Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2017, 15:42   #109
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya

Tawaif leżała naga na pościeli z płaszcza czarownika. Jej kochanek… leżał obok, całując kobiece piersi i wodząc palcami po gładkim podbrzuszu. Leniwie i pieszczotliwie.
Był to przyjemny dotyk, ale nie budził gwałtownych doznań, a jedynie lekkie mrowienie. Cóż… dopiero co przed chwilą ponownie ze sobą figlowali, oddając się dzikiej rozpuście. Obecnie ich ciała potrzebowały odrobiny relaksu, takiej jak ta teraz.

Chaaya obserwowała pochmurne niebo rozpostarte nad ich głowami, przyglądając się leniwym obłokom pary, które przelewały się, gnane wiatrem, jednak nie będącym w stanie ich rozwiać. Zupełnie jakby nieboskłon znajdował się pod szklaną kopułą.
W końcu dziewczyna sięgnęła po swoją torbę i zaczęła szukać w niej małego, drewnianego puzderka z różaną maścią.
Jedno opakowanie trzymała przy łóżku, drugie zaś… starała się nosić przy sobie, choć jak widać, zapominała o jego użyciu.
Popatrzyła czule na mężczyznę u boku, wyciągając okrągły przedmiot, schowany w dłoni.
Chciała Jarvisowi o czymś opowiedzieć, gnębiona wyznaniem o przeszłości. Nie umiała się jednak zdobyć na zrobienie pierwszego kroku, na przełamanie tej zmowy milczenia, jaką podjęła po wyzwoleniu przez Janusa. A sam ukochany nie zadawał pytań, przez co i ona czuła się ze swoją chęcią spowiedzi, jakby była natarczywa.
Odkręciwszy wieczko, nabrała na palce leczniczego specyfiku, rozgrzewając maść przed zaaplikowaniem jej.
- Pomóc ci? - zapytał przywoływacz, przyglądając się działaniom bardki i tuląc się do niej.
- Daj spokój… może nie mam tak długich paluszków jak ty, ale umiem o siebie zadbać - odpowiedziała wesoło, starając się nie wyglądać na zawstydzoną, że musiała to zrobić przy nim… teraz. Ale czuła, że dłużej już nie wytrzyma. Ich spotkania były wyjątkowo agresywne i wyczerpujące, zwłaszcza… po całym dniu eksploatowania siebie nawzajem.
Schowała dłoń między udami, uciekając na chwilę spojrzeniem gdzieś w bok.
- Wydajesz… się czasami, jakbyś chciała mi coś powiedzieć. - Mag położył się wygodnie, spoglądając przed siebie, w niebo. - I jakby coś cię… powstrzymywało.
- Na prawdę? - Tancerka poczuła niemal natychmiastową ulgę, gdy jej drobne opuszki wmasowywały w obolałe miejsca lekarstwo. - Jest wiele rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć… może nie wiem od czego zacząć. - Nabrała kolejną dawkę, po czym zakręciła puzderko, które schowała w torbie.
- Możesz zacząć od czegoś przyjemnego. Taką śliczną noc nie wypada psuć smutnymi opowieściami. Albo… o swych pragnieniach możesz powiedzieć księżniczko… zanim rozpustny porywacz, znów sięgnie po twe skarby - wymruczał “groźnie” kruczowłosy.

Kurtyzana jednak nie miała nic przyjemnego od siebie do zaoferowania. Toteż uśmiechnęła się tylko i gdy skończyła pielęgnować samą siebie, zaczęła wsmarowywać resztki maści w przyrodzenie kochanka.
- To może… opowiem ci śmieszną anegdotkę o Chaai, to imię należało kiedyś do pewnej boginki - zaczęła nieśmiało, przypominając sobie legendę jaką usłyszała od kapłana.
- Jeśli to chcesz opowiedzieć? - Chłopak leżał spokojnie, głaszcząc ją po nagich plecach, pozwalając palcom kobiety na muskanie swej dumy. Już czuła lekkie przebudzenie pod swymi doykiem.
- Jest u nas w panteonie pewien bóg słońca. Jest płodny, waleczny i prawy. Nazywamy go Surją, choć inni pewnie znają go pod innymi imionami. Czcimy go pod wizerunkiem słońca, które jest wszechobecne oraz świeci na wszystkich trzech światach. Jego żoną była Sanijnia, bogini Wiedzy. Nie mogła jednak wytrzymać blasku i żaru bijącego od ciała swego małżonka i uciekła od niego, zostawiwszy mu swój Cień. Chaayę. Kobieta ta jest stworzona na jej wizerunek…
Zrozpaczony ojciec bogini, Wishiwakarman, czując wstyd z powodu zachowania córki… oraz jej cierpienia, postanowił pomniejszyć blask Słońca, pozbawiając go ósmej części ciała… Do tego jednak czasu Surja żył z Chaayą szczęśliwie, nie domyślając się, że nie jest ona jego żoną. Spłodził nawet trójkę synów. - Bardka opowiadała spokojnym tonem głosu, leniwie, acz pieczołowicie, namaszczając przyrodzenie czułym ruchem dłoni. - Gdy jego blask zmalał… Sanijnia postanowiła wrócić do męża, ale ten nie przyjął jej z powrotem… nie poznał jej... zrozpaczona zamieniła się więc w bawolicę i zeszła na ziemię, by żyć na niej w ascezie. Z biegiem czasu Surja dowiedział się całej prawdy i przybrawszy postać złotego rumaka spłodził z prawdziwą żoną Parę Ashiwinów… Dwóch herosów. - Tawaif skończyła opowieść, uśmiechając się pod nosem. - Ja też stworzyłam swoją Chaayę - dodała już nieco ciszej, po czym pocałowała Jarvisa w policzek.
- I jesteś o nią zazdrosna - przypomniał czarownik, oddychając coraz ciężej, bo i wyraźniej reagował na jej pieszczoty. - Zupełnie niepotrzebnie Kamalo.
- Ona jest dziwką sanam… powstała po to, by sprzedawać swe ciało. Jest niegodziwą, rozpustną kobietą, uwodzącą każdego na swojej drodze. Nie zna słowa wierność… Ta kobieta nie zasługuje, by cię dotykać… - odpowiedziała smutno, przytulając się do męskiego torsu, zwalniając uścisk palców. Nie chciała nadwyrężać sił przywoływacza. Nie chciała go poganiać, kiedy oboje leżeli odpoczywając.
- Jest też twoją kreacją… twoim dziełem Kamalo. A wszystko co tworzysz, ma w sobie piękno. - Smoczy Jeździec pogłaskał delikatnie dziewczynę po włosach. - A ja nie jestem kryształowym księciem. Robiłem złe rzeczy w przeszłości. I skrzywdziłem… wiele osób. Dartun się mnie boi.
- Uważaj na nią Jarvisie… Chaaya nie ma rodziny, nie jest materialna i nikogo też nie kocha… nie ma więc nic do stracenia. Uwiedzie, wykorzysta i porzuci tak jak ma to w zwyczaju… Jest samolubna i zachłanna, porywcza, podstępna, zwodnicza… Nie zawsze będę w stanie ją powstrzymać… bo zbyt długo żyła za mnie - szeptała mu bardzo cicho tancerka, wtulając się w pierś ukochanego. - Czasem nie poznaje, które myśli należą do mnie, a które do niej… czasem nie wiem, czy to ona kieruje mną, czy ja nią… dlatego proszę cię… uważaj i jeśli kiedykolwiek będziesz mieć złe podejrzenia. Powstrzymaj nas obie, nie zważając na środki… - Sundari brzmiała jakby faktycznie obawiała się własnego stworzenia, jakby ten Cień, był odrębnym bytem walczącym z nią o panowanie nad powłoką. Być może to by wyjaśniało tą dziwną sprzeczność w jej czynach i zachowaniu. Raz łagodna i spokojna niczym woda, opływała wokół ciała mężczyzny, kojąc jego zmysły, dbając o niego i czule pieszcząc, delikatnie jak łagodna nimfa żyjąca w leczniczym źródełku, by zaraz zapłonąć chaotycznym ogniem, który był nienasycony, dziki, parzył i kąsał, trawiąc wszystko co weszło w jej płomienie.
- Niedługo będziemy musieli wracać. Trzeba przygotować się na bal.

- Możemy uciec od wszystkiego, założyć tutaj domek, polować na zwierzęta i nie przejmować się niczym - zaproponował cicho Jarvis, głaszcząc wybrankę po włosach. - Chaaya jest więc jak Gozreh. Dzieckiem, którego nie można do końca okiełznać i który chodzi własnymi drogami. Ale myślę, że kocha jedną osobę. Ciebie. Bo dzieci takie są.
Nie miał racji… w końcu Gozreh bardziej traktował maga jako swego potomka, mimo iż wiedział, że jest on jego twórcą.
Brązowowłosa zaśmiała się cicho.
- Starzec nam na to nie pozwoli… ale później, kto wie… - Zamyśliła się, zamykając oczy i słuchając ich spokojnych oddechów. Nie czuła ulgi po rozmowie, ale optymistycznie zapatrywała się na daleką przyszłość.
~ Możemy tu dłużej pobyć, lub wpaść później. Ale już bez niego. Rozpoznaję to miejsce. Gdzieś w okolicy było smocze leże ~ wtrącił się wywołany niemal do tablicy Pradawny.
- Wiem, wiem… I będę musiał poczekać na korytarzu, gdy się będziesz stroiła. Za bardzo bym ci przeszkadzał w trakcie - wymruczał czule jej kochanek.
~ Które smocze leże? Jeśli tego czarnego to nie mam zamiaru się tam pakować… pewnie śmierdzi i ma pułapki… ~ zamarudziła nieco kurtyzana, dowodząca ze swojego “obserwatorium”, kiedy “wygnana” Deewani włóczyła się na dnie koło samego smoka.
- Nie będę się stroić, bo wracam nago - stwierdziła na głos ze śmiertelną powagą, przewracając się na plecy, kładąc głowę na złożonych rękach.
- Mówię o strojeniu się na bal - przypomniał czarownik, sięgając dłonią do piersi dziewczyny, by ugniatając ją powolnymi ruchami palców, gdy skrzydlaty mruczał, oplatając maskę ogonem w pasie i głaszcząc ją jego końcówką po głowie. ~ Miedzianego… lubił patrzeć w gwiazdy i gdzieś w okolicy jest jego leże. Musi być skoro często odwiedzał to miejsce.
Chłopczyca nadęła policzki, wyraźnie rozzłoszczona, że ktoś odważył się poniewierać jej zacną osobą, ale była wyjątkowo cicha, najwyraźniej mocno przybita, że została zapomniana. Może dzięki temu, Czerwony nie został ugryziony w łuski.
- Jeśli u krawca nie znajdę niczego ładnego… to też pójdę nago, pewnie… - Bardka otworzyła leniwie oko, przyglądając się fizjonomii kochanka.
- Trzymam cię za… - zaczął przywoływacz, ale przerwał bo i wcale nie chciał pokazywać nagiej Kamali innym. - Coś ci znajdziemy.
- Nie martw się, tylko ty będziesz wiedział, że nie mam na sobie ni włókna tkaniny… dzięki magii przez parę godzin, mogę chodzić w czymkolwiek sobie zamarzę - wymruczała łobuzersko, a jędrny biust twardniał nieznacznie pod dotykiem męskiej dłoni. Ciemny sutek zaczął dzióbać go zawadiacko, jakby mały rycerzyk bronił wdzięków swej nosicielki przed lubieżnikami.
- I ukryjesz moje dłonie pieszczące twoje krągłości… też za pomocą magii? - zażartował Jeździec, tylko mocniej i drapieżniej pieszcząc dwa pagórki rozkoszy, sam również będąc coraz bardziej “bojowo” pobudzony .
- Moooże i zasłonię… a może nie pozwolę ci się dotknąć, co byś mnie dopadł w najmniej oczekiwanym momencie. - Pochwaliła się swoim chytrym planem, wyciągając ostrożnie rękę, najpierw jedną, a później drugą i gładząc go opuszkami po szyi i ramionach dodała z roziskrzonym spojrzeniem - bądź dla mnie miły tym razem. Delikatny… lub weź od tyłu jeśli ci to pasuje.
- Będę delikatny… nie bałabyś się skoku w mych ramionach? - zapytał cicho. - Pod obserwatorium jest zdziczały ogród. Przyjemne miejsce na romantyczne figle.

Tawaif popatrzyła zlękniona na mężczyznę, przyglądając mu się uważnie, jakby sprawdzić czy mówi poważnie, czy ją testuje, czy żartuje. Poczuła nieprzyjemny gorąc w płucach i gonitwę myśli, pomieszaną ze wspomnieniami i uczuciami… swoimi oraz swoich masek.
- Jarvisie… - Poczuła jak zaschło jej w gardle, ale dwie ciemne źrenice wpatrzone w nią jak w zwierciadło, nie pozwoliły jej uciec, ani poddać się panice. - Będziesz mnie trzymał? Mocno… bardzo mocno? - spytała tak cicho, że prawie sama siebie nie usłyszała.
- Kamalo... - Mag pogłaskał ją delikatnie po policzku. - Oczywiście, że cię będę trzymał i… co najważniejsze, nie musimy tego robić. Możemy kochać się tu, jeśli chcesz. Jeśli jednak chcesz pokonać swoje lęki… to możemy w ogrodzie.
Kąciki ust zadrgały u tancerki w nerwowym tiku. Pogładziła czule go po twarzy.
- A… czy… to nie o to chodzi… ja. - Westchnęła zbierając się w sobie. - Będziesz bezpieczny? Nic ci się nie stanie?
- Oczywiście - zapewnił ją, całując z uczuciem jej wargi. - A mnie chodzi o twój uśmiech, o twoją rozkosz i twoje szczęście.
Dholianka pokiwała więc głową na znak, że się zgadza. Nie chciała tracić żadnej okazji do budowania z ukochanym wspólnych wspomnień. Nie chciała żałować, że czegoś nie zrobiła… choć mogła.
Przełknąwszy nerwowo ślinę, zaczęła podnosić się do siadu.
Czarownik również powoli usiadł, po czym wstał i podszedł do dziury w ścianie obserwatorium. Wyciągnął dłoń do kochanki w zapraszającym geście.
- Zaufaj mi - rzekł ciepłym tonem głosu.
Chaaya okraszona była gęsią skórką od stóp po samą brodę. Przybliżała się do wyrwy powoli i ostrożnie… trochę bokiem jak niepewny raczek. Przeskakując spojrzeniem to z twarzy towarzysza, to na przepaść, łapiąc w wyjątkowo żelaznym uchwycie wyciągniętą doń dłoń.
Przywoływacz objął ją w pasie i zaborczo przytulił do siebie. Czuła jego dumę ocierającą się o siebie, ale i też… czuła brak jego strachu. On nie drżał, on się nie pocił. Jego oddech nie przyspieszał. Był spokojny i co najwyżej pobudzony, lekko, z jej powodu.
- Gotowa? - spytał.
Sundari objęła go za szyją jak młody bluszczyk, przylegając do jego ciała każdą swą wypukłością i zagłębieniem w sylwetce. Spokój jej ukochanego działał na nią jak błogosławieństwo. Czuła się silna, na tyle… by powiedzieć mu pewne - tak, zanim jej wargi nie przylgnęły do szyi mężczyzny.

Polecieli w dół, szybko… tawaif czuła pęd powietrza owiewający ich nagie ciała. Niezbyt długo co prawda, bo obserwatorium nie było wysoką wieżą, i dość szybko magia pierścienia spowolniła znacznie ich upadek. Aż dotknęli w końcu bosymi stopami trawy, wyrastającej spomiędzy popękanych płyt.
- No i nie było tak źle, prawda? - szepnął cicho Jarvis, delektując się tulącą do niego partnerką.
Kobiecie serce podeszło do gardła, ale nie pisnęła nawet słówka, dzielnie… wpijając się w odstające jabłko adama kochanka.
- Nie było… - przyznała z ulgą, że już czuła stały grunt pod nogami. Rozejrzała się, choć nie odsunęła od podpory jaką był dla niej magik.
Dość szybko dostrzegła ów… ogród. Teraz przypominający bardziej roślinną dżunglę.
Pielęgnowane przez elfy krzewy i drzewa całkiem zdziczały… lecz nadal były ozdobione kolorowym kwieciem. A mocne kwiatowe aromaty, przyciągały mnóstwo ciem i pyłkożernych nietoperzy.
- Choć moja śliczna - szepnął, trzymając ją za dłoń i prowadząc w tamtym kierunku. Bardka wypatrzyła też kilka innych, niskich budynków. Zapewne służących za mieszkania i przechowalnie zwojów i sprzętu astrologicznego. Dość niepozornych w porównaniu z obserwatorium.

Całe to miejsce wydawało się magiczne. Inne. Tajemnicze…
Jak z dawnych legend i mitów.
Tancerka stąpała ostrożnie pośród kępek trawy i porostów, chłonąc niespotykane widoki pnących się krzewów i kwiatów o skomplikowanych kielichach, jak gdyby wyszły spod ręki szalonego rzeźbiarza.
Zieleń, wszechobecna i zapierająca dech, jak mroźne i ostre powietrze górskich hal, odbijała się w ciemnych źrenicach oczu, które podziwiały odcienie koloru życia z pełnej fascynacji i oniemienia ciszy.
Zieleń… Łagodna u młodych pędów i kiełków, przebijających się spod podmokłej ściółki, kontrastowała z ciemną dorosłych drzew, które rozpinały się parasolami jeden nad drugim, jak gdyby prześcigały się, które urośnie wyżej i ogarnie swymi ramionami więcej. Soczysta w mięsistych liściach, jaskrawa w łodyżkach, czarna jak ziemia u nasady i złota jak promienie słońca w koniuszkach.
Była tu zieleń pełna życia i zieleń wypłowiała, zwiastująca śmierć. Były tu łuski Nveryiotha w świetle jutrzenki, oraz te mokre od deszczu i rosy. Znalazła zieleń janusowych jagód, zieleń królewskiego sztandaru, zieleń niedojrzałego mango, soczystej limonki, smażonej bindi, spękanego melona.
Były nawet szmaragdy, błyszczące na gałązkach i kuszące, by je zerwać.
Kamala zatrzymała się na chwilę, by przypatrzeć się żółtym i białym “pieskom podniebnym”, które wciskały pyszczki w wonne kwiecie, zlizując pyłki i słodkie soki z ich wnętrza. Kilka puchatych ciem, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny, zafurkotało skrzydełkami, kotłując się pod opadającym dywanem z różowych dzwoneczków, które wyglądały jak pomalowane, kobiece usta.
To miejsce… zdecydowanie było magiczne.
Tawaif objęła ukochanego mężczyznę, wtulając się w zagłębienie jego pleców, chcąc mu podziękować za to, że jej je pokazał.

- Coś mi mówi, że straciłaś na mnie apetyt - zażartował czarownik, choć nie było w jego głosie urazy. - Chcesz się tu rozejrzeć? Poprzytulać? Magia elfów nadal tu działa. Żaden drapieżnik, żaden demon, żaden nieumarły nie wejdzie z własnej woli do ogrodu.
- I miałabym stracić taką wspaniałą okazję? - zdziwiła się orzechowooka, ale nie raczyła wyjaśnić, jaka to miała ona być. Za to dłonie splecione na brzuchu Jarvisa, zsuwały się coraz niżej. - Masz ostatnią szansę na wybranie dogodnego miejsca, zanim to ja przejmę stery - mruknęła cicho, bawiąc się opuszkami u nasady jego przyrodzenia.
- Nie… zostawię… tobie wybór. To idealne królestwo dla nimfy, więc… - szepnął cicho, sięgając za siebie i masujac pośladek dziewczyny. - Więc niech leśna nimfa wybierze miejsce godne jej kaprysów.
- Na stojąco czy na leżąco? - spytała, obejmując ster maga, tak samo jak wtedy na parostatku, po czym obróciła nimi ostrożnie, by mogła się rozejrzeć nie odrywając policzka od jego pleców.
- To zależy… co planujesz leśna nimfo - odpowiedział spolegliwie, podczas gdy Chaaya z satysfakcją mogła stwierdzić jak mocno działa na swego wybranka. - Oddaję się w twe zwinne paluszki. No, chyba, że doprowadzisz mnie do szału i rzucę się na ciebie jak satyr.
- Obiecałeś być delikatny… - poskarżyła się, prowadząc ich powoli zarośniętą ścieżką. Coraz głębiej w ogród, gdzie alejki stały się bardziej popękane i dzikie, a ich stopy coraz częściej stąpały po miękkim dywanie z roślinności.
Z początku kluczyli w plątaninie odnóg, chyba tylko po to, by ona mogła podziwiać tutejszą florę, w końcu jednak, kurs jaki obrała wskazówka “kompasu” przywoływacza, twardo pokazywała kierunek ich wyprawy.
Tawaif kierowała się węchem.
Coraz słodszym i cięższym, że niemal prawie gorzkim, aż w końcu stanęli oboje przy końcu ślepej alejki, zarośniętej drzewokrzewem o dziwnych, fioletowych kwiatkach, przypominających kocie pazurki.
Jarvis poddawał się grzecznie jej dotykowi i sterowaniu. Oddychał ciężko, rozkoszując się figlarnymi ruchami palców na swej męskości, jak i ocierającym się o jego plecy piersiom. Jedynie zaciskająca się drapieżnie dłoń na pośladku dziewczyny, pozwalała jej ocenić jak wiele emocji gotuje się teraz w kochanku.

- Tu… - oznajmiła rezolutnie jego przewodniczka, która zwabiła go w to odludne miejsce jak rasowa i psotliwa nimfa. - Na tym mchu… - kontynuowała, czesząc stópką miękki materac z porostów i biorąc się pod boki. - Pod tymi kwiatami… - wysnuwała predyspozycje, biorąc jedną girlandę kwiatuszków, by potrząsnąć nią.
Gałązka zaszeleściła jak jesienny badylek z suchymi listkami, a w powietrzu uniósł się jeszcze mocniejszy zapach, a same kieliszki zaczęły delikatnie błyszczeć od środka.
- Może być? - Tancerka odwróciła się do partnera i nie czekając ani na jego odpowiedź, ani na zgodzę, wskoczyła mu w ramiona oplątując się wokół niego jak czepliwe zwierzątko, po czym pocałowała go w usta.
- Wszędzie mi pasuje… z tobą… - Mag objął ją w pasie dłońmi całując namiętnie i splatając się z jej ciałem w jeden drżący organizm. - Hmm… jak masz ochotę wykorzystać biednego wędrowca, moja figlarna nimfo?
- Powoli, samolubnie i bardzo, bardzo długo… - Chaaya wymruczała cicho, opierając czoło o czoło czarownika, po czym tak jak szybko go oplotła tak i porzuciła… popychając sugestywnie pod wonny krzew.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline