Hildi bardzo źle czuł się w towarzystwie, aż tylu hobbitów. Nie lubił takich tłumów, dlatego zawsze tego typu uroczystości omijał szerokim łukiem. Wcześniej jakoś to wszystko lepiej znosił, wszystko to było zasługą przede wszystkim kochanej Ruby, a jeżeli do towarzystwa dołączał jeszcze Willie, to wtedy było mu znacznie lżej. Teraz, gdy zabrakło Ruby, najchętniej nie wychodziłby ze swojej norki i tylko od czasu do czasu wpuszczał do środka swojego przyjaciela.
Teraz, będąc na przyjęciu urodzinowym Isengara Tuka, starał się trzymać jak najbliżej Williego. Nie znał tutaj praktycznie nikogo, a z tymi, których znał i tak nie miał ochoty rozmawiać. Trzeba przyznać szczerze, że czasami Hildi zazdrościł swojemu przyjacielowi tej otwartości i łatwości z jaką nawiązywał nowe kontakty. Na szczęście Ruby zawsze powtarzała Hildiemu, że kocha go za to jaki jest, żeby nigdy się nie zmieniał. Dlatego właśnie było mu dobrze z samym sobą, chociaż może teraz szukał tylko usprawiedliwienia dla swojego samotnego życia, a to wcale nie było dla niego takie dobre…
Po pewnym czasie wszyscy zaczęli siadać do stołu. Willi zaciągnął Hildiego i obydwoje zajęli miejsca bardzo blisko jubilata. Grubb na początku czuł się bardzo nieswojo, ale gdy tylko zobaczył suto zastawiony stół, przestał się tym martwić. Gdyby w sali panowała cisza dałoby się słyszeć głośne burczenie w brzuchu Hildiego. W końcu nic nie jadł od śniadanie, a było już dosyć późno. Na szczęście stres związany z wyjściem z domu już praktycznie minął, więc teraz pora była na zaspokojenie podstawowych potrzeb każdego hobbita.
Jadł powoli i spokojnie, jednak za każdym razem, gdy ktoś się do niego odezwał, musiał przełykać kęs jedzenia z wielkim trudem. W końcu jednak udało mu się w miarę porządnie najeść. Willie nalał mu nawet porządny kieliszek brandy. Hildi wziął niewielki łyk i poczuł jak ciepło rozpływa się po całym jego ciele, można nawet powiedzieć, że w końcu troszkę się zrelaksował.
I właśnie, kiedy już można szczerze powiedzieć, zaczynało mu się w miarę podobać, swoją przemowę zaczął czarodziej, wydawało się gość honorowy na tym przyjęciu…
Jaka wyprawa? Tyle dni poza domem? Z obcymi hobbitami i czarodziejem, którego widział pierwszy raz na oczy? Nie, nie, nie i jeszcze raz stanowcze nie. Z wrażenia, aż opróżnił na raz cały swój kieliszek brandy. Nigdy w życiu nie weźmie udziału w tej wyprawie, choćby nie wiadomo, co się działo… Był pewien, że nawet jego przyjaciel Willie będzie uważał ten pomysł za totalnie idiotyczny… Jak bardzo Hildi mylił się w tym momencie… |