Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2017, 21:43   #242
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Człowiek był tak skonstruowanym tworem, że adaptował się praktycznie do każdych warunków otoczenia. Przypominał w tym karalucha - odpornego i upartego insekta, mającego paskudny zwyczaj zasiedlania terenów ledwo nadających się do życia. Wystarczyło mu odrobina ciepła oraz pożywienia, a już stwierdzał, że dany teren, a gdy zobaczyło się jednego, mogło się mieć pewność co do obecności jeszcze dwudziestu. Ludzi różnił od robaków jeden detal: potrafili zmieniać okolicę, przystosowując ją do własnych preferencji. Stąd chociażby mania terraformowania kolejnych planet, szukania nowych przyczółków, w których mógłby się rozpanoszyć w najlepsze, przejmując powoli we władanie coraz to nowe układy i systemy gwiezdne.

Xenosy też należały do pionierów w tej dziedzinie, choć na mniejszą skalę. Chwilowo.
Gdzie się grupa skazańców nie obróciła, tam po chwili pojawiała się jakaś gnida, a za nią następna i jeszcze następna. Nie zniechęcała się jednak, prąc uparcie do przodu, zaś ich szlak znaczył trop ze złotych łusek, wbitych i zabarwioną na czerwono-żółto ziemię, miękką od krwi i unoszącej się w powietrzu wilgoci. Widoczność pozostawiała wiele do życzenia, poruszali się w przeklętej mgle, kierując się bardziej słuchem niż wzrokiem, a morderczy upał osiadał na pancerzach i spoconej skórze, wysysając te marne resztki siły, które Parchom jeszcze zostały.

Metr za metrem przedzierali się do okrążonej ciężarówki, rzygając ołowiem, ogniem oraz epitetami, w czym standardowo przodowała Diaz. Ortega stawiał na milczenie, pozwalając aby ciężka broń przemawiała w jego imieniu. Nash za to warczała nieprzerwanie, szukając wytłumaczenia dla rosnącej w postępie geometrycznej frustracji. Nie mogła nim być przecież lewa moneta, schowana bezpiecznie w kieszeni na prawym udzie. Złote oczy poruszały się nerwowo, skacząc po najbliższym terenie i raz po raz zahaczając o sylwetkę ostatniej kobiety w ich niewielkiej grupie - bez broni, bez pancerza, za to z kamerą. Cel do obrony, zamiast wsparcie podczas walki. Problem, nie rozwiązanie.
Po jaką cholerę pchała się razem z nimi w ten kocioł?! Chciała materiał z pierwszej linii, dobra. To jeszcze Ósemka rozumiała, ale czy do kurwy nędzy, reportereczka nie wpadła na prosty pomysł, że w podobnych warunkach jest ciężarem dla walczących?

Tak, definitywnie właśnie dlatego odkąd opuścili transporter, saper stała się nerwowa i wściekła.
Liczyła gdzieś w pokręconym duchu na jej rozsądek, po części ciekawiło ją, czy posłucha wyszczekanego lektorem na samym początku rozkazu, aby stać w środku między tymi w Obrożach.
Przez jedną, cywilna sukę dotarcie do celu zmieniało się z misji ratunkowej w transport oraz ochronę pustego łba. Planowo w te i wewte, a drogi ubywało. Przedzierali się sukcesywnie, aż spomiędzy drzew dotarły ich błyski wystrzałów. Niestety nie oznaczało to końca zadania, tylko jego początek.

Reporterka okazała się na tyle pojętna, że trzymała się centrum tej zaledwie trzyosobowej parchowej eskorty. I przy okazji miała całkiem niezłą pozycję do nagrywania i ich i tego co się wokół działo. Miała na co narzekać bo jej buty, choć na płaskim obcasie i pewnie całkiem wygodne na dość wczesnym etapie podróży na przełaj przez gliniastą, bagnistą drogę zostały pochłonięte przez tą czerwoną, zterraformowaną glebę. Od tej pory brunetka uparcie niosła te ubłocone i butopodobne kształty w wolnej dłoni a szła boso. Cały dół nóg, aż prawie do kolan miała już jednak na oblepione plastelinową warstwą czerwonawej gliny. Strój bowiem miała typowo miejski który w mieście był pewnie i względnie elegancki i wygodny i sprawdzał się pewnie świetnie, nawet przed kamerą. Ale w terenie i to tak grząskim przynajmniej dół szybko wydał się bardzo nieodpowiedni. Niemniej Conti okazała się być osobą dość upartą i poza tym gdy czasem syknęła ścierając się bosa stopą o coś raniącego to wydawała się niewygody znosić względnie na poziomie. Nie wiadomo było jednak jakby ten brak butów wpłynął na sytuację gdyby trzeba było powiedzmy biec po tej drodze czy dżungli.

- Black? Tu st.kapr. Alma Mason. - w komunikatorach Black odezwał się spięty ale zdecydowany kobiecy głos przedstawiający się typową, wojskową modłą. - Jaki jest wasz status? Uważajcie za zakrętem. Jesteśmy zaraz za nim. Ale mamy trochę zajęcia. - powiedziała wojskowa. Zupełnie jakby podobnie jak Parchy widziała ich pozycje na swoim HUD lub podobnym sprzecie. A po mapie faktycznie już byli po sąsiedzku. Jakieś 20 - 30 m do zakrętu i gdzieś drugie tyle do jednostek oznaczonych jako “Czerwoni” z Falcon 1 i 2. Kilkanaście punkcików rozstawionych mniej więcej w ochronny okrąg pewnie wokół tej uszkodzonej ciężarówki choć jej już HUD nie pokazywał. A zajęcie też Parchy mieli. Szelest krzaków, chrobot pazurów i skrzeki sugerowały a nawet mówiły wprost, że od przybycia xenos dzielą ich raczej sekundy niż minuty. Gdyby dotarli do zakrętu drogi powinni się już nawzajem widzieć z mundurowym kordonem. I tu też było ryzyko “friendly fire”. Tyle, że “friendly fire” ze strony Parchów do żołnierzy Obroża mogła zinterpretować jako celowy atak. Oczywiście nie reagowała gdyby to jakiś Parch oberwał przypadkowo lub nie od żołnierza czy kogokolwiek innego. W końcu Parchy miały obrywać a nawet zginąć. Po to stworzono tą jednostkę.

- Sześćdziesiąt metrów do celu. Chwilowo brak kontaktu z wrogiem, ale to się zaraz zmieni. Połowa amunicji. Leki: mało. Granaty: mało - Ósemka niechętnie oderwała dłonie od broni, odpalając holoklawiaturę. Uśmiechnęła się przy tym pod nosem na komizm sytuacji. Czuła w parchatych kościach, że akurat przy Latynosów nie musi pokazywać palcem, ani prowadzić za rączkę. Wiedzieli co robić, ona mogła zając się czymś zgoła innym niż walka. Przynajmniej na te kilkanaście sekund. - Zanim podejdziemy położymy ogień. Będziecie mieli dokładny namiar. - wystukała, rozglądając się dookoła, zatrzymując wzrok na reporterce i dostukała - Prowadzimy cywila w środku formacji.

Starsza sierżant nie odpowiedziała. A może i odpowiedziała tego Black 8 nie była pewna bo xenos postanowiły się włączyć w tą rozmowę. Atak choć spodziewany i oczekiwany zaczął się przy tak ciasnej przestrzeni mimo wszystko nagle. Jeden z licznych dotąd słyszalnych i widocznych ruchów gałęzi i krzaków nagle przemienił się w niedużą pokrakę spadającą z gałęzi nad drogą w sam centrum grupki. Black 2 która dotąd szachowała wylotem podpiętego miotacza jedna stronę drogi zdążyła tylko zarejestrować ruch. Pochłonięta klikaniem w holoklawiaturę Black 8 dostrzegła i usłyszała tylko nagły ruch siłowników ciężkiego pancerza wspomaganego Ortegi i prawie od razu związane z tym dudnienie ciężkiej broni. Trafił. Dało się to dostrzec odrazu bo potężne pociski rozchlapały coś na żółte kleksy i rozbryzgi zanim zdołało opaść na ziemię i wgryźć się w kogoś. Ale były następne! Na tej wąskiej przestrzeni drogi tylko jeśli któryś stwór był widoczny po osi drogi było czas by strzelać do niego względnie normalnie. Poza tym nawet wtedy przy ich szybkości pokonywały prostą w sekundy. Ale gdy zaskakiwały z góry czy z pobocza to liczył się tylko refleks jak u Ortegi w tej chwili. I póki nie wydostaną się na jakąś luźniejszą przestrzeń to nie zanosiło się na zmianę warunków walki. A wedle mapy nie wydostaną się póki nie wrócą na linię kolejki magnetycznej ale tam było tylko trochę więcej pustej przestrzeni. Większa przestrzeń była dopiero na lotnisku. A nie dotrą tam póki Diaz nie naprawi tego gruchota z dżungli. A ten gruchot dżungli i obstawiający go mundurowi byli w bliźniaczej sytuacji jak oni tu na drodze.

- Zaginajcie! Zaraz wzywam lotnictwo by przeczyściły okolicę! Zrywajcie się stamtąd! - Black nie byli pewni czy kapral Mason darła się po raz pierwszy czy powtarzała to co zagłuszył ckm Black 7. Ale brzmiało poważnie i ponaglająco. Z punktu widzenia mundurowych także pewnie rozsądnie.

Słowa z radia zelektryzowały Nash i nie tylko ją. Czuła wręcz jak mięśnie przedramion oraz szczęk napinają się jej, zaciskając prawie do bólu. Skrzeknęła ostrzegająco, parze Latynosów pokazując na migi aby brali przód, ona zamknie pochód. Conti wzięli w środek, aby przypadkiem nie zaatakowano jej gdy w trybie pilnym spróbują przedostać się do celu. Niecałe sto metrów - niby niedaleko. Odległości jednak wydłużały się, jeżeli dołożyć nieprzyjazny teren i gnidy. Zanim ruszyli warknęła ostatni raz, wyciągając granat.

Sprawy się posypały. Jak zwykle. Pierwszy zaczął biec Black 7 torując swoim pancernym cielskiem drogę przez rozchlapywane błoto. Zanim ruszyła reporterka wciąż trzymając w jednej dłoni swoje ubłocone buty. Zaś Black 2 owiała ognistą strugą jedno z poboczy. Na krzaki i drzewa opadła galareta jaka natychmiast po zetknięciu z powietrzem zapłonęła żywym ogniem rozstawiając barierę ognia na te krytycznie ważne kilkadziesiąt sekund. Z dżungli rozległy się rozzłoszczone i przestraszone piski obcej fauny. Zaś Black 8 cisnęła granat. Granat ledwo był dla niej widoczny jako drobna ruchoma smuga ale za to dał się słyszeć. Flashbang rozerwał się na zakręcie na jaki zamierzali dobiec. Też dały się słyszeć przestraszone i zdezorientowane piski stworów. Ale przez to dwójka kobiet została na końcu czteroosobowego peletonu.

Ledwo ruszyły parę błotnistych kroków rozchlapując gliniastą glebę drogi gdy z pobocza wyskoczył mały i zwinny xenos. Dron jaki został na miejscu by ich osłaniać otworzył ogień ale choć krzaki i drzewa pobocza zostały rozłupane przez ciężkokalibrowy ołów to by trafić wroga było już zbyt późno. Ale Ortega zdąrzył. Obrócił się i zatrzymał siejąc swoją serią ołowiu po krzakach, błocie błyszczącej w płomieniach napalmu drogi i małym potwór jaki był już w przysiadzie do skoku na Conti. Ale przez to Ortega zrównał się z Diaz i Nash więc z przodu biegła teraz reporterka zostawiając ich z tyłu o kilka kroków.

Pobocze płonęło dalej a czwórka biegnących ludzi ścigała się z watahą obcych kreatur jakie zamierzały albo obejść ścianę płomieni albo dorwać ich z innej strony. Te najbliższe jednak musiały oberwać flashbangiem a ściana ognia też pewnie nie zachęcała to zbytniego kontaktu te stworzenia. Ale jednak próbowały. Dron strażniczy jednak spełniał swoje zadanie kasując wyskakujące z góry albo z pobocza stworzenia. Do czasu aż nie zdążył i wyskoczyły dwa na raz. Na szczęście zdążyli Black 7 i 8. Diaz też by zdążyła ale mając zaufanie do tych dwoje popędziła do zakrętu zostawiają likwidację zagrożenia tej dwójce. Już razem z Conti prawie dobiegały!

Zaś Nash i Ortega nie mieli okazji się zastanawiać czy coś pomyśleć. Trzaskająca skrzekami i ruchomymi krzakami i gałęziami dżungla nagle wypluła z siebie dwie nieduże kreatury. Więc tylko nakierowali mniej więcej lufy w ich kierunku i otworzyli ogień. Operator pruł długą serią kasując wszystko co się nawinęło pod ciężki ołów a saper słała triplet za tripletem. Ołów u obojga trafiał i rozbryzgiwał błoro, kałuże, krzaki, obszarpywał liście ale zdawałoby się gdy stwory były już na wyciągnięcie reki wreszcie rozbryzgał je na żółtawo. W ostatniej chwili! Brakowało im już ostatnie parę kroków do zakrętu. Black 2 była już na zakręcie a Conti już tuż po, na ostatnim finiszu do widocznych sylwetek w mundurach. Ci też strzelali i nawet w biegu było widać, po trzaskającej trafieniami broni palnej i granatów dżungli, że mają do czego. *

Charakterystycznego zgrzytu pustego magazynka nie dało się nie usłyszeć nawet mimo panującego wokoło chaosu. Krótkie, metaliczne “klik” dochodzące z broni Siódemki oznajmiało aż nadto dobitnie brak amunicji. Nash spojrzała w przelocie na zakrytą hełmem twarz olbrzyma, lecz ujrzała raptem własne odbicie: bladą, spiętą twarz w otoku potarganych, rudych włosów i skupione oczy, błyszczące determinacją. Mieli dwie opcje: albo zostawali oboje, podczas gdy Ortega przeładowuje, albo biegł na pusto, zostawiając osłonę Ósemce. Ewentualnie zostawało trzecie rozwiązanie - te wpadło Nash do głowy nagle. Równie gwałtownie trzepnęła drugiego parcha w ramię, pokazując na jego buty. Przy wraku się sprawdziły, a pojedynczym skokiem mogli nadrobić sporo czasu, o odległości nie mówiąc.

Wszystko w głowie, oczach i uszach rudowłosej saper świsnęło gdy dali się porwać pędem. Zahaczyli o jakieś najniższe gałęzie ale nie były w stanie zatrzymać tak rozpędzonej, pancernej masy. Równie nagle jak zaczęli się wznosić zaczęli spadać. Black 7 upadł mało zgrabnie i w ostatnim momencie zwyczajnie wypuścił Black 8 więc oboje upadli w gliniastą ziemię. Ale upadli gdzieś przy samym skraju drogi tuż przy widocznie zaskoczonych mundurowych. Zaledwie o parę kroków od nich. Ci zaś zaczęli huczeć wystrzałami z broni siejąc ołowiem w stronę czerwonej drogi. Pociski świastały tuż przy dwójce skazańców ale omijały ich. Woskowa nawała przerwana została równie nagle jak sie zaczęła. Wojskowy ołów byłskawicznie skasował dwie gnidy jakie szykowały się już skakać na Diaz i Conti.

Nagle okazało się, że Nash i Ortega zrobili się liderami tego czteroosobowego peletonu. Diaz w tej chwili zamykała grupkę wybiegając dopiero z zakrętu a Conti była o kilka kroków przed nią ale i tak z kilkanaście od gramolących się na nogi saper i operatora ciężkiej broni. Tym razem miękkie błoto zadziałało korzystniej jak dobry materac amortyzując upadek. Ortega podniósł się na nogi ale metaliczne trzaski zdradzały, że zmienia magazynek na pełny.

Wszyscy byli już na ostatniej prostej, na ostatnim finiszu. Ale nawet w tym ostatnim momencie gnidy mogły ich dopaść. Reporterka wciąż trzymając swoje buty w jednej dłoni rozchlapując błoto bosymi stopami minęła Black 7 i 8. Udało jej się dobiec szczęśliwie do pierwszych żołnierzy jacy sobą tarasowali drogę do napierających z dżungli xenos. Diaz udało się dobiec do dwójki pozostałych Parchów. Gdy znów wyskoczyły z dżungli stwory. Jeden z pobocza drugi skakał z góry. Nie było czasu na reakcję, strzelało się do smug i cieni. Jedynie Black 8 i kilku żołnierzy zdążyło zareagować. Ołów zaczął szatkować błoto, parne, zgniłe powietrze zielonej dżungli, drzewa i krzaki. I xenos. Prawie w ostatnim momencie gdy już jeden miał skoczyć na plecy Diaz a drugi na złotooką saper. Wreszcie ołów przygniótł je do ziemi i wypatroszył stopując na dobre. Teraz jednak saper usłyszała głuche szczekniecie karabinu oznaczające koniec amunicji w broni. Szybko skorzystała z okazji i przeładowała broń zmieniając pusty mag na pełny.

Właściwie została już sama z Ortegą przed linią żołnierzy. I gdzieś tam za zakrętem został jeszcze ten dron z ckm. Diaz i Conti wreszcie znalazły się za względnie bezpiecznym kordonem mundurowych. Na dany znak Nash, Ortega wycofał się w tył by zająć pozycję razem z żołnierzami. Wtedy wreszcie wybiegł zza zakrętu ostatni, tym razem mechaniczny uczestnik peletonu. Ten dron. Ale wybiegł z dwójką kreatur na sobie. Ale w przeciwieństwie do ludzi maszyna pozbawiona instynktu samozachowawczego była zdolna ignorować szpony i kły szarpiące jej pancerz. Żołnierze jednak się nie wahali ani przez moment. Widząc robota który dość pokracznie i nienaturalnie ale krabowatym ruchem zmierzał w stronę ich linii otworzyli ogień by nie pozwolić kreaturom w ten sposób przeniknąć przez kordon. Zaś Nash nie zamierzała czekać i cisnęła w dal granat. Było to dość ryzykowne bo w tej gęstwie trzeba było się liczyć z tym, że gdzieś zawadzi i spadnie znacznie bliżej niż to planował grenadier. Ale ściana ognia mogła zastąpić tą jaka wcześniej blokowała pobocze podpalone przez Black 2. Granat poszybował i na szczęście zniknął gdzieś miedzy drzewami spadając za zakręt. Tam zaraz rozbrzmiał huk i błysło światłem gdy galaretowata ciecz zapłonęła w dżungli, na drodze, na robocie i na bestiach próbujących rozszarpać robota ludzi a same ginęły właśnie rozszarpywane ołowiem i napalmem ludzi. Fala ognia zbliżała się nieubłaganie pochłaniając kolejne drzewa, krzaki, drogę, drona i znowu drogę. Przez moment wydawało się, że pochłonie wszystko i wszystkich w tej dżungli. Ale jednak zatrzymała się dobre kilkanaście metrów przed Black 8.

Zaraz potem z tej ściany ognia wybiegł krabowaty dron. Płonął. Ale z tym robocim uporem nie zważał na płomienie tylko biegł dalej jakby nigdy nic. Dobiegł do ostatniego człowieka poza wysuniętą linią wojskowego kordonu i tam całkiem przytomnie zatrzymał się, odwrócił i wycelował w stronę płonącej drogi i dżungli dalej wypełniając swoje zadanie osłaniania ludzi do jakich został przydzielony. Została już tylko Nash. Brakowało jej ostatnie kilka kroków. Odwróciła się zostawiając mechanicznego strażnika sterowanego przez kogośtam kto był gdzieśtam. Widziała jak brnąc przez te gliniaste błoto stoją, klęczą różnoracy wojskowi i marines. I Black 7 w swojej gigantycznej sylwetce i z ciężką bronią w łapach. Jeszcze parę kroków. Ze cztery. Ze trzy. Nagle twarze i krzyki tak samo jak ruch uniesionych w górę luf powiedział jej tak samo jak tupot i chlupot błota tuż za sobą, że nie biegnie już sama. Skrzek xenos rozległ się tuż za nią. Nie miała szans coś zrobić nim wskoczy jej na plecy! Ale już powietrze pruł ołów. Dudniła ciężka broń Ortego przed nią i drona za nią. Ołów świstał wokół niej ale i ludzie i dron tak jak i ona też mieli zaledwie ułamki sekund na reakcję. Metr, dwa więcej, sekunda dłużej i pewnie przy takim stężeniu ołowiu na małej przestrzeni to zwykła matematyką powinni rozstrzelać tego potowra. Ale nie mieli tych metrów i sekund! Xenos już leciał, już czuła jego ruch jak skoczył i zaraz miał dopaść jej pleców! I wtedy prawie cudem któryś pocisk wreszcie trafił! Xenos nawet nie zdążył skrzeknąć tylko rozchlapał się po błocie drogi i plecach Nash ale nie spadł jej z kłami i pazurami na plecy. Jeszcze krok. I już. Już minęła kordon i wreszcie mogła odetchnąć. Jakby na deser przez linię wojskowych i marines przespacerował krabowaty dron. Już dogasał ale jeszcze sporo dymił. Maszyny jednak nie były tak podatne na ogień jak ludzie.

- Black?! To wszyscy?! Czy jeszcze ktoś? - ledwo znaleźli się wewnątrz jedna z sylwetek która dotąd strzelała oderwała się od karabinu i zapytała tym samym głosem jaki wcześniej słyszeli w słuchawkach komunikatorów. Nadal wydawała się spięta i zniecierpliwiona. Ale z całej okolicy słychać było strzały i wybuchy. Wreszcie też widać było punkt docelowy, tą umorusaną błotem ciężarówkę. Faktycznie wyglądała na terenową, silną i sporą. Naprawdę wyglądała na znaczne wsparcie do transportowania czegokolwiek czy kogokolwiek. Gdyby udało się ją uruchomić. Ją też zagospodarowano montując na pace stanowisko broni ciężkiej. I z niej też obecnie strzelano.

Oddech rwał się Ósemce, serce w piersi biło w przyspieszonym rytmie, hukiem krwi w uszach oznajmiając, że jeszcze żyje, a wraz z nią komplet ekipy. Splunęła w piach, sięgając ku Obroży.
- Komplet - przekazała lektorem i odwróciła się do zdyszanej grupki obok - Diaz ciężarówka. Ortega osłaniamy. Conti - tu zawahała się przez ułamek sekundy, przenosząc złote oczy na reporterkę - Trzymaj się środka. Co z tym nalotem? - ostatnie wystukała, patrząc na kobietę w mundurze.
- Czekaliśmy tylko na was. - odpowiedziała kobieta i odeszła nieco w bok wzywając przez radio kody i hasła typowe dla wezwań artylerii czy lotnictwa. Szybko skończyła i dała znać przełączając się na na kanał wszystkich. - Tu Czerwony 1! Wszyscy kryć się! Nalot za 10 sekund! - w słuchawkach brzmiał jej rozkazujący głos więc musieli ją słyszeć wszyscy w tym pododdziale nawet jak jej bezpośrednio nie widzieli czy słyszeli. W grupę widocznych żołnierzy wkradł się element chaosu. Postacie w mundurach zaczęły kitrać się do lejów, za drzewami, i każdą możliwą przeszkodą. Xenos jednak nie zwracały na to uwagi. Napierały na wąską linię ludzi nadal a teren im sprzyjał. Na otwartym terenie przewaga ołowiu była znaczna i nawet nieduży oddział póki miał amunicję, mógł postawić zaporę z ołowi nie do przejścia dla całej masy xenos. Ale tutaj stwory widać było w ostatniej chwili, góra z kilku kroków. Więc nadal napierały. Dorwały jakiegoś żołnierza który właśnie wskoczył do leja i tam zaczął się mocować z sześcioma odnóżami i kłami małej ale zawziętej kreatury. Ludzie z platformy ciężarówki zeskoczyli by szukać schronienia. Poza jednym cekaemistą. Ale jakby na ten moment czekał jakiś stwór który musiał przykicać po koronie drzew i skoczył na niego. Broń i żołnierz zostali wyłączeni z dalszej walki na czas rozstrzygnięcia pojedynku. Inna żołnierka rzuciła się za jakiś wysoki korzeń drzewa dający niezłe schronienie od potencjalnych odłamków. Zniknęła z oczu Parchów na moment by zaraz wynurzyć się z powrotem gdy odczołgiwała się na plecach zmagając się z jakimś wszczepionym w siebie stworem. Tak. Stwory nie odpuszczały. Celowo czy nie ale napierały dalej. Wciąż słychać było odgłosy walki i strzały a te 10 sekund wydawało się niesamowicie długim czasem. Musieli je jakoś przetrwać. Xenos nie robiły też wyjątków dla ludzi z Obrożami. Diaz fuknęła gdy zza drzewa skoczył na nią jakiś stwór. Zaczęła się z nim szarpać próbując zablokować dostęp do żywotnych części ciała karabinem bo nie miała czasu zmienić na bardzo sensowną do walki na bezpośredni dystans broń. Inny stwór zaatakował Black 7. I choć Ortega wydawał się tak samo zaskoczony jak Latynoska to przy różnicy gabarytów i opancerzenia tutaj pojedynek wydawał się raczej mieć zdecydowanego faworyta. Tak mały xenos miał minimalne szanse przebić się przez ciężki pancerz wspomagany nawet gdyby Ortega był uprzejmy się nie ruszać. A przecież sie ruszał.

Dziesięć sekund dłużyło się niemiłosiernie. Praktycznie ledwo zaczęto odliczanie, pojawiły się problemy. Gnidom nie przeszkadzały wyliczanki ludzi, dla nich liczyło się by dorwać cel - rozerwać go, zagryźć. Zlikwidować aby móc biec dalej, ku kolejnej ofierze. Black 8 nie miała szansy się rozejrzeć, słyszała raptem krzyki i rozlegające się wokoło odgłosy walki. Jej ludzie też walczyli, Conti na szczęście jakoś się uchowała, gorzej Dwójka i Siódemka. Zegar tykał, saper skoczyła w kierunku Latynoski. Wpierw swoi, potem reszta. Ten chłopak w leju, chyba był najbliżej… ale to zaraz. Wytrzyma, musi. To tylko cholerne parę sekund.

Diaz nie szło najlepiej. Mały xenos był mały i zwinny przez co trudny do trafienia. Zwłaszcza z bliska jak nie tylko biegł ale próbował trafić człowieka a dokładniej ją samą. Kolba karabinku raz za razem trafiała powietrze ale nie samego stwora. Za to ten od razu zaciął raz, i drugi, i kolejny a szpony uderzyły ze zgrzytem o pancerz ale nie dały rady go przebić. Latynoska cofała się pod naporem kłów i pazurów ale wtedy właśnie stwora trafił triplet wojskowych pocisków. Te rozerwały stwora na strzępy.

Black 7 mimo swojej wprawy walce też trafił na jakiegoś zajadłego stwora. Co prawda nie cofał sie ale jęknął gdy stworzenie prześliznęło się między jego nogami i wskoczyło pod złączenia pancerza pod kolanem. Zaciął go tam szponami i zaraz poprawił szczękami. Ale odwet nadszedł prędko. Pancerna dłoń chwyciła stwora korzystając z tego, że na moment znieruchomiał i jednym ruchem podniosła go odrywając od nogi właściciela i zmiażdżyła go całego. Black 7 wyrzucił na gliniastą ziemię bezwładne truchło stwora.

Zaatakowani żołnierze też się uporali z przeciwnikami. Pierwszy poradził sobie żołnierz na platformie ciężarówki. Złapał stworzenie i zaczął tłuc nim o tył kabiny ciężarówki. Raz. drugi i kolejny, i jeszcze raz wrzeszcząc do tego jakby chciał wrzaskiem tak samo jak tłuczeniem o blachy kabiny wytłuc ze stwora życie. Ale chyba udało się bo cisnął z obrzydzeniem w błoto zabitego stwora. Żołnierz w leju złapał za jakiś kamień i zaczął nim okładać stworzenie. Stwór mu się z początku wyrywał ale żołnierz złapał go ponownie ściągnął w dół leja i dobił kilkoma kolejnymi uderzeniami improwizowanej broni. Dziewczynie w mundurze udało się przeturlać bokiem a po chwili udało jej się w ogóle przygnieść stwora pod sobą. Teraz przewaga znacznie większej masy działała na jej korzyść. Dociskała stwora do ziemi dusząc go i gniotąc karabinem aż coś tam chrupło i stwór raz wierzgnął i zrobił się nieruchomy. I wtedy dał się słyszeć charakterystyczny świst silników rakietowych.

Żołnierze, marines, policjanci i skazańcy rzucili się zgodnie do kryjówek. A potem okoliczną dżunglą targnęły kolejne eksplozje. Lotnicy nie oszczędzali bo słychać i widać było zarówno eksplozje odłamkowych głowic jak i zapalających. Brzmiało i wyglądało jakby bomby zamierzały wytłuc całe życie z tej dżungli. Eksplozje dobiegały zewsząd. Jedynie można było się modlić o cud by żadna bomba nie spadła w ciężarówkę czy pobliżu. Bo przy mocy lotniczego uzbrojenia załatwiłoby pewnie jak nie wszystkich to większość ludzi zgromadzonych wokół niej. Bomby spadały, ludzie głuchli, bębenki wydawały się grzmieć w rytm wybuchów, gdy się krzyczało widać było poruszające się usta ale i tak nic nie było słychać. Nalot zdawał się trwać wiecznie. Drzewa, krzaki, gałęzie, xenos zdawały się ginąć w huku eksplozji, szrapneli i ognia. Czuć było smród palonego mięsa, petrochemiczny zapach napalmu, woń krwi i świeżo wzburzonej ziemi. Niektórzy nie wytrzymali. Ktoś się zerwał i pobiegł bez sensu. Ale kapral udało się go pochwycić, wciągnąć do leja i przygnieść sobą. Innego nie udało się złapać. Pobiegł w panice gdzieś w znikając między wybuchami i drzewami. Jego los wydawał się być przesądzony. Wybuchy kosiły wszystko co wystawało choć trochę ponad grunt.

Nash też wyrwała się do przodu, lecz nim zdążyła zrobić następną głupotę, na miejscu osadziły ją pancerne łapy Ortegi, przyciskając wymownie do drżącego podłoża. Saper zamknęła oczy, dzięki czemu obraz piekła przestał stanowić problem. Fonii niestety wyłączyć się nie dało. Słyszała ludzkie krzyki, kanonadę w tle, skrzeki bestii i głuche dudnienie, wymieszane z eksplozjami. Blisko, na wyciągniecie ręki wręcz. Ostrzał zdawał się trwać i trwać, zamykając tych którzy przeżyli w klatce ognia, dymu i hałasu, doprawionego niepewnością czy następna bomba nie spadnie im prosto na kark.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 11-12-2017 o 00:00.
Zombianna jest offline