Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2017, 20:16   #32
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
“Mordred and Agravaine thought Arthur hypocritical—as all decent men must be, if you assume that decency can’t exist.”
― T.H. White, The Once and Future King

Mniej-więcej wtedy strachy na lachy zeszły na dalszy plan. Jakaś nie do końca świadoma część jego umysłu zadziałała na własną rękę, formując naprędce imago i puszczając je w świat. Bez przygotowania, bez zobowiązań, z minimalnym tylko udziałem Woli właściciela. Owy tandetnie spleciony ładunek myślowy zawierający wizję pojedynczej osoby zignorował fizyczne bariery mieszkania i pomknął w siną dal. Był tak błahy, że kot zamierzał totalnie go zignorować i powęszyć wokół bardziej istotnych spraw. Toteż kiedy sonda wróciła i trzasnęła mu przez pysk wizją odległych krain, czworonóg wybałuszył oczy w osłupieniu. Było to dla niego jak kanarek samodzielnie wlatujący do gardła - ale niestety z wielkim impetem, wobec czego koteł prawie się nim zadławił. W przebłysku zobaczył niewyraźnego jegomościa stojącego samotnie na Klifach Moheru. Biały Wędrowiec. Czyli facet, który prawdopodobnie odpowiedzialny był za mało przyjacielską wizytę cienistych pijawek. Po grzbiecie Seigna przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nie, nie był to bynajmniej strach przed nieznanym czy przed nadchodzącym konfliktem. Raczej uczucie, że kontakt z tym podziwiającym morskie widoki frajerem był mu pisany, że pozbawiona delikatności Ręka Przeznaczenia próbowała złapać sierściucha za kark i cisnąć nim we właściwym (według niej) kierunku. Zjeżył się, stanął mentalnym okoniem i szybko odrzucił od siebie to przypuszczenie. Wyrd i on od dawna mieli ze sobą na pieńku. Bo przecież koty z krwi i kości chadzały tylko własnymi drogami.


W teorii mógłby teraz puścić się w pogoń za osobą z magicznej migawki i dopaść do niej jak chart na arenie. Ale taka zagrywka ziała lekkomyślnością. Poza tym Seign wiedział, że raz złapawszy sygnał Białego Chłopca będzie później mógł zlokalizować go znacznie łatwiej niż za pierwszym podejściem. Ot, uroki jednostronnie zwiększonej więzi sympatycznej. Gdyby koteł nadstawiał tylko własnego karku, pewnie już kręciłby z zaklęć bat na wyłapanego przypadkiem gagatka. Ale miał pod swym dachem parę Bogu ducha winnych bachorów, a perspektywa igrania z ich zdrowiem i życiem skutecznie ostudziła jego zapędy. Najpierw musiał dostarczyć rodzeństwo do Konsylium. Tamtejsze zapory były po prostu lepsze od jego domowych zabezpieczeń. No i twierdza magów skrywała kilka indywiduów, którym ufał. Może nie bezgranicznie, ale wystarczająco, aby zrobić z nich gloryfikowane niańki na czas pogoni za białym leszczem. Chciał też zagadać ze swoim ulubionym szamanem. Tak, rozmowa z Ashem i wyłożenie mu zdobytych informacji mogły być na dłuższą metę bardzo pomocne - bo niewiele rzeczy miało siłę przebicia mogącą równać się z oddziałem Strzał polujących na idiotę, który ośmielił się podnieść rękę na jednego z członków Konsylium.

W grę wchodziła także (przynajmniej w teorii) gadka z Morganą. Ale ta opcja była obecnie trzymana przez sierściucha w rezerwie. Dlaczego? Bo kobieta, posługując się terminem ukutym przez dobrą znajomą Seigna, wywoływała w nim tzw. “tajemne fuj”. Nie kręciło się ono wokół jej nastawienia do bliźnich czy stylu życia - te mieli niepokojąco podobne, z zamiłowaniem wcielając magicznych odludków, w ten cholerny stereotyp mistycznego pustelnika na głucho zamkniętego w swojej wieży. Może cała ta niechęć zasadzała się na przybranym przez nią imieniu? Morgana. Morgan le Fay. Postać ta od początku XX wieku była ulubionym kozłem ofiarnym pisarzy pałających się mitologią arturiańską. Czarodziejka, kapłanka, odrzucona kochanka największego z królów, domniemana matka Mordreda - szczegóły te pojawiały się dość często, ale to zdradziecka ambicja antybohaterki stanowiła element, który zdawał się niemal nierozerwalnie związany z jej fikcyjną osobą. O tak, o tej ostatniej nasłuchał się jak świnia grzmotu. Prawie niemożliwe było otworzenie pojedynczej pozycji naukowej dotyczącej kultury anglosaskiej nie natrafiając przy tym na artykuł jakiejś uschłej akademickiej feministki piejący o patriarchalnej represji wynikającej z w/w faktu. Nie powinno więc dziwić, że samo wspomnienie tego imienia wywracało mu żołądek, a o interakcjach z kimś, kto obrał je sobie za przydomek artystyczny wolał nawet nie myśleć.


Nie chcąc marnować czasu, dalsze dywagacje odpuścił. Ostateczną decyzję mógł podjąć po doczłapaniu się na teren Konsylium i zdaniu raportu. Przed opuszczeniem mieszkania zebrał jeszcze kilka próbek w postaci włosów studenciny i jego partnerki. Gdyby przyszło mu do głowy później sprawdzić, jak ma się zakochana para, pamiątki te ułatwią mu życie. Sprawą Marii, planował zająć się po przepuszczeniu Białego Chłopca przez wyżymaczkę. A raczej kulturalnym zadaniu mu kilku pytań. Właśnie.
 
Highlander jest offline