Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2017, 21:51   #98
Dhratlach
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację

Erven, eksploracja lasu ciąg dalszy

Nazajutrz wyruszyli w dalszą drogę za śladami. Nie natrafiając już na żadną zwierzynę. Powoli zagęszczająca się atmosfera zwiastowała kres poszukiwań.
- Jak spotkamy nasz cel pamiętajcie robić dużo hałasu i okrążyć go. - Erven zwrócił się do kobiet - To powinno dać mi i Rokowi pole do manewru, oraz otworzyć furtkę na jego uziemienie i uniemożliwienie ponownego wzbicia. Działamy szybko, ale stawiajcie na ostrożny styl. Atak tylko kiedy będzie wolna i czysta furtka, ale waszym priorytetem jest nie dać się i nas dorwać. - uśmiechnął się tutaj szeroko - Ah, właśnie… nie bójcie się go zabić. Po to tu jesteśmy.
Demon zasiadał na polanie. A raczej terenie zdominowanym przez jedno olbrzymie drzewo. Drzewo to straciło już swój żywy kolor i liście, a trawa pod nim zdawała się deformować w popielną odmianę.
Demon miał złamane jedno ze skrzydeł i zajadał się resztkami czegoś co mogło być Dolmem lub zwykłym jeleniem.
Rok przymierzył się do strzału oczekując na rozkaz. Jednak nie tylko dla niego, coś było nie na miejscu.
- I mamy naszego demona - oznajmiła Selvanka dobywając broni i pokrywajac ją warstwą wody z manierki.
- Alraune - Arnice wystawiła ku ziemi swoją wróżkę.
Eilgnis wyglądał zza pazuchy szczerząc kły na demona. Po jego zachowaniu, szykowała się szybka zmiana planów. Szczególnie gdy zaczął oszczekiwać istotę. Na szczęście, zgodnie z ustaleniami, a może własnym instynktem, nie ruszył się z miejsca.
- Eilgnis, cicho. - polecił cichym szeptam zwierzątku Erven i ukucnął. Gestem dłoni nakazując ciszę i zrobienie tego samego reszcie. Następnie zaczął bardzo cicho szeptać zaklęcie. Plan był prosty. Stworzyć sferę zamkniętego powietrza w którym uwięzi dźwięk potężnych wyładowań elektrycznych, a następnie pośle na głowę demona i uwolni je. To powinno go ogłuszyć i dać okno do działania.
Jednak coś nie dawało Ervenowi spokoju. Prawda, mistma była, ale nie powinna tak szybko się rozprzestrzenić. Co więcej, coś zraniła tego skrzydlatego demona… ale co? Tak czy inaczej musieli go wyeliminować i mieć oczy szeroko otwarte na wszelki wypadek.
Z pod ziemi na której stał demon zaczęły wyrastać korzenie. Powoli by nie zwrócić jego uwagi. To zapewne była moc Arnice.
Czar był gotowy, reszta drużyny też. Demon podniósł głowę jakby coś wyczuwając. Rozglądał się.
Erven wyzwolił czar zasyczał jak wąż z krzywym uśmiechem na twarzy i gestem ramienia i dłoni nakazał atak.
Nie pozwolił jednak sobie na przerwę, gdyż zaczął szeptać kolejne zaklęcie. “Włócznię Wiatru” którą planował dotkliwie przeszyć przeciwnika, a która spadnie na niego siłą rozpędu od strony niebios.
Czar i moc zostały aktywowane w momencie w którym demon chciał się poruszyć. Pnącza korzeni oplotły jego nogi, grom przypiekł go w donośnym huku. Nie było słychać wystrzału. Kątem oka Erven zdołał uchwycić obraz Roka, chwytającego Quen i razem z nią padającego na poszycie.
Chwila konsternacji została wzmocniona drugim chudnięciem ze strony demona. A raczej czegoś większego. Pierwszym uchwyconym obrazem był czerwień. Przysadziste drzewo, złamane pod naporem przewracało się w ich stronę. Nie złamało się jednak samo.
Wielkie cielsko istoty naparło na nie, łapą przygniatając rannego demona. Odgłos łamania drzewa zlał się z odgłosem pękających kości. Na samym środku polany stała istota której nie powinno tutaj być. Wyglądem przypominała lwa lub napęczniałą ropuchę, ale nie brakowało jej nic z rodzinnej charakterystyki.

Erven nie był wielkim znawcą bestii, ale ta ropuchowata istota ze skrzydłami i łuskami jak nic przypominała mu smoka… a to nie było dobre. To był ciężki przeciwnik. Bardzo ciężki. Cięższy od tego demona. Co jak co, ale o ile grupą dane by im było wygrać to przeczuwał, że starcie ze smokiem może ich kosztować trochę zdrowia… Co więcej, był demonologiem i wiedział wiele demonach, ale smoki? Smoki były dla niego mniej lub bardziej zagadką. Kiedyś poczytywał. Dużo czytał…
Gestem dłoni nakazał czekanie i ukrycie, a następnie sięgnął telepatycznie w las na bok od bestii, nieco z tyłu, i wywarł presję na grubą gałąź by ją złamać i skupić uwagę “smoka” w tamtym kierunku. Musiał kupić czas, by opracować plan, ocenić zagrożenie, słabe punkty i ewentualne rany jakie mógł mieć ten stwór....
Istota wyglądała, nieszczęściem, na zdrowego i silnego osobnika, może odrobinę młodego. Nie miał żadnych ran a jego łuski brudne były jedynie krwią i tym co się o nie obtarło. Smok nie zwracał większej uwagi na otoczenie, będąc pochłoniętym zajadaniem ofiary. Ale smagający ogon uderzył tam gdzie złamała się gałąź. Przypadek?
Wtedy coś wpadło magowi do głowy.
- Rok. Jak szybko i celnie jesteś stanie oddać strzał. a następnie drugi do celu oddalonego o metr? - szepnął cicho do strzelca.
- Około sekundy z broni krótkiej, mniej więcej 5 z broni długiej. Jednocześnie z obu broni, ale nie licz wtedy na celność. Mam jednak wątpliwość czy działo elektromagnetyczne zdołałyby się przebić przez łuski tej istoty. Chyba że jakimś cięższym sprzętem.
- Ale to smok. - mruknęła Quen - Prawdziwy smok. Pierwszy jakiego spotkałam.
Diaboliczny uśmiech zawitał na twarzy Ervena.
- Dlatego celujesz w oczy, nozdrza i w stawy przy kościach ramieniowej i łokciowej obu skrzydeł. Magiczne pociski powinny wystarczyć… Powinny. W końcu to “najsłabsze” obiekty.
Przyjrzał się jeszcze raz uważniej bestii
- Silny, ale młody i całkiem nieźle operuje ogonem. Nie będzie łatwo… W tej bitwie nie ma co się ograniczać. To doskonały moment byście pokazali na co was stać. Jakieś pytania? Sugestie?*
- Albo się uda albo zginiemy. - mruknęła Arnice. - Plumie. Battle Mode.

- Będę w pierwszej linii. - oznajmiła chrapliwym demonicznym głosem - A wy spróbujcie do tego czasu coś wykombinować. - i nie czekając na dalsze wyjaśnienia pobiegła w stronę smoka.
Przez moment Rok i Larisa mieli jeszcze otwarte usta lecz potem się opamiętali i także przygotowali do starcia.
- Młoda też pierwsza linia. Nie wchodźcie w linię strzału bo będzie źle. - Oznajmił Rok wystrzeliwujac pocisk idealnie w oko smoka. Pocisk odbił się od powieki.
- Tsk. Panienka, użyj Ki. Niech tamta wariatka cię chroni.
- Erven. Wymyśl coś i to dobrego. - oznajmił wbiegając głębiej w las. Widocznie chciał ostrzelać przeciwnika z różnych kątów.
Erven przeklął w duchu. Nie cierpiał jak ktoś działał pochopnie. Nie mniej zaczął inkantować zaklęcie używając mieszanki pradawnego i demonicznego. Bardzo proste i wredne zaklęcie. Dzięki wiedzy którą zdobył od gremlina z fabryki z zakresu chemii,oraz wcześniej z anatomii wiedział co nieco. Plan był prosty. Zamknąć sferę stężonego toksycznego tlenku węgla wokoło głowy smoka i go “zaczadzić”.
Ot, proste i łopatologiczne. Skoro magiczny pocisk nie dał rady to i lwia część zaklęć ofensywnych też się rozbije o łuski, ale toksyny… toksyny dostaną się bezpośrednio do organizmu. W prostocie był urok.
Ilość tlenku węgla potrzebna do powalenia takiej istoty była spora, więc miało to zająć jeszcze dłuższą chwilę. Przez ten czas Erven mógł się przyjrzeć umiejętnością swojej grupy. Zacznijmy od Roka. Opanowany spokojny i metodyczny. Każdy wystrzelony pocisk trafiał cel, choć bez skutku. Nie mniej widać było w tym logiczną całość. Kąt strzału, miejsce trafienia, a nawet zaskakujące rykoszety. Choć wciąż miał na uwadze swoich towarzyszy. Larisa. Młoda. Jeszcze nie doświadczona w fechtunku, jej styl ma swój urok, ale brak jej doświadczenia bojowego. Pewnie gdyby nie podstawy rasowe pewnie byłaby przeciętnym szermierzem. Styl dość przewidywalny, ale na bestie wystarczający. Quen z, kolei bardzo finezyjna. O! Trafienie przeszło. Smok próbował ugryźć Arnice, lecz uderzenie w przednią łapę zaburzyło jego posturę. To pewnie zasługa Ki. Charyzmatyczna Selvanka, dość cięta ale to pewnie kwestia wychowania. W jej zachowaniu widać ślady dobrego wychowania. Arnice... cóż. To jedna wielka zagadka. Wcześniej była opanowana ale teraz szaleje na polu bitwy skacząc jak pchła na wierzgającym Nagracuarze. Jej siła jest duża, zapewne większa niż kogokolwiek z tej grupy. Może to być także zasługa jej ducha.
Wystrzał, rykoszet od skrzydła, w łapę i celne trafienie w oko.
- Jest Fuck! Wreszcie go mam. - słychać było z drugiej strony polany.
Zraniona bestia, zachwiała się na nogach. Efekt zatrucia dawał o sobie znać. Rozpostarł skrzydła i nadął się jak żaba. Ryk momentalnie ogłuszył wszystkich, podmuch rozrzucił najbliższych. Siła naparła na ciała walczących kładąc ich na kolana. Bestia zamiast odlecieć zaczęła się rzucać i tratować całe wzgórze. Ogon smagał po linii lasu ścinając drzewa.
- Zajmijcie go by nie odleciał, ale nie ryzykujcie za dużo! - zakrzyknął Erven do swoich, po czym ruszył zmienić pozycję, klucząc nisko.
Smok widocznie już odczuwał skutki jego zaklęcia, a w porę oddany trafiony strzał w oko idealnie zakamufluje zaczadzenie.To była już tylko kwestia niedalekiej przyszłości, aż całkowicie opadnie z sił i umrze. Erven przeczuwał, że próby wzniesienia się smoka w przestworza byłyby najpewniej… problematyczne. Zresztą, nawet jeżeli by się poderwał do lotu to pewnie by spadł z wysokości i ładnie się połamał ponieważ mroczny mag nie miał zamiaru przerywać koncentracji na utrzymaniu tego wyrafinowanego i jak najbardziej podłego zaklęcia. Teraz trzeba było czekać i trzymać się na dystans, mając przy tym oko na pole bitwy.
Rok widocznie wyczuł że jego rola właśnie się skończyła i wycofywał się do pierwotnej pozycji.
Dziewczęta ruszyły za poleceniem Ervena.
Chwilę później coś roztrzaskało drzewo tuż obok maga. Arnice została trafiona ogonem i straciła przytomność. Jej mały duszek zerwał połączenie i próbował ją ocucić.
- Trzeba go wykończyć! - zakrzyknęła Quen szykując jakiś potężniejszy cios.
Smagający ogon tym razem ją obrał za cel. Lecz tuż przed uderzeniem starł się z Larisą.
- Nie pozwolę! - zakrzyknęła lisica zapierając się w grząskiej ziemi i z całych sił napierając na miecz.
Miecz zaczął pękać pod naporem siły. W końcu nie wytrzymując naporu rozpadł się na kawałki.
Dokładnie w to samo miejsce i w tej samej chwili, długi strumień wody odciął ogon.

- Dzięki. Zdążyłaś na czas {Quen}
W następnej chwili obie wylądowały po przeciwnej stronie polany zdmuchnięte łapą Smoka.
Fus Rohn Daaaaaaar!
Smoczy głos zabrzmiał donośnie tworząc falę uderzeniową ze smokiem w epicentrum. Potężny strumień wyrywał drzewa z korzeniami i położył sporą połać lasu. Przy okazji posyłając maga na dość solidne gałęzie, kilkadziesiąt metrów dalej. Czar został przerwany, lecz nie w porę, bo smok stracił przytomność.
Dobre 15 minut ileż to energii musiało pochłonąć by powalić taką istotę, a to wciąż za mało by go zabić.
Cóż, Erven przeczuwał, że może gdyby opanował prawidła mrocznej magii w dziedzinie toksyn sprawy potoczyłyby się szybciej i sprawniej, ale… dopiero poznawał tą sferę magiczną.
- Tsst… - syknął podnosząc się z gałęzi. Był nieco obolały, ale zbroja skutecznie go uchroniła przed szkodą. Teraz musiał odnaleźć swój oddział i sprawdzić jego stan. Aby pomóc sobie w ich lokalizacji wysłał sondę psychiczną by namierzyć aktywność nerwową.
Jednak to było mu mało i zdecydował się na jeszcze coś.
- Hej! - zakrzyknął zbliżając się do polany - Nic wam nie jest!? Dajcie znak gdzie jesteście!
- Eeeee Shit! Fucking, lizard. - Gdzieś z krzaków i sterty gałęzi wyjrzała lufa karabinu z gromkim stęknięciem. - Cały. Mam młodą. Uderzyła się w głowę, ale jest cała. - zakrzyknął - Co z panienką i szamanką? Ta ostatnia nieźle oberwała.
- Szukamy ich. Muszą gdzieś tu być. - powiedział Erven.
Sonda wykryła świadomość 50 metrów dalej. Quen, ze złamaną nogą wisiała do góry nogami na przekrzywionym drzewie. Jej noga zaplątała się w gałęzie dlatego nie spadła na ziemię. Szczęściem nie trzeba było znać jezyka którego używała w tym momencie. Sens był jasny sam przez się. Sygnały Arnice nie wykryło. Widocznie była w złym stanie, albo utraciła przytomność.
Tu jednak na pomoc przyszedł Eilgnis. Malec wyskoczył zza pazuchy i otrząsnął się jak po przebudzeniu. Szczeknął kilka razy i pobiegł w stronę zdartej ziemi i stosu już nie gałęzi a całych drzew. 100 metrów w “głąb” lasu. Poszczekiwał dość namiętnie więc jasnym było że wiedział czego szukać.
- Rok, ściągnij Quen. Larisa… - Erven odpiął pas z mieczem i wręczył lisicy - ...dobij gada, przez podniebienie do mózgu. Do czasu, aż zdobędziemy nową broń dla Ciebie, moja jest Twoja. Ja idę do Arnice.
Po tych słowach udał się pośpiesznie w kierunku liska. Młody musiał odnaleźć szamankę, a przynajmniej miał taką nadzieję. Miał mało mocy po tej eskapadzie, ale powinien ją wyzwolić spod konarów.
Arnice leżała w na pewno nie wygodnej pozycji pod 2 kłodami. Miała złamanych kilka żeber, rękę i bark. Poza tym sporo stłuczeń i otarć. Dodatkowo nogę przebitą gałęzią. Na szczęście gałąź minęła ważne żyły.
Z tyłu słychać było strzał. Widać Rok nie patyczkował się. Z resztą też nie wyglądał najlepiej, jak wydostał się już z krzaków. Jeżeli to nie zwichnięcie to miał uszkodzoną nogę. Widać wziął na siebie ochronę lisicy.
- Super… ale żyje. Dobrze. - mruknął Erven i uniósł magicznie Arnice by wyzwolić jej nogę. Następnie najpił ją miksturą leczniczą i zaczął opatrywać rany, co by nie wdało się zakażenie i krwawienie. Następnie stanął wyprostowany i rozłożył ręce na boki szepcząc.
Czerpał moc z natury i zniszczenia. Potrzebował uzupełnić choć trochę zasoby energii by opatrzyć swoich ludzi.
Drzewa wokoło niego obumierały, ale energia sączyła się. Nad wyraz dużo było jej w otoczeniu.
“Mamy gościa” - oznajmił mistrz, pod dłuższym okresie nieobecności.
Pomimo tych słów, Erven nic nie wykrywał. Nie chwila. Coś z wielką prędkością wkroczyło w strefę wykrywania lądując w okolicy pozostałej części grupy. Demon i to nie zwykły.
“Kurwa... “ pomyślał Erven i przesunął dłonią nad co trudniejszymi złamaniam Arnice szybko szepcząc zaklęcie. Potrzebował wstępnie połatać kości. Nie było czasu na dokładne scalenie, tyle coby nie zrobiły większych krzywd przy przenosinach.
“Latający demon?” Nie, coś tu było nie tak…
Tak czy inaczej, przerzucił szamankę przez ramię i dodając sobie rozpędu siłą wiatru ruszył pędem w kierunku polany.
Na polanie przy smoku stała Larisa celując mieczem w różowowłosą dziewczynę, demonicznej rasy.

Obok stał rok celując do niej z karabinu i Quen oparta o strzelca.
Demon trzymał halabardę o małym ostrzu,przez co drzewiec zdawał się być długi.

Panowała dość nietypowa cisza, jakby kompletnie do niczego jeszcze nie doszło.
Demon odwrócił się ospale spoglądając w niebo.
- 3 Skoki. Wciąż jestem śpiąca. - oznajmiła ziewając przeciągle.
Strzał. Niewyraźny ruch demona. 2 części pocisku trafiły drzewa za nią. Dokonała tego wciąż będąc odwróconą.
- Eia, Sarkars’er na eil nis Rahgarak inn’EL.
Powiedział Erven w demoniczny, dość gniewnym głosem. Można byłoby to przetłumaczyć na wspólnym jako “Czego, Smoka zabiliśmy my i do nas należy.”
- Elusuli na rakah. Enieaeisil, men a khatra?
Kolejne słowa w demonicznym. “Przedstaw się. Tak piękna, lecz co tutaj robi?”
Mówiąc te słowa mroczny mag położył Arnice na ziemi za Rokiem i wyszedł na przód.
- Zabieram Kły. - oznajmiła we wspólnym.
“Nie każdy demon uznaje Posiadaczy Ervenie. Do tej pory miałeś dużo szczęścia, ale im wyżej w hierarchii tym mniej przychylniej. Jak szlachta i plebs. Jej przybycie mnie przebudziło, więc jest kimś znaczącym. Niedziwota że cię zbywa... Jak twoja duma?” - zadrwił demon
“Bywało gorzej.” odpowiedział w myślach Erven “Jakieś pomysły?”
“Jest jednak pewien użyteczny zwrot, choć nie zyskasz wiele. Zapytaj w demonicznym ‘Komu swą wierność oddałaś, z kim wieczność kroczysz’. Stara szkoła, szlacheckie motto. Będzie zmuszona odpowiedzieć, o ile wiedza o jej szefie coś ci da. Obawiam się jednak, że nie ma tu miejsca na układy i transakcje.”
- Elu seili na sel ka, weine sar kaneth? - zapytał mag zgodnie z sugestią demona.
Demonica spoglądała na maga przez pewną chwilę. Można było odnieść wrażenie, że przysnęła, lecz otaczajaca aura mówiła co innego.
- Keneth ner uelto, Lucifere seili domo. [dem. Kroczę w błękicie (o świetle), Lucyfer mym panem]- odparła wskazując czubkiem ostrza na smoka. - Tylko kły. - dodała we wspólnym.
- Kaneth eleum Lucifere, es elsen um neilen. Elul’kharah. Esun numo elulan. [dem. Ci którzy kroczą z Lucyferem, są i mymi przyjaciółmi. Kły są twoje. Niech ten który zaginął się odnajdzie.] - odparł Sharsth z namaszczeniem i skinieniem głowy, a gestem nakazał oddziałowi opuścić broń.
Podeszła do smoka i kilkoma zamaszystymi ruchami zabrała się za wydobywanie kłów. Już po 2 cięciach dało się zauważyć iskry odskakujące od skóry smoka, więc zmieniła sposób i zabrała się za to od środka paszczy.
Gdy wydobyła kły ułożyła je na ziemi i otworzyła saszetkę przypiętą do pasa. Obiekty wielkości skrzynki czy też dorodnej beczki zostały wessane do środka. Przez moment widać było że z saszetki próbuje wydostać się jakaś ręka, podobna do ludzkiej lecz o bledszej i bardzije czarnej cerze.
- Mam. - Oznajmiła i odwróciła się od grupy.
Na moment się jeszcze zatrzymała i spojrzała na maga.
- Dakria.
Następnie podskoczyła. Nie to złe określenie. Przypominało to bardziej wystrzał z balisty. W powiewie wiatru widać było jej szybko zmniejszającą się posturę, tuż pod chmurami, a potem powoli opadającą kropkę na horyzoncie. Zmierzała na zachód, w stronę morza.
Larisa opadła na kolana, a jej uszy oklapły.
- Co to do licha było? - zapytała spoglądając na maga zmęczonym spojrzeniem.
- Uch. Już myślałem, że jest po nas jak wylądowała. Co jej nagadałeś? - zapytał Rok.
- Porozmawialiśmy, choć nie, to bardziej ja mówiłem. Na nasze to ona by była szlachcianką, a my bydłem, ale ustaliłem, że służy Lucyferowi. Dobra dla nas, bo On nie bierze udziału w inwazji. Lepiej było oddać jej te kły, niż walczyć. Wiem kiedy odpuścić. Nie mieliśmy szans. - powiedział Erven wpatrując się za znikającą kropką na horyzoncie po czym podszedł do Quen. - Trochę zaboli, ale muszę nastawić kości by je scalić. Jesteś gotowa?
Taki był plan. Potrzebował ich w bojowej formie. No… wiedział, że minie parę dni pewnie nim zyskają pełną sprawność, ale i tak musieli być w dobrej formie… a Dakria? Dakria była całkiem ponętną demonicą… kto wie? Może nawet i upadłą anielicą? Tak czy inaczej liczył na kolejne spotkanie. Tym razem w przyjemniejszych okolicznościach!
Tak czy inaczej musiał postawić oddział na nogi i ich wyleczyć. Stan Arnice był stabilny, wstępnie uleczony i opatrzony. Plusem dodatkowym była utrata jednej mikstury życia na potrzeby jej zdrowienia. Złamania łatwo było naprawić znając sztukę nekromancji, podobnie i rany, czy inny dolegliwości cielesne. Quen, Rok, Larisa… musiał ich wszystkich uzdrowić. Byli mu potrzebni i nie mógł sobie pozwolić na ich utratę czy spadek formy. Tak wiele zależało teraz od nich.
W najlepszej formie była Larisa. Strzelec spisał się doskonale. Sam też nie był w najgorszym stanie. Ciekawe czy nauki z jego świata miały w tym jakiś udział. Quen, też dało się ją poskładać. Raczej była zmęczona psychicznie niż cieleśnie. Stan Arnice był stabilny, choć minie chwila zanim się obudzi. Skoda, bo jej wiedza mogłaby się przydać w tym momencie.
- Po co jej w ogóle kły? - zapytała Quen spoglądając wpierw na szamankę a potem na pozostałych. - Łuski są najtwardsze, szpony wystarczająco ostre, oczy, serce i krew zyskowne w alchemii. Czasem nawet inne elementy ich ciał można wykorzystać, ale o kłach nie zdarzyło mi się słyszeć. Choć nie..
- Strzały wykonuje się z kłów, choć teraz to raczej idzie się w metale i kryształy magiczne, ale kiedyś tak było. A przynajmniej tak czytałem. {Rok}
- Z takiego kła jednej strzały się nie zrobi, ale dla wojska? Szkoda, że znawca leży nieprzytomny. Bo patrząc na tą ropuchę, to sporo można by z niej ściągnąć, tylko czy jest sens. Patrzcie na te skrzydła i skostnienia grzywy.
- Przydałby się wóz. - oznajmiła lisica podchodząc do olbrzymiego ciała smoka - Ej! To my go zabiliśmy prawda? Czyli zapewne za takie coś... będzie spora nagroda?
- Zaciągniemy języka jak wrócimy do Garollo. Może ktoś wystawił zlecenie. Niestety, wszystkie trofea idą na rzecz wojny. Pieniądze na nic nam jeśli ją przegramy. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? - zapytał Erven stojąc przy ogonie i spuszczając krew do wszystkich swoich pojemników. - Lariso, dobiłaś go jak mówiłem? I tak jeszcze długo nie wstanie, ale wolę być pewny. - po tych słowach puścił jej oczko.
- Tak, przebiłam jego mózg, na moment przedtym jak przybyła... tamta. Nawet nie wiesz jak to było ciężkie.
Wsadziłam rękę w oko aż po sam bark i odrobinę pokręciłam. Dla pewności. - od mrugnęła.
- Nie mam zastrzeżeń co do trofeów. I tak mi po nic. Co najwyżej szepnie się słowo kowalom, co z nich zrobić. {Rok}
- Podobnie, pozostaje nam poczekać, aż królewna się obudził. Wtedy weźmiemy coś więcej. {Quen}
- Odpocznijmy lepiej. Pojemy i ogrzejemy się przy ognisku. Potem pomyślimy. - powiedział z szerokim uśmiechem mag opróżniając swoją manierkę i bukłak, by napełnić je krwią - Świetna robota, choć nie rozplanowana dzięki naszej sennej, ale mniejsza o to. Macie jakieś bukłaki, manierki inne pojemniki? Szkoda by było zmarno...
I wtedy wpadł mu do głowy genialny pomysł jak uratować krew przed wypłynięciem. Użył telekinezy by “połączyć” fizycznie na styk odcięty ogon z ciałem. Następnie zaczął szeptać zaklęcie. Ot, scali jedno z drugim. To, że było to martwe tylko ułatwiało sprawę.
Niestety niezależnie od użytej ilości mocy, czar nie chciał zadziałać poprawnie.
Widocznie odporność magiczna nie była tylko kwestią “życia” smoków. Tylko całego ich istnienia. Można by użyć większych ilości mocy... szkoda jednak dołączać do śpiącej królewny.
Wiedząc, że jeśli to zaklęcie nie działa, to i kauteryzator niewiele pomoże.
- Zbierzcie drwa i połóżcie tu, tu, tu, tu i tu. - powiedział Erven do podkomendnych, a sam zaczął wyznaczać krąg wokół smoka i ryć w ziemi symbole. Drwa się rozpali, krwawą ofiarę złoży i bestię przywróci do nie-życia. W międzyczasie napełni manierkę i bukłak krwią, ale i tak bestię “ożywi”. Nie mieli czasu, ani sposobnści, by zebrać trofea, więc trzeba było smoka przetransportować do Garollo.
Rytuał wymagał sporo zasobów, czasu i ciągłego uzupełniania mocy wliczając w to zużycie 2 kryształów energii.
3 poziom magii mroku w syntazie z 3 poziomem nekromancji, ofiara, runiczny krąg i upór godny nie jednego maga.
O efekcie niestety przyszło Ervenowi dowiedzieć się już po fakcie.
Przebudził się.
Przez chwilę otępiale patrzył w wielki pysk,a raczej czaszkę otoczoną obwisłą skórą i mięsem. Coś jak drewniany manekin na którego rzucono grube materiały, z deczka za duże.
Widocznie stracił przytomność pod koniec rytuału. Choć widok wielkiej hałdy radośnie wierzgające jeszcze bardziej obwisłym ogonem był “niekonwencjonalnie uroczy”.
- O obudził się! - oznajmiła Larisa siedząca obok.
Na jej kolanach drzemał Eilgnis, widocznie uradowany z bycia głasnaknym.
- Ahoy, kapitanie! - orzekła Arnice stając nad nim - Co tu się odpierdala?
Erven przykryty był peleryną Arnice, i nawet bez odkrywania czuł że jego ręce przyjęły demoniczną formę.
- Jak to co? - zapytał Erven sennie mrugając. Raz, dwa. - Załatwiłem nam transport i sposób na dostarczenie naszego pupila do Garollo, nie?
- Dajcie mi chwilę czerpać moc z ziemi i już abordaż i do Garollo! Ahoj przygodo! - powiedział radośnie po czym zaczął czerpać całym ciałem energię z ziemi. Potrzebował jej dużo, bo jeszcze wiele energii będzie potrzebne by smoka “odczarować”. Coś czuł, że zwykłe zerwanie więzi może się nie udać…
- Ahoy... - rzekła raczej sarkastycznie Arnice.
Po długiej chwili, Erven zdołał już się podnieść i dosiąść wierzchowca, tak jak i reszta załogantów. Widocznie mroczna magia wyczerpała zapasy mocy z otoczenia po zabiciu smoka.
- Tak swoją drogą... Czemu smok jest szczerbaty? {Arnice}
- To dłuższa historia... - mruknęła Quen.
- Cóż, lepiej oddać kły niż umrzeć broniąc ich w stanie nie bojowym prawda? - zapytał retorycznie Erven z leniwym uśmiechem.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline