Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2017, 18:07   #102
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaayę bolały dłonie i nadgarstki.
Od długiego trzymania ich wysoko nad głową, w ciasnych obręczach okowów, nie dochodziła jej krew do palców, dawno tracąc w nich czucie.
Dookoła spowijał ją mrok i chłód głębokiego lochu.
Załkała cicho, nawet nie próbując się oswobodzić. Wiedziała, że w ten sposób tylko pogorszy swoją sytuację…

- Jakoś przygasłaś moja Chandramukhi… - Ranveer odezwał się nagle przyciszonym głosem. Kobieta drgnęła, rozglądając się zaskoczona.
Była u siebie, w Pawim Tarasie. Siedziała w sadzawce ciepłej wody, dookoła pływały pachnące kwiaty, a z nocnego nieba spływało srebrzyste światło księżyca w pełni, oświetlając dwie nagie sylwetki.
Jak… jak nagle się tu znalazła? Czyżby przysnęła?
- Coś cię trapi? Czyżby wezyr Abu al-Abbasa źle cię traktował nocami? - spytał, wzburzając łagodne zmarszczki na tafli basenu.
Tawaif wpatrzyła się w kochanka, wciąż będąc rozkojarzoną i nieco zakłopotaną.
Był taki… piękny.
Taki… sprzeczny.
Teraz gdy go poznała, jego wygląd nie budził w niej lęku, a czułość. Długie i lśniące włosy, nie były już gniazdem onyksowych żmij, gotowym ukąsić każdego kto się zbliży do ich nosiciela, a ogrodem, o który dbała i pielęgnowała. Dłonie zadające setki razy bezlitosną śmierć przeciwnikom, stały się miękkie i delikatne. Spojrzenie dzikiej i nieujarzmionej bestii, było łagodne i melancholijne. Usta pełne kłów, pieściły z jak eteryczne opuszki zjawy. Gromki głos mogący kruszyć skały, jawił się czułym mruczeniem.
Nieznany umysł pogrążonego w szale wojownika, skrywał spokojnego, ciepłego i czułego mężczyznę, któremu zabrano marzenia i możliwości bycia tym, kim chciał być, a zmuszono do przyodziania przeklętego umundurowania, które zamieniło go w odczłowieczoną machinę do zabijania.
- U-um… zamyśliłam się… - odezwała się, potrząsając głową i wpływając w szerokie ramiona, które otuliły ją jak potężne cielsko dusiciela, ale… delikatnie i ulotnie. Tancerka zaciągnęła się znajomym zapachem. Ciężkim, o korzennym zabarwieniu i ostrym od kadzidlanego dymu oraz pustynnego pyłu.

Z jakiegoś powodu pachniał teraz inaczej… obco, jak przybysz z odległej krainy. Rześki niczym chłodny wiatr, przejrzysty jak górski potok.
Kamala wtuliła nos w szyję kochanka, wciągając powietrze do płuc.
Jarvis… tak pachniał jej Jarvis. Obudziła się jak od uderzenia biczem.
Czarownik leżał obok głaszcząc ją czule po włosach.
Serce dziewczyny biło jak oszalałe w jej drobnej piersi, powoli zwalniając tempa, gdy teraźniejszość zaczęła wkradać się do zaspanego umysłu. Uspokajała się powoli, przytulając ciaśniej do nagiego torsu mężczyzny, całując go drobnymi całusami po skórze.
- Dzień dobry… - wymruczała leniwie.
- Dzień dobry… jak ci się spało? - zapytał ciepło, nie przerywając muśnięć jej włosów.
- W porządku. Wypoooczęłam. - Chaaya ziewnęła, drapiąc się po policzku o pierś leżącego obok.
- Ja też… - Mag starał się zabrzmieć groźnie, ale nie bardzo mu to wyszło. Cmoknął ją w ucho mrucząc - na co masz apetyt? Dziś ja podaję śniadanie.
- Właściwie to chyba nie jestem głodna… - Kobieta podniosła głowę by rozejrzeć się po pokoju, ale zaraz ją opuściła z cichym westchnieniem rezygnacji.
- Więc poleżymy i poprzytulamy się - mruknął przywoływacz, tuląc tawaif do siebie i przymykając oczy. - Tak też miło.
Zaśmiała mu się chochliczo, rozluźniając się w objęciach.
- Miło, miło… ale dzisiaj nie mamy dnia wolnego - przypomniała, spacerując wargami po odstających kościach obojczyków partnera.
- Tak… dopadnę cię więc po południu w jakiejś uliczce i poczujesz na ciele całą moją żarliwą tęsknotę - szepnął jej cicho, lekko drżąc pod pieszczotą jej ust.
- Och, a więc puszczasz mnie samą? - Bardka była wyraźnie niepocieszona, mrucząc cicho jak rozgniewane zwierzątko.
- Niestety… w innym przypadku… nie wyszlibyśmy z sypialni… - Zaśmiał się Jeździec i naparł ciałem na dziewczynę, a gdy już leżała na plecach, ustami zaczął pieścić jej szyję, wodząc po niej leniwie. Dłoń zaś muskała biodra równie delikatnie co leniwie.
- Jutro będę cały twój… od rana do… czasu, aż znudzi ci sie moja obecność - szeptał między pocałunkami.
- Kto wie co przyniesie jutro… - Kamala dalej narzekała, choć pod dotykiem ukochanego, gniew, nawet udawany, długo nie potrafił się utrzymać w głosie. Za chwilę na powrót się uśmiechała, prężąc dumnie ciało przed Jarvisem, kusząc, by jednak dał się namówić na małą zabawę. - To w takim razie gdzie i kiedy się widzimy?
- Cóż… - Palce czarownika wsunęły się między uda leżącej tancerki łagodnie pieszcząc jej podbrzusze. Błądząc wargami po obojczykach, rozkoszując się drżeniem jej ciała.

Przytulony do niej kochanek stawał się coraz bardziej chętny ku zabawie… czuła jego gotowość coraz bardziej ocierającą się o jej nogę. - ...jest taka niewielka “Galeria Sztuki”, czyli taki sklepik, gdzie sprzedaje się niemagiczne rzeźby i inne bibeloty miejscowych artystów i złupione z elfich budowli. “Pod kruczym skrzydłem”... dwa kanały od naszej karczmy. Łatwo znajdziesz drogę. W południe będę czekał przed nią.
- Hmm… może się… zjawię. - Westchnęła niezbyt głośno bardka, obejmując mężczyznę rękoma i zagarniając go coraz bliżej siebie. Coraz ciaśniej… jak czepliwy bluszczyk. - Jak nie zapomnę, a pamięć mam słabą - dodała kwaśno, uśmiechając się postępnie. Nie miała zbyt dużego pola do popisu, gdy jej partner aktualnie nurkował między jej piersiami, mogła więc tylko liczyć, że w końcu łotrzyki jego palców ustąpią pola samemu przywoływaczowi, któremu odpłaci się czułością za czułość.
- Będę… więc musiał zadbać by ci zależało… - Uśmiechnął się, z pietyzmem całując czubek nosa pokusy w kobiecym ciele. - Może spełniając teraz twój kaprys… jeśli go wypowiesz. I kolejny gdy się spotkamy?
- O nie… miałeś mnie już więcej do tego nie zmuszać - zaperzyła się Chaaya. - Teraz to na pewno nie zjawię się w galerii - drocząc się dalej, masowała barki rozmówcy.
Ten nagle oderwał się od dziewczyny, wysuwając z jej objęć i klękając obok. Zanim jednak tawaif mogłaby się przestraszyć, że go czymś uraziła, władczo rozchylił jej uda, klękając między nimi i sięgając ustami do jej intymnego zakątka, by poddać kochankę “torturze” języka, wodzącego po i w jej kobiecości.

- Okrutny… - Kamala wycedziła przez zęby, wyginając się w łuk, gdy poczuła ciepły język na sobie. Uniosła swój soczysty kwiat wyżej, jakby nie tylko kochanek ją lizał… ale i ona się o niego ocierała. - Uwielbiasz mi to robić… uwielbiasz gdy tak cierpię.
- Doprawdy? - Padła odpowiedź pomiędzy jednym, a drugim muśnięciem.
Czarownik oplótł ramionami jej nogi. - Nie brzmisz jak byś cierpiała.
- Ciii… przestań tyle mówić… kochany, mój… - Wzdychała coraz głośniej, falując jak cielsko egzotycznego węża. - Pozwól mi spłonąć pod dotykiem twych ust…
Jarvis przylgnął więc łakomie do łona swej wybranki i rozsmakował się w pieszczocie. Sięgając jak najdalej, niczym smakosz, powolnymi liźnięciami budząc ów ogień. Widziała go zresztą też w jego spojrzeniu i wiedziała, że po grze wstępnej zawsze pojawia się główne danie.

Kobieta zaczęła oddychać przez usta coraz głośniej, w pełnym oczekiwania drżeniu. Jej dłonie błądziły po szyi i piersiach, jakby zgubiły drogę, lub zapomniały dokąd zmierzały.
Mięśnie napinały się, gdy biodra unosiły się za językiem przywoływacza. Spragnione i nienasycone jego pieszczotami.
W końcu bardka jęknęła cicho, gdy gorąca fala rozlała się po jej podbrzuszu, przygważdżając ją do materaca w oniemieniu.
- Chcę... więcej… - Usłyszała, patrząc jak jej mężczyzna zajmuje pozycję siadu klęcznego i rozchyla szeroko jej uda. Jego włócznia sterczała w górę, niczym pika czekająca na szarżę konnicy.
Uśmiechnął się do niej, dodając żartobliwie - dosiądzie panienka rumaka?
- Czekałam, aż mi to zaproponujesz… - odparła wesoło, podnosząc się z wyciągniętymi ku niemu rękoma. - Bardzo lubię przejażdzki… zwłaszcza na moim ulubionym pupilu - wymruczała zadziornie, obejmując za szyją miłość swojego, nowego życia.
Na chwilę złączyli swe usta w przyjemnym pocałunku, gdy wchodziła na jego biodra okrakiem, ocierając się piersiami o tors partnera.
- Nie znudziłem ci się jeszcze? - zamruczał jej cicho, wargami muskając szyję, a dłońmi obejmując pośladki dziewczyny, by później nadać pewnie tempo jej przejażdżce.
- Ani trochę. - Tancerka opuściła się delikatnie, zdobywając kochanka z lisim uśmiechem. - Będę tęsknić… - wyszeptała, powoli nadając swemu ciału rytm. - Będę tak mocno tęsknić, że choć zarzekam się… to i tak wrócę do ciebie. W twoje ramiona.
- Ja też… będę tęsknić. Bardzo… Porwę cię kiedyś, wiesz? - mruczał cicho, wtulając twarz jej piersi i całując delikatnie. - Porwę na cały dzień… zabiorę do jakiegoś małego pokoiku i nie wypuszczę… całą dobę rozkoszując się złapaną przeze mnie nimfą.
Palce zaciskały się na niej drapieżnie, czuła paznokcie lekko wbijające się w jej pośladki, gdy powoli podskakiwała na rumaku magika, czując jego twardą i zaspokajającą obecność.
Na razie był stęp… ale i cwał rysował się gdzieś na horyzoncie.
- Nawet nie wiesz, jak mocno cieszą mnie twe słowa. - Chaaya tuliła umiłowanego do pączków swych piersi, znakując jego skronie drobnymi pocałunkami. Drżała coraz bardziej kolebiąc się w siodle wybranka, nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem uczuć do mrukliwego towarzysza.
Zatapiając nos w jego rozmierzwione włosy, inhalowała się przyjemnym zapachem, chcąc zapamiętać każdą nutę cechującą jej Jarvisa, na czas samotnej wyprawy w miasto.
Ten zaś mocniej zaciskał dłonie, zaborczo… jakby bał się, że ta delikatna kobietka zniknie, gdy tylko ją puści, jednocześnie przyspieszając powoli tempo.
Opadała się i unosiła coraz szybciej, niczym falujące morze, czując usta kochanka smakującego jej drżący w rytm oddechów biust.
- Nawet jeśli przyjdzie ci co chwilę się rozdziewać wraz ze mną… i ubierać… i znów… - mruczał, podnieconym tonem głosu. - Zmieniać… wraz ze mną... maski… byśmy… nie… mogli się… znudzić… sobą.
- Nawet… zawsze… cały czas. - Coraz żarliwiej zapewniała o swoich uczuciach względem niego, z każdym słowem napierając mocniej na ostrze jego pragnień, by mógł czuć dosadny wydźwięk jej zapewnień.
- Pragnę… cię… nie wypuszczę. - Poczuła żar czarownika i to nie tylko w słowach. Jego dłonie wbijały się żelaznym uściskiem, niczym szpony podniebnej bestii, w jej pośladki. A biust podskakiwał gwałtownie, gdy Kamala czuła coraz mocniej obecność męskości w sobie.
Galop przeszedł w cwał, bo i włócznia stawała się muszkietem, gotowym oddać salwy honorowe miłosnemu kunsztowi tawaif.

Bardka poprowadziła ich tandem ku spełnieniu, w takt dwóch rozgorączkowanych oddechów.
Chwilę później, drżała odchylając głowę do tyłu i przytulając przywoływacza do siebie, niczym dziecko utulane do snu.
Obserwowała znajomy sufit, uspokajając się nieco.
- “Pod kruczym skrzydłem”. W południe. - Przyrzekła przyciszonym głosem, pochylając się by ucałować go w czoło.
- Jeszcze nie wyszliśmy - szepnął jej, nie wypuszczając z objęć. No tak… była z niego łakoma bestia.
- Zjadłeś już swoje śniadanie… wystarczy do naszego spotkania - mruknęła czule, odgarniając mu mokre kosmyki z twarzy.
- A ty już zjadłaś? - skontrował z łobuzerskim uśmieszkiem nie do końca dając za wygraną.
- Nawet więcej niż spodziewałam się dostać. - Chaaya ucałowała mężczyznę w usta. Była nieugięta. Zaraz też jej dłonie powędrowały do oplatających dziewczęce rąk, by się z nich wyplątać. - Nie spóźnij się, bo robię się agresywna gdy jestem głodna.
- Drapieżna… jak bardzo? - Cmoknął ją czule w usta. - Rzucisz się na mnie jak dzika kotka? Czy rzucisz butami we mnie?
Tancerka zaśmiała się schodząc z łóżka, by przygotować się do wyjścia.
- Jestem wtedy jak wygłodniała hiena. - Starała się wyglądać na groźniejszą, niźli jej postawa pustynnego feneka pozwalała. - Nie gryzę, a połykam w całości. - Mrugnęła z zadziornym uśmieszkiem do kompana. - Jak myślisz? Lepiej ubrać się normalnie, czy założyć szatę bojową?
- To zależy… od twoich planów. - Zamyślił się Jarvis, przyglądając jej nagiemu ciału. - Na spotkanie ze mną… ubierz się bojowo. Acz zostaw mi otwarcia w swej zbroi, co by walka była uczciwa.
- Aćća? A d kiedy jesteś takim honorowym zawodnikiem co? - odparła pluszcząc się w wannie, z której to prędko zaraz wyskoczyła. - Chodzi mi raczej o to… by być przygotowaną, nie tak jak wczoraj. Oczywiście wezmę broń i torbę ze swoimi rzeczami… Ale czy zakładać jeździecką suknię? Jest magicznie utwardzona i zapewnia ochronę przed… ogniem.
- Możesz... to dobry pomysł - stwierdził z uśmiechem mag i skinął głową w zadumie. - Dobrze być przygotowanym, ale sądzę, że po tym co się wydarzyło w porcie straż zostanie wzmocniona i będzie bardziej czujna.
Kamala milczała przyodziewając się w bieliznę jaką jej wczoraj wybrał kochanek, zrezygnowała jednak z delikatnych pończoszek, wybierając bardziej kryjące, a co za tym idzie również wytrzymalsze na przeróżne perturbacje jakie mogą spotkać ich nosicielkę.
- Jednak ją wezmę… nie lubię być zaskakiwana przez wroga, ale nie martw sie nie założę spodni… - Które miałyby za zadanie okrywać jej kształtne uda wyzierające przez długie na całej długości spódnicy rozcięcia.
Uśmiechnęła się wyzywająco, przytwierdzając pas z mieczem i podwiązkę z wachlarzem, po czym zgarniając kilka flakoników i bambetli do płóciennej torby, podeszła do łóżka, by się pożegnać.
Mężczyzna był nadal nagi. Siedział na łożu z roziskrzonym spojrzeniem i rosnącym dowodem tego, jak bardzo podobało mu się to co widział. Pragnął jej. I ta świadomość miała słodki smak. Ktoś inny mógłby się na Chaayę rzucić, zaciągnąć do łóżka i rozpalić w niej to samo pożądanie, ale czarownik nie zamierzał tego robić. Pozwalał, by ta żądza kumulowała się nim do ich następnego spotkania, wzbierając wraz każdym wspomnieniem jej ciała ukrywającego się za kotarami ubrania.
- Kocham cie - przypomniała mu czule tawaif, całując na dowidzenia, po czym ruszyła do drzwi na spotkanie nowego dnia w La Rasquelle.


Miasto o poranku wydawało się spokojne. Mgła dawno się rozwiała, choć gdzieniegdzie w mniej uczęszczanych kanałach pojedyncze strzępki owijały się wokół przepływających gondol. Kobieta siedziała w milczeniu na ławeczce, obserwując budzące się kamienice. Służki i panie na włościach otwierały okiennice, wyglądając ciekawsko na zewnątrz, podlewając bujne kwiaty w donicach na balkonach lub wymiatając kurze z poprzedniego dnia.
Zwykła, nudna codzienność… ale ktoś taki jak tawaif, potrafiła ją docenić.
- Ciągle czuć węgiel w powietrzu… czyżby się coś paliło jeszcze? - spytała nagle gondoliera.
- Gdzie tam… wszystko wodą zalane, ale u nas słabo wieje… no i ta wilgoć, psia mać, wszystko sie przez nią osadza na powierzchni. Jeszcze długo będziemy się dusić w tym dymie. - Poskarżył się gderliwie mężczyzna.
- Nie będzie chyba tak źle… wkrótce się wszystko rozwieje…
- A gdzieee tam… - przerwał jej przewoźnik - trupy trzeba spalić… a tam gdzie ogień tam i dym… nie dość, że nas najechali to będą jeszcze po śmierci zatruwać nam życie - utyskiwał dalej nieznajomy, do końca przeprawy kurtyzany.

W końcu dopłynęli i Chaaya wkroczyła tanecznie do karczmy, kołysząc przy tym odruchowo biodrami. Powłóczysta, brązowa spódnica bujała się na boki, gdy spod długich rozporków wychylały się kształtne uda ozdobione fioletowymi podwiązkami.
- Ach Vittorio… - przywitała się radośnie ze zwalistym mężczyzną za barem, siadając zgrabnie przy kontuarze. - Dziś przyszłam do ciebie, a nie do tego cwanego rogacza. - Uśmiechnęła się promiennie, opierając łokcie na blacie i składając buzię na splecionych dłoniach.
- Tak… wczoraj była wyjątkowo gorąca atmosfera w dokach. Jak zwykle zresztą… takie mam szczęście w tym mieście, że jak idę na randkę to akurat Vantu musi zarzynać widownię w mojej operze, lub Synowie Plagi podpalają statki w porcie.
Bardka popatrzyła ciekawsko na sprezentowany trunek i biorąc kubek do ręki, zakołysała nim w dłoni, wąchając ciecz i czując silną imbirową nutę.
- Mam więc zaryglować karczmę w oczekiwaniu na armię nieumarłych, czekających tylko na okazję do szturmu? A może twoja krew jest tak słodka, że ich wabi? - odparł żartobliwie barman. - Randka w porcie handlowym to zresztą… nic imponującego. Powinien zabrać cię do porządnej karczmy, albo na operetkę.
- Byliśmy właśnie w operetce, którą nam przerwano - wytłumaczyła dziewczyna, pijąc ostrożnie oraz głośno cmokając co by lepiej poczuć smak alkoholu. - Proszono o pomoc… to poszliśmy i pomogliśmy. - Uśmiechnęła się wesoło. - Tęskniłeś za mną choć troszkę?
- Cały czas, nieustannie i straszliwie… aż schudłem z tęsknoty - stwierdził karczmarz, uderzając się dłonią po brzuszysku, które zafalowało jak galareta.
Tancerka ściągnęła usta w dzióbek, ważąc na języku lekką gorycz ginu, po czym zaśmiała się perliście. - Mój ty biedaku ty. Ale dobrze, że schudłeś, a nie popadłeś w alkoholizm - stwierdziła skwapliwie, popijając w między czasie drobnymi łyczkami.
- Lubisz wino? - spytała ciekawsko.
- A nie widać? - spytał retorycznie mężczyzna, uśmiechając się szeroko.
Kobieta przyglądała się chwilę rozmówcy z cieniem błędnego uśmiechu na ustach. Nie śpieszyła się z odpowiedzią, ale też nie pozwoliła, by milczenie stało się uciążliwe.
- Znalazłam jakieś… dwadzieścia… może więcej, beczek wina. Starego, stuletniego. Czerwonego. Szukam kupca… ale najpierw stwierdziłam, że zwrócę się do przyjaciół. - Spojrzała na dno kubka, sprawdzając, czy nie przeholowała z piciem, ale na szczęście nie była nawet jeszcze w połowie.
Szynkwarz gwizdnął z uznaniem, po czym rzekł. - Dużo… a magiczne ono?
- Raczej nie, choć… sądząc po tym co później wyprawiałam z kochankiem, na pewno potrafi zdziałać… cuda - zaszczebiotała, nawijając pukiel na palec.
- Aż kusi spytać o szczegóły. - Zaśmiał się wielkolud i podrapał po brodzie. - Dwie dziesiątki to… będzie, po pięćdziesiąt za baryłkę. - I zaczął liczyć na palcach.
Kamala zachichotała rumieniąc się nieznacznie, jakby w zawstydzeniu, ale było to złudne wrażenie.
- Może kiedyś ci opowiem, pod warunkiem, że oboje się spijemy i następnego dnia nie będziemy o tej rozmowie pamiętać. - Puściła mu figlarnie oczko. - Za dwadzieścia beczek będzie tysiąc złota.
- Taa…. jakbym nie liczył, mi też tyle wychodziło. Sporo. Sam wszystkiego nie kupię, ale jeśli podrzucisz za darmo jedną baryłeczkę, to obalę ją wraz z paroma znajomymi karczmarzami. I jeśli okaże się dobre to zrzucimy się na twój skarb, co ty na to? - zaproponował Vittorio.
- Naprawdę? Mógłbyś to zrobić? - Bardka bardzo się uradowała, bo najwyraźniej, nie miała bladego pojęcia, gdzie owe wino sprzedać, jeśli jej jedyny tawerniany “znajomy”, by odmówił. - Oczywiście, że mogę jedną przynieść… eee są ciężkie, ale mam brata silnego, no i uśmiechnę się jeszcze do paru chłopa i powinno pójść jak z płatka. - Tym razem to ona rachowała, choć nie na palcach, a na głos, ale chyba w zamierzeniu chciała we własnych myślach.
- Mógłbym zrobić… - potwierdził właściciel, głaszcząc się po brodzie. - W końcu wszyscy zarobimy na tym.
- Dzisiaj już pewnie nie dam rady… ale jutro wieczorem, lub pojutrze rano. Mogłabym przyjść. Pasuje ci? - Z całego podekscytowania tawaif, aż przebierała na stołku nogami, zapominając na chwilę o smacznym napitku.
- Kiedy tylko chcesz - stwierdził brodacz - ja tu zawsze jestem. Jak dostanę beczułkę, dam ci znać kiedy możemy pogadać o interesach i co ustaliłem ze znajomymi.
- To wspaniale! - Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, wracając do picia. Po chwili wyciągnęła z torby blok czekolady, który połamała i kładąc na blacie podsunęła rozmówcy, sama zajadając się ze smakiem.
Spochmurniała nagle gdy przypomniała sobie o wczorajszych wydarzeniach, a później na domiar złego, dodatkowo o dzisiejszym śnie. Przygasła nieco, siorbiąc ginu jak wyjątkowo niesmaczną polewkę.
- Od dawna jesteś karczmarzem? - zagaiła nagle - czy może… to takie zastępcze zajęcie?
- Hmm… cóż… kiedyś byłem kuchcikiem i poszukiwaczem przygód i skarbów. Ale tych ostatnich znajdowało się zbyt mało, by wyżyć. A potem doszła Mavel… potem dzieci… Potem… - Wzruszył ramionami markotniejąc. Nalał sobie swojego trunku i wypił duszkiem. - Potem było za późno, by wracać do machania mieczem.
- Och… to trochę jak ze mną, choć w odwrotną stronę. - Uśmiechnęła się blado do wspomnień, skutecznie zajadając je łakociem z poziomkami. - Choć myślę, że nigdy nie jest za późno na spełnianie swoich marzeń, jeśli chciałbyś wyruszyć gdzieś, nie wahaj się. Życie jest na to za krótkie… a poza tym… nie wiem czy wiesz, ale świat się kończy. Podobno - mruknęła mu rezolutnie.
- A ja za stary… - Zaśmiał się karczmarz. - O przygodach już nie marzę, a o winie, pierzynie i dziewczynie.
- Pierzynę za pewnie już masz, wino niedługo dostaniesz… a kobiet… pełno lata na zewnątrz, wyjdź i złap sobie jakąś. - Gdyby Chaaya wciąż była Chaayą… Vittorio nie miałby problemu z żadnym z tych dziedzin.
Potłuczone jednak maski, leżały potulnie na dnie serca Kamalisundari, która w życiu miała już swego mężczyznę.
- No wiesz? Może i nie łapię takich ładnych rybek jak ty, ale to nie oznacza, że wracam z połowu z pustymi łapami. - Zaśmiał się rubasznie zajmujący się barem, udając obrażonego.
- No przecież ja niczego nie insynuowałam. Jestem niewinna. Choć raz! - Ta również się obruszyła, chichocząc pod nosem i zamyślając się, dodała - jestem tu od niedawna… może z dekadzień. U was… to częste? Takie krwawe opery, pożogi i napady?
- I inne tego typu atrakcje… może nie częste, ale tak… nie są czymś szokującym. Takie tragedie to “urok” La Rasquelle. Bo Ona moja droga jest nieujarzmioną, dziką bestią, ukrytą pod suknią dystyngowania - wyjaśnił barman. - Codziennie każdy mieszkaniec podejmuje taniec ze śmiercią… taka już natura tego miasta.
- Och… - Tancerka pokiwała głową spuszczając wzrok. - Nie wiem czy do tego przywyknę… ale trochę mi ulżyło, bo bałam się, że niebiosa próbują mi przekazać, bym zmieniła sobie kochanka. - Drugą część wypowiedzi dodała z nutką ironii w głosie.
- Niebiosa nie dbają o takie drobiazgi. Lepiej wykorzystać kochanka, wyssać go do cna… tylko nie dosłownie. A jeśli dosłownie to nie chcę o tym wiedzieć. - Dopił trunek i zabrał za czyszczenie kontuaru.
Dziewczyna przekręciła głowę w bok, raz, drugi i trzeci. Jak ciekawska papużka lub młoda sówka. Na jej twarzy widać było wyraźną konsternację oraz jak jej trybiki usilnie próbują wychwycić aluzję.
- J-jesteś, aż tak wstydliwy? - spytała po chwili, mrugając oczami, jakby wpadło jej coś do oka, przez co może nie dostrzegła tego drobnego szczegółu jakim był… domniemany wampiryzm.
- Haa… nie bardzo. Ale udaję dobrze wychowanego. - Zaśmiał się mężczyzna i dolał trunku do kielicha bardki. - A ty nie powiedziałaś jak ci smakuje.
- Nieco nostalgiczny smak… ale… przyjemny - odparła po chwili, rumieniąc się lekko.
- To dobrze… bo kupiłem trochę na ślepo. Ale po znajomości… u starego dostawcy - wyjaśnił.
- Ostry i pieprzny w smaku, zapewne przez imbir… podwójnie grzeje - dodała, wąchając wietrzejący alkohol. - Mnie to nawet potrójnie, bo nie jadłam dziś śniadania… nie dolewaj mi więcej, bo padne pod bar. - Upiła drobny łyczek. - No chyba, że to masz w planach. - Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Przyznaję, że przeszło mi to przez głowę - odparł brodacz z bezczelnym uśmiechem i pokiwał czupryną zamyślony. - A twoja główka jest tak słaba? Musisz więc trenować.
- Picie jest przyjemne ale tylko do czasu… rozrabianie po pijaku oraz kac jakoś mnie nie kręcą, no i dochodzą do tego myśli… a myślę dużo i muszę je czasami zagłuszać, alkohol mi w tym nie pomaga - skwitowała, nie czująć się ani na urażoną, ani nie zaniepokojoną wyznaniami szynkwarza.
- Taaa… co mogłem zrobić i czemu nie zrobiłem. Znam to. Męczy od czasu do czasu każdego… - stwierdził karczmarz wzruszając ramionami. - Rozpamiętywanie przeszłości to strata czasu panienko, ale co ja ci będę doradzał, skoro sam nie słucham tej rady. I pewnie nie tylko ja.
- To dobra rada… niestety docenię ją w pełni dopiero na trzeźwo. - Uszczknęła kolejny kawałek czekolady. - Znasz niejaki ród Sangwelotti?
- Nie słyszałem o nich. Mówisz, że ród? Może jacyś nowobogaccy? - Zadumał się Vittorio. - Ostatnio pojawiło się parę nowych fortun. Pewnie wampiry zrobiły przetasowanie.
- Pewnie masz rację - odpowiedziała mu, cicho wzdychając i zamyślając się nad swoim dawnym, bogatym życiem. Nie tęskniła za dostatkiem, wciąż nie poznawszy wagi jaką miało w sobie złoto. Dużo złota…
Nie tyle tego utkanego w misterne szaty, nie tylko tego na szyi, nadgarstkach, przedramionach, kostkach, palcach, uszach, czole, włosach… Nie tylko w tego w ścianach i podłodze, na dywanie, w łóżku, obrazie, rzeźbie, talerzu z jedzeniem... ale tego ukrytego za setkami ludzi gotowych za nie zginąć, gotowych za nie zabić, zdradzić…
Dholstan był złotą enklawą. Prawdziwym rajskim ogrodem rządzącym się swoimi prawami, gdzie prawdziwym złotem nie był ów żółty kruszec, pokrywający całe miasto od podstawy po sam jej czubek. Dlatego też tawaif choć świadoma obcego świata wokoło, prawdopodobnie nigdy nie pojmie i nie zapanuje nad siłą jaką miały w sobie “pieniądze”.
- Nie martwiłbym się tym bardzo. Dziś wielki ród, jutro martwy. Śmierć w La Rqsquelle jest częstym gościem. Także i upadek… wiele wielkich rodów pogrzebał już czas - stwierdził filozoficznie zwalisty mężczyzna.
- Aćća… - Chaaya cmoknęła, powracając duchem do miejsca zwanym“Pod rogiem i baryłką”. Rozejrzała się ciekawsko po ciemnej sali, przyglądając się ścianom i twarzom nielicznych zebranych. - Tak tylko pytam… ale mniejsza o to. Powiedz mi, znasz się może na łowiectwie i broni myśliwskiej, lub masz kogoś kto się para traperką i przetrwaniem w dziczy? Mój młodszy brat potrzebuje mentora i to niekoniecznie w postaci starszej siostry.
- Cóż… - Zastanowił się barman. - W każdej gildii awanturników można wynająć takiego mentora, a jeśli chodzi o moje zdanie, to najlepsza Krahnaliara. Widziałaś ją jak rozmawiała z diablikiem.
- Gdzie mogłabym ją znaleźć? - dopytywała się kobieta, dopijając resztki alkoholu.
- Taa… i to jest dobre pytanie. Axamander może wiedzieć - stwierdził po namyśle, gładząc się po brodzie.
- Jak do ciebie wpadnie, powiedz mu, że go szukam - odparła ciepło, sięgając po sakiewkę. - Ile płacę?
- Aaa… było spróbowanie więc… na ile wyceniasz? Minimum do 10 dziesięć miedziaków.
- Ja… nie jestem koneserką - przyznała cicho, nieco zmieszana. Chwilę jednak posiedziała, grzejąc w dłoni czarkę, uśmiechając się do niej łagodnie.
W końcu wyciągnęła wolną ręką sfatygowany mieszek i pogrzebała w nim paluszkami, wyciągając dwie sztuki srebra i pięć okrągłych miedzi.
- Ludzie z pustyni mogą docenić ten smak, przypomina trochę rozgrzane powietrze. - Odstawiwszy kubek na blat, sięgnęła po ostatnią kostkę czekolady, po czym zeskoczyła ze stołka.
- Wrócę tu… więc nie głodź się - zawołała już weselej, kierując się do wyjścia.
- I tak będę tęsknił. - Posłyszała żartobliwy ton w odpowiedzi.



 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline