Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2017, 18:09   #104
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kobieta wypadła z tawerny niczym młody obłok burzy. Zakotłowała się nieco wśród zaparkowanych gondol, szukając jak w amoku przewoźnika, który bez zbędnych pytań popłynie z nią do… do…
- Pod Rozbrykaną Baryłką, poproszę… - wyszeptała, siadając na ławeczce i chowając uszy w dłoniach, chcąc odciąć się od dźwięków… które nie dopływały do niej z zewnątrz.
W szeregach kurtyzany wybuchła prawdziwa i regularna wojna. Maski przekrzykiwały się nawzajem, wyzywając siebie, Kamalę, Starca, Sandorię, Jarvisa, Laboni, jakiegoś Sulejmana, kilku Ahmedów, trafił się Marcus, wezyr Wali i Sunratharawata oraz jej siostra bliźniaczka Śruntharaweda.
Wspomnienie babki przeszło ze śmiechu w kwiczący płacz. Deewani piała jak wściekły paw do swego odbicia w zwierciadle, bijąc i szarpiąc skuloną bardkę, która za grosz nie chciała się ruszyć tak jak ona tego chciała.
Do całego cyrku dołączył męski głos… Ranveer.
Prawił coś dość smutnym głosem i w obcym dla smoka dialekcie.
Tak mniej więcej przebiegła cała przeprawa „babińca” i Pradawnego do nowego miejsca…
Gondolier z początku chciał nawet zachęcić ślicznotkę do rozmowy, ale w tej chwili… i tak go nikt nie słyszał, więc szybko się poddał.

Tymczasem “Baryłka” powitała tancerkę otwartymi drzwiami i dźwiękami lutni. Wesołym nastrojem i gwarem żartów.
Na scenie…

[media]https://i.pinimg.com/236x/6f/14/10/6f14109e72c2da9906c85a2603f3b434.jpg[/media]

Jakiś bard w fioletowym płaszczu i czapce, brzdąkał na instrumencie, rzewnym głosem deklamując jakąś tragiczną opowieść. Reszta towarzystwa, była albo zasłuchana, albo zajęta rozmowami między sobą. Sam przybytek nie wyróżniał się zaś niczym z pomiędzy pozostałych karczm jakie dziewczyna widziała w mieście.

Chaaya usiadła przy wolnym stole pod ścianą i wsparła łokcie na blacie, chowając twarz w dłoniach. Rozkrzyczana maska straciła swoją pewność siebie, gdy spostrzegła, że stała się całkowicie niewidoczna dla reszty. Wszystkie jej uczucia i wspomnienia, stały się obce tawaif, która... westchnęła cicho.
Zmęczone afirmacje, milczały posępnie, pogrążając jasny zazwyczaj umysł w gęstej i lepkiej mgle melancholii.
W końcu mogła przeanalizować całe zdarzenie na spokojnie.
~ Zachowałam się jak idiotka prawda? ~ odezwała się po pewnym czasie zrezygnowanym tonem.
„Nie… nieee… nie-e…” zastęp zaczął zapewniać swoją tworzycielkę, ale panny nie brzmiały przekonująco, gdy zostały pozbawione złości zbuntowanej chłopczycy oraz wykrzyczały swoje frustracje dawnego życia.
„Nooo… może troszkę, troszeczkę. Tak ociupinkę… nic takiego… chyba, my wszystkie… jakoś tak wyszło… tak, tak… nic się nie stało…”
Brązowowłosa znowu westchnęła.
Sandoria była taka śliczna i żywa i wesoła i otwarta… Znała Jarvisa tak długo. Znała go pod innymi imionami. Żyła z nim, może się nawet nim opiekowała. Kamala tak strasznie jej zazdrościła. Tego i… świadomości, wiedzy, poinformowania jej o tym, że w życiu czarownika pojawiła się ona…
Podczas gdy Sundari nie miała o jej istnieniu bladego pojęcia...
~ Mówiła o nim z takim uczuciem… i jeszcze ma z nim więcej wspólnego ode mnie… dzieciństwo, miasto, znajomych… ~ dziewczyna się prawie rozkleiła.
Nie było jednak komu jej pocieszyć, bo Laboni aktualnie cierpiała we własnym świecie.
„Kamalciu…” Nimfetka odezwała się skruszona, czując się winną swych wcześniejszych słów. „Nie smuć się proszę… nie chciałam ci sprawić przykrości.”
„Ani ja… ani ja… i ja…” Tancerki szczerze żałowały swojego zachowania, ale mleko zostało już rozlane…

„Dziesięć lat… to dużo. W takim razie pięćdziesiąt to… co?” Wiekowa kurtyzana, oparła się plecami o łuskowate cielsko Starca.
W przeciwieństwie do innych kreacji, była jakby... nienamacalna. Kruchsza nawet od najstarszej maski, jawiącej się przecież jak eteryczny motylek.
Laboni okazała się ulotna jak bardzo stare i powoli rozmywające się wspomnienie, cudem trwające w swojej formie.
~ Znowu to zrobiłam…~ Rozpamiętywała swoje grzechy Dholianka, masując się po skroniach.
Była jednak daleka od prawdy… to co uważała za swoja porażkę, było prawdziwym, no… prawie, zwycięstwem.
Półelfka żyła, przybytek dalej stał tam gdzie stał, a Jarvis nie skończył z pokiereszowana twarzą gwałciciela, ni nawet nie usłyszał choćby jednej piątej wyrzutów jakie musiał wysłuchiwać dawnymi czasy Ranveer.
A jednak w pogrążonych smutkiem myślach szumiało… nie tylko od trzech porcji alkoholu.
Pierwszy raz od bardzo dawna Chaaya miała szansę porozmawiać z „prawdziwą” kobietą, która na dodatek była jej przychylna. Spanikowała w zetknięciu się z taką poufałością, gdyż wszystkie przyjaciółki jakie miała, były albo jej siostrami, albo służkami mieszkającymi w Pawim Tarasie. Na zewnątrz, nieznajome były wobec niej wstrzemięźliwe, jeśli nie oschłe.
W końcu… była tą, która „okradała” ich mężów, zniewalała ich umysły i wykorzystywała ciała, była chorobą, specjalnie wybieraną i pielęgnowaną, na którą nie wynaleziono lekarstwa.
Gdyby okazała się silniejszą wolą… i gdyby ta nie obraziła jej klienta, nie znieważyła w tak haniebny sposób jego imienia…
„EJ! Dlaczego nikt mnie nie słucha… co-co tu się dzie…” Deewani nie zdążyła dokończyć, gdy została zdmuchnięta gdzieś daleko w odmęty mrocznego umysłu.
Posklejana Kamalasundari poruszyła się niepewnie, choć nadal rozpruta na pół, po czym czując się wystarczająco silną, zleciała do biblioteki swych wspomnień, zaszyć się na dnie duszy, by móc pogrążyć się zapiskach dawnego życia.

~ On ci wybaczy. Jego oczy są zapatrzone w twoje oczy. On wie jaka krucha jesteś ~ przypomniał Starzec. ~ Twój kochanek zrozumie, bo twój zapach więzi go przy tobie. Noooo… metaforyczny zapach.
Zebrani zaś w tawernie z początku nie zwracali uwagi na przycupniętą pannę.
Z początku... Bo obecnie występujący “śpiewak” jakoś nie zachwycał swą opowieścią, toteż ciekawskie spojrzenia zaczęły i obejmować nową osóbkę w sali jadalnej.
“Staruszku…” Chaaya Nimfetka zwróciła się do smoka czułym i zmartwionym szeptem “Nic nie mów, cichaj, bo ona się rozpłacze…”
Faktycznie zaczynało się robić jakoś duszniej i wilgotniej w środku.
Tymczasem dziewczyna nie zwracała uwagi na otoczenie, masując opuszkami łuki brwi i skronie.
~ Dlatego się cieszę, że jestem samcem. Samice mają te… nooo… emocje. ~ Gad mruknął do Nimfetki na razie zostawiając swoją nosicielkę samą.
No… poza delikatnym impulsem obecności. Zamiast za tego skupił się na otoczeniu poprzez zmysły tawaif. Na wypadek gdyby musiał przejąć kontrolę w razie zagrożenia.

Cicha muzyka sączyła się w uszy zamyślonej tancerki, wcale nie pokrzepiając jej bolącego serca, które ciążyło jej w piersi, przygważdżając ją do krzesełka jak pika przeszywająca jej ciało…
Po raz kolejny przekonała się, jak beznadziejną była kobietą i nie nadawała się do życia na „wolności”.
Kamalasundari, ani żadna z Chaaj nigdy nie powinna uciekać z bezpiecznej, złotej klatki, która choć ją więziła, podcinając skrzydła i niwecząc marzenia… to również, niestety ale i… chroniła.
Dholianka wycofawszy się w głąb siebie, przeglądała bibliotekę w której zapisała wspomnienia ze swojego życia sprzed ucieczki. Wyciągała puzderka z przedmiotami wiążącymi się z ludźmi, których szanowała, których się bała, którym służyła i których kochała…
Złota bransoletka od Salmana - którą dostała na dwudzieste szóste obchodzenie pory suchej.
Lazurowa papuga od Andalego - codziennie rano budząca są sprośnym wierszykiem.
Dzwoneczki od Waralego - w których znajdowały się także te diamentowe.
Świeże mango od… Ranveera - jej ulubiony owoc, ulubiony smak, ulubionych zapach...
Dziewczę uśmiechnęło się smutno, trzymając w dłoniach list z pogróżkami od żony szajha Sulejmana, niejakiego Waraqa Alego, mająca dość wiecznie wzdychającego męża, który stracił głowę dla jakiejś smarkuli.
W tej samej przegródce leżały bandaże nasączone maścią perłową, co by razy jakie dostała od babki, nie zostawiły po sobie śladów, gdy specjalnie pomyliła kroki na prywatnym występie znienawidzonego genrała Shah Rukh Khana Dalego.
Tawaif powoli wracał spokój, choć smutek nie schodził jej z twarzy… może to przez tą muzykę, która wyjątkowo rzępoliła jakby co najmniej ktoś umarł na zarazę.

~ Czy chciałbyś, bym zapisała się do koła Opowiadaczy? ~ spytała nagle Pradawnego, otrząsając z letargu Laboni, która odsunęła się ze wstydem od swojego czerwonołuskiego oparcia.
~ Nie… można ich posłuchać. Ale zdecydowanie nie powinnaś nic zdradzać o sobie. Nawet w postaci opowieści z własnej kultury ~ ocenił Starzec, rozglądając się dookoła.
Dholianka straciła już powiew nowości i tylko kilkoro z bardów przyglądało jej się w zaciekawieniu.
Chaaya spróbowała się zastanowić nad słowami rozmówcy, ale nie miała na to wystarczająco sił. Myśli nie chciały się układać, rozwiewane co chwila jakimiś emocjami. Poddała się dość szybko, akceptując stan rzeczy takim jaki był.
~ Jak sobie życzysz… ~ odparła, wstając z krzesełka i ruszając ku barowi i rezydującemu tam karczmarzowi.

- Co podać panienko? - mruknął młodzian z krótkim wąsikiem i ostrzyżoną w szpic bródką, pracujący za kontuarem i... powłóczystym spojrzeniem taksujący zgrabne nogi grajka, siedzącego w pobliżu i rozmawiającego cicho z jakąś rudą kobietą.
- Podobno obraduje tu niejaka Szkoła Opowiadaczy… - odezwała się, kryjąc się za nienachalną ciekawością i opierając się łokciami o blat kontuaru.
Wystawiła prawą nogę nieco w przód, przez co wychyliła się spod rozporka spódnicy, prezentując całą swoją okazałość zebranym w sali.
Barman nie miał tyle szczęścia, choć… i tak nie doceniłby jej wdzięków.
“To on! Widzisz?! Patrz mu w oczy! To on!” Starsza kurtyzana od razu się zapaliła, gdacząc cicho do skrzydlatego.
- ...kiedy można przyjść i ich posłuchać?
- Właśnie w tej chwili i wieczorami - wyjaśnił barman z uśmiechem i z tęsknotą w oczach oceniając krągłe pośladki, wstającego od stołu jasnowłosego chłopaka.

~ Znaczy, że jak gapi się na innego mężczyznę to nie doceni wdzięków kobiety? ~ Prychnął gad. ~ Też mi odkrycie.
Zaś tancerka z pustyni, była w tej chwili słodkim miodem, lejącym się po kontuarze i łapiącym spojrzenia. Głównie męskie, ale też i kobiece. Bądź co bądź, profesja trubadura sprzyjała częstym i bogatym doświadczeniom towarzyskim.
Tymczasem rzępolącego na lutni barda, zastąpiła płomiennowłosa harfistka o puklach splecionych w warkocz i zaczęła grać, delikatnie trącając w struny.
- Hej ty! Przy barze… chodź dołącz do mnie - zawołała przyjaźnie, podczas gdy do tawaif zbliżały się dwa “rekiny”. Przystojni i przekonani o swej charyzmie.

~ Czy w tym mieście nikt nie pracuje? ~ zadziwiła się Kamala, gdy kolejne kółko okazało się działać na okręta. Coś zupełnie niespotykanego w jej stronach, gdzie przekładało się obowiązki nad “przyjemności”.
Ale… wywołana nagle z szeregu, obejrzała się na kobietę z konsternacją na śniadej twarzy, dzięki temu dostrzegła też… lowelasów, spieszących w jej kierunku.

“To nie jest zwykłe patrzenie… to spojrzenie jakie obdarowuje się rzeczy piękne. To spojrzenie u normalnego mężczyzny powinno być skierowane do kobiety.” Wytłumaczyła gadzinie Laboni. “I dla ciebie najwyraźniej jest to odkrycie, bo jeszcze kilka chwil temu o tym nie wiedziałeś!”

Chaaya ruszyła pod scenę, nie zwracając uwagi na pięknisiów, którzy choć piękni dalecy byli od jej ideału. Po pierwsze poruszali się jak kobiety… po drugie… byli gładsi od kobiety… po trzecie. Nie byli Jarvisem.
- Mam grać, śpiewać czy tańczyć? - tancerka nie miała zbyt wielu doświadczeń w takich spotkaniach artystów, toteż wolała zapytać zanim dołączy na scenę.
- Spodziewałam się, że umiesz… no… być ładniutką. Wezwałam cię, bo mogłabyś wywołać burdę podczas mojego występu samą tylko swoją obecnością. - Harfiarka mruknęła cicho do ucha dziewczyny. - Śpiewanie to mój kawałek tortu, ale… taniec, albo gra na tamburynie. Co wolisz?

A więc to o to chodziło… z tym kurtyzana miała dość często do czynienia.
- W takim razie, może po prostu wyjdę i nie będę przeszkadzać - odparła z uśmiechem, po czym skierowała się do wyjścia… zostawiając osłupiałą rudą bardkę i resztę widowni za sobą.
Sundari dowiedziała się już co chciała wiedzieć i nie widziała potrzeby, by teraz tu przebywać, tym bardziej, że była umówiona z Jarvisem…
Oznaczało to jednak powrót do karczmy z której wszak wyszła wzburzona. A przynajmniej pojawienie się w jej pobliżu, by mentalnie pochwycić umysł kochanka i skierować go ku sobie.
Wymagało to od niej wiele wysiłku psychicznego, ale czując, że od uciekania od ślicznej półelfki… jednocześnie uciekałaby od swojego ukochanego, z którym była powiązana.
Wzdychając ciężko, ponownie wyłapała jakiegoś mało wygadanego przewoźnika i skierowała go dość okrężną drogą z powrotem na miejsce niefortunnego spotkania.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline