Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2017, 14:29   #110
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 12 02:15 h; 11.12 ja od Dagon V

Układ Dagon; 2:15 h po skoku; 11.12 ja od Dagon V; pokład “Archeon”




Dziób; pokł C; seg 3; mostek; Linda, Drake i Prya



Wedle parametrów zdobytych przez skany korwety i zanalizowanych przez Alex czas i odległość kurczyły się nieubłaganie. Do globy gazowego olbrzyma, Dagona V i krążącej na jego orbicie jednostce korweta klasy Ranger IV miała trochę ponad 11 ja. I właśnie zaczęło się odliczanie z trzeciej pozostałej godziny. Właściwie to jednostek. Bo do tego frachtowca, dziwnie cichego prawie na pewno był przyczepiony inny obiekt. Ale Alex była dość ślamazarna w czytaniu tropów z przestrzeni i bez ręki fachowego skanera do kierowania skanerami czy pomocy informatyka w obróbce danych kolejne detale krystalizowały się z mgły surowych danych dość wolno. Wolniej w każdym razie niż gdyby byli na miejscu. No ale nie było. Prya była na mostku sama. Poza mostkiem właściwie też bo kapitan w końcu dał sobie spokój i odpłynął w stronę zbrojowni. Co pokazywały i kamery pod drzwiami mostka i czujniki Alex.

Nawigator widziała jednak wskaźniki mocy silników. Nadal ani drgnęły więc od wyjścia ze skoku i po ekstrakcji grożącego wybuchem reaktora nadal mizernie to wyglądało. Ale wedle Rohana miało zejść i ze 3 h. Problem był takim, że było to prawie na styk z czasem jaki nawigator miała na rozpoczęcie manewru hamowania. W końcu nie prowadziła osobówki i zasuwali z prędkością mierzoną już w prędkości światła. A silnik nie odzyska mocy a co za tym idzie wskaźniki nie ruszą póki nie zostanie podłączone co trzeba. Czyli wszystko okaże się właściwie w ostatnim momencie. A tak zostawało czekać.

Miała jednak trochę czasu dla siebie zamknięta sama na mostku. Kapita odpłynął a lot przez pustą przestrzeń po prostej był i dla maszyn, i dla Alex, i dla niej mało wymagający. Nic się nie działo. Alex miała trochę problemów ze złapaniem namiaru Rohana ale raczej tak było już dobre kilkanaście minut, może dłużej odkąd zaczął pracę na pokładzie C. Za to Abe już był ledwo widzialny i słyszalny. Już najłatwiej teraz było się z nim porozumieć przez pośrednictwo Rohana. Tylko Jeana nadal już od dłuższego czasu Alex nie mogła złapać namiaru. Aż pod drzwi nie wróciła Linda i Drake.

Linda i Drake przepłynęli z medlabu. Dostali wiadomość od kapitana. Ale chyba wszyscy ją dostali. Dotarli pod drzwi mostku. Puste. Nikogo przy nich nie było. Ale drzwi były zamknięte. Panel działał więc można było rozmawiać z obsadą wnętrza nawet bez komunikatora albo i przez komunikator. Wedle czujników Alex wewnątrz była tylko Prya. Poza tym tutaj było zdecydowanie bardziej ładnie, świetlnie i kolorowo. Nie to co w poszarpanych i wyprutych z powietrza sektorach przy rufie. Nawet dryfujących szczątków tworzących huragan w tempie pływania w niewidzialnej leguminie też było wyraźnie mnej. Jakby przywrócić zasilanie to w tych dziobowych sektorach było prawie normalnie. No trochę bałagan ale po takich przygodach to detal. Skafandry Lindy przed drzwiami mostka i “Teddy” za drzwiami zaczęły migać żółtym alarmem tlenowym. 3 h. Skafandry informowały swoich właścicieli, że zostało im tlenu na 3 h. W końcu mieli je na sobie od ogłoszenia alarmu bojowego i jeszcze przed starciem z fregatą Floty, w trakcie starcia, tego szaleńczego skoku i teraz wyjścia w tym systemie. Widocznie musiało minąć już te 7 h z 10 h na ile tlenu miały te skafandry. A zdawać się mogło, że zakładali te skafandry wieki temu i w całkiem innym świecie. Drake na razie miał spokój na te prawie 10 h bo dopiero co wymienił napromieniowany skafander na nowy. Wymiana butli z tlenem nie była trudna trzeba było pójść do magazynu i wymienić już obecną butlę na nową. No ale jeszcze przez 3 h obecna powinna starczyć. I jeszcze była żelazna rezerwa na pół godziny.



Rufa; pokł D; seg 8; rufowy magazyn; Abe



Gdyby grawitory pracowały jak trzeba to Abe musiałby użyć elektromagnesów w butach by pracować “z drugiej strony” przy otworze wypalanym przez inżynieryjnego cyborga. Bo z perspektywy pokładu D na jaki musiał zejść to wypalany otwór był na suficie. Ale przy braki ciążenia mógł się swobodnie zawiesić pod sufitem. Ale by byle ruch nie odrzucił go z powrotem w przestrzeń to i tak łatwiej było się przyszpilić pod sufitem za pomocą butów.

Abe szybko zorientował się, że Rohan miał rację. Jego ręczne narzędzia jakie miał zamontowane w swoim egzoszkielecie nadawały się do przepalania przy zwykłych drzwiach czy ścianach ale nie przy grodziach i pokładach głównych statku. To był po prostu za gruby kaliber przeszkody by taki ręczny sprzęt coś sensownie zdziałał. Gdyby nie zdobyli wcześniej tego wypalacza na którym pracował obecnie Rohan to właściwie musieli by pewnie wymyślić coś innego niż wypalenie dziur bo nie byłoby ich czym wypalić. Teraz gdy Rohan objął w posiadanie ten wypalacz to właściwie miał monopol na tą robotę. Ręczny sprzęt jakim dysponował Abe czy jaki poza nim mieli tu i tam w zapasach i magazynach pokładowych właściwie niósł ułamkową pomoc w pracy wypalacza. I właśnie miał okazję o tym się przekonać jak najbardziej praktycznie.

Cytat:
„Intruz na pokładzie. Kapsuła zawierała unikatowy egzemplarz istoty z kwasem w żyłach i możliwością przeżycia w próżni. Dozbrój się i trzymaj się z kimś drugim. Czekaj na rozkazy Tichego”.


Schodząc na niższy pokład dostał wiadomość od Lindy. Właściwie odpowiedź na jego wcześniejszą wiadomość. Przy okazji sprawdził też jak najbardziej praktycznie, że łączność na tym pokładzie D szwankuje już bardzo mocno. Po sąsiedzku z Rohanem miał całkiem przyzwoitą łączność. Ale z resztą załogi czy Alex to już w słuchawce pojawiały się liczne trzaski, szumy i zakłócenia. Słowa rwały się i często trzeba było powtarzać albo domyślać się co kto powiedział. Właściwie to łatwiej już szło kontaktować się z resztą przez komunikator Rohana czyli inżynier musiał pośredniczyć w tych rozmowach.

Okolica była jeszcze bardziej zdemolowana niż “piętro wyżej” gdzie pracował Rohan. Tu też dryfowały wszelkie możliwe szczątki. Ale poza kłopotami z łącznością czujniki skafandra wykrywały już promieniowanie. Choć na jeszcze niskim poziomie nawet dla zwykłych skafandrów. Niemniej gdyby przebywać tu dłużej, przez kilka godzin, mogło się już zrobić mniej kolorowo.

Z kolorami też było ciężko. W magazynie działało tylko jedno światło więc pomieszczenie było pogrążone w strefie światła przeplatanego ruchomymi i nieruchomymi cieniami. Ruchomymi od licznych dryfujących przedmiotów i nieruchomymi od tych nadal przymocowanych na stałe. A w przeciwnej stronie ściany był mrok i ciemność. I dziura. Przekonał się gdy poświecił tam latarką. Coś musiało ją wyrwać. Na tyle duża, że człowiek pewnie by się przecisnął. Gdzieś tam po drugiej stronie świeciło parę diodek pewnie od jakiegoś panelu. Było o tyle denerwujące, że w ciemności czy nie dalej dryfowało tu mnóstwo szczątków po katastrofie wiec drażniło oczy i umysł gdyż wyglądało, że coś tam się skrada czy rusza. A bez działających czujników Alex odpadała prosta identyfikacja po wykrywanym Kluczu czy to ktoś z załogi czy nie. W tej ciemno - białym świecie aż optycznie przyjemnie było popatrzeć na gwiezdne pełgające minikomety rozgrzanych biało - żółtych kropel stopionej plaststali jakie licznie wyciekały przez wypalany otwór. Sam otwór był już w większości zrobiony. Gdzieś tak w 3/4 albo i więcej. Rohanowi w ciągu góra kwadransa powinno się udać dokończyć ten otwór jeśli udałoby mu się utrzymać te tempo pracy i nic go nie oderwało od tej roboty. Potem pewnie weźmie się za to co było podłogą w tym pomieszczeniu gdzie przebywał teraz Abe.



Rufa; pokł C; seg 8; siłownia hipernapędu; Rohan



Abe przyfrunął. I pofrunął. Nomen omen tak samo jak Drake i “Papa” wcześniej. Chociaż Drake poleciał ku dziobowi jednostki i gdzieś tam słychać go było od czasu do czasu w komunikatorze no i Alex gdy trzeba było to podawała jego namiar. Ale Jeana to już zaczynało się długo robić bez żadnych wieści a jak nie było go tutaj gdzie pracował Rohan w tej chwili to jeszcze mógł być tam gdzie właśnie poleciał Wekesa. A jak nie to pewnie gdzieś na tej najbardziej pokiereszowanej rufie bo inaczej czujniki Alex by wychwyciły jego Klucz. A tylko w tej pokiereszowanej części jej czujniki nie działały albo prawie nie. Powstał więc całkiem spory kawał statku który dla Alex i pośrednio dla załogi, był czarną dziurą o jakiej właściwie nie mieli żadnych informacji.

By zdobyć informacje trzeba by naprawić czujniki a to było i pracochłonne i upierdliwe tak samo jak zamontowanie tam światła czy uruchomienie wind i podobnych drobniejszych mechanizmów które specjalnie trudne do naprawy być nie musiały ale w swojej liczbie pożerały czas i zasoby części. W dodatku naprawienie pojedynczego elementu dawało dość mrówczy efekt w porównaniu do całości zniszczeń. Przynosiło wymierny efekt dopiero gdy miało się całą masę czasu lub rąk do pracy. No i części zamiennych.

Przynajmniej praca z wypalaczem posuwała się w zauważalnym tempie do przodu. Rozgrzana struga skondensowanego światła raźno radziła sobie z grubą warstwą plaststali. Pokład mógł tutaj stawiać tylko bierny opór. Ale właśnie to było tym ryzykiem. Przeciążona górniczy laser mógł w każdej chwili odmówić współpracy. Może nawet się przepalić. Na razie jednak szło nieźle. Nawet całkiem dobrze. Chłodziwo przyniesione przez Drake zużywało sie w zastraszającym tempie ale jednak wedle szacunków inżyniera powinno wystarczyć na tą i kolejną dziurę. A dzięki temu miał już wypalone większość kolejnej dziury. Z jakieś 80 - 85%. Jeszcze z 10, jeszcze z 15 min jak nic mu nie przeszkodzi, nie oderwie, nie natknie się na nieplanowaną przeszkodę i była szansa, że dokończy sprawę. Wówczas zostanie mu ostatni pokład do przepalenia.

Ale nadal ścigał się z czasem. Nie do końca był pewny jak sprawa wygląda na zewnątrz ale z tego co mówiła Alex mieli jakieś 3 h przy obecnej prędkości. Prya potrzebowała z tego jakąś godzinę na wyhamowanie. No to zostawało im do dyspozycji jakieś 2 h. Z tego przy obecnym tempie prac z jakąś godzinę mogło mu zająć dokończenie tego i wypalenie kolejnego otworu. I zostawała jakaś 1 h na zmajstrowanie łącza energetycznego i przeprowadzenie jej z reaktora hipernapędu do silników podświetlnych i podłączenie tego wszystkiego w działający zespół. Też wąsko z czasem. Chociaż i tak więcej niż mieli pierwotnie dzięki wypalaczowi, chłodziwu i manewrom nawigator. A to wszystko na tą chwilę były tylko teoretyczne szacunki. Takie optymistyczne bez żadnych poważnych nieprzewidzianych trudności. Wąsko z czasem. Do zrobienia ale tylko jakby się sprężyć i bez marginesu na nieprzewidziane trudności. Chyba, że znowu by coś wymyśleć.

Ale dostał wreszcie jakieś pocieszające info. Veronica wysłała mu zapytanie czy coś chce ze zbrojowni. Akurat była tam z Julią i Nivi to któraś mogła coś wziąć dla niego. No i MiTzu wesoło dryfował wokół niego. Był świeżo naładowany to mógł tak jeszcze podryfować dobre dwie godziny. Iron Sky też jeszcze mógł polatać na zewnątrz korwety jakieś 20 min, no góra pół godziny nim wyczerpie mu się energia. Właściwie to nie był nawet pewny czy ktoś monitoruje co on nagrywa. Sam dotąd niezbyt miał okazję przejrzeć te nagrania. Chociaż nie musiał tego robić osobiście, mógł przez Alex przekazać to komukolwiek i nie było to trudniejsze niż oglądanie nagrań z innych kamer bezpieczeństwa. Chyba, żeby sam spróbował obejrzeć “przy okazji” fedrowania pokładu. Tyle, że wówczas oglądałby właśnie jednym okiem no i już w ogóle by resztkę uwagi poświęcał na holo a nie na to co się dzieje dookoła. A trącające go co jakiś czas szczątki czy drażniąco majtające się w chmurze stygnących kropel stopionej plaststali i kłębów piany z gaśnic dalej sprawiały niepokojące i denerwujące wrażenie, że coś czy ktoś czai mu się za plecami.



Śródokręcie; pokł D seg 5; zbrojownia; Tichy, Nivi, Julia i Veronica



Dziewczyny objęły w posiadanie ładownię. Właściwie zdołały się popakować i zabrać co miały ochotę. Zbrojownia w porównaniu do reszty statku okazała się zaskakująco porządna. Zaostrzone przepisy BHP dotyczące przechowywania broni, amunicji i materiałów wybuchowych wymagały na przykład przymocowania czego się da tak mocno jak się da. Więc obecnie nawet na pobojowisku mało który pistolet, magazynek, skrzynka czy granat obluzował się z mocowania na tyle by sobie dryfować po pomieszczeniu jak to miało miejsce gdzie indziej. Panował więc tu zaskakujący w porównaniu do reszty statku porządek. Sprzęt nawet jak dryfował wewnątrz szafek czy skrzynek albo wydryfował po otwarciu to zwykle właśnie trzymał się nadal w uchwytach i mocowaniach a te ustawiały go w równych rzędach jak na paradzie czy wystawie sprzętu wojskowego. No nic tylko brać.

Julia okazała się być rusznikarzem nie tylko tak z nazwy. Wskazany przez nią sprzęt okazał się być customizowany pod użytkownika. A właściwie w ciągu paru chwil mogła dobrać czy wymienić dodatki do podstawowej broni zmieniając czasem całkowicie charakter niby tego samego modelu broni. Nie była jednak pewna czy Nivi czegoś nie pomieszała z tą “ekspansywną”. Jasne, że mieli tutaj oprócz standardowej także i ekspansywne ammo. Ale ekspansywne ammo raczej można było określić jako rozpryskowe czy słynne dum - dum bo po trafieniu w cel tępy lub nawet z wnęką czubek pociski rozpłaszczał się o wiele bardziej niż przy standardowym pocisku. To zwiększało obrażenia bo obrazowo przy tej samej broni i amunicji robiło większe dziury w celu. Więc świetnie sprawdzało się a nieopancerzone cele. Ale właśnie dlatego słabo sprawdzało się na opancerzone cele. Właściwie to było jej przeciwieństwem. A do przebijania pancerzy lepiej było wziąć amunicję p.panc, z twardym rdzeniem ze zubożonego uranu lub mocnego stopu plaststali i wzmocnionym ładunkiem prochowym który nadawał jej wyższą od standardowej prędkość a to owocowało zwiększoną penetracją celu. Ale też zwykle zadawało bezpośrednio mniejsze obrażenia od standardowych. Dlatego opłacało się je brać tylko gdy cel był opancerzony a gdy nie lepiej sprawdzały się standardowe czy ekspansywne pociski. W każdym razie tak czy siak mieli w zapasach wszystkie trzy rodzaje. I jeszcze wyciszone. I zapalające. I dewastatory do niszczenia pancerzy. I zaawansowaną jaka łączyła cechy zapalającej, p.pancernej i ekspandującej. Okey ale tej mieli mało. I kombinowaną łączącą zalety i wady dwóch typów amunicji. Tej też jednak nie było zbyt dużo. No mieli tego trochę. Nic tylko brać. Tylko każdy musiał wiedzieć co chce wziąć.

- Zapytałam się Rohana co mu przynieść. Zobaczymy, może odpowie. - odezwała się Veronica przyglądając się półkom i szafkom z bronią podobnym wzrokiem jak Nivi. Wyraźnie wahała się co wziąć ze sobą. Julia zaś była pokładowym ekspertem od broni ale zdawała sobie sprawę, że sprzęt to zwykle dobierało się pod konkretną misję czy zadanie. Obecnie zaś wytyczne mieli dość mgliste poza wezwaniem od Lindy by się uzbroić. Uniwersalna wydawała się broń boczna czyli pistolet czy rewolwer. Można było przypiąć do pasa czy uda i zapomnieć, że tam jest póki nie wyszła by potrzeba użycia tej broni. Była dość lekka i poręczna i zostawiała sporo miejsca na inny sprzęt do dźwigania. Trochę gorzej z bronią długą. Ta już miała swoje gabaryty, magazynki do niej też więc “przy okazji” łazić z taką bronią było zwykle średnio wygodnie. Mając ją w łapach zajmowała właśnie obie łapy. Mając na plecach zajmowała plecach więc wszelkie plecaki robiły się problematyczne i też zostawało dźwigać w łapach albo doczepić jakoś do kombinezonu. No ale w zamian zwykle dawała większy zasięg i siłę ognia.

Ale tutaj mieli korytarze i sale gdzie najdłuższa przestrzeń to pewnie długość ładowni czyli jakieś 30 m. Więc warunki raczej klasycznego CQB*. Zwykle więc używało się szturmówek, pm i strzelb bojowych. Bez trybu ognia seryjnego czy ciągłego jednak siła ognia szturmówek i pm drastycznie spadała. Zasięg zaś robił się drugorzedny, gdy zwykle odległości na statku rzadko przekraczały 10 m lub podobnie. Więc dla prawie każdej broni mieściło się to w bliskim zasięgu. Strzelać zaś bezpieczniej było ogniem pojedynczym. W takich warunkach broń krótka i pm miały podobne właściwości choć pm zwykle mogły się poszczycić większym magazynkiem no i zapasem zasięgu “w razie czego”. Szturmówki nawet na pojedynczy strzał dalej królowały siłą zadawanych obrażeń i ogromnym zapasem ewentualnego zasięgu. Ale już były też i zauważalnie większe i cięższe niż pm nie mówiąc o broni krótkiej. Niewiele zaś traciły na wartości strzelby. Poza automatami jak Sajga kapitana choć i ona mogła swobodnie strzelać w trybie pump action. Podobnie jak broń krótka była to broń na raczej krótkie względnie średnie dystanse stąd zwykle ustępowała pola walki szturmówkom czy nawet polewaczkom (pm). Ale na te krótkie zasięgi były mordercze, porównywalne z oberwaniem pociskiem karabinowym. Na pojedynczy strzał żadna inna broń, ani karabinki, ani pm-y, ani ciężkie magnumy nie mogły się tutaj równać pod względem zniszczeń.

Natomiast uniwersalne wydawały się granaty. Chociaż trzeba było wziąć pod uwagę warunki braku grawitacji. Czyli, że ciśnięty przedmiot leciał trochę lub całkiem inaczej niż w warunkach zwyczajowego ciążenia. Natomiast wojskowe i rusznikarskie instrukcje odradzały używanie miotaczy ognia przy braku grawitacji. Co prawda dzięki jeśli miały odpowiedni utleniacz w mieszance to potrafiły się palić nawet w warunkach beztlenowych czyli w próżni też. Ale jak każda ciecz zachowywała się dziwnie z miejsca przybierając sferyczny kształt co czyniło problematycznym posłanie tego kształtu gdziekolwiek dalej niż tuż przy wylocie miotacza. Jednym słowem operator miotacza w próżni miał znaczne szanse na podpalenie samego siebie niż kogoś na drugim krańcu pomieszczenia.

No i pancerze. Julia zdawała sobie, sprawę, że pancerz, zwiększał kilkukrotnie możliwość przetrwania walki czy trafienia danego osobnika. Bez pancerza kule dziurawiły ciało i koniec. Kilka takich trafień i po ptokach. Zaś pancerz co prawda mógł przepuścić trafienie tak jakby go nie było ale jednak zwykle mógł wyłapać chociaż część trafień. Te zwykłe skafandry jakie mieli na sobie miały balistycznie minimalną wartość ochronną, raczej czysto symboliczną. Ale w zbrojowni były pancerze z prawdziwego zdarzenia i takie lżejsze wojskowe i takie cięższe w pełni wojskowe.

Drzwi się otworzyły ponownie i w drzwiach ukazał się kapitan korwety. On sam zaś dostrzegł trójkę załogantek na już dość zaawansowanym etapie pakowania się. Sprzętu było jak na tą dziesiątkę załogi całkiem sporo. Starczyłoby z zapasem dla każdego z nich. Kwestią było co ma kto wziąć. I była ich tu czwórka obecnie a pozostała załoga była rozsypana od dziobu po rufę. Z czego ich samodzielna podróż ku zbrojowni wydawała się dość problematyczna. Wewnątrz Tichy zastał i Julię i Veronicę do których wcześniej nadał wiadomość. Teraz mieli okazję porozmawiać osobiście. Veronica zaś zdawała sobie sprawę, że najtrafniejszą odpowiedzią na przesłane pytanie od kapitana będę pancerze. W zależności od preferencji albo lżejsze, cywilne albo cięższe wojskowe. Były o tyle wygodne w użyciu, że można było założyć je na skafander jakie obecnie nosili. Wówczas powstałaby kombinowana ochrona gdzie pancerz zapewniałby ochronę balistyczną a skafander tlen i hermetyczność. A propo tlenu kombinezony kapitana biolog i informatyczki zaświeciły żółtym alarmem. 3 h. Mieli jeszcze tlenu na 3 h w butlach. I pół godziny rezerwy. Skafandry ostrzegały właścicieli dbając o ich komfort i bezpieczeństwo przypominajkowym alarmem. Wymiana butli była całkiem prosta, wystarczyło dostać się do magazynu i wymienić starą butlę na nową. Ale mieli na to jescze 3 h. Jedynie Julia która wymieniła a właściwie to Linda ją ubrała w śluzie 7-ki w nowy kombinezon miała niewiele ruszony zapas tlenu. Z pancerzami zaś gorzej było z Abe i Rohanem. Mieli na sobie cięższe modele skafandrów na jakie standardowy pancerz cywilny czy wojskowy nie wchodził. Na razie zostawało dozbroić się odpowiednio ewentualnie wziąć coś dla tych co sami mieliby kłopot dotrzeć do zbrojowni.


*CQB - Close Quarters Battle albo CQC - Close Quarters Combat. Ogólnie walki na bliski dystans, właśnie głównie w warunkach miejskich, wnętrz budynków no czy tutaj na pokładzie jednostek. Zwykle na krótki zasięg bo teren bywa “poszatkowany” ścianami i innymi przeszkodami więc trzeba strzelać szybko gdy przeciwnik jest widoczny dopiero z kilku czy kilkunastu kroków. Dlatego stawia się bardziej na szybkość reakcji i siłę ognia niż kwestie zasięgu broni.



---




Układ Dagon; 02:15 h po skoku; orbita Dagon V; pokład “SS Vega”




Śródokręcie; Silvia



Ten cały statek pogrążony w ciemności to był dość straszny. Jakby De Luca miała grać w jakimś horrorze to by się na scenerię nadawało jak znalazł. Chociaż w horrorach to tradycyjną rolą ładnych blondynek była brutalna śmierć by widz zajarzył, że się właściwa część filmu zaczęła. No bo żadnego czarnego w tej roli tutaj nie było. Więc niezbyt pocieszająca była taka alegoria.

A cały ten ociemniały i cichy statek właściwie był jak nie straszny no to chociaż realnie problematyczny. Jak tak człowiek tu poprzebywał dłużej to słyszał to bardziej niż widział. Z tej i w tej ciemności co chwila niosło się echo jakichś dźwięków. Niepokojących, metalicznych. Naprężenia metalu, stukot rur, szczęk jakiś lin, kabli czy łańcuchów właściwie nie wiadomo było co to. Niepokojące bo ciężko było zamierać i chować się przy każdym. A jednocześnie jak tu było to coś co na słuch komunikatora załatwiło tych łowców głów co się mieli za megatwardzieli no to nie były tylko strachy na lachy. A z drugiej strony kto wie co oznaczały te dźwięki, równie dobrze mogły oznaczać coś morderczego albo takąż zapowiedź dla samotnej blondynki zagubionej w trzewiach frachtowca.

No i światło. Tutaj korytarze zwykle były długie i proste. Ciągnęły się prościutko aż do grodzi czy co tam było. A te by nie rżnąć przestrzeni ładowni były o wiele rzadziej niż na jednostkach cywilnych czy prywatnych. Więc światła na dobre czy złe nic zwykle nie zatrzymywało aż do takiej grodzi. Fajne było gdy się było po ciemku i samemu wpatrywało się zagrożenia czy światła bo zdradzało to z daleka. Gorzej jak samemu potrzebowało się światła. Wówczas był ten problem, że światło było widać z większej odległości niż oświetlało ono teren. Jedyna nadzieja to refleks, że usłyszy się dźwięk otwieranych drzwi czy kroki i zdąży się zgasić światło nim ktoś wyjdzie zza rogu czy otworzy te drzwi. A z nasłuchiwaniem dźwięków to już właśnie De Luca miała przeprawę od… No odkąd zawędrowała na tą krypę.

No i tak musiała przejść aż do maszynowni. Czyli skierować się ku rufie. Dobrze chociaż, że jak w końcu wyszła z szafki a potem z tej kanciapy to właścicieli tych kroków nie było ani widać ani słychać. Doszła do jednych drzwi, potem długi i szeroki korytarz do kolejnych i tam w świetle latarki dostrzegła ślady. Dłonie, właściwie same palce. Dość wąskie znaczy pewnie gołe dłonie bez rękawic czy kombinezonu. Ale na oszronionym metalu drzwi widać było nadal nieco przyprószona tym srebrnym nalotem ale jednak bordową barwę. Pasowało jakby ktoś krwawiącą dłonią próbował otworzyć drzwi. Albo zamknąć. Bez energii automaty drzw nie działał i trzeba było je otwierać ręcznie jak do jakiegoś sejfu czy dawnych łodzi podwodnych. Wejść tam? Nie wejść? Poszukać innego wejścia?

Ale dotarła do grodzi. I po oznaczeniach na niej i strzałkach widziała, kierunkowskazy do śluz. Takie osobowe do ewakuacji albo drobniejszych napraw czy inspekcji za burtą. A jak śluza to powinny tam być jakieś dyżurne skafandry próżniowe. Powinny. Ale jak nie będzie to straci tylko czas. Ale skafander, nawet jakby był dziurawy i nie nadawał się na wyjście w próżnię to i tak powinien znacznie spowolnić tempo wychłodzenia. Zyskałaby czas by coś wymyślić czy zdobyć innego. A jak nie to prosto do maszynowni. Tam też powinny być jakieś skafandry albo chociaż kombinezony. Zwykle też była jakaś kabina dla mechaników i tam też mogło coś być. Może nawet jakieś rezerwowe baterie na coś tam? Nawet głupia ciepła herbata teraz zdawałą się na wagę złota. Ale to wszystko było tak czy siak za tymi drzwiami ze śladami skrwawionych palców na zamknięciu. Jak dobrze liczyła i jak dobrze czytała oznaczenia to już powinna być w części rufowej. To do maszynowni nie powinno być daleko. Ze dwie, trzy grodzie. A może to już ostatnia? Na zwykłej ulicy to by było coś jak długość standardowego bloku może dwóch do przejścia. Chyba. Nic strasznego na czas i odległość. Tylko ta ciemność, chód, odgłosy i zamknięte drzwi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline