Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2017, 15:07   #33
Aiko
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Elaine i Seign

W ciągu kilku minut pojawiła się odpowiedź:
Cytat:
Odkąd Strażnicy przestali mi maltretować sąsiadów jest lepiej
Dante z Agnes siedzą w swoim “mieszkaniu”, Ash jest nieobecny...a Seign właśnie nadciągnął!

Trudno powiedzieć kto przyprowadził kogo - zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kot niesiony był na dziecięcych rękach w pozycji brzuchem do góry - ale Seign pojawił się na schodach Konsylium w towarzystwie dwójki bachorów. Te nie były starsze niż dwanaście lat i wyglądały na bliźniacze rodzeństwo. Sierściuch wyswobodził się z niewygodnego uchwytu i klapnął tyłkiem na kamiennym podłożu. Było mu ciężko. Ciężko mentalnie, a nie dlatego, że po drodze zjadł coś dogorywającego przy skraju jezdni. Mag podtrzymywał obecnie kilka efektów na raz i zaczynał dobrze rozumieć, co czuł Atlas przed wzruszeniem ramionami. Dopiero teraz, po dotarciu do twierdzy czarokletów, mógł porzucić swoje maskujące działania i pozwolić, aby ukształtowane we łbie symbole w końcu się rozwiały. Odetchnął.
- Patrz, Mittens! Tam na dole jest jakaś pani...
- A jaka ładna! Wygląda jak Lunamaria z Seed Destiny!

Kocur podążył za spojrzeniami dwójki podopiecznych, a jego bursztynowe paciorki natrafiły na brnącą w górę spirali Elaine. Osobiście uważał, że dziewczynie bliżej było do Murrue Raimus, ale nie zamierzał się sprzeczać. Swoją drogą, ciekawe, czy zdołałby namówić ją do sesji cosplayowej. Ostatnio na Ebayu wypatrzył uniform wojskowy sił ORB za jedyne dwadzieścia dolców i... o czym on do cholery teraz gdybał?! Pragmatyk w jego głowie chwycił za lejce i przywołał rozbiegane myśli do względnego porządku. Stanąwszy sztywno na tylnych łapach, czworonóg wbił pazury w bluzy dzieciaków i odciągnął parę gapiów od krawędzi. Cóż z tego, że schody posiadały niewidoczną gołym okiem barierę ochronną? Przyzwyczajanie rodzeństwa do takich luksusów mogło zaowocować tym, że w przyszłości skręcą sobie karki oczekując, iż jakaś tajemna siła zawsze wybawi ich z opresji.
- Cofnąć mi się, bo pogryzę! Spaść chcecie, czy co? Wiecie jak tu jest wysoko?
Bo on w zasadzie nie wiedział. Za każdym razem kiedy patrzył w dół, ten przeklęty marmurowy ślimak zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Jack i Jill mało się jednak przejęli. Chłopiec o złotej czuprynie poklepał go bagatelizująco po uszach i poczochrał pod włos.
- Osz, Mittens. Nie bądź taki tchórz. Ty tylko cały czas się martwisz!
Kot odpowiedział skwaśniałym spojrzeniem. To raczej oni nie martwili się wystarczająco. Zupełnie jakby te nieplanowane wakacje w Arkadii skradły im nie tylko rodziców oraz dawne życie, ale także wszelki instynkt samozachowawczy. Choć może za zniknięcie tego ostatniego odpowiedzialny był złośliwy nowotwór fachowo nazywany cywilizacją.

Elaine wpatrywała się w telefon. Może jednak powinna odwiedzić Blaithin… pogadać. Pytanie tylko czy mentorka będzie miała ochotę na rozmowę. Właśnie zabrała się za odpisywanie na smsa gdy dotarł do niej rumor na klatce schodowej. Uśmiechnęła się widząc podopiecznych pewnego znajomego futrzaka. Szybko skończyła wiadomość.
Cytat:
Może spotkamy się pogadać?
Po czym szybkim krokiem ruszyła w ich stronę. Nie widziała kocurka od spotkania pod szpitalem i była bardziej niż ciekawa co tam działo się z nim przez ten cały czas.
- Cześć kicio! Hel maluchy. - Elaine powstrzymała się by nie pogłaskać kocura na powitanie. - Wszystko w porządku?
- Ta, jasne. Po prostu słyszałem, że dzisiaj wypada akcja “Zabierz Dziecko do Konsylium”, więc sobie nie żałowałem i skołowałem dwójkę. Co z tego, że nie moje. Elaine, to są Jack i Jill. Jack, Jill, ta pani, którą przyrównaliście do Lunamarii, nazywa się Elaine.
Kot kiwał wskazująco głową to w jedną, to znowu w drugą stronę. Przez moment wyglądał trochę jak jedna z tych sprężynowych zabawek, które zwykle przykleja się przy kierownicy.
- Dzień dobry! - piegowata dziewczynka o rudych włosach uniosła dłoń na powitanie.
- Dobry...- powtórzył jej brat. Był znacznie mniej śmiały. Po dłuższym zapatrzeniu się na czarodziejkę cały poczerwieniał i wbił wzrok w kamienne bloki tworzące spiralę.
~ A tak na serio, to miałem dzisiaj w dzielnicy zlot fanów Tolkiena. Pech chciał, że wszyscy przebrali się za Nazgule. Przez jakiś czas szwędali się bez celu, bo nie mogli mnie znaleźć. Potem złączyli się w jeden Mega-Cień i zaczęli mi zjadać sąsiadów. Trochę jak w japońskich kreskówkach z lat osiemdziesiątych... nie wiem, czy znasz te klimaty, więc jeśli pozwolisz, sprzedam Ci pakiet mentalny zawierający pomoce audiowizualne... ~
Ukształtował naprędce zaklęcie zawierające całość jego turbulentnych wrażeń oraz raport ze szpiegowskich działań, które miały miejsce nieco po fakcie. Pominął tylko własny zgryźliwy komentarz. Nie chciał zalewać osoby odbierającej pakiet informacji swoimi umysłowymi fekaliami. Zbyt szanował dziewczynę, żeby skazywać ją na takie świństwo.
~ Dzieciaki nic nie wiedzą i dobrze gdyby tak zostało. Miały popołudniową drzemkę, kiedy wyprawiłem się rozpruć tę cholerę z czarnej flaneli. A Ty, siostro? Też zafundowano Ci dzień pełen niezapomnianych wrażeń? Bo może odzywa się we mnie paranoja, ale trudno mi się oprzeć wrażeniu, że to nie był odizolowany incydent... ~
Elaine uśmiechnęła się do dzieciaków i już chciała odpowiedzieć dla kici gdy poczułą wibracje swojego telefonu. Szybko przeczytała wiadomość od Blaithin:
Cytat:
Koniecznie. Dzisiaj.
- Wybaczcie, to szalony dzień. - Czarodziejka wsunęła telefon do kieszeni. Odpisze za sekundę. Uśmiechnęła się ponownie skupiając wzrok na stojącej przed nią gromadce.
~ Kiciu miałbyś czas by pogadać w moim gabinecie? Trochę się działo i chciałabym ci coś pokazać.~
~ Nosiłem się ścignąć Asha i urządzić wspólnie z nim łowy na pewnego chłopaczynę w bieli, ale widząc, że wróg jeszcze nie wali do naszych bram, czemu nie... odstawię tylko tę dwójkę do głównej hali i znajdę im jakieś zajęcie. Mam u siebie w kanciapie kilka japońskich czytanek i zapasowy zestaw do modeli. Nudzić się nie będą. ~
- Okej, ferajna! Chcecie zobaczyć Gastness Temple w skali MG?
- Z Five Star Stories?! -[/i] zapytał chłopiec, natychmiast się rozpromieniając.
- Dokładnie! A jak będziecie ekstra grzeczni, to pozwolę wam samodzielnie zbudować Red Mirage i Patraqushe Mirage. Ale macie nie rozrabiać, kiedy będę buszował w gabinecie.
- Wow, super! Nasze pierwsze modele od Wave! -
teraz to Jill wręcz skakała z zachwytu.
Koteł miał sam siąść do tych zestawów, ale nic z tego nie wyszło. Plastik ostatnie trzy lata spędził zbierając kurz i trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy - szanse Seigna na odrobienie modelarskiego backlogu były marne. Lepiej przeznaczyć te zasoby na hobbystyczny rozwój młodego pokolenia. Nawet jeśli - operując upośledzonymi ramami czasowymi Upadłego Świata - owe pokolenie miało dwa razy tyle lat na karku co sierściuch.
- ‘Kay. No to umowa stoi. A teraz chodźmy już na dół, bo inaczej zacznę zapuszczać tu korzenie - rodzeństwo zaklaskało, chichocząc. Głos kota niósł ze sobą ledwie wyczuwalne ziarnko goryczy. Bo przecież każde dziecko dąsa się, gdy traci zabawki - niezależnie od tego, jak dobrze pozostawałoby ukryte pod maską dorosłości.

Elaine ruszyła za kocurkiem wraz z jego obstawą. Nie zrozumiała większości słów, jakie zostały wypowiedziane w tej wymianie zdań, ale z jakiegoś powodu wolała nie dopytywać.Może powinna potem, chociaż dopytać sierściucha kim jest ta Luna coś tam.... Wydobyła z kieszeni telefon i szybko odpisała Blaithin nim dotarli do kociej kuwety.
Cytat:
“U mnie? Mam wino.”
Kuweta owa była zadziwiająco uporządkowana. Obyło się nawet bez wdepnięcia w zabłąkane kasztany. Pomieszczenie miało kolisty kształt. Jego promień wynosił kilkanaście metrów, a cztery filary podtrzymywały całość konstrukcji. Sufitowi jakiś głodny artysta nadał kształt kopuły, ale najwyraźniej zapomniał zaopatrzyć ją w abstrakcyjne malunki. Pośrodku komnaty stał kredens. Stary, dębowy, mocny. Po dostawionym doń plastikowym krzesełku można było wywnioskować dwie rzeczy. A) W chwilach desperacji dublował Seignowi za biurko. B) Koteł swoje chwile desperacji wolał spędzać gdzieś *znacznie* indziej. Swojskość i zdystansowanie kotłowały się tu bowiem raz po raz, nie mogąc się pogodzić i ciskając na boki iskrami. Dwójka przeciwstawnych emocji wpijała się w psychikę niefortunnych gości jak zębiska pordzewiałej piły, dlatego też koteł nakazał dzieciakom zostać za drzwiami. Elaine nic nie dyktował. Była na tyle dorosła, by zebrać swoje cztery litery, gdy poczuje, że zbiera jej się na wymioty. On sam podszedł do “biurka” i, otwierając szufladę, wyciągnął zeń dwa prostokątne pudełka. Wave Corporation - to głosił napis na przodzie i to właśnie te dwie ofiary zamierzał złożyć sierściuch młodym bóstwom. Oby tylko wiek produktów i specyficzność samego producenta nie przerosły ich możliwości.

Czarodziejka weszła do środka. Lubiła zaglądać do gabinetów pozostałych konsyliarzy wierzyła, że potrafią one powiedzieć o samych właścicielach niż oni o sobie.
- Nie zajmę ci dużo czasu. Wygląda na to, że szykuje mi się jeszcze dzisiaj randka. - Ostatnie słowo wypowiedziała z przekąsem, który dziwnie kontrastował z jej uśmiechniętą twarzą. Seign, który żonglował z pudłami niewiele mniejszymi niż on sam, odłożył balast na krzesełko i odwrócił się do koleżanki po fachu.
- Chcesz mi powiedzieć coś więcej, to wal śmiało. Mówca ze mnie marny, ale słucham całkiem znośnie. Zwłaszcza jeżeli to bolączki wynikające z braku zrozumienia. Siebie, drugiej osoby - to nie ma większego znaczenia. Gdzie ja dałem ten papier sześćsetkę...
Ponownie zanurkował pyskiem w głąb szuflady.
- Po prostu muszę się zobaczyć z moją mentorką i mam nadzieję, że mnie nie zabije za bałagan jaki u niej narobiłam. - Elaine przyglądała się z zaciekawieniem dziwnym czynnościom wykonywanym przez kocurka. - Może potrzebujesz pomocy? Podobno z przeciwstawnym kciukiem jest dużo prościej.
- Jeśli Fantasia Disneya nauczyła mnie czegokolwiek, to tego, że łatwo przymknąć oko na takie sprawy. No, chyba, że bałagan ten wywołałaś nie tyle “u niej” co w niej. Wtedy wszystko się komplikuje. Zęby zgrzytają, ostrza spadają, łzy płyną strumieniami. Do głosu dochodzą scenariusze żywcem wyjęte z Szekspira albo innego Homera.
Kot przez chwilę walczył z jakąś przeszkodą we wnętrzu drewnianego schowka. Pokonawszy ją w akompaniamencie zgrzytów, podjął wywód na nowo.
- Ale nie przejmuj się. Marny to mentor, który przez lata zmierzające do tego tytułu nie wyrobił sobie jakiejś formy odporności na - prawdziwe bądź wymyślone - nietakty swoich uczniów. Moja rada? Bądź szczera i otwarta, a wszystko rozejdzie się po kościach.
Łeb magicznego zwierzaka w końcu wyłonił się z odmętów mebla. W pysku ściskał czarną warstwę chropowatego materiału. Odrobinę poszarzałą i wymiętą.
- A z tymi kciukami to - bez urazy - pic na wodę. Przynajmniej przy robocie, która nie zakłada chirurgii na otwartym sercu - tu mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo i zatrzasnął swoim włochatym tyłkiem szufladę.

- Powiedzmy, że jeśli już bałaganię to na wszystkich frontach. Na pewno skorzystam z porady i będę, i szczera, i otwarta. - Elaine uśmiechnęła się ciepło. Sama miała już uczniów, ale nadal cieszyło ją gdy ktoś postanawiał ją doszkolić.
- Obawiam się jednak, że byłabym w stanie wymienić odrobinę więcej czynności, do których ten ciekawy element, jakim jest kciuk przeciwstawny, może się przydać. Czy to już wszystko? Może jednak poniosę chociaż to pudełko, chyba że lubisz biegać z rzeczami w pyszczku - powiedziała, spoglądając na rupieciarza.
- A proszę Cię bardzo, możesz wziąć nawet obydwa. Na pohybel płciowym i gatunkowym stereotypom, zawsze to powtarzam! Prawie. Przynajmniej zawsze, kiedy mi to na rękę. Zamruczał jak ktoś dobrze obeznany z obecnym dyskursem poprawności politycznej. Następnie podszedł do drzwi i przeprowadził taktyczny atak na klamkę.
- Przy okazji... przepraszam. No wiesz, za to, że ulotniłem się ze szpitala bez słowa.
- Mawiają, że koty chadzają własnymi ścieżkami. - Elaine wzruszyła ramionami i podeszła do kredensu i zgarnęła leżące na nim pudełka. - Tak naprawdę wszyscy szybko się ulotnili, bo i po co tam siedzieć. Kim jest ta Luna coś tam?
- Lunamaria Hawke. Wiem, można sobie język połamać. To postać z japońskiego serialu animowanego Gundam Seed Destiny. Dzieciaki bardzo go lubią, a większość składanych przez nie zestawów pochodzi właśnie z tego uniwersum. Osobiście wychowałem się na Mobile Fighter G Gundam i tę odsłonę lubię najbardziej. Ale lepiej nie wspominaj o tym prawdziwym fanatykom, bo obwołają mnie jeszcze troglodytą, który nie potrafi pojąć skomplikowanych intryg, jakie można znaleźć w bardziej mainstreamowych seriach - koteł uniósł łapę do warg w geście “cichosza”. Od tej pory to miał być ich mały sekret.
- Przysięgam, że nie jestem w stanie powtórzyć tego mi powiedziałeś. - W głosie Elaine pojawiło się rozbawienie. Ciekawe jakim ona była troglodytą siedząc przy winie w swojej pracowni. Kot odpowiedział jej spojrzeniem z cyklu “nic straconego, możesz mi wierzyć”. Wyszli z kanciapy, wręczając zestawy dzieciom i prowadząc je do głównej hali, gdzie konstrukcja robotów mogła ruszyć pełną parą. Kupiwszy sobie w ten sposób trochę czasu, Seign mógł w końcu poświęcić pełną uwagę Elaine, która przecież miała mu coś do pokazania. Natomiast w następnej kolejności zamierzał namierzyć szamana z dredami.

W sali świeżo przerobionej na tymczasowe mieszkanie przy boku Seigna i Elaine błyskawicznie znalazła się dwójka dzieciaków Dante i Agnes - dzieciaki trochę starsze niż kotopodopieczni, szybko przygarnęły pod opiekę młodszą dwójkę. Choć miny błyskawicznie im zrzedły, gdy matka poskromiła ich zapędy do pochwalenia się umiejętnościami.
Elaine poprowadziła kocura do swego gabinetu, schodząc ponownie na dół po spiralnych schodach.
 
Aiko jest offline