Cybernetyczny twór o twarzy Tichy’ego nie odpuszczał. Walił w drzwi, gadał i groził i jeszcze na dokładkę chciał się obnażać, jakby Pryę obchodziło co tam androidy trzymają w portkach. Skoro udawały idealnie ludzi, mogli im przecież zafundować sztuczne zwisy, przebarwienia od za dużej ilości wódy, miód w uszach, śmierdzący oddech i żółtawe przebarwienia koniuszków paluchów, których pochodzenia należało szukać w smugach nikotynowego dymu, pochłanianych nałogowo, albo i nie. Cholera wiedziała co tam ich szefuńcio porabiał za zamkniętymi drzwiami kajuty. Wymieniał wszczepy? Ustawiał połączenie ze statkiem- matką?
A może jednak był człowiekiem? Rohan i jego przydupasy nie zdążyli zmienić go w wafla cyborgów. Jak wtedy rozpoznać czy to wciąż stary, pierdolnięty i irytujący Tichy, czy już wróg rasowy z priorytetem odstrzelenia głowy ledwo przekroczy próg mostka? O ile Teddy mu na to pozwoli.
Czas nie był tak miły i nie stał w miejscu. Zapieprzał jak bezdomny po michę zupy zimną, grudniową nocą, gdy w tle sączy się z okien echo kolęd, a światłą w oknach domów mrugają wesoło wielobarwną tęczą kolorowych lampek.
Nawigator sapnęła w hełm aż zaparowała przednia szybka. Dawno nie była w domu, pewnie nigdy do niego nie wróci. Zindoktrynowane człekokształtne i zdradzieckie twory jej na to nie pozwolą. Albo pospolicie wykończy ją awaria statku - na dwoje babka wróżyła.
- Masz ostatnią szansę kmiocie - burknęła sucho przez szczekaczkę, obserwując uważnie miotającego się jak Szatan dowódcę. Faktycznie… niby powinien dowodzić. Jeśli wciąż był człowiekiem - Co mi powiedziałeś zanim spierdoliłeś knuć z tym… - tu głos wyraźnie tchnął niechęcią - Kulawym cyborgiem? Powiesz co i jak, to cię wpuszczę, a jak nie polecimy wszyscy do lepszego świata.