Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2017, 21:07   #110
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nveryioth

Uzbrojony po zęby białowłosy młodzieniec, stanął przed drzwiami ze wspomnień pięknolicej tancerki. Drzwi były niskie i spękane, a okna zakurzone. Ze starych ścian gdzieniegdzie odpadała farba lub kruszył się kamień. Tak… na pewno nie doszło do pomyłki. Trafił do wróża Dartuna…
Gdyby tylko jeszcze przełyk go tak nie palił. Ryż w bananowcu był pyszny i nie zważając na szczypanie języka, objadł się po same gardło, a teraz cierpiał… bardzo.
Nvery zapukał grzecznie, choć nieco nachalnie w drewno przed sobą, po czym wychylił magiczną karafkę, chłepcząc zimną i rześką wodę… tymczasowe zbawienie dla jego zmysłów.
Odsapnął, ocierając usta po czym zapukał jeszcze raz… wbrew pozorom, trochę mu się śpieszyło.
- Witam pod “Widzącym okiem”, jestem wróżbita Alcazath i twoja przyszłość jest przede mną odkryta - rzekł magik, zaraz po otwarciu drzwi. - I przed tobą... za odpowiednią zapłatą.
- Eeee… jesteś ten Dartun nie? - Zapytał po kilku chwilach, zbity z tropu skrzydlaty, obcinając wzrokiem swojego dziwacznego rozmówcę.
- Wyglądasz jak on… i jesteś tam… gdzie on, więc… eee kim jest Alcazath? To jakieś twoje alter ego… jak u mojej siostry? - Fiołkowo oki zgarbił się nad gospodarzem, jak Śmierć nad dobrą duszą, marszcząc czoło i wyraźnie coś kalkulując, ale chyba nie wszystkie rachunki mu się zgadzały.
- Jesteś męską dziwką? - zaczął niepewnie, ale szybko mu owa niepewność przeszła - Nie ważne… mogę wejść? - Smok wepchnął się do środka, popychając karciarza jak słomianą kukłą.
Mała jaszczurka w klatce, wisząca u jego pasa, zapiszczała groźnie, kłapiąc pyszczkiem przez kratki.
- Ciii ciii maleńka… - Młodzik rozejrzał się ciekawsko po pomieszczeniu.

- Mmm… mm... mę… ską… dzi… wką?! - wydukał zaskoczony i obrażony gospodarz. Po czym dodał głośno. - Nie pozwoliłem ci wejść. I jestem wróżbitą… przepowiadam losy i przyszłość! -
Po czym burknął gniewnie - Jaka znowu siostra?
- Taa taa… umiecie się ukrywać… ale myślisz, że jak zmienisz imię to się nikt nie pozna? Jesteś chyba nowy w tej branży, ale uświadamiać cię nie będę… - Białowłosy wyraźnie zapalił się na widok ksiąg, do których szybko podszedł, głaszcząc smukłymi i bladymi palcami po ich skórzanych grzbietach. - Czy te też są o przyzywaniu demonów? Może masz coś też o przyzywaniu portali do antycznych przeszłości? To by było ciekawe… choć większości mógłbym nie zrozumieć… bleh… trzymasz ten stół tutaj? Wyrzuć go czym prędzej… dobrze ci radzę… - Zielony odwrócił się do zagubionego mężczyzny.
Uśmiech miał niebezpieczny, o niemal dzikiej słodyczy… uśmiech, który mógłby odgryźć głowę. Gekonica u pasa wlepiała paciorkowate ślepka w nieznajomego wciąż gniewnie pipiąc. Chyba nie za bardzo przypadł jej do gustu.
- No już kochana… nie denerwuj się tak - zwrócił się do niej czule nosiciel, pukając w pręciki klatki. - Jestem bratem Paro… ale nic ci to nie powie, bo się tobie nie przedstawiała, a ty jak to ciele nie dopytywałeś się o imię… wystarczył ci fakt obecności Jarvisa u jej boku… apropo Jarvisa… jest sprawa. Muszę go sprzątnąć, a ty mi w tym pomożesz… - Wyszczerzył się zuchwale, chowając ręce do kieszeni spodni. Uważał, że dowcip mu się udał, choć mina jego kompana była… niewyraźna z początku. Potem jednak wróżbita nabrał barwy na policzkach. Czerwonego z gniewu.
- Nie… za to mogę sprzątnąć ciebie - mruknął wściekle. Mógł być potulny przy czarowniku w którym widział posłańca fatum, które nad nim ciążyło, i przy Chaai, jego kochance.
Białowłosy młodzian jednak nie był żadnym z nich. Nie był też żadnym nobilem, o potędze wynikającej z pozycji oraz bogactwa. Był tylko kolejnym osiłkiem jakich spotykał na swej drodze i swoim zadufaniem najwyraźniej grał wróżowi na nerwach.
- Nie zamierzam ci pomóc w twoich szalonych fantazjach. A teraz opuść moje mieszkanie - dodał dumnie, wpatrując się intensywnie Nverego, jakby przeszywał go spojrzeniem na wylot, przenikał nim jego ciało i kości, serce i duszę. Coś było niepokojącego w jego wzroku.

Chłopak o fiołkowych oczach zaśmiał się serdecznie, zupłenie jakby usłyszał dowcip od cenionego przyjaciela. Czarokleta sięgał mu poniżej mostka, a gdyby był w gadziej formie to przy staniu na palcach co najwyżej do łokcia, więc groźba sprzątnięcia, była tu wielce nie na miejscu. Wiedział, że jako smok przeżyłby kulę ognia w pysk, toteż nie za bardzo przejął sytuacją. Dartun, nawet w połowie, nie wyglądał nawet na takiego, który by posiadał jakiś morderczy zwój w swoim posiadaniu… może plotki, albo kartę z brzytwą między brzegami.
- Widzę podobieństwa… - odparł pogodnie, szybko przelatując spojrzeniem po zebranych rekwizytach. Ślepia mu świeciły jak u dziecka, które trafiło do domu dziwów. - Ten posępny czaruś też się stawia jak kogucik… i to taki malutki… zawsze kiedy nie trzeba, jakby nie potrafił wyczuć sytuacji… - kontynuował swoją myśl, gdy tymczasem Jasrin przeszła z gniewnych pisków w złowrogi chrobot, niczym zepsuty metalowy mechanizm. - Swoją drogą, te małe skurwysyny to prawdziwe bożki wojny… no przyrzeknijże się! Nie widzisz, że rozmawiam? Co ci znowu nie pasuje… nakarmiłem cie… przewietrzyłem, nawet dałem patyk do atakowania a tobie ciągle mało! - Skrzydlaty zmienił swojego rozmówcę, trącając palcami w pręty klatki, ale to tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło miniaturkowego drakona, który nastroszył ogon w kształcie liścia, koloru przejrzałej wiśni i zaczął odtańcowywać tanieć śmierci przed oboma mężczyznami. - Bądź tu mądry i zrozum te cholerne sam… baby. Nie ważne co zrobisz, ani co powiesz, wiecznie źle… WIECZNIE! Z Paro jest tak samo… nie zrozum mnie źle… szanuje moją starszą siostrę… ale jak zacznie piłować nad uchem to nawet ta skrzecząca traszka wydaje się prawdziwą filharmonią.
Uwaga ogoniastego ponownie została rozproszona, gdy dostrzegł zmumifikowaną kapucynkę, smętnie posadzoną między dwoma tłustymi tomiszczami. Jedna księga przypięta była łańcuchem do ściany, a druga… stała za kratkami.
Gad czytał o magicznych właściwościach kapucynek… zwłaszcza tych martwych. Skośnoocy uważali je za zaklinaczki szczęścia, a stepowe ludy poprzedzające kraje pustynne wręcz przeciwnie. Trzymanie zasuszonego zezwłoka małpki o długim ogonie, było jak dobrowolne zejście na dno piekła i nasranie do talerza belzebuba czy innego czorta.
Ciekawe jak do sprawy podchodził sam Dartun i La Rasquellianie?
Nie miał jednak zamiaru wypytywać o te sprawy, bo czuł się wyjątkowo zawiedziony nijakością wróża. Kolejny fagas z kompleksami. Sztywniak i mruk, który postanowił swoje braki maskować wrogością i wywyższaniem się. Ale czego się spodziewać po przyjaciołach Jarvisa?
- Nie to nie… twoja strata. Kolejne pytanie. Pomożesz mi odszukać moją porwaną siostrę..? - spytał na głos.
„Czy moja osoba tak mocno ubodła twoją dumę, że przez tydzień nie będziesz mógł z tego bólu usiedzieć na tyłku?”

Zmiennokrwisty zauważył intrygująca analogię. Gdy przejawiał ktoś w tym mieście zbytnią pewność siebie, powodowała ona ataki agresji, zupełnie jakby podburzała maluczkich, pokroju takiego nieudacznika jak osobnik przed nim… bo jak inaczej mógł odebrać nieszczęśnika, niemal trzęsącego się ze złości, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Przyszedł do niego bo uważał go ze wspomnień bardki za kogoś kompetentnego i swojskiego. Przyszedł pełen nadziei, że sobie pogadają na tematy trupów, magicznych kręgów i najmroczniejszych magii. Był wyjątkowym optymistą idąc tu… do tego domu. Domu mentora od demonicznych książek, ale spotkało go nie tylko rozczarowanie, ale i niewyartykułowana agresja. Szacunek i ciepłe uczucia jakie żywił do tej mizernej osoby przed sobą rozwiał się pozostawiając niesmak, niejaki żal i zawód. Nie maskował tego, bo i nie musiał. Dartun był zaślepiony, zupełnie jak Godiva, a więc z góry był skazany na wieczną „samotność”.
Kolorowa jaszczurka po raz kolejny zmieniła repertuar… sycząc i fukając niemal jak dziki kot. Nienawidziła dwunogich samców. Samców, przez których została uwięziona. Gardziła nimi i gardziła ich niezrozumiałymi zachowaniami połączanymi z wydawaniem niezrozumiałych dźwięków. Nie spocznie… póki oboje nie zdadzą sobie sprawy z mocy jej pogardy.
Wróżbita dość długo mierzył, w milczeniu, swym złowieszczym spojrzeniem chudzielca. Westchnął w końcu gniewnie pod nosem i sięgnąl za pazuchę. Wyciągnął talię kart i przetasował z irytacją na twarzy. Rozłożył talię niczym wachlarz i mruknął.
- Wyciągnij trzy i ułóż jedna na drugiej w kolejności jaką wyciągałeś.
- Nie o taką pomoc mi chodzi. Bo widzisz… nic mi nie przyjdzie z tego, że wskażesz mi iksa na mapie… skoro nie mam mapy.
Młodzik trzasnął gniewnie w klatkę, by uciszyć gekonicę, która od dziwo zamilkła, oblizując gniewnie oczy, po czym uderzyła w najpiskliwszy ze swoich tonów, grając równie czysto co jej właściciel.
- Chcesz mojej pomocy czy nie? - burknął w odpowiedzi tamten. - Więc nie dyskutuj. Zresztą widzisz tu gdzieś mapę?
- Tak! Stoi przede mną - Teraz to białowłosy burknął, krzyżując ręce na piersi. - Po prostu pójdź ze mną jej poszukać.
- A gdzie niby chcesz jej szukać, co? - zapytał mężczyzna z kozią bródką i przetasował karty wpatrując się w Nveryiotha, po czym wyciągnął jedną. Spojrzał na wyciągniętą kartę, zmełł w usta kilka przekleństw i schował ją z powrotem do talii, a samą talię schował pod szatę. - Bez wskazówek, bez mapy, bez… jakiekolwiek kierunku w którym trzeba się udać.

Skrzydlaty świdrował wzrokiem tarociarza, starając się, by powieka nie drżała mu ze zdenerwowania.
- Niezły z ciebie fatalista i to większy ode mnie… - stwierdził, kręcąc w zrezygnowaniu głową. - Znam kierunek, mam niejakie oględne pojęcie na temat miejsca przetrzymywania Paro… oraz jeśli jesteś dobry w czarowaniu to i uda nam się obliczyć ile czasu im zajęło przeniesienie się z punktu A do punktu B.
- Co? - Dartun trochę się pogubił słysząc wywody smoka.
- Co co? - Teraz to młodzik się zgubił, przez co próbował zamaskować to warknięciem.
- Nooo polecieli tam o… - Wyciągnął długą rękę wskazując kierunek. - Na przywołanym pterozaurze… albo pterodaktylu. Nie jestem pewien, bo się wywaliłem, ale na pewno był to jakiś ptero. No… i lecieli w las. Daleko. Do… wieży. Słowo klucz. - Gad postukał się smukłym palcem w blady policzek, po czym zgrzytnął zębami i począł trząść klatką z piłująca ryjek jaszczurką, jakby wyżywał się artystycznie na grzechotce.
- Do wieży… w ruinach miasta ciągnących się kilometrami przez całą dżunglę. Wiesz ile jest tam wież? Nie wspominając, że po drodze pterozaur musiał pewnie parę raz zmienić kierunek, bo nie mógł wznieść za bardzo ponad linię drzew. Jeśli wszedłby w chmury to mógłby się całkiem pogubić - dodał sceptycznie karciarz. - Takie słowo klucz... to żaden kluczyk. To kiepski wytrych nawet. Zresztą na piechotę latającej nie dogonisz.
Nvery nie wiedział kto w tej sytuacji działa mu bardziej na nerwy. Czy Jasrin, czy mag.
Popatrzył wymownie na mężczyznę z takim błyskiem w tęczówkach, jakby rozważał potrząsanie rozmówcą w podobnym stopniu jak potrząsał własnym chowańcem, który przyczepiwszy się łapkami do pręcika, nie dawał się z niego strząsnąć i ogłuszyć.
- To też nie problem… znamy przybliżony kierunek... - upierał się dalej przy swoim białasek. - Ten stwór był przywołany jak już mówiłem, a więc… nie pochodzi stąd, a więc… musi po jakimś czasie zniknąć… jeśli poznamy przybliżoną wartość czasu z łatwością obliczymy jak daleko mogli odlecieć. To wystarczy. Mamy z siostrą całkiem przydatną umiejętność. Telepatyczną więź na pewną odległość, dzięki specjalnym kryształkom. Gdy znajdziemy się w pobliżu zasięgu z łatwością się skomunikujemy i odnajdziemy… no i… dlaczego zakładasz, że będziemy szli na piechotę? Latać nie umiesz?
- Nie... nie umiem. Właściwie nie wiem po co ci jestem potrzebny, skoro ty taki potężny jesteś - stwierdził sceptycznie wróż. - I skoro wszystko wiesz. Oczywiście nie wiemy jaką metodą ten potwór był przywołany i z jaką mocą. Jeśli ktoś miał doświadczenie w przywoływaniu do porwania, mógł użyć zaklęcia przedłużonego, więc taki stwór mógł lecieć dłużej niż standardowy lub… porywacze mogli polecieć kawałeczek, po czym wymienić jaszczura na mniej rzucającą się łódź i odpłynąć w innym kierunku.

- Dobra… dobra… czaje. Rozumiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Nie umiesz latać. Ale znasz te ruiny… wiesz jakie kryją się tu skarby i nie mówie tu o złocie… a o wieżach. Słowo klucz. Jak sam polecę w tę dżunglę to nawet nie wiem, które złomowiska olewać. Pójdziesz ze mną… i będziesz mi mówić gdzie szukać. - Gad uderzył w nieco błagalny ton, podczepiając klatkę z gekonem z powrotem u pasa. Mała samiczka dalej tuliła swój pręcik, ale przestała już ujadać jak wściekłe krokodyle piskle. W spojrzeniu miała jednak niepokojące błyski i na pewno planowała zemstę.
Dartun walnął się dłonią w czoło i jęknął w irytacji.
- Dobrze… niech ci będzie. Ale wpierw wyjdź z mojego domu. Przygotuję się do wyprawy i dołączę do ciebie, za… kilka minut.
Nveryioth przypatrywał się nieco sępio kompanowi, jakby nie do końca kupował jego zapewnienia. Do tego jeszcze ta dziwna prośba o wyjście na zewnątrz. Drakon podejrzewał najgorsze. Po jego dobrowolnym wyjściu, ta mała łachudra się zarygluje i zabunkruje, odmawiając współpracy, a na to nie mógł pozwolić. Nie da się wystrychnąć na dudka! Nie przez takiego nijakiego człowieczka jakim był Dartun!
- Co za różnica czy poczekam na ciebie tu czy tam, chyba nie zawadzam ci w pakowaniu? Mogę się przesunąć - zaburczał w końcu podejrzliwie chudzielec, by dać do zrozumienia, że przejrzał niecne plany miejskiego wieszcza. Był twardym zawodnikiem, choć nie do końca błyskotliwym w pewnych kwestiach.
- Właśnie… przeszkadzasz mi w pakowaniu. A dokładniej nie ufam ci. Kto wie co ukradniesz, gdy nie będę patrzył w twoim kierunku. Więc albo wyjdziesz i poczekasz na mnie. Albo wyjdziesz i pójdziesz jej szukać sam - odparł tamten dumnie.

W białowłosym zawrzało, co widać było w jego jasnych tęczówkach, które pociemniały ze złości jak upite deszczem chmury o zachodzie słońca.
- Jesteś niegrzeczny… - wysyczał urażony, odrzucając warkocz za ramię, ale kitka zawinęła się o wystający łuk. - Sugerujesz, że jestem złodziejem? Czy może uważasz, że któryś z tych nieodkurzonych rupieci jest warty czyjekolwiek uwagi? - Smok rozejrzał się po zagraconym pokoju z miną znudzonego mopsa o podwiniętej chrapce. - Nie wyjdę stąd, bo zamkniesz drzwi i będziesz udawać zakładnika we własnym domu. Jak tak bardzo się boisz o swoje precjoza to mogę chodzić za tobą jak cień i trzymać ręce w kieszeniach, ale nie dam ci się wyrzucić za próg, źle ci z gałek patrzy.
- Tobie też. Ale to ty chcesz mojej pomocy, a nie na odwrót. - Mężczyzna splótł ramiona na torsie, spoglądając gniewnie i złowrogo na skrzydlatego. - No i… ja mam czas. A porwana Chaaya też go ma?
- Im mniejsze… tym bardziej krzykliwe - odparł z westchnieniem łuskowaty, wyciągając z kieszeni koszuli zmiętoszony papier, poświadczający przyjęcie do pracy.
- Próbujesz mnie szantażować? Ja też potrafię… zamiast mi dogryzać, lepiej zacznij się modlić, by się moja śliczna laleczka znalazła, inaczej, to ja pojawię się na jej miejscu… podobno to ty załatwiłeś jej pracę?
- No i? - Wróż spojrzał niechętnie na białowłosego. - Załatwiłem misję. Mam kontakty i to jeden ze sposobów zarobku.
- Och… jestem pewien, że umiesz dodać dwa do dwóch - odpowiedział słodkim głosem, rolując wymęczony świstek w smukłych dłoniach.
To stroszenie piórek, mogłoby być nawet zabawne, gdyby faktycznie o stroszenie chodziło. W swojej skrzydlatej formie, bardzo często lubił podważać swoje łuski i tworzyć na swoim ciele szpiczaste wzorki. Tu jednak chodziło o co innego, co nie za bardzo go kręciło.
- Och… raczej mam wrażenie, że tobie, by się przydało liczydło - odparł Dartun, naśladując Nveryiotha. Podszedł do niedużej szafki i wyjął karafkę z winem. Nalał sobie kielicha dodając - Bo wydaje cię się, że masz jakieś argumenty… gdy w rzeczywistości trzymasz w dłoni same blotki.
- Moim jedynym argumentem jest to… że zamiast mnie się stawiać, powinieneś postawić się Jarvisowi… mam wrażenie, że chcesz mi coś udowodnić - mruczał pod nosem Zielony, śledząc leniwym spojrzeniem rozmówcę.
Gekonica pipnęła cichutko, co brzmiało jak ziewnięcie lub czknięcie. Spoglądała czujnie na swojego “oprawcę”, poprawiając uchwyt czepliwych łapek na pręciku klatki.
Gdy ten nie zwrócił na niej uwagi, liznęła się w oko i załopotała skrzydełkami, jakby przygotowywała się do czegoś “większego”.
- Nie. Mam ochotę jak najszybciej zakończyć to spotkanie - mruknął tamten, popijając wino i siadając za stołem. - Jak wspomniałem… mam tu większą rękę, bo twoje argumenty to blotki. Więc sam decyduj czy wolisz zakończyć tą partię, czy uparcie starał się będziesz blefować w nadziei, że za którymś razem się uda. Zresztą… niech Chaayę Jarvis ratuje. Pewnie zresztą już to robi skoro zna ruiny lepiej ode mnie.

Chłopak skrzywił się z obrzydzeniem, widząc nieszczęsny mebel przy którym zasiadł, świadomy lub nie, wróż. Obejrzał się więc na krokwie, oglądając je spojrzeniem specjalisty. Przy zamianie w swoją pierwotną formę ta chałupina nie wytrzymałaby nawet kilku sekund. Właściwie gdyby nie podmurówka, dom by dawno się zapadł… jak wszystko w tym mieście.
Wilgoć była największym wrogiem tego miejsca, nie wampiry, nie brak słońca i nie dzikie zarośla.
Po rozpieprzeniu tego mizernego mrowiska z łatwością umknąłby pod ludzką postacią… albo smoczą, nurkując w kanale.
Był tak pewny siebie, że zaczął nawet pukac opuszkami w magiczną bransoletę, która trzymała go w tym białym ciałku.
Gest ten rozpoznała mała jaszczurka, która zaskrzypiała ostrzegawczo jak stara podłoga. Czyżby ten żałosny samiec znowu próbował ją zmusić do posłuszeństwa? Trzeba było przyznać, że w gadziej formie był o wiele znośniejszy niż w dwunożnej, ale i tak postawiła się tak łatwo nie dać.
- Twoje czyny przeczą twoim słowom, a twoje słowa są niczym piach na wiatr. Żeby coś dostać trzeba coś dać, ty jednak ręce skierowane masz do siebie. - Nvery ponownie przyglądał się zasuszonej kapucynce. Wyraz jej zapadniętego pyszczka odzwierciedlał niesmak jaki czuł w ustach podczas całej tej zabawy. Zdecydowanie to Chaaya plasowała w rankingu na godnego przeciwnika w odbijaniu piłeczki. Dartunowi dzwoniło koło głowy, ale miał chyba problemy z błędnikiem, by określić kierunek.
- Może dlatego, że nic od ciebie nie chcę. Nic. Nie masz mi nic do zaoferowania poza hasełkami i gadaniną - odparł z ironicznym uśmiechem karciarz. - Przylazłeś tutaj i żądasz bym szlajał się z tobą po bagnach i ruinach za Chaayą. Więc… to ty, wedle własnych słów, winieneś mi coś dać.
- Och a więc jesteś w potrzebie. Brakuje ci pieniędzy? Towarzystwa? Na pewno nie cierpisz na nudę, skoro uczepiłeś się tego krzesełka i bronisz go tak zażarcie. - Chłopak położył dłoń na klatce, zmuszając gekonice do zeskoczenia na podłogę karcerka, by uniknąc dotyku jego palców. Syknęła rozeźlona, strasząc przebierające opuszki, wyraźnie zasadzając się do ataku na któryś z nich.
- Proponuje ci mały zakład… albo grę jak wolisz. Postaw sobie pasjansa i odpowiedz na pytanie czy wyprawa ze mną będzie dla ciebie zyskiem, czy stratą i zadecyduj sam.
Oczywiście mężczyzna mógł łatwo sfingować wynik swojego wróżenia, ale w tym wypadku to on sam będzie stratny a nie Nveryioth, o czym doskonale wiedział. Może i by nie znalazł Chaai, ale również nie musiałby zabawiać tego gderliwego samotnika. Miał skrzydła i może sam się przelecieć nad ruinami.
- Już to zrobiłem. Zapytałem kart i otrzymałem odpowiedź. Wystarczyła jedna, by stwierdzić, że jedyne co znajdziemy to kłopoty - stwierdził melancholijnie Dartun. - I nie stawiam pasjansa… co ty sobie myślisz, że to talia starych bab?
Smok nie mógł się wyzbyć napływającego współczucia do mężczyzny. Spojrzał na niego ukradkiem, może nawet troszkę przepraszająco, ale zaraz skupił się na kapucynce, by nie widzieć zarysu stolika.
- To przykre - skwitował. - Moja siostra, by powiedziała, że rezygnując z kłopotów, rezygnuje się z faktycznego życia… to w czym tkwisz to egzystencja… czysta, nudna i niezadowalająca… ale bezpieczna. - Zabrał rękę w ostatniej chwili, gdyż Jasrin odepchnęła się łapkami i skoczyła na palucha kłapiąc pyskiem. O mały włos i by złapała.
- Ale skoro tak się sprawy mają, to nie ma co dalej dyskutować… bo w zasadzie to mi się odechciało bardzo dawno. Wyrzuć ten stół… ostatni raz dobrze ci radzę. Spal go. Nie sprzedawaj… spal.
- Kłopoty są ciekawe, gdy mierzy się z nimi w zaufanym towarzystwie. Ale ty nie ufasz mi w ogóle, a i ja nie mam powodu ufać tobie. To… rada ode mnie - stwierdził stanowczo i spytał zaciekawiony. - A co ty masz przeciw temu meblowi?
Chłopak ukłonił się sztywno, ale widać w tym było starą szkołę rycerską. Niespotykaną… jak z historycznych opowieści. Na słabą próbę odwetu uśmiechnął się z politowaniem, bo był gotów ufać czaroklecie bardziej niż ten się spodziewał, ale też całować stóp i zapewniać boidudka nie będzie, bo nie był tu od tego.
- Postaw sobie pasjansa, może ci odpowie, a ja ruszam. Mam niezły szmat lasu do przelecenia - odparł ze zmęczeniem, otwierając drzwi i wyskakując na stopnie, trochę jak mały chłopczyk wybierający się z rodzicami na wycieczkę. Wejścia jednak nie zamknął, obcinając spojrzeniem pobliski kanał do którego najwyraźniej planował wskoczyć.


- No już, już maleńka… nie pipcz tak na mnie… przecie nie wskoczę do tego kanału… no cichaj. - Nveryioth popatał w pręciki klatki, uspokajając swojego chowańca.
Tak… kąpiel w kanale nie była dobrym pomysłem na transport. Pamiętał co się stało z ważkami, które kiedyś złapał na kolację Jasrin.
Wszystkie się potopiły.
Łapiąc gondolę, ustalił trasę i zapłacił przewoźnikowi, który pchnął wielką tyczką łódkę od brzegu.
Oba gady, przysiadły na ławeczce, kontemplując mijane widoki.
Gekonica łypała ślepkiem na swojego pana, szczerze nim gardząc… ale nie nienawidząc.
Smoczy dwónóg był nawet zabawny i miły… gdy nie było w okolicy innych dwónogów, którzy rozmawiali z nim w dziwnym języku.
Nie to co smoczy… smoczy był najlepszy i każdy smok, w tym ona, powinien się tylko nim posługiwać.

Po dopłynięciu na kraniec miasta, gondolier, aż trzy razy się upewniał, czy młodzik na pewno jest zdecydowany, by wysiadać w szuwarach. Nie mógł jednak wiedzieć, że chłopak był smokiem… i kilka pijawek oraz dzikie pumy nie są w stanie mu zagrozić.
Białasek władował się do wody i niosąc klatkę na głowie, przeszedł na błotnisty brzeg, a stamtąd udał się w las.
Maszerował z pół godziny… albo i nawet godzinę, aż w końcu zdecydował przemienić swą formę i wystartować.
ACH! Jak dobrze było poczuć wiatr pod skrzydłami. Jak przyjemnie się pracowało mięśniami… których ludzie po prostu nie mieli.
Zielony wzbijał się wysoko, nurkując w kołdrze chmur. Kręcąc młynki w powietrzu. Nurkując, szybując i ogólnie dokazując, dając upust swym emocjom i tęsknocie za wolnością… nieboskłonem, pełnym kominów i ptaków.
Gdy się już nacieszył, sfrunął pod pułap oparów i upewniając się, co do swojego miejsca… wyruszył ku przygodzie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline