Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2017, 13:20   #31
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

- Izambard! - druid rozejrzał się za rannym towarzyszem kiedy tylko był pewny że nie ma już ryzyka oberwania kundlociachaczem po kostkach - Jak z tobą?
- Włócznia mu weszła w kałdun. Jak nie podziurawiła bebechów to wyżyje - ocenił fachowo Shoanti, dobijając ostatniego goblina. Następnie przykucnął przy uratowanym mężczyźnie i powiedział: - Opatrzę ci to, człeku. Utnę ci jeno w tym celu kawałek koszuli, bo mnie się szmaty pokończyły. Leż no spokojnie.
Odłożył miecz, wyjął nóż i zabrał się do dzieła.
- Nie płacz, nie zemrzesz od tego. No chyba, że paskudztwo jakie miały na ostrzach.
- Wtedy wszyscy pomrzemy, bo nikt bez szwanku nie wyszedł - druid dorzucił swoim naturalnie gburowatym tonem, ale przyjaźnie szturchnął Kasa - Ale niemal wszyscy cali.
- Heh, nic mi nie jest. Tak myślę - odpowiedział z krzywym uśmiechem czarodziej po krótkiej chwili koniecznej na dokładną ocenę ran, po czym wstał ciężko podpierając się na kosturze - Przynajmniej nic nie powiem, że nic tutaj nie robiłem, he-he-he - jego mimika się wykrzywiła jeszcze bardziej - Jakoś przeżyję.
- Już nie udawaj takiego niezwyciężonego! - Kilyne zawołała do niego, zbierając swój i goblini ekwipunek. - Daj tę ranę opatrzeć Lugirowi. I to już - pogroziła mu palcem, lecz uśmiechnęła się przy tym.
- To jak? - druid powstrzymał się dosłownie na chwilę przed wsadzeniem rąk w brudne, zakrwawione ciało goblińskiego już-nie-jeźdźca którego powalił.
- Jak ktoś oferuje pomoc, to nigdy nie pogardzę, a ta w formie medycznej może się w tym momencie przydać - odparł mag.
- Księgi na bok! - zakomanderował druid tuż przed tym jak znienacka wyczarował strużkę czystej, lodowatej wody by obmyć ranę. Chwilę później zabrał się do okładania rany jakimiś liściami wyjętymi zza pazuchy i zawijania kawałkiem płótna urwanego z wozu.

Uratowany mężczyzna, którego nogi zostały prowizorycznie opatrzone przez Kasa, wreszcie doszedł nieco do siebie i podniósł się z wykorzystaniem ramienia barbarzyńcy i beczki. Nie wyglądał, aby w jakimś stopniu bliski był płaczu.
- Dziękuję wam za ratunek, dzielni nieznajomi! - zadeklarował. Był wysokim, przystojnym czarnowłosym mężczyzną, ubranym zbyt dobrze na zwykłego mieszczanina. Sama jego kamizelka czy surdut warte były pewnie więcej niż cały dobytek Chasequaha. Koszula, z której Shoanti wyrwał kawałek zapewne także swoje kosztowała, ale uratowany nie wyglądał, jakby zwrócił na to uwagę. Za to dostrzegł Kilyne i ukłonił się jej nisko. - Zwłaszcza tobie, piękna niewiasto! Twoje strzały były istnie zabójczo celne, aż pragnąłbym wziąć u ciebie kilka lekcji, jak tylko wydobrzeję. Mogę poznać twoje miano? I was wszystkich również. Ja jestem Aldern Foxgove - zwrócił się do reszty, choć patrzył ciągle głównie na kobietę. - Odwiedźcie mnie w Zaśniedziałym Smoku, nagroda was nie ominie. I ja stawiam przez cały wieczór! - błysnął białymi zębami w uśmiechu. Po chwili skrzywił się i spojrzał na swoje nogi. - No, ale jutro. Dziś znajdę siły tylko by lec na łóżku.
Pokuśtykał do swojego psa i przykucnął przy nim, klepiąc martwe zwierzę po karku.
- Dobra psina. Ruszył mnie bronić i wystraszył większość goblinów dopóki nie przybył ten tu.

Kilyne nie znalazła wiele u pokonanych goblinów. Dwie marne sakiewki z równowartością ośmiu srebrnych monet. Jedną flaszkę z miksturą. Łuk i dwadzieścia strzał, które miał przy sobie jeździec, wyglądało na lepszej jakości sprzęt od tego zabranego śpiewakowi. O dziwo największą wartość zdawała się przedstawiać gizarma. Dla człowieka była bronią ledwie jednoręczną i mało wygodną, lecz gdyby dać jej inne drzewce, mogła się do czegoś przydać. Ostrze bowiem wykonano z nieprzeciętną, zupełnie niepodobną do gobliniej, starannością. Było bardzo ostre, ani trochę zardzewiałe, bez skaz.

Miasto się uspokajało. Jakiś goblin pojawił się na chwilę w polu widzenia, uciekając przed dwoma miejskimi strażnikami - w tym tutejszym kapitanem. Chcąc za wszelką cenę uniknąć złapania, stworzenie rzuciło się z wrzaskiem z klifu, spadając gdzieś na plażę daleko poniżej. Szeryf Hemlock zatrzymał się, dysząc i ocierając pot z czoła. Nagle dostrzegł ich i otwartą furtę w bramie nieopodal i skierował do nich swoje kroki. Odgłosów walki i krzyków w mieście już nie było słychać. Pożary gaszono, goblinie pieśni zamilkły już jakiś czas temu. Wszystko wracało do normalności, choć tutejsi mieli już dość takiego "święta". Ci, którzy nie pomagali lub nie byli ranni, znikali w swoich domach.

- Na zwierzęta zawsze można liczyć - druid potwierdził słowa Alderna, pazernie uzupełniając swoje zawiniątko o kolejne kundlociachacze - Ale widać czasem i na ludzi - zwrócił się do Kyline, Kasa i Izambarda - Co teraz planujecie?
Ukłon i pochwała jej strzeleckich zdolności zastała Kilyne oglądającą z każdej strony goblińską broń kawaleryjską. Zaskoczona spojrzała na mężczyznę, a potem się do niego uśmiechnęła.
- I to z goblińskiego łuku, ha! - wyszczerzyła zęby. - Jestem Kilyne, a to Kas, Lugir i Izambard - przedstawiła kompanów. - Odwiedzimy na pewno, bo część z nam tam aktualnie mieszka - mrugnęła do Alderna okiem, wycierając ostrze broni o ubranie martwego pokurcza. - Nie wiem jak wy, ale ja wracam do gospody. Z tym udem ledwo stoję. Mogę swój przegrany zakład przełożyć na kiedy indziej? - zwróciła się do Lugira i reszty.
- A ja zajrzę do Smoka, jak zrobię obchód po osadzie - po chwili Lugir dodał coś jeszcze - Kas, jutro z rana ruszę na poszukiwanie Bofana, jeżeli wcześniej się nie znajdzie. Idziesz ze mną?
- Czemu nie - odparł po krótkim namyśle Shoanti. - Teraz też przejdę się z tobą, ale zahaczmy o twój dom po mój ekwipunek, na wypadek jakby jeszcze jakieś zielone paskudy się napatoczyły.
Wytarł miecz o ubranie martwego goblina i schował do pochwy.
- Ja to chyba muszę nadrobić zaległości dotyczące lokalnych informacji, więc znajdziecie mnie w Rdzawym Smoku - rzekł Izambard, mocując znowu łańcuch z księgą zaklęć do pasa - I naprawić ubranie przy użyciu pewnego zaklęcia, a to zajmie wiele czasu. Przynajmniej nie będzie szwów.
- Zajdziemy tam z Lugirem niedługo - rzekł Kas, po czym przeniósł spojrzenie na Kilyne: - Odpuścimy ci usługiwanie dzisiaj. Ale zakład to poważna sprawa, więc jeśli spróbujesz czmychnąć z miasta, żeby się wymigać, będziemy cię ścigać - uśmiechnął się i mrugnął okiem.
- Tylko posłuchajmy co powie nam Hemlock. A i do karczmy jest po drodze - druid przykucnął, wycierając pałkę w trawę i patrząc na coraz bliższego szeryfa.
- Ha, w takim razie chętnie przyjmę wasze towarzystwo w drodze do gospody! - ucieszył się Aldern, po którym nie było widać smutku związanego ze stratą zwierzęcia. Na pewno nie był z nim tak związany, jak umieli to zrobić ludzie natury tacy jak Lugir. Nie pomagało też, że Foxglove gapił się na dekolt i tyłek Kilyne, kiedy ta kolekcjonowała łupy z goblinów, to się nachylając, to kucając.

Szeryf zatrzymał się przed nimi, lekko zziajany, zdejmując z głowy hełm. Nie był już najmłodszym człowiekiem, a takie ganianie za biegającymi wszędzie goblinami na pewno potrafiło wykończyć. Otarł pot z czoła.
- Widziałem, żeście się dobrze sprawili! - pochwalił. - Ja i Sandpoint jesteśmy wdzięczni za waszą nieocenioną pomoc. Uff, ale te małe pokraki są szybkie - wziął kilka wdechów i wskazał na otwartą furtę. - Widzieliście tu kogoś? Wygląda na otwartą, nie wyważoną. Jakieś gobliny tędy uciekały? Złapaliśmy kilka, ale nie wiadomo czy uda się z nich coś wycisnąć.
- Za tą pomoc to mało co a byśmy własnymi tyłkami nie dopłacili - druid wrócił już do swojego burkliwego tonu, wskazując na rannych Kyline i Izambarda - A jak to wygląda u innych? Ktoś poza tą dziewczyną na placu?
- Teoretycznie mieliśmy święto, więc czy bramy nie powinny być otwarte? A jeśli miały być zamknięte, to dlaczego akurat były otwarte? Kto pełnił wartę? - zapytał mag, niespecjalnie zainteresowany Aldernem, uznawszy, iż sprawa goblińskiego ataku jest zdecydowanie ważniejsza.
- Te gobliny co uciekały to złapaliśmy - dodała Kilyne, chowając zdobyczną miksturę i wskazując na martwe ciała. - Nikogo innego nie widzieliśmy, tylko jego osaczonego przez zielonoskórych. Co tu w zasadzie robiłeś? - skierowała wzrok na uratowanego mężczyznę, aby było wiadomo o kim i do kogo mówi. - Było chociaż uciec do jakiegoś budynku. Kto by pomyślał, żeby próbować się za beczką chować! - pokręciła głową w niedowierzaniu.
- Niestety. Wiem jeszcze o dwóch innych ofiarach, ale ganiając za tymi cholerami nie mam jeszcze pełnego obrazu sytuacji - odpowiedział szeryf na pytanie Lugira i pokręcił głową na słowa Izambarda. - Nie, bramę i furtę kazałem zamknąć, za to strażnika nie zostawiłem bezpośrednio obok. Im też się należało uczestniczenie w święceniu. Byli blisko, ale to tu nie wygląda na sforsowaną bramę. To wygląda, jakby ktoś ją otworzył.
Sam niedowierzając, że to zbieg okoliczności lub zapominalstwo, ruszył w kierunku furty, aby się jej dokładniej przyjrzeć. Aldern w tym czasie zbliżył się już do Kilyne, naruszając niemal przestrzeń osobistą kobiety i robiąc przy tym zbolałą minę.
- Próbowałem uciec do tej karczmy, ale wtedy się pojawiły te gobliny. Nie mogłem uciekać tam skąd biegli wszyscy, pozostało mi się kryć za czymkolwiek. Zark radził sobie świetnie w trzymaniu ich na dystans, dopóki nie pojawił się ten na paskudzie - Foxglove kopnął gobliniego psa, ale to i tak nie nadało jego opowieści bohaterskich rys. Z drugiej strony, uciekali przecież niemal wszyscy pomimo faktu, że dominowali liczebnie i wielkościowo nad zielonoskórymi. Podziękowania Hemlocka na pewno były szczere.
- Atak na trakcie, koniokrady, furta otwarta od środka…- druid spojrzał na szeryfa z ponurą miną, dreptając do furty.
Shoanti podążył za nimi.
- Kto otworzyłby bramy goblinom? - dla Kasa wydawało się to niepojęte. - Koniokradzi? - spojrzał na Lugira. - Przecież oni też są ludźmi…
Izambard uniósł brew przyglądać się odstawianej przez Foxglove’a scenie. To wyglądało gorzej niż agresywne awanse jego kolegów z akademii do studentek z Akademii Zmierzchu. Westchnął jedynie ciężko.
- Wybacz, Kilyne - nie użył przy tym wcześniej używanego “panno” - Ale udam się za pozostałymi. Dziękuję, że pomogłaś chronić moje rodzinne miasto. Teraz musimy przeprowadzić dochodzenie dlaczego brama była otwarta.
Skinął jej głową z wdzięcznością i podążył za pozostałymi.
- Trzeba założyć kilka rzeczy - zaczął mag, gdy już się zrównał z resztą - Brama mogła zostać otworzona, by kogoś wpuścić, a później nie została opuszczona z powodu błędu ludzkiego. Uznaję to za najbardziej optymistyczny przypadek. Najgorszy? - zrobił dramatyczną pauzę - Komuś było na rękę to, co tu się stało, więc otworzył bramę.
Brama była dosłownie kilka kroków od miejsca potyczki. Niewiele także dało się odczytać ze śladów. Lugir bez zaskoczenia odkrył ślady goblinich stóp, a oglądający furtę szeryf tylko kiwał do siebie głową.
- Żadnej próby wyważania, weszli przez otwartą - stwierdził.

Tymczasem Aldern ruszył w stronę centrum miasta, jeszcze zerkając na kończącą grabić gobliny Kilyne.
Druid zabrał się do sprawy po swojemu. Pomagając sobie mrukliwą kantyczką, przejrzał ślady raz jeszcze - tym razem szukając i wskazówek typowo magicznych, jak i tych zgoła prozaicznych. No i wyglądał za jakimś niemym świadkiem tego co tu się stało - ptakiem który miał gniazdo w dachach lub drzewach po drugiej stronie bramy, wiewiórce z pobliskiej dziupli czy jaszczurce żyjącej w dziurze muru.
- A imię Auri, mówi ci coś? - znienacka zapytał druid.
Mag na obecną chwilę nie miał nic do powiedzenia. Po prostu przyglądał się bramie, próbując dostrzec jakiekolwiek drobne szczegóły, które mogły umknąć innym.
Nie dało się nic dostrzec, nic co naprowadziłoby ich na trop kogoś konkretnego w każdym razie. Zamek nie nosił śladów włamania - na ich oko przynajmniej. Ślady goblinich i psich stóp zadeptały wszystko, co działo się być może wcześniej po wewnętrznej stronie furty. Do takich samych wniosków musiał dojść szeryf, zamykając ją i wyjmując pęk kluczy.
- Klucza tu nie zostawiamy. Zapytam, czy nie ukradziono któremuś ze strażników. Nie wierzę, że zrobiłby to któryś z nich - nagle zmarszczył brwi. - Auri? Nie słyszałem. Powinienem?
Druid nie znalazł w pobliżu żadnego zwierzęcia - ani nawet śladów ich bytowania wśród zadeptanych śladów. Uznał że wróci później - kiedy okolica się uspokoi, a zwierzęta wrócą. No i wtedy zajrzy też nieco dalej od bramy. A tymczasem wrócił do Kasa i szeryfa.
- Prędzej niż ja. Jeden z goblinów miał taką błyskotkę - pokazał zdobyczny pierścien - No to sprzedam jako łup, chyba że znajdzie się ktoś po niej. A widziałeś może krasnoluda Bofana?
Kas tymczasem przyglądał się miejskim umocnieniom jakby widział taką konstrukcję po raz pierwszy. Poniechał szybko oglądania nieczytelnych śladów. Spojrzał za to w stronę najbliższych zabudowań. Kilka budynków stało przecież w bezpośrednim sąsiedztwie bramy.
- Ktoś musiał coś widzieć - rzekł marszcząc czoło - może ktoś z tych domostw? Czy wszyscy poszli ucztować na plac?
- Jest na to duże prawdopodobieństwo - stwierdził mag - Istnieje jakaś inna możliwość wejścia do miasta, szeryfie? Podziemne przejścia, studnie, dziwne piwnice? Może droga okrężna, którą można wejść do miasta od strony dworów?
- Mostami, rzeką, łodzią, statkiem, plażą… Sandpoint to nie forteca - Lugir zdążył już obejść całe miasteczko z każdej strony - Ja bym po prostu zapytał tych co mieli tu mieć straż czy ktoś się nie kręcił - druid lekko wzruszył ramionami - Kas, masz mój klucz.
- Białowłosy ma rację - szeryf przytaknął wyliczance druida. - Na mostach mieliśmy strażników po zgłoszonym przez was ataku, ale sabotażu od wewnątrz się nie spodziewaliśmy. Popytam ludzi. Tu z widokiem na bramę tylko zabudowania przyświątynne, a Ojciec Zantus i jego akolici wszyscy na placu byli oraz Biały Jeleń. Kto nie na placu to zaangażowany w konkurs karczm. I dom starej Luizy, ona święcenia na pewno by nie opuściła. Krasnoluda widziałem, ale nie dzisiaj.
Hemlock znalazł pasujący klucz i przekręcił go, zamykając furtę na głucho.
- Powodzenia w szukaniu - Lugir pożegnał szeryfa. Zrobił - zrobili, jeżeli można było mówić o jakichś zaczątkach “my” - nawet więcej niż do niego należało. Zbierając swój pakunek, skierował się się do swojej chatki - A, jakbyśmy nie wrócili do pojutrze z poszukiwań Bofana to już w ogóle będzie wam potrzebne szczęście.
- Ciekawym czy okoliczne farmy i wioski jeszcze stoją - rzekł na odchodne Shoanti, ruszając za druidem. - Powinniście wysłać zwiad za miasto, bo kto wie co tam się dzieje, skoro gobliny dotarły aż tutaj.
- Gdybyśmy mieli kogo posłać - Hemlock pokręcił głową na sugestię barbarzyńcy. Komentarza druida nawet nie skomentował.
- Mi to się przyda odpoczynek i ciepła strawa. Tej pewnie jeszcze trochę jest - mruknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego czarodziej, drapiąc się po brodzie.
- Kraa! Niech cię Ojciec Zamtuz opatrzy! - zaczął krakać Mesmir na podobieństwo śmiechu. Izambardowi było wszystko jedno. Był… zmęczony. I ranny.
- Tak… Udam się do Ojca Zantusa później. Na razie zobaczę czy z Ameiko wszystko w porządku - skinął głową Hemlockowi na odchodne - Gdybyście potrzebowali pomocy, Szeryfie, to będę w Rdzawym Smoku. Przy okazji odbiorę znalezioną przy trupie goblina miksturę i pieniądze, które pewnie przeznaczę na badania.
I w ten oto sposób ciemnowłosy mężczyzna, podpierając się na kosturze jak zmęczony życiem starzec, udał się do karczmy.

Kas obejrzał się na niego, skinął na Lugira i obaj pomogli slabującego magowi dojść do katedry, gdzie ojciec Zantus i akolici leczyli rannych. Druid i babarzyńca udali się następnie do domu Lugira, skąd Shoanti zabrał całe swe uzbrojenie oraz te zdobyczne. Przysiągł sobie nigdy więcej się z nim nie rozstawać, nawet w murach miasta. A może zwłaszcza.
Może nie miał zmysłu handlowego, ale coś mu mówiło, że popyt na broń, a zatem i jej ceny, wzrosną teraz wielokrotnie.
 
Bounty jest offline