Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2017, 23:54   #243
Czarna
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Jeden krok, potem drugi i trzeci. Ruch, schody i subtelne nakierowanie na właściwą drogę. Głosy dookoła, tropikalny upał i słońce. Brzęczenie much i ciągle krzyk w uszach… wrzask wydany przez rozszarpywanego żywcem człowieka, którego zostawili w piwnicy. Brown 0 ogarniała, że są na wojnie, ona już nie jest cywilem tylko Parchem, a dookoła umierają ludzie. Widziała to w kanałach, gdzie pożegnały się z życiem niedobitki brązowego oddziału. Niby powinna przywyknąć, ale nie umiała… bo jak przejść do porządku dziennego nad czymś takim?!
Nie wiedziała. Nie umiała. Narobiła do tego Johanowi wstydu, rozklejając sie na oczach innych żołnierzy. Pewnie nie mieli teraz o niej dobrego mniemania… gdyby Obroża windowała je w jakiś wysokich rejonach.
- S… spróbuję - bąknęła do kaprala łączności, kiedy zapytał o włam do systemu i było to pierwsze wypowiedziane przez nią od wyjścia na powierzchnię słowo. Przeniosła wzrok z ziemi na szereg paneli i wyświetlaczy. Tak, praca jej się przyda. Tym nikogo nie skrzywdzi.

Kpr. Paien, Misza i Johan zajęli pozycję przy oknach by mieć wgląd na to co się dzieje na zewnątrz. Ogromny pancerz wspomagany został przy drzwiach na schody którymi przyszli. Kapral Otten zaś podszedł do paneli wmontowanych w ścianę i zaczął je otwierać i coś sprawdzać. Sądząc po ruchach ta czynność nie była mu obca ale mars nie opuszczał mu twarzy więc zbyt dobrze pewnie to nie wyglądało. Na razie jednak sie nie odzywał więc widocznie jeszcze nie doszedł do etapu by mieć coś do zakomunikowania. Z górnych kondygnacji dochodziły nieco wytłumione odgłosy pewnie tej dwójki jaka poszła na dach. Brzmiało jakby było słychać każdy ich krok na dachu albo prawie.

Tymczasem hakerka w Obroży miała chwilę by usiąść przy panelu kontrolnym. Początek był całkiem zwyczajny i wręcz dziecinnie prosty. System po odzyskaniu energii był w na tyle dobrym stanie, że zaczął od standardowej procedury czyli od logowania się jakie powinien zrobić pracownik lotniska. Tyle, że Brown 0 ani nikt kto był z nią tutaj na wieży nie miał hasła do tego logowania więc jeśli szybko by go nie zdobyli to zostawało szybko go złamać.

Pozostali czekali aż Rosjanka zrobi swoje, dobrze pójdzie i może nikt tym razem nie zginie. Byłoby przecholernie sympatycznie… tylko odkryła, że ma problem aby się skupić. Widziała panel i to co wyświetlał, ale zanim wzięła się do łamania czegokolwiek, gapiła się pół minuty martwo przed siebie.

Zabezpieczenia wydawały się stać na całkiem przyzwoitym poziomie. Vinogradowa odkryła to gdy podpięła swój naręczny komputerek pod jednostkę centralną na stanowisku kontrolnym. Wcześniej wyłapała trochę pytające spojrzenia tej bardziej uzbrojonej części obecnej obsady wieży. Pocieszająco jednak spoczęła na jej ramieniu dłoń paramedyczki. Johan miał minę jakby nie był pewny czy podejść czy nie ale coś w spojrzeniu Herzog chyba osadziło go jednak na stróżującym miejscu. Zresztą chwila wytchnienia pozwoliła hakerce ochłonąć na tyle by zabrać się do swojej pracy. A dalej już kontrolę przejęła rutyna i zawodostwo.

Program firewall okazał się całkiem dobry choć nie z najnowszych ani z najwyższej półki. Rosjanka miała na tyle dobrze dobrane programy na swoim sprzęcie, że udało jej się przekonać system, że właśnie jest uprawniona do resetu systemu po tej awarii braku prądu jaka właśnie miała miejsce. Gdy zaś system się przebudził ponownie uznał już ją za pełnoprawną użytkowniczkę panelu. Właściwie teraz mogła pogrzebać w samym systemie aby przejrzeć jego możliwości i zasoby. Mogła też wpuścić tutaj Ottena który chyba powinien wiedzieć co tu jest co i co trzeba zrobić by przywrócić łączność z orbitą. Dalsze grzebanie w systemie lub ściąganie danych jednak niosło ryzyko konfrontacji z programem stróżującym jeśli ten uznałby to za niewłaściwe postępowanie dla tego użytkownika gdzie już mu się w danym momencie uprawnienia kończyły.

Vinogradova czuła się jak robot, ale to było dobre. Znane czynności pomagały wziąć się w garść, symulowały normalność. Wpatrywała się w dziesiątki linijek kodu, wgryzając się coraz głębiej w system. Skoro miała już dostęp ogólny, wypadało zacząć się kręcić przy ostatnich modernizacjach. System zabezpieczeń podobno był nowy - wieżyczki musiały działać na osobnym protokole i to nim się zajęła, odnajdując właściwe sekwencje. Wpierw pojawiło się żądanie dodatkowego hasła, ale problem ten też dało się obejść, wystarczyło chwilę się nad nim pochylić.
- Jestem w środku. Zdjęłam zabezpieczenia i zrestartowałam system, mamy pełen dostęp. - powiedziała głucho, nie odrywając wzroku od ekranu - Do platform…. wieżyczek też, parę ich tutaj zdążyli zamontować. Jak w Seres, dam radę je kontrolować. Albo napisać program do automatycznego rozpoznawania protokołu swój-wróg, tylko na to potrzeba czasu i przydałby się Elenio.

- Masz dostęp do wieżyczek? Pokaż.
- Johan zareagował pierwszy nawet od Ottena i tym razem bez wahania podszedł do Mai i pochylił się by nad jej ramieniem by zajrzeć na wyświetlane dane o wieżyczkach. Te były zaznaczone na mapie lotniska. Jedne były zamontowane na dachach budynków inne na ziemi. Ale mniej więcej tworzyły linię obrony okrężnej. System pokazywał jednak liczne uszkodzenia mniejsze i większe. Łącznie było ok tuzina wieżyczek. Z czego cztery pokazywało jako brak danych. Czyli były albo zniszczone albo po prostu przekaźnik danych był uszkodzony lub zniszczony więc w system pokazywał taką wieżyczkę jako czarną plamę i brak danych. Pozostałe osiem były mniej lub bardziej uszkodzone ale nadal pikały gotowością do działania.

- No. Te są działkami a te z rakietami. Kurde trochę słabo z ammo ale i tak lepsze niż nic. - Johan wprawnie wskazał na dwa rodzaje wieżyczek na schemacie. Większość była z działkami, podobne do tych jakie Brown 0 znała już z Seres Lab. Wieżyczki w trójkątnym obrysie lotniska były pogrupowane mniej więcej po cztery na jeden bok. Z czego trzy były lufowe a jedna rakietowa. Schemat pokazywał też zapas amunicji jaką miała każda z wieżyczek. Na to właśnie zwrócił uwagę marinę. Co prawda jak na ilość amunicji jaką mógł przenieść zwykły piechur to było tego mnóstwo. Ale jak na prowadzenie ognia długimi seriami no to już nie wyglądało tak różowo. No i właściwie wszystkie były uszkodzone mniej lub bardziej.

- Elenio mówisz? On tu zaraz będzie. Sven wysłał mi pw, że go odsyła tu w pierwszej kolejności. Oberwał. Znaczy wiesz, nic mu nie jest ale dostał w nogę. No i właściwie to fajnie jakby ktoś na to spojrzał. Ale wiesz, jak tu będzie no to pogadaj z nim, on się zna na takich bajerach. - Johan wrócił spojrzeniem do Mai chociaż gdy mówił o nodze latynoskiego kumpla to spojrzał na Renatę.

- Dobrze ja się nim zajmę, zobaczę co da się zrobić. Ale to potrzebuje miejsca. - Herzog skinęła głową na znak zgody i wstała z siedzenia jakie zajęła obok informatyczki.

- Spokojnie nasi już przyjechali to teraz mamy nowych ludzi. - Johan uspokoił ją słowem i gestem. - Zaraz kogoś tu wezwę no przecież nie możesz iść tak sama stąd. I pogadam z sierżantem to sprawdzą ci ten schron na dole. No sorry nie mieliśmy jak go sprawdzić. - marine odruchowo przytknął palcem słuchawkę mocniej do ucha i zaczął odchodzić wzywając sierżanta dowodzącego obecnie obroną lotniska. Za to na miejsce podszedł kpr. Otten.

- O. Ale ładnie weszłaś. No teraz mogę coś podziałać. - ucieszył się gdy obrzucił okiem panele kontrolne na których wreszcie wyświetlało się coś więcej niż żądanie hasło przy logowaniu. - Nie jest źle. System trochę oberwał ale raczej nic nie do zrobienia. Powinno się udać. - powiedział zaczynając dłubać i klepać holoklawisze pogrążając się w swojej działce roboty.

- Amunicja do wieżyczek… musi tu być magazyn, na terenie lotniska. Powinien być… przecież nie załadowali ich na raz. W razie konfliktu nikt nie dałby rady skoczyć do sklepu, albo punktu gdzieś w mieście. Mogę to sprawdzić. Będzie ślad w systemie, o ile się nie mylę - Brown 0 siedziała z głową pochyloną do przodu i wzrokiem wbitym w kolana. Gdy pojawiły się informacje o latynoskim zwiadowcy znowu zadrżała jej szczęka, a wzrok zmętniał. Żył, ale raniono go. Na tyle poważnie, że zostawił kumpla i wracał za linię żeby obejrzał go lekarz. Reszta Parchów żyła. Gdyby było inaczej Obroża już by o tym Rosjankę poinformowała.
- A co z Karlem i Svenem? I Sarą? - spytała nie podnosząc wzroku.

- Karl i Sven zostali na moście. Pewnie wrócą na końcu. Sara wrócić miała tym transportem, razem z Elenio. - odpowiedział Johan po tym jak skończył wymianę zdań z sierżantem po drugiej stronie i pewnie kilka pięter niżej. - Zaraz ktoś po ciebie przyjdzie. - powiedział do paramedyczki o blond włosach i ta skinęła głową na znak zgody.
- No masz rację. Znaczy wiesz, powinien być taki magazyn ale nie wiem co zostało z niego. - zgodził się marine znowu wracając w rozmowie do informatyczki. Ta zaś przeszukiwała system by znaleźć te dane. Gdy już system traktował ją jako pełnoprawnego użytkownika to tego typu operacje nie były takie trudne. Znalazła potrzebny trop. Kontenery z amunicją do wieżyczek wyładowano jak sporą część innych towarów w magazynie. Jak zwykle nie było tak strasznie daleko, ledwie może z setka metrów od wieży gdzie obecnie przebywali. No ale wyprawa tam oznaczała zagłębienie się w niesprawdzone budynki a zasobniki z amunicją trzeba było jakoś wyładować z kontenerów i przewieźć do wieżyczek a te były rozsypane po całym lotnisku. Zapowiadała się wyprawa co najmniej na kilka jeśli nie więcej osób. No i jak powiedział podgolony marine system nie mówił w jakim aktualnym stanie jest ta amunicja i ile jej zostało. Były tylko logi z dostawy i wyładunku towaru.

Parch kiwała mechanicznie głową słuchając i przyswajając informację. Zrobiło się jej smutno, liczyła że Karl też wróci… ale pewnie chciał osobiście dopilnować reszty ewakuacji.
- Amunicja jest w magazynie - pokazała palcem na mapie lotniska o który budynek dokładnie jej chodzi - Dostarczono ją, widnieje na stanie. Tyle wiemy. Czy się nadaje do czegokolwiek to trzeba by… ktoś musiałby tam… na niesprawdzony teren… i może znowu… jak Jurij - na koniec dukała na siłę, rwąc się i gubiąc wątek. Zacisnęła dłonie w pięści i wbiła wzrok w podłogę.

Mahler spojrzał z zaskoczeniem na siedzącą na krześle informatyczkę.
- Nie, no coś ty! - powiedział gwałtownie i szybko znalazł się przy niej. Klęknął tak, że siedząc teraz Maya była trochę wyżej od niego i do tego złapał ją za ramiona w pokrzepiającym geście. - Słuchaj Jurij no… No miał pecha. To mogło trafić na każdego z nas. O. Na Renatę nawet. No ale ją nam się udało wyciągnąć. A Jurija no nie. Za głęboko go wciągnęły. To niczyja wina ok? Stało się. Nie myśl o tym Mayu. - Johan mówił poważnie i w miarę jak mówił dłonie zsuwały mu się po ramionach kobiety niżej aż zakończyły trzymając jej dłonie.
- Zresztą mówisz, że co znalazłaś? Magazyn? No pokaż jak to wygląda. - powiedział wstając i szybko całując jedną dłoń Rosjanki. Znowu stał zaraz za nią i wskazywał na wyświetlany schemat lotniska. - A masz tam jakieś kamery? Jakiś podgląd? - zapytał patrząc na nią tym razem z góry. Kamery mogły być. Chociaż chwilę musiała pogrzebać w panelu by wejść w odpowiedni podprogram to jednak powinny być względnie standardowym wyposażeniem dla obsługi wieży.

Udało się po paru minutach uzyskać dostęp, sukces jednak nie cieszył Rosjanki. Wystukiwała nowe komendy na klawiaturze, gapiąc się osowiale w ekran. Johan próbował ją pocieszyć, jakby nic niezwykłego i złego się nie stało, a przecież stało. Nie umiała o tym zapomnieć, przejść do porządku dziennego, nad okrutną śmiercią w cierpieniu.
- Część kamer nie działa, są uszkodzone. Uchowało się tylko kilka. W magazynie też, Mamy podgląd - odpowiedziała niechętnie, po czym wstała z krzesła. Przeszła na chwiejnych nogach do okna i tam przystanęła, patrząc na świat za szybą i zbierających się na płycie lotniska żołnierzy.
- Gdybym nie nalegała, nie prosiła Anatolija żeby przydzielił ludzi do tego zadania…Przez moje genialne pomysły… ktoś zginął. Cierpiąc i krzycząc. Znowu - objęła się ramionami w próbie zwalczenia chłodu który nie opuszczał jej od zejścia do piwnicy - Musiał mieć rodzinę, ktoś na niego czeka. Ale on nie wróci… n-nawet nie ma ciała żeby wyprawić pogrzeb. Nic nie ma… nie zostało nic... tylko ten krzyk. I krew - uniosła ręce i przycisnęła je do boków głowy, zakrywając uszy. Bujała się do przodu i do tyłu - Po to wysyłają nas, żebyście wy… nie musieli ginąć. Byli bezpieczni. To Parch… powinien tam zostać, nie Jurij. Nie powinnam się odzywać, proponować… niczego. Zamknąć się, bo moje gadanie nie przynosi nic dobrego. Ciągle wszystko psuję, mówiłam ci tam pod ziemią. Nie nadaję się, nie jestem… - pokręciła głową jakby się z czymś usilnie nie zgadzała - A jak wam też stanie się krzywda przeze mnie? Tobie, pani Renacie, kapralowi Ottenowi, Anatolijowi, Miszy, Sashy, Karlowi, Svenowi… albo Sarze? Żołnierzom z dołu… najemnikom Aki? Zoe, Chelsey albo Hektorowi… tak nie powinno być… nie powinno. Przepraszam.

- Nie. To nie tak. -
marine wstał od panelu kierującego wieżą i lotniskiem. Podszedł do czarnowłosej kobiety w Obroży i objął ją ramieniem. Chwilę pocierał w pocieszającym geście jej ramie przyciągając ją do siebie. Patrzył razem z nią na świat za oknem, na żołnierzy krzątających się po okolicy gdzie zaczynało już wyglądać na zaczątek jakiegoś obozu czy bazy. Wyglądało jak chaotyczna bieganina. Ale jednak tu i tam zaczęły powstawać jakieś punkty kontrolne i w tej chwili jeszcze bardziej improwizowane stanowiska które dopiero miały szansę przemienić się w punkty zorganizowanego oporu. Widać było dopiero kilkunastu żołnierzy, marine, policjantów i ludzi w jeszcze innych mundurach. Mahler popatrzył też na ludzi wewnątrz wieży jakby sprawdzał co robią albo szukał tam natchnienia co zrobić czy powiedzieć na smutki zasmuconej Rosjanki.

Kapral Otten jednak albo był pochłonięty swoją pracą albo świetnie to udawał wciąż sprawdzając coś i grzebiąc w panelu jaki przed chwilą odblokowała informatyczka. Misza nieśpiesznie zapalał papierosa i reszta świata zdawała się w ogóle go nie obchodzić. Kpr. Taylor w swoim potężnym pancerzu robił niespieszny obchód wokół wieży zerkając głównie na zewnątrz, pewnie czy żaden z tych stworów nie próbuje dostać się po ścianie tutaj, do środka. Kpr. Paien zaś pilnował drzwi na klatkę schodową więc stał w przejściu i nie było go za dobrze widać. Właściwie tylko paramedyczka nie miała co do roboty w tej chwili i ona też wyglądała jakby też zastanawiała się czy wtrącać się w rozmowę dwójki przy oknie czy nie.

- Słuchaj Mayu to nie tak. - Johan podjął temat po tej chwili zwłoki. Przycisnął ją trochę mocniej do siebie. - Tu co chwila ktoś ginie. Jak na każdej wojnie. Nie ma się co obwiniać bez sensu. Nie myśl tak o tym bo zwariujesz. To głupie. No sama zobacz. Jakbyś nie poprosiła o tych dwóch? Nie wiem czy tylko z chłopakami utrzymalibyśmy tam te drzwi aż do wyjścia. Sama widziałaś jak było. Gorąco. A potem Jurij wypadł sam na korytarz. Jakby go nie było to te stwory rzuciłyby się na nas. Na Renatę a potem na nas. I też by ktoś pewnie zginął ale wtedy to był by ktoś z nas. Jej. No nie wiem jak mam ci to wytłumaczyć. Ale tak tu jest. I niestety będzie. Póki są tu te stwory. - westchnął Johan i miał dość zakłopotaną minę chyba niezbyt wiedząc jak wybrnąć i czy tłumaczenia jego odnoszą jakiś skutek.

W końcu paramedyczka zdecydowała się podejść. Stanęła przed Mayą i podobnie jak niedawno Johan, złapała ją za dłoń i ścisnęła w pokrzepiającym geście.
- Mayu. Nikt nie da rady uratować każdego. Nawet w licząc tylko tych w zasięgu wzroku. Czasem się uda a czasem nie. Tak jak tutaj chłopakom udało się mnie wyciągnąć. A Jurija się nie udało. Przykre. Też bym wolała by było inaczej. Ale to jak z wypadkami na drogach. My przyjeżdżamy ambulansem ale czasem przyjeżdżamy na próżno. A czasem musimy wyłączyć koguta zanim dojedziemy do szpitala. Mimo, że zawsze robimy to co w naszej mocy. Ale czasem to za mało. I się nie udaje. Teraz też, tam na dole wszyscy zrobiliśmy co się dało. I uratowaliśmy kogo się dało. Ale nie udało się uratować wszystkich. - powiedziała blondynka w egzoszkielecie patrząc w skupieniu i zmartwieniu na informatyczkę w Obroży. Z bliska widać było wyraźnie jak bardzo kontrastowe mają barwy włosów. Maya miała kruczoczarne a Renata słoneczny blond. Ale i brunetka i blondynka miały tak samo poważny i smutny wyraz twarzy.
- Pewnie wyrzucasz sobie, że poprosiłaś o tych dwóch ochroniarzy. Ale bez nich nie wiadomo czy w ogóle ktoś z nas by wyszedł z tego żywy. Może ktoś by wyszedł, może wszyscy, tego nie wiemy. I nie będziemy wiedzieć. Ale było źle. Bałam się, że nas dopadną tam wszystkich. Właściwie mnie też dopadły no ale chłopaki mnie wyratowali w ostatniej chwili. Mówię ci, że Jurija też by wyratowali gdyby się dało. Więc nie patrz na to, że Jurij zginął bo poprosiłaś o jego udział. Patrz na to lepiej, że my przeżyliśmy bo ci dwaj do nas dołączyli. Jeden z nich zginął niestety. Ale jeśli się poddamy, jeśli się załamiemy, jeśli ulegniemy presji, żalom, rozpaczy, wyrzutom sumienia to to wszystko na darmo. Tak jak byśmy nikogo nie uratowali, tak jakby nas nikt nie uratował, tak jakby wszyscy co zginęli by my moglibyśmy żyć zginęli na darmo. Tak o tym lepiej jest myśleć Mayu. No a ty jesteś nam potrzebna. No zobacz, bez ciebie byśmy tutaj ani tam na dole nie ruszyli z miejsca. - tłumaczyła i tłumaczyła jak to wszystko ona widzi i wyglądało na to, że jej zależy, że zaangażowała się w tą dyskusję i przekonanie Brown 0 do tego co mówi, by nie miała wyrzutów sumienia i nie uległa swoim lękom i wyrzutom sumienia. Johan w rytm tego co ona mówiła kiwał swoją wygoloną głową na znak, że się zgadza. Na końcu Herzog uśmiechnęła się ciepło i łagodnie wskazując na odblokowany niedawno przez Rosjankę panel przy jakim teraz pracował spec od łączności.

Vinogradowa kiwała powoli głową, słuchając i trawiąc słowa. Próbowali ją pocieszyć, postawić na nogi. Żeby mogła pracować, przestała się rozklejać i wzięła do roboty. Przestała się obwiniać, bo ludzie umierali, nie każdego dało się uratować i zawsze były jakieś straty własne.
- Jesteście żołnierzami i lekarzami. Pomagacie ludziom, dbacie o nich. - chrypnęła ciągle patrząc za okno - Co innego jeżeli nie uda się uratować wszystkich ludziom takim jak wy. Odważnym, w pełni socjalizowanym ze społeczeństwem i zaangażowanym w jego ochronę i obronę. Jesteście tymi dobrymi - powoli oderwała wzrok od okna, patrząc najpierw na paramedyczkę, a potem na marine - Jurij to… trzysta siedemdziesiąta szósta ofiara mojej głupoty i nierozwagi. Zgłosiłam się do Parchów żeby… spróbować chociaż ten ostatni raz… zrobić coś dobrego. Komuś pomóc, zamiast niszczyć. Zatrzymać licznik, zamiast pchać go do przodu. - zagryzła wargi i wróciła spojrzeniem do okna - Mogę łamać systemy… ale nie chcę… nie powinnam mieć kontaktu z ludźmi. Dla ich dobra… i muszę porozmawiać z panem Morvinoviczem. W końcu… to był jego człowiek, pracownik. Znali się… może wie, czy miał rodzinę i… - pokręciła głową, ściskając mocniej rękę Mahlera.

- Idą. - powiedział od strony drzwi kpr. Paien patrząc do wnętrza pomieszczenia znacząco. Wydawał się spokojny a nawet ucieszony więc pewnie nie nadchodziło nic groźnego. Zaraz faktycznie dało się słychać kroki i krótkie słowa gdy kapral Armii kierował kogoś do środka. I weszło czterech ludzi w mundurach. Trzech mężczyzn i kobieta. W zbieraninie różnorakich mundurów wojskowych, marine i policji a jeden z mężczyzn miał oznaczenia jakiejś ochrony.

- Nie zadręczaj się bo tym nikomu ani sobie nie pomożesz Mayu. Ja muszę już iść. - powiedziała na koniec i jakby na pożegnanie Renata. Wyglądało jakby miała odejść ale jednak w ostatnim momencie pocałowała policzek w tradycyjnym, grzecznościowym pocałunku jaki składano na przywitanie czy na pożegnanie jako oznakę sympatii i serdeczności. Potem odeszła w stronę nowoprzybyłej grupki.

- Kto tu dowodzi? Byliście już tam na dole? - zapytał facet w mundurze armijnym i wyglądającego na szefa tej czteroosobowej grupki.

- Ja. - powiedział Johan i dał znak uściskiem Rosjance, że zaraz wróci. Podszedł na spotkanie tych nowych co mieli stanowić eskortę dla paramedyczki. - Byliśmy na dole ale nie w tym schronie. Ale Renata mówi, że wie gdzie to jest. - marine podjął rozmowę z nowymi i przez chwilę ustalał z nimi co i jak to wygląda na tym dole. Przerwał im strzał. Z góry. Pojedynczy strzał z ciężkiej broni jak z jakiegoś karabinu lub czegoś podobnego. Sylwetki w różnych mundurach zareagowały nerwowo łapiąc od razu za broń i rozglądając się nerwowo.

- Czysto! Czysto! U mnie też. - zameldowali kolejno Paien, Taylor i Misza. Nie widzieli więc żadnych xenos w zasięgu wzroku.

- Chłopaki na dachu. - domyślił się Mahler patrząc na sufit gdzie, gdzieś tam poszła ta dwójka z karabinem wyborowym z która niedawno rozstali się na schodach wieży. Sytuacja trochę się rozluźniła.

- Dobra to chodźmy póki jest okazja. - zakomenderował ten dowódca nowej grupki i szybko wzięli Herzog w środek grupki szykując się do wyjścia i powrotu na schody. Johan zaś wrócił do panelu sterowniczego i zaczął wzywać sierżanta by omówić sprawę magazynu z amunicją do wieżyczek.

Brown 0 stała zaskoczona jeszcze dłuższą chwilę po pożegnaniu z blondynką. Mrugała i próbowała ułożyć coś w głowie, a gdy się udało, odchrząknęła.
- Uważaj na siebie proszę, i na nich - wskazała brodą żołnierzy którzy chyba mieli towarzyszyć paramedyczce w drodze na dół. - I… dziękuję. - wygięła kąciki ust ku górze, a twarz jej przy tym nie popękała. Mały sukces.

Herzog też uśmiechnęła się i pomachała Brown 0 na pożegnanie ale dłużej nie mogła przeciągać sprawy bo żołnierze też się spieszyli jak i ci widziany za oknem parę pięter niżej. Chwilę Parch miała okazję obserwować pogrążonych w pracy żołnierzy. Kpr. Paien wrócił do stróżowania przy drzwiach i chwilę jeszcze najczęściej zerkał w dół póki pewnie widział schodzącą schodami grupkę. Olbrzymi golem pancerza wspomaganego spokojnie obchodził pomieszczenie. Johan coś ustalał przez komunikator często i gęsto sprawdzając coś na holo i z rozmowy wynikało, że planują z sierżantem jak załatwić sprawę z tym magazynem. Łącznościowiec właściwie się nie odzywał ale Maya rozpoznawała u niego wiele wspólnych objawów intensywnego myślenia tak wspólnego także przy pracy informatyków. Właśnie on wprowadził pierwszą kolejną cegiełkę chaosu. Nie licząc kolejnego strzału z dachu. Ale ten już nie był tak zaskakujący jak ten pierwszy więc wywołał mniejsze wrażenie. Misza mruknął coś pod nosem chyba, że mogli by uprzedzać jak strzelają albo coś podobnego.

- Mam coś! - powiedział nagle podekscytowanym głosem kpr. Otten. Wpatrywał się czujnym i rozgorączkowanym wzrokiem w wyświetlane holo jakie jasną poświatą oświetlało mu twarz. Ale dalej intensywnie stukał w holoklawisze zupełnie jak informatyk gdy już prawie coś ma ale jeszcze nie do końca albo musi reagować na szybko zmieniającą się sytuację.

- Orbitę? - Johan przerwał na moment rozmowę ale chyba i tak czekał co druga strona powie czy postanowi bo zerknął ciekawie na siedzącego obok kolegę.

- Nie. Chyba nie. Chyba telefon. Zaraz przechwycę. Chyba ktoś dzwoni. - łącznościowiec w mundurze mówił skupionym głosem klikając szybko przyciski a Mahler wydawał się zaskoczony taką odpowiedzią. W końcu głównie mieli za zadanie odzyskać łączność z orbitą. Ale nie przerywał Ottenowi.

- Ktoś dzwoni? Tutaj? Do nas? Gdzie? - zapytał niepewnie rozglądając się po konsolecie. Było na niej kilka holo przez które pewnie można było i tu zadzwonić i stąd gdzieś zadzwonić. Przynajmniej jak wszystko działało jak należy. Ale wszystkie były ciemne i ciche. Reszta mężczyzn też rozglądała się po pomieszczeniu kontrolnym szukając wzrokiem tego dzwoniącego telefonu ale żaden nie dzwonił.

- Mam! - krzyknął kpr. Otten i nagle faktycznie jeden z aparatów zaczął pulsować światłem i dźwiękiem oznaczającym połączenie. - Odbierz! - krzyknął ponaglająco łącznościowiec w stronę Vinogradowej. Holo które dzwoniło było o krok od niej i miała do niego najbliżej.

- Telefon? - Parch też wyglądała na zaskoczoną. Kto mógł dzwonić i w jakim celu? Ktoś z bunkra? A może przypadkowo złapali całkowicie nowy sygnał? Szybko podeszła do konsolety, wciskając odpowiedni przycisk.

- Halo?! - głos po drugiej stronie należał do mężczyzny. Prawie wykrzyczał swoje nerwowe przywitanie. Ale gdzieś tam obok zaraz ktoś go szybko uciszył sycząc alarmująco. - Halo? Jest tam kto? - zapytał niezbyt przytomnie i znowu ktoś tam go ponaglił czy strofował. - Zabierzcie nas! Tu są wszędzie potwory! O matko zabierzcie nas stąd! - facet wydawał się być na skraju załamania. Prawie płakał w skrajnym przerażeniu.

- Daj na głośnomówiący! - syknął szybko Otten bo na razie tylko Maya słyszała rozmówcę po drugiej stronie. Wszyscy w napięciu wpatrywali się w nią jakby miała przynieść kluczowe wieści. - No tak. Jak włączyliśmy nadajniki to i cała okolica mogła odzyskać łączność. - powiedział ciszej łącznościowiec jakby uświadomił sobie konsekwencje swoich czynów.

Vinogradowa szybko przełączyła na głośnik, ustawiając głosnośc na maksymalną. Przekaz odrobinę trzeszczał, nie chciała też stracić niczego ważnego z tej rozmowy.
- Tak jesteśmy, słyszymy cię - odpowiedziała zduszonym głosem, zaciskając dłonie na konsolecie. Ktoś po drugiej stronie został uwięziony, a oni… jak mieli im pomóc? I kogo przy tym stracić? Była w ogóle szansa na ratunek dla obcego głosu? - Jak się nazywasz i gdzie jesteś?

- Charles! Jesteśmy w kościele! Na wieży! One są tu wszędzie! Zabierzcie nas!
- Charles brzmiał tak jakby uczepił się rozpaczliwie nadziei na ratunek od słyszanego w słuchawce głosu.

- W jakim kościele? Ilu ich jest? Mają jakąś broń? To żołnierze? - Johan szybko zapytał podpowiadając najważniejsze dla niego pytania bo widocznie też niezbyt orientował się w sytuacji tego Charlesa. A jego znowu ktoś tam sycząco uciszył lub ponaglił.

- Cieszę się, że mogę cię wciąż słyszeć Charles. Jestem Maya. Co z wami, który kościół? Jesteście żołnierzami, ilu was jest? Macie broń? - Parch powtórzyła pytania, przekazując je przez radio.

- Nie! Tylko my! Nie ma nikogo innego! Rany myśleliśmy, że już tylko my zostaliśmy. Nie mamy broni. Chowamy się. Chcieliśmy dotrzeć na lotnisko bo w radio mówili, że tam będzie pomoc i ewakuacja. Ale nie daliśmy rady. - odpowiedział chaotycznie Charles ale jednak rozmowa jakoś pomagała mu zachować jakiś poziom samokontroli. Choć nie za duży. - Kościół Bernarda znaczy! Na wieży! Słyszeliśmy strzały z lotniska! A teraz patrzę a moje holo znowu działa! - Charles nawet jakby się ucieszył, że ten holo znów działa i ma okazje zadzwonić po pomoc. - Jesteście żołnierzami? Uratujecie nas? - zapytał głosem rozpaczliwie ociekającym nadzieją.

- Kościół Bernarda? - kpr. Otten powtórzył nazwę adresu i zmarszczył brwi jakby mu to coś mówiło. Szybko poruszył coś na holoklawiaturze panelu. Potem brwi mu wyskoczyły w górę jakby odkrył coś zaskakującego. Nagle wstał i wyciągnął rękę w kierunku jednego z okien. - To tam. - powiedział pokazując widoczną nie tak daleko wieżę kościelną. Ponieważ wokół lotniska roztaczał się ocean zielonej dżungli to widać było z całego kościoła tylko samą końcówkę wieży. A były szanse, że ktoś na tej kościelnej wieży może nie widzi samego lotniska też przez tą dżunglę ale powinien widzieć przynajmniej wieżę lotniska na jakiej właśnie przebywali. Nie było to w linii prostej aż tak strasznie daleko. Z kilometr czy dwa. Tyle, że większość tego obszaru i odległości prowadziła przez dżunglę albo drogi przez dżunglę. Wszystko ostatnio poszatkowane przez leje po bombach, rakietach i artylerii.

Brown 0 uniosła głowę, patrząc we wskazanym kierunku. Cel wydawał się niedaleko, widzieli go przecież! Wieżę ze schowanymi na niej ludźmi, czekającymi na ratunek.
- Jesteśmy mieszaną grupą, ale żołnierze również tu są. I policja… i Parchy. Będzie dobrze, nie martwcie się. Charles słuchaj uważnie… ukryjcie się i zachowajcie ciszę - powiedziała w napięciu i wyciszyła komunikator, rozglądając się po pokoju, a raczej znajdujących się w nim ludziach.
- To cywile, są nieuzbrojeni… przecież słyszeliście. Nie mają tam szans.

Mężczyźni w różnych mundurach, pancerzach a nawet jeden w garniturze popatrzyli na siebie. Misza pierwszy zajął się paleniem papierosa jakby sprawa go nie dotyczyła. A z mundurowych jakoś wszystkie spojrzenia ostatecznie skupiły się na Mahlerze. Ten pokiwał wygoloną głową, złapał się dłonią za potylicę i w końcu podrapał się po wygolonej głowie.
- No tak. Ale z buta nie mamy szans. Musimy mieć transport. - powiedział po chwili zastanowienia i wydawało się, że decyzja mu ciąży. W końcu też wzruszył ramionami i dodał. - Powiem sierżantowi. Zagadaj ich jakoś, dobrze ci idzie. Spytaj się ilu ich jest. Dobrze wiedzieć ilu trzeba zabrać. - powiedział w końcu marine patrząc na Mayę. Sam dotknął palcem do komunikatora w uchu co w komunikacji zwykle było symbolicznym gestem a jednak bardzo często spotykanym wśród wielu użytkowników takiego sprzętu. Charles na razie umilkł a raczej przestał mówić. Ale Maya słyszała jego oddech i przestraszone szepty. Powtarzał jak jakąś modlitwę “zabierzcie nas, wyciągnijcie nas, uratujcie nas”.

Vinogradova uśmiechnęła się blado, na krótką chwilę wieszając się Johanowi na szyi i całując go krótko w usta. Na więcej nie mieli czasu, poza tym patrzyli postronni.
- Jakby co mogę z nim porozmawiać - wyszeptała wodząc rozgorączkowanym wzrokiem po jego twarzy - Twoim sierżantem. Poprosić albo… nie wiem - odrobinę wróciła na ziemię, krzywią się smutno - Szkoda że Zoe, Chelsey i Hektor jeszcze nie wrócili. Razem byłoby nam łatwiej… tak, samochód. Potrzeba samochodu. Spróbujesz go zorganizować? - rozpogodziła się odrobinę.

Mahler złagodniał na moment i całkiem chętnie oddał pocałunek i uścisk bez żenady przyciągając chętne, kobiece ciało do siebie. Uśmiechnął się i przez chwilę wydawał się taki jak wtedy gdy byli sami na dole, w schronie, pod klubem. Ale wspomnienie o sierżancie jakby go oprzytomniało.
- Nie, no coś ty. Zobaczę co powie. Wiesz trochę nas tu mało na całe lotnisko. Poczekaj, daj mi chwilę pogadam z nim. - powiedział kapral marine i pocałował choć tym razem krótko informatyczkę. A potem zaczął mówić w słuchawkę. - Panie sierżancie? Tu Mahler z wieży. Mamy kontakt z cywilami. Dzwonili do nas. Otten naprawił łączność i widocznie telefony się odblokowały. Nie. Z orbitą? - tu przerwał i spojrzał pytająco na drugiego kaprala marine. Ten jednak pokręcił głową na znak, że jeszcze nie i dalej pracuje. Johan więc wrócił wzrokiem z powrotem do czarnowłosej kobiety i dalej rozmawiał z sierżantem.

- No nie, z orbitą jeszcze nie mamy połączenia. Tak. Tak zamelduje jak tylko zrobimy. Ale panie sierżancie ci cywile są niedaleko. W kościele św. Bernarda. Widzimy z okna tą wieżę gdzie są. Ale bez transportu no to ciężko to widzę panie sierżancie. To z kilometr, może dwa. - Johan przedstawił jak widzi sprawę. Kilometr czy dwa w ostatnich warunkach jakie tutaj panowały, do przejścia na piechotę wydawał się maratońskim wyczynem do przejścia lub fartem porównywalnym do wygrania szczęśliwego losu na loterii. Sierżant coś mówił chwilę a kapral kiwał wygoloną głową w potakującym odruchu. - Tak jest panie sierżancie, rozumiem. Bez odbioru. - zakończył rozmowę Mahler i przejechał językiem po zębach nim odpowiedział.

- Na razie mamy skończyć tutaj. Łączność z orbitą jest priorytetem. - powiedział i spojrzał na Mayę a potem na kpr. Ottena.

- Robię co mogę. Ale to jeszcze chwilę potrwa. Ale myślę, że powinno się udać. To tylko kwestia czasu. - odpowiedział spec od łączności który widocznie spojrzeniem Mahlera poczuł się wywołany do odpowiedzi.

- Z buta mamy zakaz tam iść. Zbyt duże ryzyko. I ciężko kogoś posłać bo prawie nie mamy rezerw. - powiedział Johan wracając spojrzeniem do Mai. - Ale w naszą stronę kieruje się ciężarówka z bombą. Mamy nadzieję, że dotrze. Jak im się uda to będziemy mieli transport. Jak one przyjadą a my skończymy to sierżant pozwolił. Ale tylko dla ochotników. Bo to i tak spore ryzyko. Chyba, że sami coś wymyślimy to mamy dać mu znać. - marine streścił treść swojej rozmowy z przełożonym.

- Ciężarówka z bombą? - Taylor spojrzał na Mahlera spod okna jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał.

- One? Jakieś cizie? - zaciekawił się kpr. Paien zaglądając ciekawie przez wciąż otwarte drzwi jakich pilnował.

- Tak. Panie sierżant. We dwie. I dwóch Parchów. Z Black. Ale nie ci twoi tylko jacyś inni. - Johan odpowiedział a gdy mówił o Parchach wrócił spojrzeniem ze strażnika drzwi znowu na informatyczkę. - I bomba. Wiozą tu wielką bombę. Big Slama. To im drogę czyszczą chłopaki na dachu. - wyjaśnił to co dowiedział się od sierżanta. Z dachu od pierwszego strzału faktycznie huknęło już kilka kolejnych. Słysząc nazwę bomby Thompson gwizdnął z wrażenia. Więcej pytań chyba nie było więc Mahler podrapał się po głowie. - Nie wiem co byśmy mieli wymyślić innego niż ta ciężarówka. - przyznał po chwili zastanowienia.

 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline