Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2017, 19:52   #107
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Na zewnątrz brązowowłosa, popląsała żwawo w kierunku gondol, rozwijając zmięty pergamin, by odczytać dokładnie jego treść. Była ciekawa czy dzięki temu kwitowi, na zadanie będzie mógł się także stawić Nvery i Godiva, czy niestety papiery były osobowe. Odczuła ulgę gdy okazało się, że nie były… okaziciel wraz z osobami towarzyszącymi, maksimum czterema, mógł się nimi posługiwać, by wejść na przyjęcie (przez wejście dla służby) jak i otrzymać odpowiedni strój u krawca. Czarownik zaś podążał krok w krok za bardką, wyraźnie zainteresowany tym co znów okrywała suknia.
- Mało brakowało. - Zaśmiała się tancerka, przystając by obrócić się w kierunku kochanka. - Bierzemy ze sobą smoki? Nvery z premedytacją na coś zbiera… przydałoby mu się trochę złota i… porządny strój oficjalny.
- Nie wiem czy Godiva będzie chciała. Nie lubi przyjęć na których trzeba kończyć bójki, zamiast je zaczynać. - Zamyślił się przywoływacz, podchodząc i obejmując ją w pasie. - Co tam wyczytałaś?
- Niewiele… - Powtórzyła wyczytane informacje, wzruszając ramionami i delikatnie się spinając gdy się do niej przytulał.
Zarumieniła się, ale spoglądała na niego z ufnością.
- Może coś zjemy? - zaproponowała, zmieniając temat.
- Cokolwiek ci się zamarzy. Masz jakiś kaprys kulinarny do spełnienia? - zapytał czule Jarvis, tuląc swą wybrankę do siebie. - Jakiś smakołyk, na który masz wielką ochotę?
- Może coś… na ostro? Ale tak naprawdę ostro... z chilli, imbirem, czosnkiem… a nie trochę pieprzem posypane… - oznajmiła, gładząc opuszkami obejmujące ją ramię.
- Co tylko chcesz…

Ruszyli razem do gondoli, wiedząc, że za kilka monet więcej zostaną przewiezieni do odpowiedniej knajpki. Takoż i było, tyle, że knajpka okazała się drewnianą budką z pikantnym jedzeniem, w której Chaaya zauważyła dholiańską rodzinę. Mężczyzna był guzarem, ale jego żona nie nosiła oznak tej samej kasty. Ba… nie nosiła oznak żadnej kasty.
Tawaif przyglądała się kolorowym twarzom, spoglądając od czasu do czasu na towarzysza. Nie wiadomo czy koso, czy bardziej sprawdzała, że dalej tam jest.
Nieco nerwowym gestem wygładziła brązową spódnicę i upewniła się, że jej biodra są szczelnie okryte.
W końcu uśmiechnęła się jak lisiczka, sprzedając drobnego kuksańca kompanowi.
- Chcesz mi powiedzieć, że jedyna ostra u was kuchnia to ta z pustyni?
- Gondolier powiedział, że ta jest najbliżej… i że jemu smakuje - mruknął mag, podczas gdy żona sprzedawcy próbowała ukryć się za plecami męża, który zajmował się tu kontaktami z klientami.
- Jasne, jasne - odparła dumnie, wyraźnie przedkładając rodzime kulinarnia nad inne. - Chodź, zamówisz coś dla mnie? - spytała wesoło, ustawiając się w “cieniu” mężczyzny jak to miała w zwyczaju robić, gdy udawali małżeństwo. - Najlepiej jakbyś wypowiedział… pełne nazwy potrawy… na głos. - Dodała psotliwie, prawdopodobnie chcąc posłuchać, jak Jeździec łamie sobie język na chropowatych sylabach.
- Ale… co mam zamówić? Nie znam tych potraw - przypomniał Jarvis, posyłając bardce wizję jej samej przypartej do ściany budynku, przez biorącego ją władczo mężczyznę…
“Zemstę”, która ją czekała za naigrywanie się z niego.
- Idź i porozmawiaj z nim… na pewno ci coś poleci - mruknęła, klepiąc go pospieszająco… w pośladki. - Ja nie mogę, jest przy nim żona, nie wypada mi.
- Ale możesz powiedzieć o co mam pytać - jęknął smętnie, wiedząc, że go posyła na “ośmieszenie”.
- Zjadłabym samosa i biryani… najlepiej mutton, ale może być i bez mięsa. Nie martw się, my Dholianie jesteśmy mili dla swoim przyjaciół. - Pocieszyła go z drapieżnym błyskiem w oczach, ale zdawało się, że mówiła prawdę, wszak ona sama nie była dla innych… zła, prawda?

~ Zemszczę się, jeśli mnie oszukujesz ~ powtórzył telepatycznie czarownik, ale jego “zemsta” jakoś nie wydawała się dziewczynie przerażająca. Po czym ruszył w kierunku stanowiska, niczym skazaniec na ścięcie. Sama tawaif była obserwowana przez ciekawskie spojrzenie kobiety sprzedawcy, która wszak nie mogła patrzeć na obcego mężczyznę otwarcie. Co innego na jego żonę.
Chaaya cieszyła się, że nie założyła dzwoneczków na kostki, inaczej mogłaby zostać niemile przyjęta. Stała w idealnie wymierzonym odstępie od swojego partnera, zachowując wymaganą kurtuazję. Oby tylko… nieznajoma nie postanowiła zagadać tancerki, gdyż ta… nie mogłaby skłamać o swoim pochodzeniu i mogłoby wyjść niezręczniej niż przy spotkaniu z Sandorią.
Gdy poczuła na sobie spojrzenie, uśmiechnęła się miło, gestem głowy pozdrawiając siostrę ówczesnego wcielenia. Ta tylko speszyła się bardziej ukrywając za męzem, który wysłuchiwał dukającego przywoływacza próbującego wyłożyć… co właściwie chce kupić.
- Dwie… porcje samose i bryjani? Poproszę? - zapytał.
Bardka ściągnęła brwi, zakrywając dłonią usta, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Popatrzyła koso na sprzedawcę, po czym czując, że nie wytrzyma, odwróciła twarz w innym kierunku.
~ Y… Somosy ~ Poprawiła swego lubego, korzystając z telepatycznej więzi.
Kucharz o przyjemnie ogorzałej twarzy i pokaźnej, bujnej brodzie, na początku kiwał z uznaniem głową, uśmiechając do Jarvisa szeroko jak do dawno niewidzianego członka rodziny.
Robił to instynktownie, prawdopodobnie słuchając jednym uchem, aż w końcu… zamarł, gdy do jego mózgu dotarł sens, albo bezsens wypowiedzi klienta. Zamrugał uparcie, wachlując powietrze długimi, jak u kobiety lub wielbłąda, rzęsami.
- Chooodziii wam bracie o… pierożki tak? - spytał, chcąc się upewnić - Czy może o… omleta? - Był tak skonsternowany, że zapomniał się nawet należycie przywitać.
- Pierożki…. zapewne - stwierdził Jeździec, nerwowo zerkając za siebie na figlarną kochankę.
Guzar pokiwał głową na powrót się uśmiechając. Najwyraźniej kamień spadł mu z serca, że przynajmniej w jednej kwestii się zgadzali.
- A to mamy, mamy. Z warzywami, z soją, mięsem i jajkami… i do tego sosy! Tak. Sosy gratis, nie trzeba płacić, tak. Tak. Aaaleee… to biryani… - Tu na powrót zmarkotniał, może nawet trochę pobladł. Pot wyszedł na czoło i spoglądał zlękniony na swojego białego klienta. - ...to ten ryż, mój bracie… to ma być j-jaki konkretnie? Bo oczywiście mamy u siebie ale… tylko Kheema… Don to nie moja działka… no i też pytanie, czy wersja z mięsem… czy bez i czy chaapati do tego? - Zaczął ściskać w dłoniach, rąbek fartucha poplamionego czymś czerwonym i zapewnie piekielnie ostrym, bo zaschnięty kleks wyglądał jakby był wypalony.

~ Zemszczę się. ~ Posłyszała bardka w swej głowie, gdy kochanek starał się poskładać do kupy zamówienie. - Z… mięsem te pierożki… albo pół na pół… część z mięsem, część z warzywami. I eee… niech będzie też Kheema… i wersja z mięsem i chaaplati do tego.
Miał nadzieję, że to co mówi ma sens.
Kuchcik ponownie kiwał głową, niemal się kłaniając. Wyraźnie starał się nie urazić rozmówcy, swoim zbyt skomplikowanym menu.
Chaaya chrumknęła cicho, kryjąc się za ramionami czarownika, chyba najlepiej się bawiąc z całej czwórki tu zebranych.
- Pół na pół dobrze, dobrze… - potwierdził mężczyzna i charchnął jakby się zakrztusił… nie, chyba się odezwał do żony. Ta szybko zaczęła przeglądać gliniane gary. Sam schylił się pod ladę i wyciągnął wielki liść bananowca, na którym wylądowała szczypta czegoś żółtego, później czerwonego, a następnie kremowego. Zaczął wsmarowywać przyprawy w lśniącą skórkę. - Jallah jallah! - Klasnął w dłonie, poganiając swoją połowicę, po czym wyłożył trójkątne pierożki, smażone na głębokim oleju. Dwa rządki po cztery stożki, następnie polał trójkolorowymi sosami w fikuśne zygzaczki.
Kobieta znalazła odpowiednie naczynie i sprzedawca wyciągnął wielką łyżkę.
- Dwie porcje, czy jedna bracie? To mięso drobiu, same udka, żadne łapki i szyjki nie jak u tego brudasa Kaliwadewy.
Niewiasta, szepnęła coś na ucho swemu panu, a ten pobladł, bo zdawało się… że ich potyczka na rodzaje strawy jeszcze się nie skończyła. - A.a.a… i jakie te chaapati byście chcieli? Mamy trzy. Maślane… to znaczy nie takie maślane jakie wy znacie, bo my nie używamy masła… to znaczy to też masło… no… - zaciął się i zaczął od początku - to są: takie zwykłe z samej mąki, mamy też nadziewane pane… serem znaczy się i takie z czosnkiem, te ostatnie cieszą się u was dużą popularnością. - Odparł dumnie, zdejmując pokrywę z garnka.
- Jedno maślane… drugie z czosnkiem - zadecydował przywoływacz, posyłając tawaif wizję jej samej przywiązanej do łoża i… poddanej przez niego “torturom”, które ciężko jej było uznać za nieprzyjemne.
Mężczyzna zawinął pierożki w liść, wiążąc cienkim sznureczkiem, co by się nie rozwinął. Odstawił pakunek i sięgnął po następnego bananowca, którego przetarł czymś białym i tłustym, co się rozpuściło zaraz po zetknięciu z ciepłem palców.
- Ha? Tylko dwa? Bracie, toż to się nie najesz takimi okruchami. Wielki jesteś jak drzewo życia, co najmniej ze cztery sam pochłoniesz… a jeśli będziesz się chciał podzielić z… - Popatrzył na ciekawską sówkę w postaci tancerki, wyglądającej zza czarownika, ale nie dostrzegając, żadnych oznak, iż była mu poślubiona, nałożył cztery łychy sypkiego ryżu i udekorował je pokrojoną cytryną, dokańczając myśl - z przyjaciółmi, to zejdzie się tego o wiele więcej.
Patrząc jednak jaką porcję zapakował, Jarvis i Chaaya musieliby być gigantami, by to wszystko przerobić na raz.
- Nie mam, aż tylu przyjaciół - zaprotestował nieśmiało czarownik.

~ Choć nadmiar można podrzucić Godivie, ona nie zna umiaru w jedzeniu.
~ Weź cztery… to taka forma targowania się. Chaapati nie są drogie, to takie podpłomyki. Na pewno będzie mu miło ~ stwierdziła bardka, przyglądając się jak sprzedawca, wiąże kolejne kokardki. ~ Podziękuj mu i życz dziesięciu synów na koniec.

- A tam nie masz… wszyscy jesteśmy braćmi, na pewno znajdziesz kogoś z kim zjesz wspólny posiłek. To lepsze dla ducha… towarzystwo nas wzbogaca - odparł radośnie brodacz, wyjmując z koszyków okrągłe placuszki.
- Zapewne. Dziękuję więc i z twą radą wezmę cztery - zakończył wypowiedź Smoczy Jeździec i zgodnie z poleceniem życzył mu dziesięciu synów.
Ten wyraźnie się ucieszył i wyłożył kolejne dwa placki, po czym przywiązał je sznureczkiem na wierzch jednego z pakunków.
- Oby gwiazdy świeciły ci zawsze jasno jak słońce i by bogowie stali się łaskawi dla twej duszy bracie. Uważaj na swej drodze, bo czasy teraz niespokojne.

Mag podziękował jeszcze raz i zapłacił żądaną cenę za jedzenie. Po czym uśmiechając się lekko, powoli zaczął oddalać od straganu. Nie obejmował Chaai, by nie robić jej wstydu przy jej ludzie.
~ Wolisz zjeść w naszym pokoju, czy gdzieś w plenerze? ~ zapytał telepatycznie.
~ W pokoju ~ odpowiedziała ciepło, ruszając za swoim towarzyszem z uśmiechem na twarzy. ~ Byłeś przesłodki.
~ I tak się nie wyłgasz od mej zemsty ~ odparł łobuzersko. ~ Będę słyszał jak jęczysz z rozkoszy Kamalo.
~ Na to liczę. ~ Zaśmiała się chochliczo. ~ Nie było tak źle… biedak złapał większego stresa od ciebie…
~ Nie wiem czemu. To ja dukałem jak uczniak. Weźmiemy wina do tej potrawy? ~ zapytał czule, choć myśli jakie pojawiały się wraz z jego przekazem krążyły wokół krągłościom kochanki.
~ Był… pokorny. Nie wywyższał się kosztem ciebie, nie chciał urazić twojej osoby, tylko dlatego, że nie wiedziałeś jak wypowiedzieć niektóre słowa. To część naszej etyki. Zawsze stawiać się niżej od swego rozmówcy ~ wytłumaczyła Sundari, zbliżając się nieco do kochanka i idąc z nim ramię w ramię. ~ Możemy wziąć, będziesz chciał na pewno popić ten żar w ustach.
- Weźmy. Mnie na pewno się przyda - rzekł cicho i dodał telepatycznie. ~ To odwrotność tutejszego zachowania… przynajmniej jeśli chodzi o sprawy nie związane z handlem i te… męskie. Zawsze bądź twardy i zawsze udawaj twardszego niż jesteś. Czy to spotykasz się z bestią, demonem czy człowiekiem. Zawsze udawaj silniejszego i nigdy nie okazuj strachu czy słabości. Nigdy nie trać głowy. To nauki La Rasquelle.
~ Oczywiście wszystko zależy od kontekstu i sytuacji. Jednakże, co by o nas nie mówić, mamy dość silny szkielet moralny i etyczny. Wojownik nie będzie naśmiewać się z giermka, gdyż sam kiedyś zaczynał jako nic nie warty młokos. Wolny nie będzie ubliżać niewolnikowi, gdyż sam kiedyś może stracić wolność podczas wojny. Bogaty nie pogardza biednym, bo fortuna jest kapryśną kochanką i jednego dnia masz wszystko, a drugiego… nic. Staramy się dostrzegać oba horyzonty i stanąć na ich środku ~ wyjaśniła dziewczyna, idąc spokojnym krokiem, kołysząc biodrami. ~ On wiedział, że nie znasz jego kultury, tak jak on nie zna nic o twojej… stanął… po środku.
~ Kocham cię moja słodka, ale i tak cię zawstydzę. ~ Usłyszała w odpowiedzi, a potem czuła jak zaborczo zagarnia ją ramieniem, przyciska do siebie i czule całuje po policzku i szyi.
~ Podły! ~ burknęła zawstydzona, opierając się butnie pocałunkom, uciekając głową jak najdalej.
~ Nie opieraj się… bo zjem coś przed kolacją… skonsumuję ~ zagroził, tuląc do siebie partnerkę i przemierzając z nią spokojne uliczki miasta, gdy zmierzali do ich karczmy.
Chaaya jednak nie dawała za wygraną, zezując gniewnie na rękę ją obejmującą, choć bardziej przypominała zlęknioną turkawkę, niż gotową do walki perliczkę.
~ Dlaczego mi to robisz… nie wystarczy ci zemsta w pokoju? ~ spytała, starając się wyprzedzić czarownika i uciec spod jego ramienia.
~ Bo jesteś jak dzbanecznik. Upajasz zapachem, spojrzeniem, gestem. Kusisz ku sobie. Hipnotyzujesz. I dziwisz się, że ulegam? ~ odparł żartobliwie przywoływacz, pozwalając jej uciec. Zatrzymał się przy składzie win, by przyjrzeć się beczkom i butelkom, wystawionym, by kusić klientów.
~ Nie zwalaj winy na mnie. Niegodziwcze zawstydzający zacne dziewki swoimi lubieżnymi zagrywkami! ~ odparła dobitnie, wygładzając niewidoczną zmarszczkę na spódnicy i zadzierając dumnie nosek do góry. ~ Złote i słodkie wino pasuje do biryani. Ostrość jest tak duża, że nawet miód zdaje się gorzki, dlatego lepiej nie katować się niczym wytrawnym…
~ Jestem okropny. Jak ty ze mną wytrzymujesz ~ odpowiedział chłopak, nie przejmując się naganą bardki. Ba… był dumny ze swej lubieżności i ignorowaniem dobrych manier.
Wszedł do sklepiku, by kupić trunek zgodnie z sugestiami.
~ Kocham cię Kamalo ~ odezwał się ponownie z wnętrza składu win.
Tancerka przystanęła nieopodal wejścia, kryjąc się pod “cieniem” dachu. Wzrok utkwiła w drobnych zmarszczkach i falkach kanału, przyglądając się oglonionemu murkowi, tętniącym życiem dziwacznych robaczków, a może… krabików?
Uśmiechała się do swoich myśli, szczęśliwa i zadowolona ze swojego aktualnego życia.
Jarvis był dla niej jak życiodajne słońce, jak żyzna gleba i woda podczas suszy. Wzrastała i kwitła dzięki jego obecności i miłości, wielbiąc go jak roślina wielbiła swojego rolnika.
~ Ja ciebie też… ~ odparła z uczuciem, po czym zaśmiała się z przekąsem. ~ Ale nadal jesteś podły.


Z zakupionym jedzeniem dotarli do karczmy, gdzie planowali spędzić swój wolny czas.
Obładowany pakunkami czarownik podążał za bardką, niczym niewolnik niosący zakupy za swą panią i tak jak on, nie narzekał, ani nie utyskiwał na swój los. Tym bardziej, że w pokoju czekało na niego łóżko.
- Jutro rano możemy się wybrać na półplan. Nie wiem czy Godiva będzie mogła, a… jak mają się sprawy z Nverym? - zapytał, gdy dochodzili do ich pokoju.
- Nie rozmawiałam z nim dzisiaj… wziął sobie wolne bo nie odespał wyprawy na bagna, no i mieliśmy iść dzisiaj na wampiry… - Chaaya pląsała po stopniach jak dziewczynka przez skakankę. - Chciał dzisiaj potańczyć, więc pewnie niedługo zjawi się sępić i narzekać… - stwierdziła niezrażona tą wizją.
- Na balu może potańczyć - przypomniał mężczyzna w zamyśleniu. - A jak sobie radzi z robotą? Godiva już się znudziła i coś przebąkuje o jakiejś grupie awanturniczej.
- Nie o takie tańczenie mu chodzi… a praca? Myślę, że mu się podoba. Są książki… może je czytać, może je wąchać, kartkować, przekładać, odkurzać, przytulać… Klientów jest mało, a Gulgram i tak nie widzi świata poza swoimi woluminami, więc może robić co chce… przynajmniej w jego mniemaniu - stwierdziła, przyglądając się przywoływaczowi balansującymi z zakupami.
- Nigdy nie rozumiałem za bardzo miłości do książek, ale może dlatego, że jedyne co czytałem w życiu to woluminy badaczy i mistyków. Otworzysz drzwi? - spytał, dzielnie podążając za tawaif i starając nie upuścić niczego, zwłaszcza butelki z winem i kielichów, pożyczonych z kuchni przybytku w którym się zatrzymali.
- Ty masz klucz… - przypomniała mu łaskawie, podchodząc do maga z lisim uśmieszkiem. - Nvery przez wiele lat nie wychodził na powietrze… siedział na dnie jaskini i nawet światła tam nie było… no może oprócz fluorescencyjnego mchu, ale… szybko go zjadł, ciekawy jak smakuje… Matrona pokazała mu bibliotekę otwierając przed nim świat… - Stanęła za jego plecami i delikatnie oplotła go w pasie, zjeżdżając dłońmi na krocze, łapiąc za klucz… ale nie do drzwi. Przynajmniej… nie tych.
- Chaayu klucz… jest… gdzie indziej. - Ten zadrżał i próbował ją przestraszyć - Ktoś może przechodzić.
Jednakże to co wyczuwała pod palcami było… coraz twardsze i pęczniało z dumy.
- Och… naprawdę? Zdawało mi się, że trzymasz go gdzieś w przedniej kieszeni… - Tyle, że jej dłonie nawet ich nie sięgały, perfidnie macając pachwiny i unosząc to co skrywały. - To gdzie mam w takim razie szukać?
Oparła się piersiami o plecy Jarvisa. Wprawdzie okryte były grubą szatą, ale i tak wyczuł dwie półkule przyjemnie rozlewające się na jego ciele.
- W spodniach…. w kieszeniach spodni - jęknął cicho Smoczy Jeździec, starając się uciec od dotyku dziewczyny, co w tej sytuacji było niezbyt możliwe. - T-ttam jest.
- Rozumiem… - mruknęła cicho, przytulając się policzkiem do łopatki ukochanego, paluszkami u lewej dłoni maszerując na biodro, by pomacać obie z kieszeni po tej stronie. Druga zaś skrupulatnie dobierała się do rozpięcia spodni.

Tancerka nie słyszała słów. Usta mężczyzny poruszały się, układając kolejne litery w słowa “przestań”, ale brakło mu siły woli by je odpowiedzieć.
I chęci.
Klucz bardka wymacała równie łatwo, jak twarde przyrodzenie... dowód pragnień jego i kunsztu własnych paluszków.
- Znalazłam - pochwaliła się trzpiotnie, odsuwając od udręczonego kochanka, pozostawiając go ze swym pragnieniem i otwartym rozporkiem. - Chodź bo nam ostygnie…
Otworzyła pokój i weszła lekkim krokiem do środka, od progu rzucając torbę… i miecz na podłogę, po czym wskoczyła na łóżko, siadając na boku, przez co spódnica, przestała spełniać swoją okrywczą funkcję.
- Myślisz, że się tak wymigasz, co? - zapytał czarownik, odkładając zakupy na stolik. - Z tego figla na korytarzu… - Stanął przed nią, podpierając się dłońmi o biodra. - Dokończ to co zaczęłaś tam, łobuzico.
- Wyzyskujesz mnie. - Zachichotała zalotnie, zsuwając przywoływaczowi spodnie, a następnie bieliznę. - Powinnam się zbuntować, byś nauczył się, że nie wolno się ze mną spoufalać w miejscach publicznych. - Wzięła do ręki swojego ulubionego, delikatnie go pieszcząc leniwymi ruchami.
- Ale ja to… lubię. Lubię… okazywać ci… czułość. Pokazywać innym… że jesteś moja… że pod moją opieką. Że każdy kto… spróbuje ci zrobić krzywdę… będzie… miał ze mną do czynienia. - Jarvis mówił z trudem, pobudzany dotykiem kochanki. Głaskał ją po włosach jak ulubioną kotkę.
- To dla mnie nowe… i dziwne… muszę przywyknąć, że nikogo to nie gorszy, że nie jest zabronione i karalne… czy możemy krok po kroczku… powoli… - Nachyliła się, by objąć ustami czubek męskości, który ssała z zadowoleniem, zwiększając pracę ręki.
- Taaak… dobrze… - wyszeptał pogrążony w doznaniach, co równie dobrze mogło się odnosić do jej działań jak i słów. Ale też Chaaya znała na tyle swego partnera, że wiedziała, iż się z nią zgadza. Był wszak bardzo opiekuńczy wobec niej i gdy nie prowokowała go do miłosnego szału… delikatny względem swej tawaif, która oglądała go teraz z dołu intensyfikując pieszczotę, która miała przynieść zaspokojenie. Ugasić pragnienie szybko… i najważniejsze, tylko na pewien czas.

- Na początku… możemy trzymać się za rękę? - spytała, przełykając słodkie jestestwo ukochanego.
- Taak… możemy… - jęknął dochodząc do siebie. - Zgoda… na początku za rękę. - Pogłaskał ją czule po włosach. - Jesteś cudowna. Zjemy to co przynieśliśmy?
- Mhm, ciekawa jestem jak smakuje - przyznała, uśmiechając się.
Tymczasem w pokoju obok coś skrzypnęło. Zielonołuski chyba dalej leżał w wyrze, albo… coś tam robił, bo zaczęło skrzypieć bardziej… może chodził?
- Uh… czuję, że zaraz nam wparuje do środka… musimy szybko zjeść samosę, bo nam zabierze…
- A nie wystraszy się mojego węża na wierzchu? - zażartował chłopak nadal nagi, od pasa w dół.
- Jest na to szansa, więc go nie chowaj… - mruknęła ukontentowana, składając pocałunek na podbrzuszu rozmówcy.
- Nie zamierzam… - stwierdził cicho mężczyzna, nadal wodząc dłonią po włosach bardki. - A więc… na jakie smakołyki masz ochotę teraz?
- Pierożki... Jarvisie - przypomniała tancerka, wyraźnie rozweselona. - Usiądź ze mną i zjedz. Możemy porozmawiać lub pomilczeć… później jeśli nie dopadnie mnie mój skrzydlaty, pozwolę ci się zemścić.
- Zgoda… ale odsłoń coś więcej niż zgrabną nóżkę. Głupio tak samemu siedzieć z klejnotami na wierzchu - wymruczał żartobliwie czarownik, biorąc ze stolika potrawy, by jedną z nich podać kochance.
- Och takiś się wstydliwy nagle zrobił.
Powoli rozplątywała sznurowania szaty, by ściągnąć ją przez głowę, wrzucając zwiniętą w kulkę do wanny.

- O jakiej grupie awanturników rozmyśla Godiva? Nie wpadnie przez to w kłopoty z tutejszym prawem? - spytała rozwiązując liście, by odsłonić wciąż ciepłe trójkątne samosy.
- Na razie o żadnej konkretnie. To gorąca głowa… woli improwizować niż planować. Obecnie to głównie narzeka - wyjaśnił mag, wędrując łakomym spojrzeniem po nagim ciele kobiety.
- Będę musiała się przejść do Purpurowych Strzał… Axamander ma namiar na pewnego trapera, który może podejmie się mentorowaniu Nveremu… - odpowiedziała, układając się na poduszkach, jak leniwa nimfa, podpierając głowę na dłoni. - Głównie podobno ochraniają… coś tam… kupców i tak dalej… wyprawy jakieś? Za miastem też. W dziczy. - Zaczęła konsumować pierożka, który okazał się bardzo kruchym przeciwnikiem. - Mmm… dobrze przyprawiony. - Westchnęła upojona smakiem, oblizując okruszki z ust, po czym szybko chwyciła kolejnego. - Ten z warzywami nie jest taki ostry… spróbuj.
- To mi go daj… - Przywoływacz nachylił się ku tawaif, by capnąć ów pierożek z jej dłoni, wpierw jednak zahaczając językiem o jej pierś, by posmakować aksamitnie gładkiej skóry.
- Nieee… - zamruczała strwożona, że będzie musiała oddać swoją porcję. Gibnęła się na plecy, uciekając sutkami spod ust kochanka. - Bądź grzeczny… - Podała mu posłusznie słodki i ostry kawałek do ust, wyginając usteczka, jakby rozdzierało jej to serce.
- Będzie ciężko… - szepnął dając się karmić, po czym zaczerwienił się na twarzy łapiąc powietrze.
- Taaa… w ogóle nie ostry. Nic a nic - mruknął sarkastycznie.
- Ojej… chcesz popić? - Dziewczyna wyraźnie się zmartwiła dziewczyna, przechodząc do pozycji pół siedzącej. - Może ryż nie będzie taki ostry? - Przysunęła ku sobie kolejny pakunek, rozwiązując supełki.
- Przeżyję. Nie martw się tym - odparł Jarvis i pogłaskał ją po policzku. - Smaczne.
Ale ta już oderwała sobie kawałek placuszka i trzymając go w palcach, nałożyła sobie jak łyżeczką trochę ryżu, próbując kolejnego dania.
Oblizała palce z głośnym cmoknięciem.
- Nooo… nie powiem, by było łagodniejsze, ale nie jest też ostrzejsze… - Przekręciła się na brzuch, niczym wijący się piskorz i zabarła się do próbowania pierożka z mięsem na zmianę z biryani.
Jeździec na razie skupił się na jedzeniu pierożków i to z dużą ostrożnością. Powoli czerwień rozlewała się po jego twarzy, sięgając uszu i czoła. W końcu nie wytrzymał, otworzył wino wlewając zawartość butelki do kielicha i opróżniając go kilkoma haustami.
Chaaya jadła na dwie ręce, chrupiąc cienkie ciasto z wyraźną satysfakcją krusząc płatkami okruszków na liść bananowca. Wydawała się być przyzwyczajona do takiego poziomu ostrości, ale nie w pełni uodporniona. Po chwili jej buzia również się zarumieniła, a czoło i nos pokryły kropelki potu.

- Czyyy mówiłam ci, że znalazłam potencjalnego kupca wina? - spytała po chwili, ocierając czerwone usta z sosu.
- Toooo... doskonale. Ile gotowy był zapłacić? - zapytał czarownik, częściej popijając niż jedząc. Najwyraźniej tak ostre potrawy nie były tym co mu pasowało kulinarnie.
- Pięćdziesiąt sztuk złota za beczkę… pytał czy jest magiczne, ale… chyba nie… nie sprawdzaliśmy… więc nie umiałam powiedzieć. - Podała mu placuszka z czosnkiem. - Zjedz przynajmniej parathy, bo mi zasłabniesz do czasu balu…
- Dobrze… - Mężczyzna zabrał się za jedzenie podanego mu podpłomyka. - Ale na balu będzie bufet dla gości, a my będziemy gości udawać.
- Ale musisz do tego czasu dotrwać… Vittorio prosił, bym przyniosła jedną beczkę to wypije ją z innymi karczmarzami i postara się ich namówić do kupna, bo sam nie wykupi całego składu… Moglibyśmy jutro się wybrać? Wziełabym dwie… jedną do klubu dżentelmenów.
- Żaden problem - zgodził się z nią, podjadając placuszki i przyglądając się dziewczynie. - Nie wiem tylko gdzie wpierw, portal czy po beczkę?
- Portal pierwszy… - stwierdziła rezolutnie, posyłając łagodny uśmiech towarzyszowi. W tym samym momencie posłyszeli pukanie do drzwi.
Gad najwyraźniej zwlekł się z łóżka.

- Oho… - Bardka podparła głowę na dłoni i popatrzyła na drzwi.
~ Wiem, że tam jesteś… ~ burknął Nvery, pukając drugi raz, ale bardziej natarczywie.
~ Jeśli wiesz, to czemu pukasz? Wejdź... ~ sarknęła, prychając jak kotka, zasadzając się na soczysty kawałek mięska.
Jarvis nieświadomy ich mentalnej rozmowy słyszał jedynie pukanie… i ignorował je, popijając kolejne pierożki winem. Żar wywołany tym posiłkiem promieniował na całe jego ciało… schodząc w dół.
~ A wejdę! ~ obruszył się młodzik, otwierając drzwi i wstępując zamaszystym krokiem do środka.
Stanął jak spetryfikowany, widząc dwóch nagusów na łóżku. Po czym jak szybko wparował… tak równie szybko wyparował.
- Niech cię szlag Paro! - zawołał wściekły, tupiąc nogami.
~ Ups… ~ Ta zachichotała jak wredna lisiczka, uśmiechając się do kochanka porozumiewawczo.
- To się nazywa wstydliwość - ocenił czarownik, nie bardzo przejmując się sytuacją. - Godiva nie dałaby się jednak tak zawstydzić.
- On się bardziej… brzydzi niż wstydzi… - Wzruszyła ramionami, gdy białowłosy ponownie zamknął się w swoim pokoju.
~ Kiedy idziemy na misję? ~ warknął gniewnie ~ I kiedy będziemy tańczyć?!
~ Misja odwołana… ale mamy inn…
~ Cooo??!! To po co ja strzały ci kupiłem?! ~ zawył wściekle, kopiąc w szafę.
~ Wychodziłeś gdzieś? ~ spytała zdziwiona dziewczyna, siadając na łóżku i zgarniając sobie włosy do tyłu.
~ TAK! Jeść i kupić amunicję z osiki… ~ syczał urażony i wyjątkowo zawiedziony.
~ To… bardzo miłe z twojej strony, ile jestem ci winna? ~ zawstydziła się tawaif, wzdychając ciężko i zbierając się by wstać do biurka.
~ To miał być… prezent.
~ O-ojej… ~ Chaaya siedziała zaskoczona, dotykając palcami stóp chropowatego drewna podłogi.
~ Teraz to się wal! Nie dostaniesz go!
- Czasem żałuję, że… nie pozostał szczurem. Byłoby łatwiej… o wiele łatwiej - skwitowała cierpiętniczo do przywoływacza, wstając do swoich rzeczy.
- I jak ci idzie z nim przekomarzanie? - Ten zapytał widząc, że jego partnerka jest zamyślona.
- Porwij mnie… - odpowiedziała beznamiętnie, wpatrując się w lustro na gablotce. - Porwij i uwięź na szczycie wieży…
~ Jaka jest ta inna misja? ~ burczał dalej skrzydlaty.
~ Bal…
~ CO KURWAAA??!! Znowu jakiś wyświechtany bal?! Czy nie możemy przestać marnować czas na te znikomej wartości intelektualno estetycznej rozrywki?! Wczoraj było fajnie… był pożar… były trupy… i wampiry. Czemu nie może być zawsze tak jak wczoraj. Praca. Trupy. Praca… więcej trupów.
- Jeśli nie masz wielu wymagań co do samej wieży, to mogę to uczynić - odrzekł lekko pijany mężczyzna, który podążył za nią, by móc pobawić się jej jędrnymi pośladkami.
~ Byłeś wczoraj w porcie? Kiedy? ~ zmartwiła się tancerka, a smok tylko prychnął, komentując, że musiałby być ślepy i głuchy, by nie wiedzieć co się dzieje w mieście i do tego niesamowicie głupi, by tego nie sprawdzić.
~ Nawet kogoś postrzeliłem… ~ odparł dumnie, a tawaif zmartwiała, bo czuła, że… ten ktoś… na pewno nie był ni wampirem, ni barbarzyńcą.
~ Bogowie miejcie litość… chyba nikogo nie zabiłeś?!
~ Nie chyba nie… a zresztą, czy to takie ważne? Widziałem wampiry! Ale z daleka… chce zobaczyć z bliska… ~ poskarżył się zielonołuski.

Kamala odwróciła się do czarownika, całując go w zagłębienie mostka i obejmując w pasie, przytuliła się.
- Daleko… jak najdalej… - mruknęła w zmęczeniu.
- Zgoda… tylko musimy się…. ubrać - wyszeptał cicho Smoczy Jeździec, biorąc się za zakładanie bielizny i spodni. Szybko i nerwowo.
- Na prawdę? - Dziewczyna zdziwiła się, przyglądając jego poczynaniom z konsternacją, by po chwili skoczyć po swoją suknię.
- Zapomniałaś… znam wiele sekretów tego miasta. Wiele kryjówek. - Uśmiechnął się łobuzersko przywoływacz. - Mogę się nawet ukryć przed Godivą… przez pewien czas.
Ruszył do okna, by je otworzyć na oścież. - Ale broń weź ze sobą. Na wszelki wypadek.
Ta chwyciła za swą torbę i porzucony oręż, po czym podeszła do parapetu.
- Czy… koniecznie musimy wychodzić oknem? - Zaśmiała się cicho, gotowa na odrobinę szaleństwa.
- Za kogo mnie masz… oczywiście, że nie wyjdziemy oknem. - Jarvis oburzył się na samą myśl. - Wylecimy.
Sundari było coraz trudniej kryć rozbawienie.
- Kochany mój… nie mamy skrzydeł… - zaczęła czule, łapiąc go za rękę.
- No i co z tego? - Mężczyzna przywołał swój krąg przywołań, wywołując przy tym krzyki zaskoczonych przechodniów i gondolierów.
- Wywern! Wywern! - Wykrzykiwali w panice, ale mylili się, bo olbrzymia skrzydlata bestia nic wspólnego z wywernami nie miała.
Zaciekawiony Nveryioth wyglądał przez swoje okno, zaskoczony nagłym pojawieniem się dinozaura.
- Sam jesteś wywern ciole ty! - odgrażał się jakiemuś gapiowi, póki nie dostrzegł czającego się czarownika i bardki.
~ Chaaya… ~ Zwęził oczy w szparki. ~ Co ty znowu wyprawiasz?!
- Szybko… - Tawaif nie była pewna, czy plan ukochanego był doskonały…. czy szalony. - Nie mamy czasu on się domyślił! - Nie miała chwili by się zastanawiać, gdy białowłosy już próbował zmieścić się w ramie małego okienka swojego pokoju.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline