Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-12-2017, 22:55   #30
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Upiór czaił sie pośród cieni. Zza drzwi huknęło. Anna nie przerywała pracy zmazując z zapisanej na drzwiach formuły niepoprawne znaki, szeptając wersety w nieznanym języku. Pokój rozświetlał się od kolejnych świec. Krew Ventrue była jak nafta. Łatwopalna.
Anna wskazała gestem na upiora i ułożyła usta w bezgłośne „uważaj”.
- Anna? - dobiegło z ciemności. Głos był rozkojarzony i przestraszony, ale z pewnością należał do Etienne’a. - Anno?
Sztuczki. Wszystko sztuczki…
Anna nie przerywała roboty i ścierała znaki pospiesznie acz dokładnie.
- Anno, ona mówi… żebyś przestała. Że mnie puści - doleciało z ciemności drżącym głosem.
Bardzo chciała mu odpowiedzieć. Zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ze go niebawem wyrwie z gardła ciemności i oswobodzi. Ale Anna potrafiła znaleźć w sobie chłód, ostudzić zapędy, zakląć w kamień.
I tak zrobiła tłumacząc sobie, że to może wcale nie być jego głos.
Milczała i zmazywała znaki w pełni skupiona na rytuale.
- Anno… - drżący głos znów jej przerwał, Etienne odchrząknął i przemówił już pewniej. - To nie było nigdy tak, żem cię nie miłował.
To nie on mówi - powtórzyła sobie i wróciła do zajęcia.
Tym razem nie było głosu. Z mroku dobiegł trzask i ohydne mlaśnięcie. Pod trzewiki Anny poturlała się głowa, ciemne włosy zlepione krwią lepiły się do czoła.
Ułuda - powtarzała sobie bo gdyby uwierzyła w to co widzi musiałaby oszaleć.
Przerwała jednak ścieranie spartaczonego rytuału kiedy został jej jeden ostatni znak. Palec zawisł w powietrzu.
-Wypuść go.
Głowa Etienne’a obróciła, całą twarzą w górę, w jej stronę. Uniosły się opadnięte już powieki. Pogryzione i okrwawione wargi drgnęły.
- Oddaj księgę - powiedziała głowa jej ghula.
Anna poświęciła sekundę by to przemyśleć. Czy sie bała o Krzesimira? Naturalnie. Ale czy miała czas na negocjacje kiedy zaraz wpadnie tu stado wilkołaków? Nie. Musiała zaufać swoim przeczuciem. Gdy zetrze ostatni znak i uwolni upiora ten skupi się na Annie, by jej przeszkodzić w działaniu. Krzesimir zostanie gdzie jest. Względnie bezpieczny.
I starła ostatni znak.
Kątem oka widziała, że Laurentin chyłkiem i pomału zakradł się do miecza, który oparła o ścianę za drzwiami. Objął szczupłymi palcami wysłużoną rękojeść, drapieżny i zadowolony uśmiech odmienił jego urodziwą twarz, nadał jej dzikiego, gwałtownego rysu.
W tej samej chwili ciemności buchnęły smrodem zepsucia i wysokim, kobiecym krzykiem. Na futrynie zacisnęła się kobieca dłoń pokryta sinofioletowymi plamami, druzgocząc drewno w drzazgi.
Annie wystarczył widok nadgniłych rączek, więcej oglądać nie musiała. Ufała że Laurentin znajdzie zastosowanie dla swego miecza i uchroni Annę przed atakiem upiora tyle ile bedzie w stanie. Oby ten czas wystarczył by nakreślić kolejne zaklęcia. Anna zerkała w księgę by nie popełnić błędu choć większość i tak wyuczyła się na pamięć.
Alkowę zalało światło. Krew spływająca po ostrzu kilija wybuchnęła płomieniem, skapywała na podłogę, tworząc małe, płonące jeziorka. Laurentin postąpił niezgrabny, chybotliwy krok do przodu, ale zgiął się i uderzył znad ramienia z morderczą precyzją. Odcięte palce potoczyły się po progu, a ogień zajął zasłonę nad drzwiami. Kot Jitki spoczywający dotąd znudzony na łożu poderwał się z sykiem. Anna mówiła. Potykała się na nielicznych hebrajskich słowach, które zapisano łacińskim alfabetem. Nie rozumiejąc ich znaczenia, mogła pogubić ich kształt i wymowę… ale na to nic poradzić nie mogła. Laurentin podniósł miecz po raz kolejny, zastawiając sobą drzwi, okolony płomieniami. Powinien uciec już dawno, instynktownie… ale nie bał się ognia. Do uszu Anny dobiegł odgłos ciosu i niewieści jęk, a Laurentin się zawahał.
To była jego walka. Anna miała inne rzeczy do zrobienia. Chyba pojęła w tej jednej chwili, że musi czasem innym zawierzać, tak po prostu i się nie wtranżalać w ich robotę bo na tym ucierpi jej własna i cały efekt końcowy. Wymawiała trudne słowa, wodziła palcem po pergaminie dziwnie spokojna i skoncentrowana. Jedyne co mogła zrobić to dotknąć ramienia Ventrue, dać mu znać, że tu jest i go wspiera.
Musiała się odsunąć, bo żarłoczne płomienie z plam krwi i zasłony przeszły na draperie na ścianie. Upiorzyca zaś znała swego przeciwnika. Sina ręka wystrzeliła z ciemności, objęła w kostce zdrową nogę Laurentina i szarpnęła. Wampir na chromej nodze nie ustał i padł na ziemię. Odwinął się ze zręcznością znamionującą, że nie pierwszy raz zaatakowano go w taki sposób. Uderzył w półsiadzie, może nie w zgodzie ze sztuką szermierczą, ale celnie i skutecznie.
Płomienie wspinały się po zetlałych draperiach i Annie zrobiło się gorąco. Nie rzuciła się w tył w panicznej ucieczce, choć powinna. Az ją samą zdziwiło, skąd w niej tyle odwagi. Jitkowy kocur miał jej znacznie mniej i chciał uciekać, miotał się po zamkniętym pokoju.
Rytuał zmierzał do końca, gdy upiorzyca, cały czas chroniąca się w mroku, bezpalczastą wytrąciła kilij z ręki Laurentina. Szarpnęła za jego trzymaną ciągle w kostce nogę i gospodarz wieży z krzykiem pojechał na plecach po podłodze, ku dziedzinie mroku, którą sam stworzył.
Anna wiedziała że najskuteczniej pomoże Patrycjuszowi unicestwiając ostatecznie upiora. Bała się jednak czy pokój nie przepadnie gdy skończy pobrzmiewać ostatnia inkantacja. Ruszyła więc w stronę zaciemnionej Komnaty, jedna noga po tej, druga już po tamtej stronie by w razie potrzeby dać tam nura po skończonym rytuale. Czytała szybko lecz wciąż z dokładnością by nic nie pomylić.
Ostatnie słowo, powtórzone z mocą, wybrzmiało wśród trzasku płomieni. Postąpiła krok i drugi, widziała, że dłonie upiora, dotąd zaciskane z mocą, przeszły przez ciało Horaku do połowy wciągniętego w ciemną dziedzinę, jakby były utkane z mgły. Pan na wieży porzucił kilij, oburącz przytrzymywał się pogruchotanej futryny… za którą zaczęła dostrzegać deski podłogi, niewyraźne jeszcze, ale będące widomym znakiem, że ciemność ustępuję.
Upiorzyca krzyczała wysoko, ale jej głos zamierał. Zaś Anna zdała sobie sprawę, że stoi w zamkniętym pomieszczeniu ogarniętym przez płomienie. Otaczały ją ze wszystkich stron, lizały belki stropu.
Właściwie nie miała wyboru. Wskoczyła w ciemność, tam gdzie przed chwilą upiór wciągnął patrycjusza i ruszyła ku niemu. Ogarnęła Annę panika z powodu ognia a dodatkowo ścisnął za gardło lęk że miałaby tu zostać sama, w tej otchłani. Przyciskała do piersi zamknięta księgę i dopadła do rannego wampira.
-Laurentin?
Nie poruszył się. Leżał przy futrynie drzwi ozłoconych ogniem. Mrok wygłuszył strach przed strawieniem przez płomienie i Anna odetchnęła. Gdzieś zza jej pleców dobiegło warkotliwe mruczenie.
-Chodź, znajdziemy Krzesimira i się stąd wynosimy - Anna próbowała dźwignąć Patrycjusza jednocześnie oceniając jego stan i rany. Gdyby nie mógł sam iść da mu krwi. Nie będzie pewnie tym faktem zachwycony ale Anna nie ma czasu wybiegać myślami aż tak daleko w przód. Było tu i teraz a Laurentin musiał iść, sama go daleko nie zaniesie.
Przecknął się, gdy go unieść próbowała. Na tyle, by niezbornymi ruchami ręki wodzić wokół, szukając broni. Z oczodołów wypływały mu strużki krwawych łez, zasychały na policzkach. Nieprzytomnym wzrokiem powiódł do drzwi, za którymi szalała pożoga. Te zaś nikły w otworze w ciemności, zarastającym się szybko jak rana leczona krwią.
- Och? - wyrwał mu się zduszony jęk, prędzej zaskoczenia niż strachu, gdy otoczył ich mrok. Przygarnął Annę mocniej do siebie, palcami zaborczo międlił suknię, wdychał zapach dymu z włosów.
-Jestem - zapewniła go chwytając za rękę. - Dasz radę iść? Mogę ci dać krwi, do wyleczenia choć najgorszych ran ale… to byłby trzeci raz. Jitka mnie znienawidzi a ja tego nie chcę. Nie teraz, gdy po raz pierwszy jest szansa na przyjaźń i rodzinę.
Anna wyostrzyła wampirze zmysły aby dostrzec w tym miejscu wszystko co da się dostrzec, nie tylko samymi oczami. Wskazówkę która służyła Jitkowemu kotu do znalezienia wyjścia. No i Krzesimira. Bez Krzesimira nie opuszcza tego piekielnego wymiaru.
- Jest dla ciebie ważna, rozumiem - pomimo zapewnienia, w głosie zawibrował żal i pustka. - Dam radę - obiecał, choć wyczuła wahanie. Puścił jej rękę, słyszała, że tyka swoich ran, posykuje cicho. Wstał wreszcie, podpierając się rękoma, postąpił parę chwiejnych kroków.
Słyszała, jak gniecie rękojeść kilija. Słyszała odległy, cichutki pisk, gdzieś z bardzo daleka i wygłuszony, jakby dobiegający zza ściany. I oddech, z wielu miejsc, z bliska i daleka. Otaczał ją zewsząd.
-Nie puszczaj. W tej ciemnicy wystarczy chwila nieuwagi i już się nie znajdziemy - Anna ponownie złapała Laurentina za rękę jak niewinne dziewczę swego kawalera. - Bardzoś ranny? - A po chwili posłała w ciemność nawoływania. - Krzesimirze! Krzesimirze! - Wpierw nieśmiało a zaraz głośniej i z pewną desperacją. - Krzesimirze! Krzesimirze!
Laurentin nie odrzekł, może i chciał, ale nawoływać zaczęła. Ciemności takoż nic nie odrzekły, tylko ten oddech, niepewny, urywany, lecz wszechobecny. Pisk z oddali stał się za to gwałtowniejszy, wyższy, i nagle został zduszony i ucichł. Chwilę potem Anna wychwyciła odgłos gruchotanych kostek i łapczywego przełykania.
Mocniej zacisnęła palce na dłoni Patrycjusza i pociągnęła go w stronę źródła dźwięków. Obawiała się, że ofiarą padł Jitkowy kot. Ale czyją ofiarą?
Kątem oka dostrzegła jaśniejszą smugę w ciemności… gdzieś stamtąd dochodziły odgłosy zadowolonego i zapamiętałego przeżuwania. A gdzieś z dala - krzyki i powarkiwania. Jej twarz owionął świeży i mroźny ciąg.
Jasna smuga leżała u jej stóp, ale kiedy Anna przyklękła i zajrzała do środka, wysunęła głowę przez pozbawione klapy zejście do piwnicy w opuszczonej chacie. W ścianie nad nią zauważyła niewielką niszę, jakby pozostałość po domowej kapliczce. Dziś pustą, jak pusta była chata, ktokolwiek tu mieszkał, odszedł i zabrał ze sobą swego boga. W plamie śniegu nawianej przez pozbawione drzwi wejście Jitkowy kot z namaszczeniem zżerał mysz, krew splamiła biel. W oddali słyszała krzyki i trzask płomieni.
-Ty idź - Anna odprowadziła Laurentina do samej klapy. - Ja muszę zawrócić po Krzesimira.
 
liliel jest offline