Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2017, 19:52   #108
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Skrzydlaty gad wczepił się pazurami w ścianę budynku i złożył skrzydła pozwalając magowi wdrapać się na jego grzbiet. Następnie on sam wyciągnął dłoń w stronę kochanki, by ją porwać ze sobą. Ta złapała go, pozwalając pomóc sobie z dostaniem się na grzbiet stwora.
- Czy wam się nudzi w życiu??!! - krzyczał gniewnie Zielony, utkwiony z jedną nogą na gzymsie.
Jarvis nie odpowiedział, zamiast tego gwizdnął i bestia oderwała się od ściany spadając z impetem w dół, rozłożyła skrzydła w ostatniej chwili, szybując nad kanałem i przewracając jedną gondolę, po czym zamachała z łopotem, unosząc się nad miastem i starając się jak najszybciej odlecieć od budynku z zaskoczonym Nveryiothem, który złorzeczył wściekle, spadając z parapetu… na szczęście do swojego pokoju.
Kobieta zaś wtuliła się w tors “porywacza”, oglądając rozmazane widoki szybko przesuwających się kamienic.

- Moja… - wymruczał jej do ucha przywoływacz, przyciskając zaborczo tancerkę, gdy latający wierzchowiec przemierzał miasto. Wtem, Jeździec nagle przywołał poniżej kolejnego pteranodona, gdyż ten na którym lecieli znikł w błysku światła i spadli na nowego potwora w locie. Nic dziwnego, że ją tulił tak mocno. Nawet loty na zielonym smoku nie mogły ją przygotować do takich akrobacji powietrznych.
Bardka pisnęła przerażona, gdy jej ciało znalazło się na chwilę “samo” w powietrzu. Wczepiła się silniej w kochanka, tak samo jak wtedy, gdy spadali nad oceanem po wybuchu magicznej burzy.
~ Błagam cię… nie zabij nas ~ zakwiliła telepatycznie, rezygnując z dalszego obserwowania otoczenia, zbyt mocno przestraszona i skupiona na “przetrwaniu”.
~ Mam na palcu pierścień piórkospadania. Nawet jeśli spadniemy z wierzchowca to i tak nie zginiemy ~ odparł czarownik, gdy na kolejnej bestii powoli oddalali się od żywego miasta zmierzając w morze, ukrytych w tropikalnej dżungli, ruin.
To ją wcale nie pocieszało, ale rozluźniła się nieznacznie, gdy lot stał się bardziej miarowy.
~ Jesteś pijany, szalony, nieprzewidywalny, lubieżny, zachłanny i zupełnie nie wytrzymały na ostrą kuchnię! ~ wymieniła dobitnie. ~ W dodatku podstępny złodziej z ciebie… i porywacz ~ dodała czule, uśmiechając się.
~ Liczę więc na to, że księżniczka ma przygotowany dla mnie w zanadrzu strój, który skusi mnie do spróbowania jej wdzięków ~ zablefował mężczyzna, bo przyciśnięta do niego tawaif, ocierała się pupą o dowód tego, że posiadłby ją nawet teraz.
~ A ja liczę, że mój niecny porywacz nie zapomniał o wcześniejszej chęci zemsty na mnie ~ wymruczała, opierając głowę o ramię towarzysza.
- Ani trochę… masz jeszcze tą tasiemkę księżniczko - szeptał. -Tą o której zastosowanie się pytałaś? Bo już dolatujemy.

Palcem wskazał okrągłą budowlę, wyłaniającą się z pomiędzy mangrowego lasu.
- Nie jest to wieża… dach ma zniszczony, ale nie ma od dołu dostępu do niego. Prawie nie ma - stwierdził czarownik, ściskając mocniej kobietę w swych ramionach. Bestia pod nimi znikła i zaczęli lecieć w dół coraz szybciej i szybciej… wprost do budynku.
Gdzieś w połowie drogi do roztrzaskania się o kamienną podłogę, impet upadania zaczął powoli wyhamowywać i lekko kolebiąc się na wietrze, niczym opadający liść, oboje bezpiecznie dotknęli kamiennego podłoża.
Kamala napięła się jak struna podczas krótkiego spadania, szlochając cicho ze strachu. Kilka łez spłynęło po smagniętych wiatrem policzkach, gdy w końcu para kochanków wylądowała spokojnie. Wtedy zwiotczała niebezpiecznie, uginając drżące nogi.
- Może być w torbie… nie wiem - odezwała się po chwili, cichym głosem, dochodząc z ciężkim oddechem do siebie.
- No już, już… nie bój się. Ze mną nic ci nie grozi. - Chłopak tulił ją do siebie, całując czule po policzku i rozejrzał się dodając - To kiedyś było elfie obserwatorium astrologiczne. Mało kto o nim wie. Jeszcze mniej osób je odwiedza. Tu jesteśmy sami. A między nami a miastem, dżungla pełna bestii.
Łatwo mu było to mówić, gdy we krwi buzował alkohol i adrenalina pomieszana z podnieceniem. Bardka była jednak trzeźwa i naznaczona… wspomnieniem roztrzaskanego kochanka, który spadł w przepaść.
- Aha… już mi lepiej - mruknęła z przekąsem, ale nie była zła. Szpilki lęku szybko topniały od gorąca ciała przywoływacza, tak, że niedługo nie było po nich śladu. Wtedy też rozejrzała się ciekawsko po pomieszczeniu, które dzielnie starało się odpierać ataki dzikiej przyrody, zgarniającej kawałek po kawałku całą budowlę.
- Dziwnie to brzmi… gdy na niebie jest nieprzenikniona mgła… aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś było inaczej…
- To prawda… ale rysunki na ścianach mówią swoje. - Mag wskazał je palcem. Ryty i malowidła konstelacji, przedstawiające mityczne, elfie bóstwa, walczące z potworami. Każde z nich prezentowało postać lub potwora, naznaczonego białymi punkcikami i łączącymi je złotymi liniami. Co więcej... zdawały się one powoli przemieszczać.

Tawaif westchnęła cicho w podziwie, ruszając powoli pod najbliższą ścianę, by móc przyjrzeć się dokładnie szczegółom malowideł.
- Przykre, że to miejsce jest już zapomniane… - wyciągnęła dłoń, by dotknąć opuszkami złotej linii łączącej dwie gwiazdy.
- Kiedyś żywe La Rasquelle tu dojdzie. Kiedyś, ktoś na nowo tchnie życie w te mury… a teraz… - Chaaya poczuła jak Jarvis stojąc za nią, podciąga jej suknię, odsłaniając łydki, uda… wreszcie nagą pupę. - …są więzieniem niewinnej księżniczki. A może lubieżnej?
- To zależy, czy księżniczka ma do czynienia z porywaczem, czy z księciem. - Zaśmiała się cicho, opierając obie dłonie o chłodny kamień przed sobą.
- To prawda… - Dłonie mężczyzny, miętosiły jej pośladki zachłannie. Język wodził pomiędzy nimi, pieszczotliwie łaskocząc skórę. - …obawiam się, że sama… wspomniałaś… żem lubieżnik. Nie wypada mi zaprzeczać twym słowom.
- O… ja biedna… wywiedziona i osaczona… - wydyszała teatralnie, przytulając się do ściany. - Ale… w takim razie nie muszę już dłużej udawać niewinnej - stwierdziła z zadowoleniem, odwracając się do ukochanego i przesuwając spódnicę na bok, która niczym kotara w teatrze, odsłoniła jej łono. - Mogę spokojnie zabawić się, w oczekiwaniu na swojego księcia…
- A jak ów książę nigdy nie przyjdzie? - wymruczał, gładząc udo bardki i sięgając językiem ku jej podbrzuszu. Delikatnie muskał kwiat i perełkę posuwistymi ruchami, wpierw leniwie i pieszczotliwie, by stopniowo rozgrzewać jej ciało.
- To ma pecha… bo nie wie jaką dobrą partię traci. - Dziewczyna spoglądała na partnera, przygryzając dolną wargę w pobudzeniu. Ciepła fala rozlała się po jej brzuchu, budząc do życia pragnienie. - Ja nie narzekam… mam teraz kogoś lepszego od bohatera z bajki… - Oddychała coraz ciężej, głaszcząc po głowie “porywacza”, który doprowadzał ją do rozkoszy.
- Noga… na ramię… - nakazał cicho, sam wsuwając dłoń pod suknię kochanki i zaciskając drapieżnie na pośladku. Jego język gwałtownie wtargnął do kwiatuszka, spragniony smaku jej pożądania i wić się zaczął energicznie.

- Taaak… - zajęczała głośno, gdy gorąc zawładnął jej łonem, by następnie wspinać się powoli w górę, rozpalając płuca, piersi i gardło.
Sundari przytuliła maga swoim kształtnym udem, przymykając oczy i drżąc coraz silniej od ust przylgniętych do jej kobiecości. Aż w końcu cicho pisnęła, przeciągając się, gdy fala wezbrała, ogarniając jej ciało i umysł w otumaniającej przyjemności.
- Słodki masz głosik wiesz? - Usłyszała w odpowiedzi z pomiędzy swych nóg. Czuła jak język kochanka wodzi po jej kształtach. - Aż chciałoby się słuchać go całą noc. Więc co teraz moja lubieżna księżniczko?
- Zwiąże cię byś mi nie uciekł i będę cię ujeżdżać… - stwierdziła całkowicie poważnie, bawiąc się puklami jego włosów. - I nie trafia do mnie argument, że to ty mnie porwałeś… - Pomacała się wolną ręką po torbie, najwyraźniej szukając w niej czegoś, co ułatwi jej unieruchomienie swojej ofiary. Natknęła się na ową aksamitną wstążkę, o której wspominał.
- Hej… czy przypadkiem nie miało być na odwrót? - stwierdził czarownik, wstając i podwijając wyżej jej suknię, by odsłonić brzuch, piersi, całe jej ciało. Ostatnio coraz dłużej tancerka przebywała jedynie w elfich pantofelkach, pończoszkach i podwiązkach.
- Eeej! - W ostatniej chwili chwyciła tasiemkę, by następnie unieść posłusznie ręce, by przywoływacz mógł ją rozebrać. - Nie tylko ty masz monopol na niecierpliwość i zachłanność… - odparła wesoło, przyglądając się lśniącym od wilgoci męskim ustom. Zadarła głowę przylegając do nich swoimi wargami.

Po pocałunku Jeździec porwał tę zdobycz, jaką była suknia i się odsunął. Tylko po to, by zacząć uwalniać siebie od stroju. Kapelusz, płaszcz, kamizelka, koszula… buty. Jak na złość, najsmaczniejszy kąsek zostawił chyba na koniec.
- Łotr… - Prychnęła butnie tawaif, przyglądając się łakomym spojrzeniem odsłanianym widokom. - No dalej, dalej… pokaż jaki muszkiet trzymasz między nogami… Mam tu wstążkę, zaraz dokładnie wymierzymy. - Zaśmiała się psotliwie, krzyżując ręce pod piersiami, unosząc je butnie do góry.
Buty… spodnie… drażnił się z jej apetytem, powoli odsłaniając coraz więcej ciała. Coraz więcej blizn, w tym tych najsłodszych. Zadrapań, którymi Chaaya oznakowała go jako swoją własność. W końcu opadła bielizna i kobieta mogła się rozkoszować widokiem owacji na stojąco kochanka. Dowód, że była dla niego kusząca i rozpalająca jak żar pustyni.
Zrzuciła więc trzewiki i podeszła do Jarvisa, kładąc mu dłonie na biodrach, delikatnym i czułym gestem, przyciągając go do siebie. Następnie stojąc na palcach, ponownie połączyła ich usta w pocałunku, ale ten był płomienny i pełen pasji. Jak po długiej rozłące i tęsknocie za nim.
- Mój słodki nektarze życia… - zamruczała łagodnie, gładząc palcami odstające kości, napięte mięśnie i naznaczoną szramami skórę.
- Tak… moja lubieżna księżniczko? - zapytał jej kochanek, wodząc palcami po nagiej pupie, delikatnie i czule. Mimo, że pod swoimi palcami bardka czuła jak spięty jest, niczym kocur, gotowy rzucić się na nie spodziewającą niczego ofiarę.
Nie odpowiedziała, zajęta pieszczotliwym znakowaniem jego piersi drobnymi całuskami. Odszukała jednak dłonią jego dłoń i wręczyła mu delikatną i miękką skórę, zabarwioną na fioletowo. Po czym nie ułatwiając mu zadania, objęła go powoli zjeżdżając na kolana, zostawiając mokry ślad po swoim języku na jego torsie.

- A jednak… to ja mam zniewolić - wymruczał mag, spoglądając w dół i drżąc.
Następnie rozejrzał się dookoła, znajdując niewielki pierścień wmurowany w ścianę. Idealny dla jego planów zemsty i torturowania rozkoszą kochanki. Unieruchomił dłońmi lewą rękę Dholianki i owinął tasiemką jej nadgarstek.
- Jedno słowo… a przestanę być ci posłuszna - odpowiedziała, liżąc przyrodzenie przyrodzenie przed sobą, jak kotka czyszcząca swoją łapkę. - Jedno słowo, a przysięgam, że mnie jeszcze długo nie złapiesz… - Uśmiechnęła się złośliwie, biorąc ostrożnie w usta swojego ukochanego.
W tej chwili Jarvis nie był w stanie wypowiadać słów. Spoglądał w dół na swoją miłość i niegasnące pragnienie, drżąc i pojękując. Jego duma była napięta do granic swych możliwości… jakby starała się udowodnić swą wartość pod ustami i języczkiem tancerki.
~ Kocham cię Kamalo... ~ Posłyszała w swojej głowie, ciche wyznanie.
Dziewczyna zmrużyła oczy, rozluźniając się i powoli przystosowując do coraz głębszej pieszczoty. Centymetr po centymetrze, aż w końcu wzięła go całego, na chwilę zamierając z pełnymi ustami, by jej mężczyzna mógł rozkoszować się jej podbojem.
Bo choć to ona poruszała głową, to czarownik brał ją w posiadanie. Była mu niewolnicą, była jego nagrodą, była wykopanym, pirackim skarbem.
Tu… w całkowitej głuszy. Odcięta od swego skrzydlatego. Oderwana od domu i osób jej znajomych. Jak księżniczka porwana przez smoka i ukryta w wysokiej wieży, oddawała mu się w pełni świadoma, iż zdana jest na jego łaskę.
Spojrzawszy na niego, jakby wyznanie miłości wybudziło ją ze snu, odsunęła głowę do tyłu, ściągając mocno usta, po czym naparła, z powrotem dotykając go nosem w podbrzusze.
Ona też go kochała.
Kochała go tak mocno, że nawet teraz z piekącym gardłem i drobnymi łzami w oczach, żarliwie oddając się we władanie pożądania ukochanego, nie była nawet w jednej trzeciej uczucia jakim go darzyła.
I jej oddanie, jej miłość jaką przelewała w pieszczoty, wydawały swe żniwo. Przywoływacz oddychał coraz ciężej, głaszcząc kobietę po włosach, z każdym jej ruchem coraz bardziej rozpalony. Coraz bardziej twardy, aż w końcu… oddał hołd jej podniebieniu i pozwolił posmakować językiem pożądania jakie z niego wycisnęła.
~ Kocham cię… ~ Znów to usłyszała, zdając sobie sprawę co to znaczy w jego myślach. Chciał otoczyć ją sobą, sprawić, by nigdy nie czuła strachu czy bólu, by zawsze była bezpieczna i szczęśliwa.
Sundari otarła policzek o ramię, po czym wstała, uśmiechając się ciepło. Nie znała słów, które by choćby w mniejszym stopniu przekazały to co chciała mu powiedzieć.
Gdy patrzyła mu w oczy tak jak teraz, nie bała się. Gdy przytulał ją, gdy pieścił, nawet jeśli zwierzęco i brutalnie, nie czuła bólu i gdy budziła się obok niego, słysząc jego bicie serca i miarowy oddech, czuła, że niczego nie musi się obawiać i że w końcu zaznała nirwany.
Wtuliła się więc nieśmiało w męskie ramiona, delikatna i stała jak płomień świecy w oliwnej lampce.

- Teraz zemsta. Pozwolisz, że unieruchomię ci rączki? - wymruczał cicho, głaszcząc kochankę po włosach.
- Podlec. - Prychnęła, gdy cały czar chwili prysł jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Wstrętny, podstępny łotrzyk. - Wyszczerzyła ząbki w radości, odsuwając się i złączając przed sobą nadgarstki, by ten mógł zrobić z nią co chciał.
Mag związał jej dłonie za plecami. Niezbyt mocno, za to razem. Następnie podprowadził dziewczynę do wypatrzonej wcześniej obręczy i przywiązał do niej jej ręce, sadzając wygodnie na zimnej posadzce. Po tym wszystkim pogłaskał czule orzechowe, lekko kręcące się włosy i szepnął - Ty wygodnie rozsuń nóżki, a ja zaraz wrócę z narzędziem tortur. Nie bój się. Nie będzie bolało.
Po czym ruszył do swojego plecaka, który zabrał wraz z bronią.
Bardka pokiwała głową na znak, że rozumie, choć patrzyła przenikliwie w oczy kochanka, oddychając nazbyt równomiernie, jakby miała go wyćwiczony. Gdy odchodził, powędrowała za nim spojrzeniem, zupełnie jak ćma lecąca za światłem pochodni.
Na szczęście póki go widziała… lęk, wywoływany wspomnieniami, był okiełznany.

- No i mam. - Po chwili grzebania w rzeczach, Jarvis triumfalnie uniósł w górę… ptasie pióro.
Po czym z łobuzerskim uśmieszkiem wrócił do swej “ofiary”.
- Pamiętaj, że możesz w każdej chwili zażądać bym cię pocałował - wyszeptał i kucając przed związaną, zaczął lizać jej obojczyki i muskać piórkiem szczyty jej piersi.
Chaaya otrząsnęła mu się jak zwierzątko, czując przyjemne ciarki, pełzające jej po skórze.
- Pytanie tylko, czy dostanę to… czy tylko dam ci satysfakcję, że cię pragnę? - spytała lekko zachrypnięta, gdy jej ciało zmieniało się pod dotykiem maga.
Piersi napięły się, obleczone w gęsią skórkę, a sutki zaczęły twardnieć, przypominając kształtem groty strzał.
- A czy mógłbym ci odmówić czegokolwiek? - wymruczał, liżąc i kąsając nagie piersi kochanki, na przemian z łaskoczącymi muśnięciami piórka. Najwyraźniej tym zamierzał ją “torturować”... rozpalającymi zmysły pieszczotami.
- K-kto wie… może… masz w sobie potencjał… sadystycznego oprawcy… o którym nie wiem? - Zadyszała się, starając się stłumić łaskotki, budzące dziwne napięcie w jej organiźmie. Ściągnęła nogi i podniosła się, by usiąść na piętach, o które mogłaby się ocierać zwilżoną kobiecością.
- Masz trochę racji... niestety… - Czarownik zasmucił się, przesuwając piórkiem po brzuchu dziewczyny. Jego wzrok zamyślił się, gdy przez chwilę spoglądał na nią, jakby czymś się martwił. Po czym wygiął wargi w czułym uśmiechu i przyssał się do jednego z ciemnych karmelków, zdobiących jej krągłe piersi i bezczelnie ssąc, łaskotał jej brzuch delikatnymi muśnięciami lotki.
Tancerka drżała coraz silniej, starając się wciągnąć brzuch, by uniknąć tego dziwnego uczucia, narastania w niej, jakiejś trudnej do sprecyzowania, siły.
- Opowiesz mi o tym? - spytała, kolebiąc się na boki i stymulując się na własnych stopach. - Chciałabym poznać tego, ktorego ofiarą padłam… - Poprosiła niesmiało, chcąc przy okazji trochę rozkojarzyć przywoływacza.

- Chcieliśmy przekroczyć granice. Bo tak powstają demony i niebianie. To dusze, które wychyliły się bardzo w kierunku osi wahadła… zła i dobra. Najgorsi z najgorszych, najlepsi z najlepszych - szeptał Smoczy Jeździec, wodząc ustami po kształtnym biuście przed sobą, a piekielne piórko zsunęło się na dół, łaskocząc ten obszar podbrzusza, do którego nie mógł sięgnąć. - My chcieliśmy zdobyć taką moc za życia. Próbując przekroczyć granice i rozszerzyć świadomość. Wedle starych woluminów, elfy… niektóre plemiona... to osiągnęły poprzez lubieżne zachowania. Było nas jednak mało, więc… porywaliśmy ładne kobiety i młodzianów, a następnie brutalnie szkoliliśmy ich na pokładzie Uzurpatora. Torturowaliśmy perwersyjnymi zabawami, aż zmieniali się naszych niewolników o zredukowanej do zera osobowości. Myślących o przyjemności łóżkowej… i to w najbardziej pokręconej formie. Mieli być naszymi przewodnikami do przekroczenia granic i zyskania nowej potęgi. Byli… są moim wyrzutem sumienia. To okres mego życia, którego bardzo się wstydzę.
Tawaif zadrżała gdy dosięgła spełnienia i przyjemny gorąc rozlał jej się po podbrzuszu… niestety, nie zaznała jednak ulgi. Piórko przesuwało się po jej pępku, wywołując napięcie niemal nie do zniesienia.
Jego dotyk sięgał prawie duszy, budząc w niej uczucie swędzenia i pragnienia. Nie chciała się jednak drapać, a kochać, szalenie i niebezpiecznie... z mężczyzną przed sobą.
- Czy… szczerze wierzyłeś w to co robisz? - spytała, ostatkiem swoich sił, zmuszając swe zmysły do posłuszeństwa. - Czy choć przez chwilę, nie zwątpiłeś w cel, który przed sobą postawiłeś?
- Byłem młody, gniewny, głupi… zachłyśnięty potęgą i zmanipulowany przez mądrzejszych od siebie. - Westchnął Jarvis, nie przestając gnębić kobiety pieszczotami ust i piórka. - Gdy zacząłem zadawać pytania i wątpić… było zdecydowanie za późno.
- J-jesteśmy tylko ludźmi… Słabymi duchem i ciałem. - Zaczęła cicho bardka, miotając się w swych okowach nieco spazmatycznie, jakby chciała uciekać i nadstawiać się jednocześnie. - Podlegamy żądzom, emocjom, uczuciom… pragnieniom. - Dyszała ciężko, zwieszając głowę. - Niewoli nas wszystko… od drugiego człowieka po prawa natury, bogów, na sztuce i używkach kończąc… Twa dusza mogłaby się wstydzić, gdybyś, aż do śmierci nie otrząsnął się ze swej ślepoty jakim było pragnienie… przekroczenia granicy. Zrobiłeś to sam… nie ważne, czy po roku, czy dwóch, czy dziesięciu.
- Masz rację. - Mag ujął kciukiem podbródek dziewczyny i uniósł jej oblicze, by zachłannie pocałować, rozkoszując się jej spękanymi od pożądania wargami. A i ona sama zauważyła, że jej nagi oprawca, ma swe berło… w pełni gotowe do użycia.

Kamala wpiła się z jękiem w usta ukochanego, drżąc na całym ciele, jakby miała zaraz wybuchnąć. Pragnęła go teraz do szaleństwa, choć dzielnie znosiła swe męki, które choć sprawiały, że jej ciało krzyczało, to jednak nie zaznała ani odrobiny bólu... jak kiedyś.
- C-czy mogę zażądać ciebie? W sobie… zaraz, teraz? - spytała, starając się zaczerpnąć powietrza, ale miała z tym wyraźny problem.
- Tak… ale czy naprawdę tego chcesz… czy może jeszcze mam trochę… popieścić cię? - zapytał, cicho drocząc się z kochanką. - Może za minutkę lub dwie… będziesz mnie chciała bardziej?
Tancerka przygryzła usta, strwożona tą nagłą wizją. Czy wytrzyma? Może się postarać. Może znowu sprawi sobie przyjemność, by choć na chwile odciążyć zgnębione zmysły? Czy będzie wtedy pragnąc go bardziej?
Już teraz chciała go gryźć. Pochłaniać kawałek po kawałku jak oszołomiona tańcem wojennym, krwawa bogini.
- Chcę… już… - szepnęła, nie poznając już co było prawdą, a co kłamstwem, przełączając się w tryb przetrwania, a tym była ekstaza, którą mógł wywołać tylko Jarvis.
- Usiądź wygodnie … rozchyl szeroko nogi… odsłoń swój skarb. Nie będę delikatny… więc musisz mnie naprawdę pragnąć - ostrzegł ją cichym szeptem.
Odwarknęła mu gniewnie, gdy wystował wobec niej szereg nakazów.
Rozejrzała się, jakby starając się ocenić sytuację, jakby planowała się po prostu rzucić i zdobyć go siłą.
Była dzieckiem Pustyni do cholery! W jej żyłach płynął ogień i jad trujących zwierząt. Jeśli chciała coś, to po prostu wyciągała po to rękę i zuchwale przywłaszczała. Takie było ich odwieczne prawo i tego w tej chwili chciała się trzymać, choć ze związanymi na plecach rękoma, było to… trudne do wykonania.
- Nie nabijaj się ze mnie… - wychrypiała ciężko, przewiercając przywoływacza roziskrzonym spojrzeniem. Szarpnęła się, ale bezskutecznie, zważywszy, że nie myślała teraz trzeźwo. Wspięła się na kolana, jakby z nich chciała skoczyć na mężczyznę, ale kolejne szarpnięcie uświadomiło jej, że mogła tylko patrzeć na swe pragnienie przed sobą.
- Nie nabijam… chcę byś była gorąca jak samo słońce - szepnął, głaszcząc ją po piersi.
Nadal uwiązaną i uwięzioną, ale nie zastraszoną niewolnicę. Mimo skrępowanych dłoni… nic nie było tak jak wtedy, w niewoli.

Chaaya ponownie się szarpnęła, i znowu odbiła się jak uwiązany pies na łańcuchu.
- Jarrvissie… - zasyczała jak gniewna kobra, rzucając się w przód, by pochwycić jego bark zębami. Usłyszał głośny stuk, gdy złapała zębami powietrze. Gdyby trafiła… wgryzłaby się w niego jak hiena.
- Dobrze, że mamy różdżkę leczenia. Może się przydać. - Zaśmiał się cicho Jeździec i sam chwycił za nogi tawaif, przyciągając ją bliżej siebie i wymuszając wygięcie się łuk z powodu związanych dłoni. Gryzienie nie mogło już wchodzić w rachubę, ale o płonące żarem pożądania łono bardki otarła się twarda męskość kochanka.
Sundari zajęczała w udręczeniu, wijąc się i szamocząc.
- Błagam cię… obiecuję, że już nigdy nie będziesz musiał kupować w tej budce jedzenia!
- Oj nie bądź taka… - Pochwycił władczo jej pośladki i naparł ciałem, szturmując rozpalony zakątek jednym pchnięciem swego tarana.
Przylgnął ciałem do jej ciała i ustami zaczął wielbić jej wypięte w górę piersi. - Nie musisz… składać… obietnic. Znoś… zemstę… z godnością. Jakże… mógłbym się… tobie oprzeć?
Ruchy jego męskich były gwałtowne, tak jak dłonie zaciskające się na jej krągłościach. Ona sama była wygięta, nieco boleśnie, w łuk, ale czuła jednak miękkie i delikatne w dotyku wargi na, swoich poruszających się w rytm pchnięć, piersiach i rozkoszną obecność czarownika w sobie.
- Do diabła z godnością, kiedy cię pragnę - krzyczała na zmianę z głośnymi jękami, drżąc z rozkoszy jakie wywoływało połączenie ich ciał. - Mocniej, mocniej… mocniej - chrypiała, dusząc się własnym pożądaniem.
- Zapominasz… o swej… cudownej… osóbce. Nie musisz… błagać, kiedy kusisz… kusić możesz mnie do wszystkiego. - Jarvis dłońmi pomagał kobiecym biodrom nadać ich wspólnym ruchom gorączkowy pęd. Mocniej i szybciej. Wili się jak w ukropie, ocierając o siebie, zderzając. A jej ukochany dodatkowo kąsał jej piersi dodając tym szaleńczym figlom pikanterii.
- TAK! Tak, tak… - Tancerka pogrążyła się w chaosie swoich doznań. Gorącu w jej płucach, żaru rozrywania jej łona, choć zamiast bólu czuła tylko kumulujące się drżenie, które w końcu przebije balon jej świadomość, zalewając obezwładniającą ekstazą.
W tej chwili nie było już znaczenia czy mogła oddychać, czy było jej wygodnie, czy była związana, czy żyła, czy może już umarła. Liczył się on i to co jej robił.
Przywoływacz czuł jaką przyjemność jej sprawiał, słyszał jej krzyki we własnych myślach i choć nie mogła go opleść jak to miała w zwyczaju, to i tak dzięki telepatii miał wrażenie, że byli ze sobą bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby cały czas przesuwali granicę swoich powłok, zamieniając się w jedną substancję.
Przeżywali to mocniej… intensywniej, dzieczej i szaleniej. Mag pogrążył się w gorączce, nie poznając już co było górą, a co dołem, co światłem a ciemnością, co pieszczotą, a co zadawaniem bólu. Słyszał własny oddech i bicie serca, słyszał jej krzyki na zewnątrz i w środku, pogubił się całkowicie w doznaniach, których to fala porwała oboje ku gwałtownemu spełnieniu.

- Rozwiązać? - zapytał, łapiąc oddech i nie wiedząc ile czasu minęło odkąd skończyli drżeć w swym objęciach.
Chaaya nie usłyszała go z początku, oddychając ze świstem i wpatrując się w ścianę za sobą. Wciąż trwała wygięta w łuk, kolebiąc się z wysiłku i adrenaliny.
To dziwne uczucie, które narastało z każdą chwilą… zmalało, ale nie znikło. Czaiło się pod zroszoną potem skórą, gotowe zawładnąć bardką, gdy tylko straci czujność.
- Tak… i przytulić. Mocno. - Zaśmiała się w oszołomieniu, podnosząc głowę, by spojrzeć pełnym niegasnącego pragnienia wzrokiem na kochanka.
Jarvis powoli przybliżył się, nie chcąc tracić połączenia z kobietą i sięgnął za nią, zwinnie poluzowując sploty, a potem rozwiązał tasiemkę i przytulił zaborczo ukochaną.
- Jestem okropny - wyszeptał, choć bez cienia skruchy.
- Uwielbiam cię - wyznała z fascynacją, tuląc się do niego - sprawiasz… że czuję… rzeczy. Kocham cie z to i nienawidzę zarazem - odparła, całując delikatnie przywoływacza.
- I tak być powinno. Nie dam ci zasnąć - szeptał dwuznacznie, wodząc językiem po jej uchu. - Nigdy.
Wstrzymała na chwilę oddech, delektując się tą delikatną czułością. Następnie przytrzymała twarz mężczyzny, zaciągając się jego zapachem i delikatnie wodząc czubkiem nosa po szyi, brodzie i policzku. Cmoknęła go. Raz, drugi, trzeci. Delikatnie i ulotnie. Nieśmiało.
- Czy jest coś… co mogłabym dla ciebie teraz zrobić? - zapytała cicho, wodząc palcami po plecach partnera.
- Teraz? Przecież przed chwilą to ja wykorzystałem sytuację. Powinnaś zażądać raczej spełnienia własnych kaprysów - wymruczał zdziwionym tonem głosu, zamykając ją w silnym uścisku ramion.
Chaaya zaśmiała się cicho, badając opuszkiem wargi Jarvisa.
- Ty jesteś moim kaprysem - stwierdziła zmieszana, ale i zadowolona z tego powodu. - Brzmi trochę głupio… ale tak czuję.
- A ty moim, słodka Kamalo - wyznał czarownik.



Nveryioth

Godiva wracała z pracy. Kolejnych paru godzin coraz bardziej nudnych patroli.
Jak na miasto zainfekowane wampirami i demonicznymi abominacjami, kariera w straży okazywała się dość spokojna, ale to nie spokoju smoczyca pragnęła… a akcji. Ta zdarzała się rzadko.
Bitwa z portu była miłym wyjątkiem.
Gdy pojawiła się w korytarzu karczmy, wiodącym do pokoi mieszkalnych, dostrzegła, że te należące do jej dosiadacza i bardki, były niedomknięte. W środku wyraźnie ktoś się krzątał, choć przecież nie była to ani pora sprzątaczek, ani nie mogli to być Smoczy Jeźdźcy. W końcu nie wyczuwała Jarvisa, więc musiał być gdzieś na mieście. A odgłosy przesuwanych mebli oraz głuche kroki, zdecydowanie nie należały do lekkiej i zwinnej Chaai. Więc… czyżby… przyłapała złodzieja na gorącym uczynku?
Nie było to ekscytujące wyzwanie, wszak łapała podobnych rzezimieszków na targach, ale zawsze to jakaś przyjemna rozrywka; obić grzbiet takiego idioty tępym końcem włóczni.
A jak się trafi jakaś ślicznotka to cóż… wspomnienia Jarvisa… zwłaszcza te najświeższe, dawały skrzydlatej pożywkę dla jej pomysłów.
Naparła plecami na drzwi i wpadając do środka pokoju wrzasnęła - Acha-ha! Mam cię!
Nveryioth spojrzał znad papieru, upychając garśc ryżu w ustach.
- Gófno a nie mafz… - odezwał się, gubiąc nasionka po podłodze.
- A co ty tu robisz, co? Nie masz przypadkiem randki z czaszką? - burknęła gniewna, bo rozczarowana, samica.
- JEM! - odparł dosadnie, przełykając gulę strawy. - Nie dość, żeś głupia to jeszcze ślepa? - Gad sięgnął po kolejną garść, pakując ją sobie w usta.
- Czemu tutaj? Zresztą nieważne. - Wzruszyła ramionami, odwracając się plecami i ruszyła do drzwi. Mało ją obchodził Nvery i jego dramaty. - Idę spać.
- A co mnie to obchodzi? - obruszył się Zielony, chowając list polecający w kieszeni, po czym zgarniając liść bananowca, począł przeszukiwać pokój, zbierając niektóre szpargały bardki. Łuk, kunai, strzały, zużytą bieliznę.
- Znasz jakąś wieżę, która jest… daleko? - zawołał, krztusząc się ryżem, gdy kobieta była już na korytarzu.
- Wieżę? - zamyśliła się Godiva, drapiąc za uchem. - Ano… znam taką wieżę. Nie wiem czy jest daleko. Na pewno w innej dzielnicy.
- Nie o taką mi chodzi… - mruknął smok, zabierając jeszcze ze szpargałów Jarvisa sznur, po czym obładowany i ciamkający wyjątkowo smaczne bryiani, przeszedł do swojego pokoju, przygotować się do poszukiwań niewiernej partnerki.

- A niby o jaką? Co cię tak na tą wieżę naszło, co? - mruknęła kobieta podejrzliwie, stojąc w korytarzu i opierając się o włócznię.
- O taką… co jest daleko - wytłumaczył młody samiec. - Dokąd można zostać porwanym lub pozostać ukrytym. Miasto nie wchodzi w grę, wiem co znaczy u Chaai daleko… - Wszedł do siebie, by przebrać się w zbroję. Uzbroić, spakować i zabrać ze sobą Ślicznotkę. Nie miał zamiaru wtajemniczać niebieskołuskiej w szczegóły. Planował zemstę, a rozwydrzona ptica, byłaby tylko kulą u jego ogona.
Drakonka jednak nie zamierzała się odczepić, bo przylazła do jego pokoju i stając w drzwiach burknęła - Co to za paplanina o wieży, o co chodzi z Chaayą?
- Zapraszał cię tu ktoś? Miałaś iść spać! - Białowłosy był wyraźnie niezadowolony z jej obecności u siebie. Trwał jednak w zbroi, cierpliwie dziergając warkocza i robił to bez patrzenia w lustro, najwyraźniej… musiał długo trenować. - Mieliśmy razem ćwiczyć… ale ta głupia kurwa została… eee porwana. Znajdę ją i zmuszę siłą, by mi w końcu pokazała ruchy kolejnego tańca. - Związał kitkę wstążką i załadował plecak na ramię, po czym wziął klatkę z gekonicą.
- Porwana? Przez kogo? I gdzie jest Jarvis? - Na moment przerwała przemowę i wpatrywała niemo w ścianę. - Nie czuję go. Drań uciekł poza zasięg naszej więzi! Albo pognał za porywaczami Chaai. Ale czemu mnie nie powiadomił?!
Gad przez chwilę chciał wykorzystać głupotę “koleżanki” i użyć jej na wabia. Prychnął jednak rozbawiony, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- To on ją porwał… ustalili to sobie, zacznij kojarzyć fakty, skąd bym wiedział o wieży i o odległości? Żaden porywacz nie zostawiłby po sobie listu: “Hej… jakbyś mnie szukał to jestem daleko… tam i tam.” - Pokręcił charakterystycznie głową, ni to przytakując, ni zaprzeczając, po czym zabrał się za dokończenie jedzenia.
- Porwał? Niby po co miałby pory… - Przyjrzała się podejrzliwie Nveryiothowi. - ...Heeej. Czy rozłościłeś znów Chaayę?
- Niby czym miałbym ją rozzłościć? - spytał rozbawiony tą niedorzecznością. - Jak sobie ubzdura, że coś jest zabawne albo ciekawe to to robi bez zastanowienia… i z tego co widze, twój czaruś jest równie nieodpowiedzialny co ona. Powinnaś go kopnąć w dupę, bo prawie rozwalił gzyms karczmy i nastraszył okolicznych mieszkańców, nie mówiąc o tym, że jeden się prawie utopił w kanale…
- A bo ciebie obchodzą okoliczni mieszkańcy. - Prychnęła pogardliwie Godiva i dodała z wyższością. - Z pewnością czymś rozzłościłeś Chaayę. Mnie wszak irytujesz prawie za każdym razem, gdy otwierasz usta.
Chłopak patrzył chwilę w jej kierunku, powoli przeżuwając. Miał serdecznie dość smoczycy. Jej panoszenia się, pierdolenia głupot i nieustającego niedojebania. Tak… to było dobre określenie. Niebieska w ciele kobiety była jeszcze gorsza, niż jako gad. Jakby pogrążyła ją jakaś nieustawiczna wściekłość macicy lub głęboko chowana frustracja, którą wyżywała na wszystkich w około, starając sobie poprawić samopoczucie kosztem innych.
Gardził nią. Brzydził się i szczerze potępiał każdy aspekt jej miałkiego charakteru.
- Twoja ignorancja nie ma granic… na szczęście to nie mój, ani nawet nie Chaai problem. Jeśli to wszystko na co cie stać, to wyjdź z mojego pokoju.
Malutka jaszczurka patrzyła paciorkowatymi ślepkami na kobietę, a przez otwarty pyszczek wysunął się karminowy języczek, którym polizała sobie gałkę.
- Wyjdę. Poszukam ich. I z pewnością znajdę szybciej niż ty - odparła prowokacyjnie, wystawiając język. Po czym rzeczywiście opuściła pokój Zielonołuskiego zostawiając go samego.
Tymczasem smok dokończył w spokoju jedzenie, ukontentowany, że w końcu się jej pozbył.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline