.
- Ubzdurało im się że bestyje w trójkę upolują. To żem ich w diabły posłał i powiedział gdzie tego legowisko. I ciebie też niech diabli wezmą... Bandyta jaki czy co? Straży nam nie brak! A może za tamtymi cię niesie? To na zachód aż smród poczujesz. Tam ino bestyja legowisko swe usnuła.
-Uważaj, czy przypadkiem sam z diabłem nie rozmawiasz, ziemiorobie! - Siglar spojrzał szaleńczo i obnażył zębiska. Nie czekając na reakcję, wyruszył na zachód, zgodnie ze wskazaniem miejscowego.

Niedobrze, pojawiła się konkurencja. Trzeba było ją jakoś ubiec. Postanowił w związku z tym przyspieszyć i spróbować wyminąć podążającą na zachód grupę - a przynajmniej dołożyć starań aby trzymać się na bok od nich, nie za daleko ani za blisko. Swoją drogą, ciekawe czy w tej wsi byłoby jakieś miejsce na nocleg w drodze powrotnej. To będzie zależało od tego, czy byłoby z kim. Na razie jednak - nie czas na powroty.

Pośpiech się opłacił. Co dziwne, po drodze nie zdołał trafić nawet na ślad grupy łowieckiej. W każdym razie, był pierwszy. W miejscu w którym okropnie śmierdziało padliną i siarką. Nawet pomimo tego że otaczał go las. Zapachy dochodziły z pewnej ziemnej groty usadowionej pod korzeniami rosłego, choć przewróconego, dębu.
Pytanie gdzie był jego cel? W jamie? Nie. Co do tego miał pewne przeczucie. Pozostała więc jedna opcja... wyruszył na polowanie.
Nim jednak Siglar zdołał podjąć jakiś plan. Usłyszał stłumiony upadek czegoś na poszycie lasu. W kierunku z którego dobiegł odgłos, leżało ciało krowy. Z innego kierunku dobiegł głos łamanej gałęzi.
Widocznie gospodarz już wrócił.
Przedziwna kreatura przeskakiwała między drzewami okrążając wojownika. Niekiedy dało się słyszeć coś na wzór muczenia i pochrząkiwania.


Bestia wydała się Siglarowi dziwnie znajoma. Jak karykatura tego, z czym wielokrotnie miał do czynienia. Różnic było dużo, ale podobieństwa uruchomiły podświadome instynkty Siglara- te, które tkwiły w jego psychice, niezależnej od wszelkich magicznych zmian. Na widok bestii mimowolnie uśmiechnął się, szaleńczo i straceńczo.
Nie przygotował się na tego bydlaka, nie zadbał o informacje czy o przewagę liczebną. Tym razem liczyło się tylko, kto przeżyje. Kto będzie silniejszy, zwinniejszy, kto dłużej oprze się zmęczeniu. Walka na gołe pięści z tym stworem nie wchodziła w grę. Jedynym, co mogło wyrównać szanse Siglara, była jego broń. Odruchowo dobył więc Sargila, swojego miecza, który na tej planecie pozwolił mu przeżyć już niejeden raz.
Siglar uznał, że sprowokuje Fienglora do szarży, uniknie go turlając się na bok i będzie atakować z tyłu.
Gdyby to się nie powiodło, musi ciąć w okolice szyi.
Bestia wyjrzała zza drzewa. Odstąpiła na krok od niego, wciąż wydając odgłosy ostrzegawcze.
Wyglądało jakby miała przygotowywać się do szarży. Pochyliła się celując w wojownika obszernym porożem, nie ruszając się z miejsca. Jej poroże zaczęło lśnić, a w następnej chwili, w stronę wojownika pędził już rozmyty pocisk skompresowanego powietrza.

Siglar miał przed sobą ciężki wyczyn, ale nie mógł stać nieruchomo. Nie wystarczyło przesunąć się na bok, trzeba było ominąć potwora. Momentalnie odskoczył w prawo, trzymał miecz w ręce, chcąc obrócić się, gdy bestia ominie go i się zatrzyma. Jeśli szarża uderzy w Siglara, poleci on luźno, nie wzmacniając upadku własną siłą.
Unik minął się z porywem powietrza, lecz ku zaskoczeniu wojownika, nie było w nim bestii. Rogata istota przemieściła się w innym kierunku, posyłając w wojownika, tym razem, ognisty pocisk.
W sekundach walki nie ma miejsca na dogłębne rozważania i wyważone reakcje. Bestia leci - zejść z jej toru.
Leci pocisk - też go uniknąć. Pocisk ognisty. Nie pierwszyzna, choć dawno z bronią artyleryjską Siglar nie miał do czynienia. Bez względu na dalsze poczynania bestii, trzeba było uniknąć płomiennego zagrożenia.
Paść na ziemię. Jeżeli zajmie się płomieniem, turlać się. Mieć nadzieję, że to nie jakaś “chemja albo inna magja.” Czy bestia mogła doskoczyć - nie było to w owym momencie istotne. Instynkt kazał Siglarowi zejść z toru pocisku i położyć się na ziemi, twarzą do dołu. Gdyby to się nie udało, po prostu paść.
Przez moment po uniknięciu pocisku przez Siglara bestia zniknęła. Wyczuwalna reakcja nakazała wojownikowi odskoczyć w bok, co pozwoliło mu uniknąć przygniecenia przez ciało bestii. Skubaniec przeskoczył 10 metrów z miejsca.

Okazało się jasne, że Siglar jest tutaj o wiele mniejszym skubańcem. Skoro potwór skacze tak daleko, ucieczka nie wchodzi w drogę. Trzeba było walczyć. Siglar rzucił się z mieczem na potwora, licząc że ostrze, posiadające niezwykłe właściwości i zdolne uczynić swojego właściciela solidnym szermierzem (nawet jeśli nigdy nie trzymał takiej broni w ręku), poprowadzi go gdzie należy.

Ostrze przecięło rękę stwora, lecz w tym samym czasie przyszło kopnięcie z półobrotu. Raczej instynktowne wierzgnięcie niż wyuczony atak. Cios zadany z zerowej odległości prosto w splot słoneczny miotnął Siglarem. Uderzając plecami o drzewo roztrzaskał je, wraz z kilkoma żebrami. Coś było nie tak... ten stwór nie zachowywał się jak bestia. Nie było czasu do namysłu, bo wnet nadlatywał kolejny magiczny pocisk wiatru.
Niewidzialny wiatr raził czystą potęgą. Trzeba było natychmiast ujść przed ciosem. W obecnej sytuacji, oszołomieniu, Siglar musiał się obrócić, szybko wstać - adrenalina jeszcze działała i jak poprzednio, ujść przed ciosem żywiołu. Musiał to zrobić, a gdyby to się nie udało - ustawić ostrze miecza na linii rażenia pocisku, tak żeby przeciąć nadchodzące powietrze, aby odleciało na boki.

Instynktownie wiedział że ostatni plan się nie powiedzie. W końcu przeciąć powietrze, to nie sztuka, cały czas się to robi machając mieczem, a mimo to wiatr wciąż istnieje. Choć gdzieś, kiedyś widział zdolnych do tego wojowników. Ciekawe gdzie tkwił haczyk.
Z całych sił Siglar odskoczył od drzewa, odbijając się od jego pnia. Pień pękł pod uderzeniem wiatru powalając już kolejne drzewo. W tym czasie bestia zniknęła. Znów planowała pewnie atak z zaskoczenia.
Czyżby Siglar popełnił błąd? Nie docenił tutejszych istot?
Kiedy potwór zniknął, również należało zniknąć. A przede wszystkim, zadbać o to by nie zostać zaatakowanym z tyłu. Jeżeli w pobliżu jest jakaś skała, trzeba było oprzeć się o nią plecami. Potrzebne jest twarde oparcie. Istniała jeszcze jedna możliwość. Zaszyć się gdzieś i samemu zaatakować zmorę z zaskoczenia. Siglar na tyle na ile było to możliwe wytężył swój instynkt przetrwania, chcąc wyczuć czy tam gdzie zmierza, nie czyha na niego wróg. Najważniejsze to nie dać się podejść - a więc - znaleźć twarde oparcie. Jeśli nie ma skał - najmocniejsze drzewo, takie którego nie można powalić magią.
Instynkt podpowiadał, że bestia krąży. Najbezpieczniej byłoby się położyć na plecach, wtedy na pewno bestia ich nie zaatakuje. Choć i to nie jest prawdą absolutną. Drzewa już powalone, też nie należały do najcieńszych, tak jak i reszta otaczająca Siglara. Mimo to nie wytrzymały spotkania z tą bestią.
Pocisk z prawej, unik.
Odgłos pękania z lewej, unik za drzewo.
Bestia wydawała się bawić z wojownikiem. Jednak oboje zapomnieli o jednej,drobnej sprawie...
Czy zabawa ogniem, w lesie, jest na pewno bezpieczna?
Poszycie lasu uległo zapłonowi. Powoli, nie wiedzieć czemu, ognie tworzyły arenę. Oczywiście, powoli i systematycznie zmniejszającą pole walki.
To mogło przerastać już pojmowanie zwykłego wojownika.
Bestia, najwidoczniej też uległa pewnej konsternacji, bo zatrzymała się przed drzewem po przeciwnej stronie ognistego okręgu.
A jeśli to właśnie Siglar okazał się ofiarą? Do tego właśnie bliską temu aby stać się kawałem pieczonego mięsa?

Aż za dobrze wiedział, że prawo znane z rozrywkowych opowieści grozy działa w obie strony. Istota na zewnątrz ludzka kryć może w sobie potwora, ale istota na zewnątrz potworna może posiadać w sobie pokłady inteligencji równe ludzkim geniuszom. Wśród natłoku negatywnych emocji, oprócz bólu, trwogi, gniewu, narosła zazdrość i zawiść. Fienglor był silniejszy. Niepokonany w zwarciu i na odległość. Jakże Siglar chciał być na jego miejscu.

Nawet jeżeli zazwyczaj nie myślał o swoim obecnym położeniu, w owej chwili nie mógł się pogodzić z tym, do jakiego stanu go doprowadzono. Wściekł się, podniósł okrzyk gniewu i wziął się do szaleńczego ataku. Zdecydował się na uderzenie z impetem, z mieczem, tak żeby wepchnąć bestię w ogień. Albo on, albo Fienglor.
Bestia również ruszyła w stronę wojownika. Tym razem bez ogródek, z porożem wycelowanym w wojownika.
Miecz sparował wystające szpikulce i dał szansę na starcie czystej siły. Bestia miała dość specyficznie zbudowane ciało i dobre podparcie w gruncie, ale nie była w stanie,w tej sytuacji, wykonać kopnięcia. Co więcej jej górne kończyny zdawały się mało przydatne w walce. Stąd taran. Z kolei Siglar miał ciało obyte w walce i siłę wyższą niż normalny człowiek. Starcie zdawało się być wyrównane.

Adrenalina buzowała. Kazała ignorować ból i zagrożenie. Siglar, dążąc do przełamania patu, postanowił najmocniej jak potrafi chwycić lewą ręką za poroże bestii i pociągnąć w swoją stronę, utrzymując uchwyt na tyle długo, by w miejsce gdzie powinna być przerwa między żebrami w klatce piersiowej, móc wbić miecz i przeszyć serce bestii.
W chwili, w której Siglar puścił miecz jeden z rogów wbił się w ramię. Wymagało to większego wysiłku by znów odzyskać minimalną przerwę między zagrażającymi życiu kolcami. Pociągniecie poroża do siebie, zważywszy na jego rozłożystość, było szalenie niewłaściwe. Był jednak sposób, by bestia sama się zabiła.
Z całej siły wojownik zaparł się i starał się odepchnąć bestię, zwiększając tym samym jej upór, by w następnej chwili odpuścić i paść na ziemię wystawiając miecz. Bestia straciła równowagę i z impetem nadziała się na ostrze, rozpruwając sobie bok. Opadające ciało przygniotło wojownika i słychać było nieprzyjemne chrupnięcie.
Co więcej ogień nie ustał, a bestia była niezwykle ciężka.

Liczyło się zwycięstwo w walce. Niezależnie od płomieni, zacieśniających krąg. Bez względu na niebezpieczeństwo ze strony bestii - powalonej, ale czy zabitej? Wolał ryzykować śmierć ale walczyć, chcąc udowodnić, że wciąż jest silny i groźny. Że wciąż posiada swoją rację istnienia, która przez blisko cztery dekady określała jego życie. Chwycił za miecz, zamierzając wykonać serię pchnięć w rozpruty bok. Trzeba było zadać jak największe obrażenia. Ostatecznie pokonać bydlaka. Jeżeli będzie to dane wojownikowi, wtedy będzie pora podjąć działania, żeby ujść cało z miejsca walki.
Poszycie oraz drzewa pochłaniały płomienie. Normalny wojownik,po zwycięstwie starałby się uciec, ale nie Siglar. Nie był normalny i nie należał do najmądrzejszych. Po niedługim czasie mocowania się z ciałem bestii, dźgania truchła, stracił przytomność. Ostatnie co zobaczył to... poroże? Cień innej bestii, która zbliżyła się do płomieni? Słyszał bełkot, ale może to były jego własne słowa...

Ocknął się energicznie. Podrywając z prześcieradła położonego na stercie słomy. W odruchu wykonał dźgnięcie, pustą ręką w nieobecne ciało bestii. Był w stodole. Nagi, obandażowany. Kości i mięśnie nadwyrężone szybkim ruchem i niedoszłą walką odzywały się tępym bólem. Kilka z kości, z pewnością wciąż było połamanych. Kark nieprzyjemnie trzeszczał od czasu spędzonego na posłaniu.

Co się stało?
Instynkt przetrwania wziął górę dopiero teraz. Siglar chciał wstać i wyjść, opuścić to miejsce, zmienić sytuację. Spróbował, lecz gdy tylko odezwał się ból sponiewieranych członków, musiał z powrotem legnąć na posłanie, wykrzywiając twarz z bólu. Nie mógł powstrzymać krzyku bólu, lecz cedził go przez zaciśnięte zęby, tak że przypominał raczej warkot albo złowrogi bulgot. Gdy ból odrobinę ustąpił, zaczęła wracać świadomość. Sytuacja była zła, cholernie zła. Ktoś go wykorzystał. Użył go do brudnej roboty, zapewne porzucił w stodole, zgarnął wszystkie trofea, które to właśnie Siglarowi miały dać pieniądze i szacunek. Niech teraz tylko wróci do swoich sił.
Ktoś, kto myśli, że może go sobie tutaj trzymać, mocno się przeliczył. W końcu Siglar żył dalej - bestia prawdopodobnie już nie. Fakt, że jedyną szansę na pokonanie potwora dał mu miecz, w dodatku obdarzony niezwykłymi właściwościami, w owej chwili go nie zajmował. Zajmowało go coś innego - co zrobić aby taka sytuacja się nie powtarzała? Trzeba być silniejszym - ale to kosztuje. W końcu stanowi to cel sam w sobie.
Może trzeba było nie iść samemu. Tak ale wiedział że słabiaki skłonne są raczej uciec i zostawić Siglara na pastwę potwora, potem zaś ukraść łupy - tak jak właśnie teraz. Może nawet wbić nóż w plecy, jeśli uda się to bezkarnie. Na przyszłość niezwykle trudno byłoby znaleźć sprzymierzeńców. Doświadczenie jednoznacznie mówiło: jeżeli chcesz coś zrobić dobrze - tylko ty sam dasz radę. Ale to nie gwarancja. To tylko połowicznie możliwa do spełnienia obietnica.
Stodoła otworzyła się nieznacznie wpuszczając do wnętrza więcej światła. Wszedł do niej poprzednio spotkany wieśniak i mężczyzna w zbroi. Mężczyzna był tym samym który z dwójka kobiet dotarł do wioski przed Siglarem.
- Patrzcie panie, obudził się. - orzekł
- I pocośta go tu przywlekli.
- Należy mu się odpoczynek. Jakiem już rzekł, załatwił waszą bestię. Niżli my się do roboty zabrali. Cośta nas wójcie, w chuja zrobili. Bo bestyja nie była sama, ale o tym, to już nie z wami będę gadał. Zapłatę jeno jemu zostawcie. My się zadowolimy trofeum. Odpocznij woju. - rzekł w stronę Siglara. - Twoje rzeczy tutaj zostawię. - oznajmił odkładając dobytek wojownika tuż przy wejściu. - Jakbyś tak na chama się nie pchła to może byśmy razem to bydle ubili. A tak to nam się w robotę wpierdoliłeś. Więc nie miej za złe, że z groszem zostaniesz. Zresztą pierwszy raz cię widzę, to i pewnie nie wiedziałbyś co z trofeami zrobić.

Miał już pewność. Nic nie powiedział w pierwszej chwili, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, jak to on, dumnego i odrażającego. Fakt że zostanie pozbawiony udziału w cennych trofeach, zdawał się nie liczyć. Faktycznie, nie mógł wiedzieć, jak cenny skarb mu się wymyka. Ostatecznie wiadomość, która do niego właśnie dotarła, stanowiła bardzo dobrą zapłatę, nie gorszą, niż pieniądze, jakie kazał mu zostawić zbrojny. Pokonał potwora. Może nie tak groźnego jak niektórzy współbracia, z którymi miał okazję się mierzyć, ale za to posiadającego niemożliwe do zrozumienia moce. Sam sobie udowodnił, że mimo szeregu klęsk i niepowodzeń, nadal posiada potężną siłę.
A w każdym razie zdolność do walki z groźnymi przeciwnościami. Zastanowiło go, jak ludzie bez takich mocy jak on niegdyś posiadał, byli w stanie pokonać większą grupę potworów. Odwrócił się w stronę wieśniaka i wojownika, wyraz twarzy miał zadowolony.
-A ile wszystkiego tam było - powiedział burczącym z racji pozycji głosem- a ile was?
- Jeszcze jakieś 2 rogate stwory, nie identyczne co truchło. Choć można by rzec że podobne. Uciekly jednak gdy tylko je zobaczyliśmy. Nie myśleliśmy ich ścigać, bo wciąż ducha miałeś. Zresztą w trójkę i tak nie zamierzaliśmy z nimi walczyć. - odparł wojownik.

Poszło więc jak zwykle. Brudna robota przypadła Siglarowi. Nie pierwszy raz tak było i zapewne nie ostatni.
Nie miał w owym czasie jednak siły wykłócać się.
-No to powodzenia następnym razem - powiedział dość mrocznym głosem, ale trudno było stwierdzić czy to za przyczyną jego stanu w owej chwili, czy tego że pojawiły się u niego strzępy myśli dość obelżywe dla grupy, która bądź co bądź ocaliła mu życie.
Niebagatelną zdawała się informacja o kolejnych dwóch potworach. Siglar mógł dalej udowadniać swoją potęgę przed całym światem i przede wszystkim przed sobą samym, ale obecnie groziły mu problemy, jeśliby chciał zwykłą muchę zabić. Dalsze działania musiały poczekać.
- Bahus! - kobiecy krzyk dobiegł z zewnątrz.
- Bywaj woju.- odparł i opuścił przybytek.
 

Ostatnio edytowane przez CHurmak : 29-11-2017 o 22:34.
CHurmak jest offline