Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2017, 09:12   #11
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Kerm, CHurmak, Szkuner & Asenat




Wszewład również pracował wiosłem ile sił. Początkowo nie znać było w tym ładu, składu i wdzięku ale położenie w jakim się znaleźli wymuszało przyspieszoną naukę. Odgłosy bitwy nie zachęcały do wychylenia wzroku, wlepionego w ciemne, wilgotne drewno. Rzecz jasna, uwagę Jaksy wziął do serca i ruszał się na tyle dziarsko na ile pozwalało mu obycie ze środkami wodnego przemieszczania się. Czasem tylko rzucił okiem w obie strony, prawdopodobnie zbyt szybko aby móc coś zauważyć.
Cichym pluskom wioseł towarzyszył charkotliwy oddech Niestanki. Dziewka zbladła jak płótno po pańsku bielone, oczy utkwiła w brzegu wysepki i odpychała się urywanymi ruchami kostura.
Cała trójka skupiła się na rzecznych manewrach, wraz z wiślanym prądem czółno agresywnie przedzierało wodę ku małej wysepce, aby jak najszybciej znaleźć się na jej piaszczystym lądzie. Widać sytuacja wymagała pośpiechu, zatem spotkanie z miniaturową plażą było wyjątkowo twarde. Wszewład wylądował zwinnie niczym ryś, ani na chwilę nie tracąc równowagi, natomiast Jaksa boleśnie wyrżnął twarzą w piach. Ale bądź co bądź trafił na brzeg, bo Niestanka miała mniej szczęścia, dziewczyna plusnęła z krzykiem w przybrzeżną wodę, grzęznąc w jej gęstym mule. Mężczyźni mają chwilę aby pod mętną wodą wymacać kobietę i wydrzeć ją z uścisków mokrego piachu. Łódź wywaliła się zaraz przed nimi, odcinając ich grubą warstwą drewna od ewentualnych pocisków.

Brzeg Wisły krwawił, chwilowo juchą napastników. Kiedy Wojmir i jego żołdacy, pomimo chwiejącej się ponad wszystkim mgły, dojrzeli łódź, a na niej trzech nieustraszonych majtków, ryknęli hardo i tarczami ruszyli, przełamując opór naostrzonych włóczni, zakrzywionych haków. Trzech pociętych napastników padło pod ich nogami, a czwarty wycofał się w głąb mrocznej mgły, z której zaraz wyleciało kilka błyskawicznych pocisków. Musieli cofać się, bo runął deszcz ostrych kamieni, widać na stokach wzgórz musiało stać kilku doświadczonych procarzy. Gromami, jak grad o zbrojną piechotę, uderzały o tarcze wycofujących się ku brodowi wojowników. Tylko jeden leżał już sztywny, ten, co mu krew gęsto płynęła z rozciętego uda.
Nagle krzyk z kilkunastu gardzieli przyszedł od strony Pieprzowych Gór. Kiedy Wojacy, pozostawiając na pastwę losu konika i jego towary, próbowali przekroczyć ciężki bród, ślizgając się i wpadając czasem po pachy w rwącą rzekę, z gęstej mgły wyłoniło się już kilku szarżujących zbójów, ciskając w mozolnie wycofujących się żołdaków kamieniami i oszczepami. Rzeź miała miejsce, już jeden, z rozwalonym od ciężkiego kamienia łbem, bezwolnie pomknął z prądem rzeki, ginąc w niej nieuchronnie. Drugi po plecach zebrał oszczepem, a jego ciało beznadziejnie zatrzymało się na kamiennym stopniu, przez co następny z żołdaków wywrócił się, a żądna krwi Wisła porwała go w swoje zimne objęcia.
Ratomir wyciągnął Wojmira, który na chwilę zniknął pod wodą, gubiąc swój toporek. Starzec wziął go pod ochronną tarczę, aby dowódcę nie sięgnęły śmiertelne pociski. Ostatni ocalały żołnierz ukląkł za nimi, chroniąc się za niezwykle małym murkiem z tarcz. Sięgnął po przewieszony na plecach łuk i cisnął cienką strzałą we wrogich miotaczy. Jeden zaskowytał, szczęśliwie dostawszy baty od wojmirowskiego strzelca. Wszyscy znaleźli się na niewielkiej wysepce.
- Ekh, ekh, musimy uciekać, na drugi brzeg! - krzyknął wijący się w piachu Wojmir, kaszląc od zalegającej w płucach wody. Uniósł się i również użyczył swojego puklerza, aby poszerzyć grono tarczowników. Grad pocisków sypał się na nich, ale wyjątkowo niecelnie, burząc wody Wisły, przesypując piasek i czasem stukając o ciężkie, okrągłe tarcze. Żołdacy powoli cofali się ku kolejnej przeprawie przez bród.

Dobicie do brzegu do najfortunniejszych nie należało, no ale upadek na ziemię nie zabija. Zazwyczaj. Ale woda może...
Jaksa miał nadzieję, że Wszewład to obyty chłop i wody się nie boi. Ni niewiast, co się w wodzie taplają.
- Wyciągnij ją - rzucił do Wszewłada, jako że sam postanowił wspomóc uciekających.
Uniósł się na równe, chwycił przytroczoną do się kuszę, a jej cięciwa zawyła, posyłając pierwszy bełt w kierunku stojących na brzegu napastników. Mgła utrudniała celność, ale krew polała się gęsto. Mało brakło, a grot zatrzymałby się w czaszce miotającego kamieniami zbira, gdyż pocisk rozerwał mu lewy policzek.
Zbóje chyba nie pojęli, że naprzeciw nim pracuje potężny samostrzał, nie cofali się, mając zaufanie w swych dozbrojonych torsach.
Kusza tę ma przewagę nad łukiem, że strzelając nie trzeba się zbytnio wychylać. Można nawet leżeć, jakby się odpoczywało po pracy. Problemem jednak było to, że dość powolnie się z takiej machiny strzelało. Musiało więc upłynąć nieco czasu, nim Jaksa ponownie zdołał przygotować broń do strzału.
A wtedy wziął na cel kolejnego zbira, tym razem celując o pół stopy niżej, niż poprzednio.

Czółno w dół poszło, gdy towarzysze wyskoczyli, a ona, zbyt skupiona na własnym oddechu, nie zauważyła. Chlupnęła jak kamień, z głową ją przykryło i łyknęła wiślanej wody, zakrztusiła się. Skąd tu przy brzegu - głębia taka. Tłukła przeraźliwie ramionami, ale miała wrażenie, że coś ją trzyma. Nie daje do brzegu się zbliżyć, i resztki powietrza z płuc wyciska.
Prędzej już Wszewład nadawał się do ratowania czyjegoś życia wraz z własnym, niźli do rzucania się w bój. Jego wewnętrzny głos podpowiadał mu, aby uciekać na drugą stronę, tak jak krzyczał Ratomir, jednak coś go zatrzymało. Zobaczył, jak wzburza się woda i mimo swego niewątpliwie osadzonego w twardej, okrutnej rzeczywistości spojrzenia na życie i śmierć, zwrócił się w stronę Niestanki. Skoczył, chcąc ją wyciągnąć z wody i przenieść w bezpieczne miejsce. Choćby jakieś gęstsze krzaki. Starał się skakać zygzakiem, tak jak wtedy gdy zdarzało mu się unikać strzał, zgodnie z tym co uczyła rodzina, korzystająca z dóbr lasów niezależnie od tego, że mogły one należeć do kogoś, kto sobie tego nie życzył. Oby dziewczyna tylko nie popadła w trwogę, myląc Wszewłada z jakimś zbójem albo, co gorsza, topielcem. Najgorsze obawy Wszewłada szybko się potwierdziły. Dziewka ucapiła go z siłą, jaką trudno było posądzać u takiej chudziny, rozpaczliwie walcząc o każdy kolejny oddech. Palce wbiła mu boleśnie w ramię i wierzgała jak opętana, w rozbryzgach wody migały co chwila rozwarte szeroko, przerażone oczy.

Kłamstwem byłoby stwierdzić, że Wszewłada to nie bolało, jednak przypływ siły kazał o tym na chwilę zapomnieć. Obojętnie jak długa, czy krótka by to była chwila, należało niezwłocznie wyciągnąć dziewczynę na brzeg. Było to o tyle groźne, że tu już nie wchodził w grę bieg i skok zygzakiem. Wszewład czuł, że trzeba się przemieścić jak najdalej od wody a już z pewnością jak najdalej od walki. Gdy udało się wyjść na ląd, zwrócił się ku brodowi prowadzącemu na drugą stronę rzeki i ciągnął wierzgającą dziewczynę, próbując zapanować nad oporem, którego nie oczekiwałby po “istotce”, jaka przed chwilą ciężko dyszała, próbując doprowadzić czółno do brzegu. W tym momencie trzeba było znaleźć najgęstsze krzaki po drodze i skulić się jak najbliżej ziemi. Potem, rzecz jasna, uciekać dalej.

Wszewład doskonale poradził sobie z ratunkiem dla Niestanki. Sparaliżowana strachem dziewczyna za sprawą siły mężczyzny żyje, leżąc twarzą w piasku, a ze zmęczenia trochę i co by latające kamienie nie sięgnęły jej głowy. Murek z dwóch tarcz cofał się do tyłu, mijając wywróconą na brzegu łódź. W chwili obecnej jej ponowne wodowanie może okazać się trudne, zewsząd latają ostre kamienie, czasem strzała wciśnie się pomiędzy tarcze - wielu jest wśród nich miotaczy.
Wojmirowski łucznik posyłał kolejne strzały, a jedna z nich pomknęła celnie, choć utkwiła w ogniwach kolczugi przybrzeżnego oszczepnika. W tym samym czasie Jaksa, cofając się razem z resztą wojowników, ładował swoją kuszę. Już bełt był na miejscu, oparł samostrzał o bark, wymierzył cel i wypuścił pocisk w stronę tego najbliższego, ciężko okutego wojownika. Ostry grot z trzaskiem przeszył jego pierś, a mina pełna triumfu, ufności w swoją żelazną nietykalność, zrzedła momentalnie, a spomiędzy ust wypłynęła gęsta krew, znacząc zbroję szkarłatnymi plamami. Bezwładnie opadł na kolana, osunął się na ziemię bokiem, nieruchomiejąc zupełnie. Reszta zbójców widziała jego śmierć, jęli nieco cofać się do tyłu, mając nadzieję uniknąć podobnego losu w odmętach szarawej mgły. Co za tym idzie - ciągły ogień osłabł, tarcze skutecznie broniły przed lecącymi na oślep pociskami.
Bohaterowie muszą zadecydować nad swoim dalszym losem. Czółno siłą dwóch ramion mogłoby ponownie usadowić się na wodnej tafli i wraz z prądem rzeki, sprawnie omijając wystające z niej kamienne łby, ponieść trójkę z nich na drugi brzeg. Bród również czeka za plecami, zwinny mąż powinien bez trudu poradzić sobie z jego pokonaniem.
- Może by ich jeszcze trochę zniechęcić? - rzucił Jaksa, zabierając się do ponownego ładowania kuszy. - Niestanka? Żyjesz? - Na moment odwrócił wzrok od napastników i spojrzał ku dziewczynie.
Ta zaś akuratnie dała znak życia, prawicę Wszewładowa, dotąd kurczowo trzymaną puściła, podkurczyła kolana pod piersi, kaszlnęła mocno. Szybko ręką wymieszała z mokrym piaskiem ciemną plwocinę, co się z jej ust wysnuła jak nić z wrzeciona.
- Nie - odszepnęła zgryźliwie, usta rękawem ocierając. - Umieram. A ty guza po krzakach szukać chcesz? Zali na zbójców nas kneź posłał, zali na Knurzysko?
Uniosła się lekko na ramieniu, by ocenić, ilu ich zostało i czy kto nie potrzebuje, by mu natychmiast rany poobwiązywać, czy podać tyły można od razu.
- Polezą za nami, ledwo my na drugi brzeg ruszymy - odparł Jaksa. - Ale jeśli jeszcze dwóch, trzech uda się trafić, to zapał stracą.
Przynajmniej miał taką nadzieję.
- A po cóż? Łupy już na tamtym brzegu.
Białym kościstym palcem wskazała pozostawiony wóz.
- Porządny zbójca za dobytkiem idzie, nie by się dać zarżnąć za nic… to woje jak ty biją się dla przyczyn dziwnych. Chyba że to nie porządni zbójcy, a przebierańcy.
Wejrzała koso na Wojmira, ale nie pociągnęła przytyku.
- Kogoś opatrzeć już teraz? Jak nie, to... - Zwróciła się do Wszewłada - Pomóż mi czółno wyciągnąć.
Tuż obok dłubanki właśnie plusnęły w wodę dwie strzały, ale nie wywołało to nijakiej zmiany na bladym obliczu dziewczyny.
- Nie wiadomo, z kim do czynienia mamy - odparł Jaksa. - Dużo ich, jak na porządnych zbójów. Poza tym zbóje na kupców winni napadać, nie na wojaków. - Spojrzał na Wojmira. - Było coś wiele wartego na tym wozie? - spytał.

- A żeby go piorun, cholera wzięła, gęś kopła! - syczał dowódca, zgrzytając zębami w złości - Zdradziecka szuja pójdzie na pieniek! Sam zetnę tego błazna, a Bóg mi świadkiem! - zerknął na Jaksę, myślał chwilę nad odpowiedzią. - Jeno wasze jadło najważniejsze było, mus nam będzie Górzycan uprosić o dodatek na wyprawę. Teraz ruszać się! Póki słabiej ogniem walą, my przejdziem brodem na drugi brzeg. A wy jak chcecie, łódź do was należy! - Łucznik wystrzelił jeszcze strzałę, skupił się i wycelował, dlatego zranił jednego ze zbójów. Ci cofnęli się jeszcze, spokojniej się zrobiło. Krzyki tylko słychać zza mgły, rozkazy i przekleństwa. Trzech mężczyzn ruszyło powoli do tyłu, tarcze trzymając defensywnie.

 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 08-12-2017 o 14:16.
Asenat jest offline