Madoc pełnym zaskoczenia wzrokiem wpatrywał się w otrzymane zaproszenie. Prawdę mówiąc nie wierzył swoim oczom... dopóki Adamanta, najmłodsza siostra, nie wyrwała mu kartki z ręki.
- Nie do wiary... Słuchajcie! - rozdarła się na całe gardło. - Madoc dostał zaproszenie na urodziny. Do pana Isengara Tuka.
Dyskusji, jaka rozgorzała parę chwil później, a której tematem były powody (nikomu nie znane) otrzymania zaproszenia, tudzież plusy i minusy przyjęcia wspomnianego zaproszenia, Madoc był głównie słuchaczem. A gdy rozmowy z tego, co powinien włożyć i jaki wręczyć prezent przeniosły się na osobę zapraszającego, Madoc zgarnął zaproszenie (by go obmacujący i czytający przypadkiem nie zniszczyli), wymknął się po cichu z rodzinnego kółeczka i zaszył się w swoim pokoju, gdzie, dla pewności, raz jeszcze przestudiował treść pisma.
Dla niego powód zaproszenia był również nieznany.
Owszem - Isengar Tuk był jakąś rodziną, i to bliższą niż tak zwana dziesiąta woda po kisielu. Znacznie bliższą.
Owszem - spotkał kilka razy pana Isengara i zamienił z nim kilka słów, na przykład wówczas, gdy przywoził mu towary, fajkowe ziele na przykład.
Nie da się ukryć - przyjemne to były rozmowy, choć niezbyt długie. A raz go nawet pan Isengar na herbatę zaprosił i ciastka, które Maddie upiekła i podała.
Wymienili kilka słów o Shire, o tym, jak się zmieniło przez lata i wrażenia porównali, lecz na tym koniec. Wielu innych tak robiło... no i zapewne wielu innych zaproszenia dostało.
Nie było domniemywać, że spotkał go jakiś niebywały zaszczyt.
Shire było duże, ale równocześnie dziwnie małe. Wieści o tym, ilu krewnych Isengara nie otrzymało zaproszenia na urodziny rozeszły się po całym kraju z szybkością błyskawicy, a liczba tych, co się na Isengara Tuka obrazili, rosła z godziny na godzinę.
Tym ostatnim Madoc się nie przejął, ale to, że znalazł się w gronie wybrańców zobowiązywało go do wybrania jakiegoś specjalnego prezentu, a nie czegoś z domowego zbioru "mathom". W końcu zdecydował się na pokaźnych rozmiarów woreczek pełen najlepszej jakości Old Toby'ego.
9 września wyrzucono go z łóżka wcześnie rano. I dopilnowano, by się odział odpowiednio, jak przystało na prawie-że-dorosłego hobbita, by nie wyglądał na włóczęgę, przynoszącego wstyd rodzinie Hornblowerów.
A w drogę też wyruszył odpowiednio wcześnie, by przypadkiem nie spóźnić się na przyjęcie.
Nawet, na wszelki wypadek, Sigismond zaoferował swe usługi i przyszykował wóz, by Madoc nie zakurzył odświętnego ubrania. A może miał nadzieję, że gdy się pojawi, Isengar zaprosi i jego? Madoc nie wnikał w motywy, jakie kierowały starszym bratem i podwózki skorzystał.
Tuż przed godziną podaną w zaproszeniu przed norką Isengara pojawił się wysoki (jak na hobbita) młodzieniec, ubrany w jasną koszulę, jasnozielone spodnie, żółtą kamizelkę i jasnobrązową marynarkę.
Zastukał do drzwi. |