Już z daleka można było dostrzec, że posiadłość szanownego Isengara Tuka została przystrojona na okoliczność święta. Papierowe ozdoby, zapewne dzieło Maddie, przystrajały okrągłe drzwi i okna.
Piękne róże stały w skrzynkach przy wejściu. Zaś dróżka prowadząc do drzwi, od niedawno wymalowanego na biało płotu, była starannie zamieciona.
Każdy przybyły gość był witany na progu przez jubilata. Tryskający dobrym humorem i odświętnie ubrany Isengar, był tak serdeczny i miły, że nawet Ci z gości, którzy go niezbyt dobrze znali, czy też byli zdziwieni, bądź onieśmieleni zaproszeniem na widok roześmianego staruszka pozbywali się wszelkich wątpliwości. Bez wątpienia byli miłymi i wyczekiwanymi gośćmi.
Za mości Tukiem stała jego urocza prawnuczka, która przejmowała prezenty i wierzchnie odzienia umieszczając wszystko w pokoju obok. Witała się także ze wszystkimi, a na widok Wilibalda jej twarz rozjaśniła się nieco bardziej. Zaraz jednak uciekła wzrokiem w bok i zarumieniła się uroczo.
Gości witał także obiecujący aromat jedzenia, jaki płynął z jadalni. To najważniejsze pomieszczenie w domu każdego szanującego się hobbita było dostatecznie duże, by pomieścić kilkanaście osób. W dodatku było to najwyższe pomieszczenie w całej posiadłości. Tak wysokie, iż nawet Duzi Ludzie mogli stać w nim wyprostowani.
Stół uginał się od potraw, co napełniło serca gości miłym ciepełkiem. Nic dziwnego, że zapatrzeni na obfitość jedzenia nie dostrzegli od razu stojącego w pomieszczeniu Dużego Człowieka, choć ten zajmował sporą część pomieszczenia.
Isengar przedstawił go wszystkim, jako swego starego, dobrego i wielce miłego przyjaciela. Czarodzieja Alatara.
Wkrótce wszyscy zasiedli do stołu, a uczta była długa, urozmaicona i sycąca. Zgodnie z przysłowiem jadło sypało się jak lawina, a trunki lały się jak deszcz.
Gdy już wszyscy dotarli do tego miejsca przyjęcia, gdy „upychało się wolne kąty” ze swego miejsc uniósł się Alatar i stukając łyżeczką w szklankę dał znać, iż pragnie zabrać głos. Głosy biesiadników ucichły, a czarodziej zaczął:
- Wielce szanowny jubilacie. Mój przyjacielu Isengarze. Pozwól, iż w imieniu swoim i tu zgromadzonych gości jeszcze raz powinszuję Ci twych dziewięćdziesiątych i pierwszych urodzin i wyrażę nadzieję, iż doczekasz w szczęściu i zdrowiu nie stu, ale dwustu lat.
- Brawo! Wiwat! – rozległo się wśród gości. Takie przemowy lubili. Proste i krótkie.
Z kolei wstał szanowny gospodarz.
- Bardzo Wam wszystkim dziękuję, za to iż zechcieliście przybyć w dniu mojego święta bym mógł z Wami dzielić, tę skromną uroczystość. – podziękował grzecznie.
- Brawo! Niech żyje! – rozległo się znowu. Takie przemówienia lubili …
- Nawet połowy z Was nie znam w połowie tak dobrze jakbym chciał, a połowę z Was znam o połowę mniej, niż na to zasługujecie.
To z kolei zabrzmiało zawile i niepokojąco, tak że goście w milczeniu zastanawiali się co to może oznaczać.
- Jednakże moi drodzy nie zostaliście tu zaproszeni jedynie na urodziny. Jesteście tu, gdyż każdy z Was jest młodym i dzielnym hobbitem, który ma cechy jakich potrzeba. Alatarze. Zechcesz objaśnić.
Zakończył przemowę Isengar wyciągając fajkę i dając tym samym sygnał Maddie, by przyniosła brandy. Część oficjalna urodzin została zakończona.
Stary czarodziej uśmiechnął się lekko i także sięgnął po swoją fajkę.
- Tak to prawda. Pozwólcie moi drodzy, że coś Wam wyjaśnię. Otóż zwróciłem się do mego przyjaciela, by mi polecił kilku zręcznych i odważnych hobbitów, bowiem potrzebuję pomocy.
Kłąb dymu otoczył jego głowę, przysłaniając troskę w oczach.
- Jak być może wiecie niedaleko na północ od Shire znajdują się ruiny pewnego miasta, które w szczęśliwszych dniach nosiło nazwę Fornost. Niestety ten bogaty i piękny gród został zniszczony podczas wojny całe wieki temu. W pobliżu Fornostu znajduje się pewien … hmmm … hmmm …
grobowiec.
Alatar przerwał spoglądając bystro na gości niepewny, jak to słowo zostanie odebrane.
- Nic wielkiego. Zwykły grobowiec, jakich wiele … jest w nim jednak pewna rzecz. Drobna rzecz, która jednak jest mi potrzebna. Problem w tym, że aby się tam dostać potrzebny jest ktoś zręczny i niewielkich rozmiarów, jak na człowieka oczywiście. I tu będziecie mi potrzebni, jeśli oczywiście się zgodzicie.
Na zechętę na końcu dodał.
- Fornost wcale nie jest tak daleko. Sądzę, że spokojnie dotrzemy tam w dwa tygodnie. Taka miła wyprawa po okolicy. Oczywiście jeżeli się zgodzicie podpiszemy oficjalny kontrakt. Pokrywam wszelkie koszty wyprawy, a jako wynagrodzenie proponuję sto sztuk złota na głowę, oraz to co znajdziemy w grobowcu, oczywiście poza tą drobną rzeczą, o której wspomniałem.
Oferta była więcej niż hojna. Bowiem sto sztuk złota starczyło na dostatnie utrzymanie przez rok. A kto wie jakie skarby mógł ukrywać sam grobowiec. Z drugiej strony czarodziej najwyraźniej nie mówił wszystkiego, a może po prostu nie był pewien, czy jego propozycja zostanie przyjęta.
Zapadła cisza, którą przerywała jedynie Maddie kręcąca się przy stole i polewająca mocną, aromatyczną brandy. Zaś dla Myrtle przyniosła słodkie wino z Południowej Ćwiartki.