Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-12-2017, 02:01   #3
Kris Kelvin
 
Kris Kelvin's Avatar
 
Reputacja: 1 Kris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie cośKris Kelvin ma w sobie coś
Z okazji swych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin Pan Isengar Tuk ma zaszczyt zaprosić Doderica Bolgera, syna Hildifonsa, na przyjęcie urodzinowe, które odbędzie się w niedzielę dnia 9 września 1300 r. od godziny 17.30 w posiadłości jubilata przy ul. Stokrotkowej 3, Nad Wodą, Shire, Zachodnia Ćwiartka.

Doderic przez długi czas stał, wpatrując się w zaproszenie, ze zdziwioną miną. O co mogło chodzić? Dlaczego on? Starego Isengara nie widział od lat, odkąd ojciec zakazał mu widywać się z tym, jak zwykł go określać, „ spróchniałym wariatem”. Przypomniały mu się liczne przechadzki po Shire w towarzystwie starego Tuka, jego opowieści o świecie rozciągającym się poza granicami rodzinnego kraju, o morzu, górach, lasach, wielkich Ludziach, krasnoludach i elfach. Na wspomnienie isengarowej prawnuczki Maddie poczerwieniał, gdyż za hobbicątka podkochiwał się w niej, choć nigdy się z tym nie zdradził. Potem jednak nadszedł czas, który tata Doderica nazywał „zdrowym rozsądkiem, jak na hobbita z porządnej rodziny przystało!”, sam Dod nie posiadał jednak odpowiedniego określenia na ten stan, ot wraz ze zbliżaniem się ku dorosłości, do wieku 33 lat coraz bardziej zaczęła go pochłaniać praca w rodzinnej firmie, dni wypełniało spisywanie umów, odbiór towarów i wreszcie sam handel miskami i talerzami, natomiast włóczęgi, czytanie i poematy okryła mgła zapomnianego dzieciństwa. Obraz rozwścieczonego, wymachującego mu przed twarzą miską tatka stanął mu przed oczami: „To jest twój świat! Pamiętaj o tym!” – usłyszał, gdy powrócił z ostatniego (jak się potem okazało) spaceru z Isengarem.

- Nie może być! Znowu ten zbzikowany staruszek! Czego on od ciebie, po tylu latach, znowu chce?! – usłyszał za plecami wzburzony głos pana Hildifonsa Bolgera. Doderic aż podskoczył.
- Nie mam bladego pojęcia, nie widziałem go długi lata. Czemu nagle miałby sobie o mnie przypominać? Dziwnie to jakieś…-odrzekł.
MIMOOOOOSA! – ryknął na cały dom Pan Hildifons.

Naraz w pokoju zjawiła się matka Doderica, a za nią weszli Filibert (brat), Hilda (siostra) i Odo (szwagier). Po przedstawieniu sprawy przez Pana Hildifonsa naradzali się długo. Myśleli nad celem tego zaproszenia, analizowali (jak to rodzina przedsiębiorców) ewentualne korzyści płynące z niego. W pewnym momencie pan Bolger postanowił, że pójdzie zamiast Doderica i wybada sprawę. Pani Bolger zaczęła krzyczeć, że jeśli on, to i ona. Filibert stwierdził, że również chętnie odwiedziłby Zachodnią Ćwiartkę. Hilda i Odo krzyknęli, że skoro idą wszyscy, to oni nie mogą być gorsi. Doderic zaczął się obawiać, że jako jedyny zostanie w domu. W końcu głowa rodziny Bolgerów pogładziła się po sumiastym wąsie i zadecydowała, że skoro zaproszenie adresowane jest do jego młodszego syna, to musi pojechać on. Ale tak, by staremu dziwakowi gały wyszły z orbit i by zobaczył jakim statecznym i rozsądnym Hobbitem stał się Doderic! Postanowiono, że na prezent weźmie ekskluzywny wazon z ostatniej dostawy, pojedzie natomiast na grzbiecie najlepszego kucyka ze stajni pana Bolgera („A co! Niech staruch wie, że Bolgerowie w niczym od Tuków nie są gorsi! Ba! Nawet lepsi!”).

Rankiem, dnia dziewiątego września Doderic szykował się do wyjazdu. Ubrał gustowną białą koszulę z jedwabiu, jasnobrązowy kubrak i spodnie tego samego koloru. W mankietach koszuli pobłyskiwały srebrne spinki pana Hildifonsa („No takich to na pewno nigdy dziadyga nie widział! Tylko uważaj, żeby nikt ci ich nie podwędził, drugich takich nie kupimy nigdzie!”). Postanowił, że nie będzie długo na urodzinach. Wręczy prezent (pani Bolgerowa szczelnie otuliła wazon kilkoma warstwami papieru), wymieni kilka grzecznościowych zdań z Isengarem i wróci do domu. W myślach przygotowywał jak przedstawi się dawnemu znajomemu i jego prawnuczce: „Witam, Doderic Bolger, współudziałowiec w firmie <<Bolger, Bolgerowa, synowie, córka i zięć”. Kłaniam się Państwu”. Tak, to na pewno zrobi wrażenie na pannie Maddie… Skoro i tak zamierzał wyjść wcześnie, postanowił, że w drodze powrotnej zawiezie do podpisu umowę panu Billowi Brownowi na dwie skrzynie pięknych ozdobnych misek. Włożył dokumenty za pazuchę. Osiodłał Kłapkę, najpiękniejszego kucyka w całym Bystrym Brodzie i wyruszył w drogę.

Jadąc przez Żabią Łąkę rozmyślał o dawnych wędrówkach po Shire. Zaraz jednak tory jego myśli powędrowały z powrotem ku firmie, naczyniom i umowom. Gdyby była to opowieść, istota dumnie nazywana „wszechwiedzącym narratorem” powiedziałaby, że odzywało się w nim bardzo dalekie echo kropli krwi Brandybucków, usilnie walczące z całym morzem krwi Bolgerów. Wtem usłyszał głos, który zjeżył mu włosy na stopach:

- Dodericku! Dodziu! Dodziuńku! Ależ niespodzianka! –rozbrzmiał głos słodki niczym szklanka tranu.

Była to panna Pansy Hogg. Trzeba bowiem wiedzieć, że wydoroślenie Doderica zbiegło się w czasie z nową znajomością pana Hildifonsa. Otóż poznał on pana Posco Hogga, właściciela firmy „Hogg&Burrows”, która zajmowała się sprzedażą łyżek i widelcy. Na wydaniu Pan Hogg miał córkę. Oczyma wyobrażni Pan Bolger widział już naczyniowe imperium, które powstałoby wskutek ślubu jego syna z panną Hogg. Cała rodzina cieszyła się już na myśl o związku, jedynym nie do końca przekonanym był sam Doderic. Panna Pansy była brzydka jak humor babci Proudfootowej, gdy Hobbit spóźniał się na podwieczorek i bystra niczym woda na Moczarach. Doderic wciąż nie wiedział jak ma zakomunikować rodzinie, że nie zgadza się na ten związek, tymczasem do zaręczyn pozostał ledwie tydzień. Pan Hildifons zamówił już najlepsze wino z Północnej Ćwiartki i najlepsze fajkowe ziele z Południowej Ćwiartki.

- Nie wiedziałam, że przyjedziesz! Chciałeś mi zrobić niespodziankę? – zaszczebiotała Pansy.
- Nie, wcale! Nigdy w życiu! To znaczy, tak! Właśnie tak, chciałem! – wyjąkał Hobbit.
- Czy to prezent dla mnie? – wskazała na trzymane przez Doderica zawiniątko.
- E, a gdzie tam! To znaczy…tak, to dla ciebie, oczywiście! – wydusił wciąż zszokowany i zakłopotany wręczając jej wazon. Jeśli powiedziałby dokąd jedzie, panna Hogg niechybnie upierałaby się by pojechać razem z nim… Nagle przyszedł mu do głowy desperacki pomysł.

- Wilki! Wilki atakują! – wykrzyczał ile sił w płucach, Pansy odwróciła się przerażona.

Popędził kucyka przed siebie, nie słysząc co wykrzykuje jego przyszła narzeczona. Gdy dojechał na skraj Żabiej Łąki uświadomił sobie, że nie ma prezentu. Rozejrzał się, lecz nigdzie nie dostrzegał sklepu czy straganu. Uliczki wiały pustką. W końcu napotkał dwójkę małych hobbitów bawiących się niepodal latawcem. Latawiec! No cóż, lepiej było przyjść z latawcem niż z pustymi rękami.

- Chłopcy, może dobijemy interesu? Ile za ten latawiec?
Hobbitki spojrzeli na siebie porozumiewawczo i konspiracyjne skinęli na Doderica by podszedł. Zsiadł z Kłapki i zapytał:
- No to jak?
- A ile pan da?
- Hmm…mam trochę cukierków – rzekł grzebiąc w kieszeni.
- Pff! Dobre sobie! Nie rozmawia pan z patałachami! – parsknął trochę wyższy chłopak.
- Dobrze. Dam jedną srebrną monetę! – powiedział Doderic, coraz bardziej rozgniewany.
- Nie. Da pan trzy i latawiec jest pana – odparł mały Hobbit.
- Dam dwie srebrne i trzy miedziane i jest mój – fuknął Doderic. Chłopiec pokiwał głową i uśmiechnął się wyciągając dłoń. Młody Bolger dał mu pieniądze i w tej samej chwili usłyszał rżenie kucyka. Drugi z małych hobbitów dosiadł Kłapki i popędził w stronę lasów! Hobbit odwrócił się, by złapać drugiego malucha, ale tego też już nie było. Na ziemi leżał wynegocjowany latawiec. Podniósł go i otrzepał. Zastanowił się co ma robić. Gonić malców? Na piechotę to nie ma sensu. Wrócić do domu? Ale wtedy będzie się musiał przyznać do straty wazonu i kucyka…Nie pozostawało nic innego jak jednak udać się na urodziny Isengara, co przynajmniej odroczy awanturę. Jednak do miejsca przyjęcia był jeszcze spory kawałek, który musiał przebyć pieszo. Cóż było robić? Hobbit zacisnął usta i zaczął maszerować. Docierając do wskazanego adresu, po długiej wędrówce, był wymęczony i obolały, a przede wszystkim – spóźniony. Według zaproszenia przyjęcie trwało od ponad dwudziestu minut. Dopiero pod drzwiami Isengara zdał sobie sprawę jak głupio wygląda z (tak przecież drogo okupionym) latawcem.

„Na co mi było to zaproszenie, te urodziny. Trzeba było nigdzie się nie ruszać i zostać w domu! Słowo daję, pokręcę się chwilkę, znajdę transport i wracam do Bystrego Brodu! Tylko jeszcze zajadę do pana Browna z umową…” – z takimi myślami dotarł do drzwi norki Isengara i zapukał.
 
Kris Kelvin jest offline