Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2017, 20:17   #5
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 2

Czas: 1940.II.16; godz. 22:30
Miejsce: południowa Norwegia; wody Jossingfjord; pokład HMS “Cossack”


Dwie zakratowana sufitowe lampy dawały ostre, jasne światło. W pomalowanych szarą farbą ścianach wśród zebranych ludzi w granatowych mundurach panowało napięte oczekiwanie. Marynarze Royal Navy stali lub siedzieli w grubych zimowych kurtkach też jednakowego granatowego sortu. Typową modłą wszystkich marynarek i armii świata musieli być ujednoliceni pod jeden wariant. Większa różnorodność była dopiero wśród głów. Jedne były jeszcze w marynarskich, okrągłych białych czapkach z czarnym otokiem, inne miały już nałożone “talerzowe” hełmy Brodiego jakich używano w całym Imperium Brytyjskim i nie tylko tak w marynarce, armii jak i Home Guard i służbach pomocniczych. A część marynarskich głów była w stadium pośrednim między obowiązkowymi czapkami jakie powinni nosić na codzień a hełmem przy bardziej bojowych zadaniach i alarmach czyli stała z gołą głową.

Marynarze nie mówili zbyt wiele. A przynajmniej zbyt głośno. Rozmawiali ze sobą półgłosem czy wręcz po cichu krótkimi zdaniami. Zdradzali nerwowe uśmiechy, ktoś żartował raz zabawnie, raz głupio, powszechnie palono papierosy przez co w niezbyt dużym pomieszczeniu unosiła się siwa, tytoniowa mgła. Jednym słowem mężczyźni w mundurach zdradzali wszelkie, zwyczajowe objawy zachowania tuż przed walką. Gdy było pewne, że jest nie do uniknięcia albo bezpieczniej było założyć, że do niej dojdzie. A jednak dało się też dostrzec pewną nerwową ale ekscytację. Byli Brytyjczykami! Byli marynarzami wspaniałej i potężnej Royal Navy! I szli na pomoc innym brytyjskim marynarzom z zatopionych przez “Hunów”* jednostek! Szli po zemstę i wreszcie mieli okazję dokopać tym zuchwałym Frycom!

Ostatnie miesiące i lata zdawały się sprzyjać “Hunom”. Parli do przodu rozpychając się coraz bardziej i mocniej na kontynencie. Aż wreszcie ostatniej jesieni stało się. Wojna wybuchła oficjalnie. Najpierw w Polsce a potem… Potem właściwie zrobiło się dziwnie. Wojna była całkiem inna niż poprzednia Wielka Wojna co miała przecież być ostatnią, największą i kończącą wszystkie inne wojny. A tu wybuchła kolejna, w samym centrum Europy. Ale choć wojska aliantów i Fryców stały na granicy francusko - niemieckiej, kryjąc się z jednej strony za Linią Maginota z jednej strony i Zygfryda z drugiej to wojny takiej jakiej wszyscy oczekiwali i znali z poprzedniej nie było. Armaty nie strzelały, samoloty nie bombardowały, kompanie i dywizje nie nacierały na wrogą linię okopów. Ale nie było też pokoju. Tylko ta “phoney war” jak to nazwano po wyspiarskiej stronie Kanału albo “sitzkrieg” jak to nazwali Niemcy. Ale to na lądzie. A wojna musiała gdzieś się toczyć więc przeniosła się na morza i oceany gdzie ścierały się marynarki i morskie lotnictwo obydwu stron.

Tu zaś Brytyjczykom i sprzymierzonym z nimi Francuzom nie szło najlepiej. Choć na papierze mieli zdecydowaną przewagę nad flotami Niemiec i Włoch pod każdym względem to też mieli całe oceany i morza do upilnowania. A przeciwnicy, zwłaszcza Kriegsmarine, poczynali sobie całkiem śmiało. Jeden niemiecki rajder na oceanie potrafił zmobilizować cały zespół ciężkich okrętów a i tak był trudny do namierzenia. Potem Goebbels puszył się kolejnymi zatopieniami Niemców i bezradnością potężnej Royal Navy. Albo te straszne U - Booty jakie potrafiły się zakraść nawet do samej Scapa Flow i zatopić pancernik w jego leżu. Ale wreszcie mogli wziąć odwet! Pokazać Hunom gdzie ich miejsce!

Sytuacja zdawała się wreszcie sprzyjać. Ich cel, niemiecki zaopatrzeniowiec obsługujący ich rajdery, był zdecydowanie słabszy. Nawet od pojedynczego brytyjskiego niszczyciela. A przecież mieli aż trzy. Do tego dopadli go matni. Wpłynął w głąb fiordu, gwałcąc neutralność Norwegii ale ich kapitan nie był skłonny do ustępstw i wpłynęli za nim. Fryc już nie miał jak uciec. Dlatego mógł tylko się poddać albo walczyć. I to był kolejny powód tej nerwowej ekscytacji. Niepewność co do tego co się stanie.

Fryc bowiem nie był całkiem bez szans. Wbrew pozorom główne uzbrojenie brytyjskich niszczycieli w postaci dział i torped było mało użyteczne. Brytyjczycy na pokładzie “Altmarka” których mieli uwolnić skutecznie blokowali możliwość ostrzału Niemca. A to likwidowało jedną z największych możliwych przewag jaką mieli tutaj Royal Navy. By uwolnić jeńców trzeba było wysadzić grupę abordażową na pokład niemieckiej jednostki. A abordaż groził walką na krótki dystans z załogą na pewno znacznie lepiej znającą pole walki od drużyny gości. Chyba, że Niemcy zdecydują się nie sprawiać kłopotów.

Pomieszczenie bujało się w rytm fal. Całkiem sporych, nie był to sztorm ale też i stanu morza w żadnym wypadku nie można było uznać za spokojny. Marynarze zaokrętowani w Edynburgu na pokład niszczyciela do opanowania niemieckiej jednostki jakoś radzili sobie z utrzymywaniem równowagi. Dopinali ładnownice przytroczone do wojskowych pasów, zapinali albo odpinali kabury, oglądali trzymane karabiny albo ładowali klipsy z nabojami do tych ładownic przy pasie. Czekali. Póki jednostki nie zajmą pozycji burta w burtę można było tylko czekać. Ostatnimi barierami jakie mogły zatrzymać ich przed fiordem był sztab główny i Norwegowie. Admiralicja z Wysp mogła z jakiegoś powodu w ostatniej chwili odwołać akcję choćby po to by nie narażać się na skandal dyplomatyczny z naruszeniem przez brytyjską flotę wód terytorialnych Norwegii, państwa oficjalnie neutralnego. No i sami Norwegowie choć pod kątem siły zbrojnej lokalna jednostka prezentowała się nikło przy trzech, nowoczesnych niszczycielach brytyjskich to jednak gdyby postawili na stanowczość ich neutralność mogła stanowić poważny problem przy rozkazie zabraniającym konfliktu z norweską flotą w jakimkolwiek stopniu.

Wewnątrz pomieszczenia które zwykle było okrętową stołówką było całkiem ciepło choć wnętrze o typowym szarym uroku bojowej jednostki przytulne na pewno nie było. Stołówka była na tyle duża by pomieścić wszystkich którzy zostali wyznaczeni jako oddział abordażowy. Zostały przyniesione tu z pokładowej zbrojowni skrzynki z bronią i amunicją. Co jakiś czas marynarze zerkali ciekawie na trójkę obcych. Zwłaszcza młoda kobieta wśród tej trójki wydawała się przyciągać spojrzenia zwykle młodych marynarzy. Zabrana na pokład w porcie trójka dostała osobną, czteroosobową koję. Co na warunki niezbyt dużej jednostki jaką był niszczyciel było oznaką i zaufania i luksusu. Pomagało też zachować odrobinę prywatności i podtrzymywało mgięłkę tajemniczości.

Sama zaś trójka tajemniczych gości marynarki również była skazana na czekanie. Chwilowo tak samo jak marynarze musieli czekać aż zacznie się właściwy etap akcji. Marynarka oprócz kajuty czy posiłków zapewniała też wsparcie w uzbrojeniu. Trójka agentów wywiadu czy podobnych speców jak szeptano między sobą lub zwyczajnie domyślano się wśród załogi mogła poczęstować się brytyjskim uzbrojeniem. W skrzynkach na stole leżały Webleye i Enfieldy jakie można było przytroczyć do pasa. Lub jeśli ktoś wolał cięższe argumenty to karabin powtarzalny SMLE. Broń krótka wydawała się bardziej poręczna i szybkostrzelna ale nie dorównywała karabinowi siłą ognia i zasięgiem. Ale gdyby miało dojść do walk to na pokładzie statku nikt kolosalnych zasięgów się nie spodziewał. Chyba tylko na górnym pokładzie mógłby wykazać swoją wyższość zasięgu bo pod pewnie były głównie pomieszczenia i korytarze nie większe kilkanaście czy kilkadziesiąt kroków. Ale na wypadek gdyby walki miały wybuchnąć już na górnym pokładzie większość marynarzy wzięła karabiny.

Tymczasem trójka owianych tajemnicą gości zajęła jeden ze stolików w mesie. Każde z nich było specjalistą ale raczej o specyficznej roli. Razem stanowili zespół o szerokim spektrum umiejętności. Trójka agentów Spectrum miała jednak odmienne zadanie niż ci szykujący się do akcji marynarze z oddziału szturmowego. Też musieli dostać się na pokład niemieckiej jednostki jak i oni. Ale musieli odnaleźć coś co podczas odprawy zostało nakreślone bardzo mgliście. Jedynym pewnym znakiem rozpoznawczym był dziwny kamień z tajemniczym glifem. Prawdopodobnie urządzenie jakie mieli odszukać miało podobny “gryzmoł”.





Ów “gryzmoł” był jednak runicznego pochodzenia. Tego był pewny najstarszy z trójki agentów, norweski profesor i językoznawca. A jednak takiej kombinacji runów do tej pory nie widział. Zupełnie jakby ktoś widział na wzór oryginalne runy ale postanowił dać upust swojej fantazji na ich temat. Właściwie bardzo łatwo było uznać to za jakąś fałszywkę lub twórczość artystyczną na skandynawski temat. I właściwie gdyby tak było to sprawa byłaby naprawdę prosta. Mógłby wyrazić właśnie taką opinię jako ekspert od właśnie takich run i byłoby po sprawie. A jednak. A jednak gdy wziął kilka dni temu w Scapa Flow, ten kamień nie większy niż przeciętne kurze jajko w dłoń poczuł to. Coś. Przez dłoń przeszedł mu dreszcz jakby jakaś bateria miała przebicie i lekko go kopnęła. A przecież nie znaleziono w tym kamieniu żadnej baterii, źródła zasilania czy choćby spawu. Nic. Runy też były nieco zdeformowane ale nadal na tyle podobne do oryginalnych, że całkiem czytelne. Jedna była symbolem wiedzy, wiadomości, energii ale i coś co można było tłumaczyć jako pozytywne nastawienia i walkę z przeciwnościami. Druga zaś odpowiadała za podróż, kontrolę, karierę i właściwie decyzję.

Drugi z mężczyzn też miał okazję obejrzeć ów kamień. Widział w nim trochę udziwniony gryzmołem ale jednak raczej zwykły kamień. Gdyby nie ów gryzmoł pewnie ten kamień nie różniłby się niczym specjalnym od tysięcy do niego podobnych. Ale jednak jako spec od łączności wiedział aż nadto dobrze, że zwykłe kamienie nijak nie reagują z radiem. A ten reagował. Oficer prowadzący kilka dni temu sam to zademonstrował przykładając ów kamień do włączonego radia. I cała trójka miała okazję zobaczyć a właściwie usłyszeć jak za każdym razem gdy kamień zbliżano do radia zaczynało ono trzeszczeć i szumieć zakłóceniami. A przecież nie powinno. Nawet jakby położyć tam całą taczkę takich kamieni.

Ostatnią osobą z trójki agentów była młoda i szczupła szatynka. Jako osobę o największym stażu i doświadczeniu w pracy dla Agencji no i najwyższym stopniu wyznaczono ją na dowódcę tej trzyosobowej komórki. Sam kamień który podobnie jak jej koledzy agenci miała kilka dni temu okazję obejrzeć zaskoczył ją niespodziewanymi wrażeniami. W przeciwieństwie do norweskiego profesora nie mogła rozczytać znaczenia glifu wyrytego na kamieniu. Ale jednak ów kamień wydawał się jej na swój sposób niepokojący. Czy jej się wydawało czy jak kątem oka spojrzała na ten kamyk w dłoniach kolegów to ten glif błyszczał? Może odbijał światło lamp? Może. Chociaż gdy sama miała go w dłoni ryty wydawały się zwykłymi żłobieniami na zwykłym kamieniu. Za to czuła. Czuła coś w rodzaju delikatnego drżenia od tego kamienia. A przecież póki leżał w słoiku to no właśnie z ruchową wdzięcznością typową dla wszystkich kamieni na tym świecie. I był ciepły? Czy może nagrzał się od ciepła jej dłoni i poprzedników? W każdym razie kamień wydawał się jakiś niepokojący. Tak, że gdzieś na karku czuła chłód na włoskach. Dawno nie spotkała czegoś tak mocno naznaczonego immaterium. Właściwie chyba nigdy. Ciężko było to jakoś ująć w słowa i ludzkie kategorie ale coś było na rzeczy. To nie był zwykły kamień. Łapało się na I stadium. Może nawet na II. A miało być tylko drobnym elementem czy pozostałością po czymś większym.

Od tamtej odprawy i pierwszego spotkania minęło kilka dni. Prawie tydzień. Bo to było w zeszłą sobotę. We wtorek przerzucono ich ze Scapa Flow do bazy Royal Navy w Edynburgu. Wieczorem weszli na pokład flagowego niszczyciela eskadry niszczycieli wyznaczonych do odnalezienia niemieckiego zaopatrzeniowca. Też w ten wtorkowy wieczór zostały na każdy z nich zaokrętowane oddziały abordażowe jakie miały przeszukać niemiecką jednostkę i w razie potrzeby odbić siłą brytyjskich marynarzy. Jakieś dwie dziesiątki dodatkowych marynarzy z bronią krótką, długą, pałkami, bagnetami i siatkami ułatwiającymi wspinanie się po burcie. Kpt. Wainwright wiedział ze względu na swoje marynarskie doświadczenie, że to dodatkowe obciążenie takie dodatkowa dwa tuziny pasażerów na w końcu średniej wielkości jednostkę. Ale nie szykowali się na oceaniczny rejs tylko na kilka dni więc było to znośnie. Niemniej i tak podkreślało wręcz luksusowe warunki gdy dostali czteroosobową kajutę na ich trójkę mimo tego obciążenia dla standardowej załogi. W końcu niszczyciele nie były ani transportowcami ani jednostkami pasażerskimi więc do przewozu dodatkowych osób były przystosowane raczej słabo.

Przez następną noc i dzień eskadra a oni razem z nią pływali po Morzu Północnym. Zatrzymali i przeszukali kilka jednostek w tym jakichś Szwedów i Norwegów ale to nie był ten statek jakiego szukali. Za każdym razem jednak było dość nerwowo. Niszczyciel podpływał pod podejrzany frachtowiec, komandor Vian z mostka kazał zatrzymać maszyny, potem pościgowiec przybijał do burty frachtowca a marynarze z oddziału abordażowego rozsypywali się po pokładzie obcej jednostki. Ale nic podejrzanego nie znaleziono. No i to nie był “Altmark”.

Alarm przyszedł przedwczoraj. Rozpoznanie radiowe dało znać, że natrafiło na wymianę depesz między niemiecką jednostką a norweskimi. I były spore szanse, że był to właśnie ten statek jakiego szukali. Jakby tak było to Niemiec musiał być gdzieś u wybrzeży Norwegii. Prześlizgnął się przez cały Atlantyk i islandzką północną bramę i na tak długą trasę to był na ostatniej prostej w drodze do domu. Ale wybrzeże Norwegii było długie i postrzępione a namiar z rozpoznania radiowego nie był aż tak dokładny by podać dokładniejszą pozycję. Niemniej 4 Flota Niszczycieli skierowała się na wschód prując prawie z pełną prędkością ku widocznym w oddali wierzchołkom gór jakie topiły się w norweskich wodach. Niszczyciele złapały trop i jak morskie ogary które usłyszały w lesie poszukiwaną zwierzynę.

Wczoraj w południe przyszedł konkretny namiar. W czwartek. Gdy rozpoznanie lotnicze marynarki odnalazło niemiecką jednostkę u południowych wybrzeży Norwegii. Jak dobrze szacowali prędkość Niemca to w ciągu pół doby mogli wpływać do Wilhelmshaven. Norwegowie choć nie zatrzymali Niemców to chociaż spowolnili ich na tyle, że “Altmark” wciąż był w pobliżu ich wód terytorialnych. I tu ich zastali dziś popołudniu. Z całej eskadry kmd. Vian udało się przyprowadzić poza flagowym HMS Cossack jeszcze dwa niszczyciele. Ale nawet na te trzy jednostki mieli miażdżącą przewagę nad niemieckim transportowcem przerobionym z tankowca. I tak spędzili całe popołudnie i większość dzisiejszego wieczora.

Pół tuzina jednostek z trzech krajów nawzajem wymieniało depesze, trzaskało aldisami**, rozmawiało ze swoimi przedstawicielstwami, powoływało się na prawo międzynarodowe i konwencje i ich naruszanie. W to wszystko mieszały się jeszcze wzajemne ambasady z Londynu, Oslo i Berlina no i sztaby marynarek tych trzech stron. Sytuacja z każdą godziną robiła się bardziej napięta. Zwłaszcza, że Niemcy wpłynęli w głąb fiordu znikając Anglikom z pola widzenia a więc i potencjalnego ostrzału czy abordażu. Zdawali się być poza zasięgiem na wodach terytorialnych państwa neutralnego. Brytyjskie okręty by ich dorwać musiałby wpłynąć na te wody terytorialne. Niemiec powoływał się na to, że jest jednostką cywilną a jako taka, nie przewożąca materiału wojennego dla walczącej strony miał prawo korzystać z wód terytorialnych państwa neutralnego. Zaś jednostki brytyjskie były ewidentnie bojowe. Brytyjczycy zaś wskazywali na banderę jaka powiewała na “Altmarku” a była to bandera Kriegsmarine co przeczyło jego cywilnemu pochodzeniu. Komandor Vian nalegał na wspólne z Norwegami przeszukanie Niemców ewidentnie nie dowierzając dotychczasowym przeszukaniu przez nich jednostki.

Gra nerwów skończyła się gdy ten piątek był już bliski przejściu w sobotę. Już było ciemno a przybrzeżne wody były tak samo wzburzone jak nastroje ludzi na bujających się na nich jednostkach. Komandor Vian, po otrzymaniu zielonego światła z centrali, zdecydował się zaryzykować interwencję na wodach Norwegii. Widząc zdecydowanie Brytyjczyków Norwegowie spasowali ograniczając się do protestów i roli obserwatorów zajścia. I to już było właściwie teraz. Z godzina do północy. I teraz po tylu dniach szukania, czekania, godzin nerwów nagle zaczęło się wszystko szybko i na już. Gwizdek.

- Wychodzić! Już, już, już, ruszać się! - bosman dowodzący oddziałem szturmowym wzmocnił gwizdki swoim mocnym głosem. Marynarze dotąd czekający, palący papierosy, rozmawiający półgłosem nagle dostali popędu. Zaczęli wybiegać na korytarz i dalej na pokład. Mesa zaczęła gwałtownie pustoszeć. Przy trójce agentów została tylko przydzielona im eskorta i wsparcie. Też musieli się spieszyć. Niemcy jak tylko poczują, że stoją na przegranej pozycji na pewno spróbuja pozbyć się tajnego sprzetu. Pokład główny powitał chłodnym i mokrym powietrzem, mokrym i śliskim pokładem oraz lutową ciemnością pochmurnej nocy.

Wszystko zaczęło się szybko. Brytyjskich jednostek było trzy a niemiecka jedna. Ale fiord był wąski i wody dla Royal Navy obce więc niszczyciele musiały płynąć pojedynczo i względnie wolno. Pierwszy płynął flagowy okręt kmd. Viana. I gdy tylko wpłynął na małą zatoczkę przy końcu fiordu szybko okazało się, że Niemcy potwierdzili swoją renomę trudnego przeciwnika i nawet w tak niewesołej dla nich sytuacji nie zamierzali składać broni. Potężny dziób transportowca ruszył na spotkanie brytyjczyka płynącego na czele jednostki. Co prawda z ludzkiego punktu widzenia ciemny cień wydawał się płynąć powoli i było mnóstwo czasu by odskoczyć. Ale to było morze, marynarka i okręty. Brytyjski niszczyciel zaczął zmieniać kurs by uniknąć taranującego ataku. Skręcał zdawało się tak samo wolno i ospale jak niemiecki frachtowiec zbliżał się do niego. Przez kilka nerwowych chwil sprawa wahała się na ostrzu noża. Gdyby niszczyciel został nadziany na dziób frachtowca miałby poważny problem. Niemiecki kapitan właściwie ocenił sytuację i wykorzystał tak warunki jak i mocne cechy swojej jednostki. Brytyjczyk miał mało pole do manewru i nie mając uzbrojenia z prawdziwego zdarzenia to był chyba jedyny atak jakim Niemcy mogli zagrozić silniejszym od siebie jednostkom.

Sprawa rozstrzygnęła się w ciągu minuty czy dwóch. Niemiec trafił brytyjską jednostkę. Przez niszczyciel rozległ się huk gdy dwie siły o wiele przekraczające ludzki punkt widzenia i miary starły się ze sobą. Ludźmi na mniejszym okręcie rzuciło, tak marynarzami jak i agentami. Poczuli mokre i zimne deski pokładu, stalowe ściany czy mokre linki relingów. Jednak choć niszczyciel oberwał to udało mu się na tyle zmniejszyć kąt natarcia, że masywniejsza jednostka trzasnęła go burtą w jego burtę. Obie jednostki teraz sunęły obok siebie wciąż szurając o siebie burtami. - Naprzód! Za mną! Za Króla i Royal Navy! - ktoś z oddziału abordażowego nie stracił ani głowy ani ducha. Kilka sylwetek w mundurach przeskoczyło na niemiecki pokład. Ale jednostki już się mijały i musiały zaraz się minąć. Zanim zdążą zrobić kolejne podejście Brytyjczycy na niemieckim pokładzie zostaną odcięci od reszty sił. A Niemcy coś nie wyglądali jakby zamierzali poddać się bez walki.


*Huni - żargonowa nazwa Niemców nadana im przez Brytyjczyków. Coś jak u nas Fryce albo Szwaby.

**Aldis - taki duży reflektor z przesłonami, że można nadawać sygnały alfabetem Morsa. Przydatne gdy chce się zachować ciszę radiową a jednostki są względnie blisko siebie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Pipboy79 : 14-12-2017 o 21:14. Powód: Aldis nie ASDIC :)
Pipboy79 jest offline