Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2017, 22:02   #171
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Argentyna, Buenos Aires, 12 lipca 2017 roku, 7.56 czasu lokalnego
Śnieg padał tak gęsto, że pole widzenia ograniczało się do raptem kilkunastu metrów. Pokrywa białego puchu pod nogami sięgała im już powyżej kostek i dalej jej przybywało.
Po przejściu dwóch przecznic, ciszę przerwała Beckett.
- Ty… używasz mocy bez przemiany w zbroję?! - zapytała szczękając zębami. Było naprawdę zimno.
- Gratulacje pani detektyw, jak na to wpadłaś? - o dziwo Void odpowiedział.
- Nie musisz być złośliwy - odgryzła się.
- Wyrzuciłaś mnie z piątego piętra przez okno. Oczekujesz prezentu z tej okazji?
- I to ja jestem ta zła?! Zamaskowany gość pokazał mi się w oknie podczas śnieżycy stulecia, której w tym rejonie nie miała prawa się wydarzyć i jak miałam zareagować?!
- Ciesz się, że byłem to ja, a nie… - zamarł, gdyż wysoko nad nimi pojawił się wielki cień, a śnieg zaczął latać przez moment w górę zamiast w dół.
Trwało to tylko chwilę, bo ów cień po prostu nad nimi przeleciał, ewidentnie kierując się w kierunku z którego oni sami właśnie podążali.
- On… - dokończył Void przełykając ślinę. - Nie zatrzymujmy się - wtrącił, choć to on sam na chwilę przystanął oszołomiony.
- Oboże, oboże, oboże... - Beckett była jeszcze bardziej blada niż chwilę temu. Natychmiast przyśpieszyła kroku.

Gdzieś przed nimi pojawiła się sylwetka mężczyzny, który miał na sobie… dywan. Był nim owinięty i przedzierał się w sobie znanym kierunku. Na widok zielonej poświaty otaczającej ich, krzyknął z przerażenia, zgubił dywan i pobiegł w przeciwną stronę.
- Wiem, że to pewnie zły moment, ale jeśli mogę zapytać - zaczęła zziębnięta Jack - to skąd wiedziałeś?
- O czym? - odparł mężczyzna ciągle zerkając za siebie, gdzie zniknął wielki cień latającego Obdarzonego.
- O niej, o nim, o Jakiro? - obserwowała go kątem oka, niepewnie popatrując na Beckett.
- Podsłuchałem tam gdzie trzeba - odparł lakonicznie. - Wiedz tyle, że są ludzie, którzy uznali za istotne, by patrzeć Światłu na ręce. Na twoje szczęście - powiedział do Isobel - podjęli dobrą decyzję.
- Czemu akurat teraz?! - jęknęła blondynka.
- Chyba dlatego, że wreszcie ktoś się zorientował o co chodzi w twojej mocy. Niestety był to handlarz informacjami o jedynkach z unikalnymi mocami - ostatnie zdanie wręcz wycedził z obrzydzeniem przez zęby.
- Ale co mu to da?! Przecież nie będę współpracować! - obruszyła się Isobel.
Cheza milczała przez chwilę, chyba nie wiedząc jak wytłumaczyć swojej podwładnej to
wszystko, bez wdawania się w szczegóły, dlatego obdarzona zmieniła temat.
- Przepraszam, bo muszę zapytać, nie daje mi to spokoju - zwróciła się do Voida - Twój głos wydaje mi się znajomy, czy my się już kiedyś nie spotkaliśmy?
- Hmm… Nie. - odparł po krótkiej chwili namysłu, ale Dove czuła, że nie była to prawda. - A prosiłem, żeby modulator zamontowali… - mruknął pod nosem. - W każdym razie, panno Beckett, Malcolm von Mazzentrop pofatygował się tutaj po twój żywioł - wyjaśnił tonem, jakby rozmawiali o pogodzie.
- Ogłuchłeś od tego mrozu?! No jaki żywioł? Ja nie mam żadnego żywiołu do kurwy nędzy! - blondynka nie dawała sobie przetłumaczyć. - Przecież one mają zbroje wysokie na kilka pięter!
- W tym problem, że właśnie masz żywioł - wyjaśnił zadziwiająco spokojnie. - Nie można rozwinąć mocy bazowej w taki sposób jaki ty to robiłaś do tej pory. Robisz to tylko przez zdobycie kolejnych… Bądź posiadanie jednego z żywiołów, który daje wręcz nieograniczone możliwości. Dobrze mówię? - zwrócił się do Dove.
Dove przytaknęła.
- Twój wzrost w formie zbroi, również wówczas zgadzałby się, rozwinięcie nowych umiejętności także. Ale naprawdę to nie jest najlepszy moment na tłumaczenie tej zawiłej sytuacji. Na razie Isobel, powinnaś się skupić na tym, o czym Ci mówiłam i wszystko powinno być dobrze. - pewność w jej głosie była zaskakująca.
- ...Jakie zdobycie mocy?- wydusiła z siebie Beckett mając bardzo, bardzo złe przeczucia.
Void odwrócił się w jej stronę. To, że chował twarz za paskudną maską nie pomagało.
- On - kiwnął głową w kierunku gdzie zostawili jej mieszkanie. - Chce cię zabić kiedy będziesz w postaci zbroi. Wtedy zdobędzie trzeci żywioł i już nawet Whistler nie będzie dla niego przeszkodą.
W tym momencie, jakby dla potwierdzenia jego słów, rozległ się potworny huk i łoskot walącego się budynku. Wiatr zawiał jeszcze mocniej, zrywając warstwę śniegu z asfaltu. Na szczęście w dziwny sposób zielona poświata Voida niwelowała wszelkie nienaturalne ruchy powietrza i śniegu, więc zdołali się utrzymać na nogach.

Beckett nic nie skomentowała. Objęła się ciasno ramionami i skuliła w sobie. Po chwili po jej policzkach pociekły łzy i dało się słyszeć ciche pociąganie nosem.
Void westchnął ciężko. Trudno było odczytać jego emocje, ale zrobił krok bliżej Isobel.
- Jest źle, a będzie jeszcze gorzej. Twoja szefowa ma jednak rację. Jeśli dotrzemy do portu, to powinno ci się udać uciec - starał się ją odrobinę pocieszyć. - Tylko musisz wyczekać z przemianą do ostatniej chwili.
Isobel przetarła naciągniętym na dłoń rękawem swoje policzki. Wzruszyła ramionami i pokręciła głową.
- Jak mam uciekać? Gdzie niby? - załkała.
- Podobno potrafisz się przemieszczać po metalowych konstrukcjach i to chcemy wykorzystać. Przeniesiesz się na drugi koniec kontynentu siecią podwodną. W obecnej chwili Biały zapewne już wie o wszystkim, Smaug leci do Ameryki Południowej i cały kontynent został postawiony w stan gotowości. Będzie dobrze, rozumiesz? - uśmiech Dove wyglądał na szczery.
Łzy nie przestawały płynąć po policzkach Isobel.
- A jak za mną ruszy? Jak się zgubię? Na który kontynent mam uciekać? - blondynka teraz już nawet nie próbowała powstrzymywać płaczu. - Czemu wszystko co złe zawsze musi mi się przytrafiać?!

USA, Springfield, 12 lipca 2017 roku, 19.09 czasu lokalnego
Theo prawidłowo przewidział najbliższą przyszłość. Wrodzy Obdarzeni nie wrócili do nich w przeciągu kolejnej godziny, ani też do końca tego dnia. Okolica została otoczona przez amerykańskie wojsko, a powietrze patrolowało ich lotnictwo.
Przyszła pora na opatrzenie rannych i liczenie strat. Światło straciło Daniela “Dozera” Jacksona, który osierocił dwie córki. Oprócz niego śmierć poniosło siedemnastu z trzydziestu komandosów SPdO biorących udział w walce.
Straty wśród cywili były o dziwo nieduże, porównując to do zniszczeń spowodowanych przez bitwę ośmiu Obdarzonych.
Niestety jeszcze tego samego dnia wieczorem okazało się, że jednymi z pierwszych ofiar byli państwo Darren i Ann McWolf. “Paskud” jak zaczęto nazywać Obdarzonego, który zabił Dozera, uderzył dokładnie w dom rodzinny Deana, co tak naprawdę rozpoczęło wszystkie następne wydarzenia.
Wszyscy począwszy od Coopera składali mu kondolencje i oferowali wsparcie. Szybko wezwano psychologa by zapewnić mu odpowiednią pomoc, ale młody McWolf odmówił. Stał nieruchomo nad zapakowanymi w worki zwłokami swoich rodziców, których ciała musiał rozpoznać jako jedyny, pozostały członek rodziny.

Wieczór tego dnia Theo spędzał samotnie w jednym z kilku wieloosobowych pokoi przeznaczonych dla oddziałów z LA. W sumie jego rany nie były poważne, załatwił je szybką przemianą, chwilę po otrzymaniu na to zgody od lokalnego lekarza. Był za to potwornie zmęczony i głodny. Po sutym obiedzie, potężnej bombie kalorycznej w postaci steków przeplatanych bekonem, szykował się do kolacji, podgryzając jeszcze batony energetyczne.
Był jak niemowlę. Budził się tylko po to by zjeść i załatwić potrzeby fizjologiczne.
Przed kolacją zjawił się u niego jeden z sierżantów z krótką wiadomością, że niejaka Liggan Ceres czeka na kontakt zwrotny, pod danym numerem telefonu - zostawił Obdarzonemu notatkę z dziewięcioma cyframi.
Chwilę po oficerze do środka pokoju wszedł Dean.
- Theo, potrzebuję twojej pomocy - wypalił od razu.
Na jego twarzy malowała się ponura determinacja.
- Usiądź. - Theo wskazał łóżko naprzeciw niego - Co mogę dla ciebie zrobić?
- Chcę raz na zawsze rozwiązać kwestię Mroku. Jak będzie trzeba, to pozabijam ich wszystkich - wycedził. - Tylko muszę być silniejszy. Musimy znaleźć dla mnie żywioł.

Senegal, punkt zborny sił wojskowych Senegalu, 8 lipca 2017 roku, 19.02 czasu lokalnego
Susanoo unosił się w widocznym punkcie nad zgrupowaniem czołgów. Jeszcze wyżej nad nim krążył jego wodny żywiołak, który miał postać smoka.
Ten dzień strasznie się dłużył, pomimo tego, że Evangelist dotrzymał słowa i Baratunde wrócił cały i zdrowy. Jego moc regeneracji sprawiła, że po ciężkich rany jakie otrzymał podczas walki nie było nawet śladu.
Wydawać się powinno, że operacja zakończyła się całkowitym sukcesem. Mrok został przegoniony, tracąc przy tym jednego Obdarzonego, Światło wyszło na plus, bo Elliot zdobył kolejną moc.

Było jednak zupełnie inaczej.

Kruchy pokój jaki udało się utrzymać na kontynencie afrykańskim sypał się w gruzy. Puszczając Evangelist i ratując w ten sposób życie Piratowi, rząd Gambii przyjął to jako uznanie jego podmiotowości i ponownie rozpoczęło stawianie oporu armiom Senegalu.
Za ich przykładem momentalnie poszły pozostałe bojówki w wielu krajach. Nawet lokalni watażkowie ponownie zamarzyli o wykrojeniu kawałka z tego biednego tortu dla siebie samych.
Nie minęło kilkanaście godzin, a zewsząd zaczęły spływać informacje o wszczynanych rebeliach. Sierra Leone, południowy Sudan, Rwanda, Kongo, Etiopia i Erytrea, Burundi… wszędzie ponownie miała się polać się krew.

Na głowę Njonstranda miały się polać gromy. Nie można było się spodziewać, że jakiekolwiek wyjaśnienia coś będą znaczyć. Gdy coś idzie nie po ich myśli, ludzie u władzy tracą często zdolność logicznego myślenia. Pozostają jedynie żądania.

White, pomimo tych wszystkich emocji, miał czas dla siebie. Wykorzystał go w najlepszy możliwy sposób - na sen. Choć trudno mu było zasnąć, to w końcu przespał większość nocy. Następnego dnia, zaraz po śniadaniu, wezwano go do namiotu, w którym urzędował chwilowo Nadzorca Światła na Afrykę.
Susanoo siedział pochylony nad dwoma laptopami. Tuż obok nich stał ekspres do kawy. Był na tyle blisko, że Obdarzony nie musiał się ruszać z miejsca, by sobie zaparzyć kolejną kawę.
- Elliot, siadaj - wskazał mu krzesło naprzeciw siebie. - Dużo się działo i jeszcze nie miałem okazji, więc… dzięki za pomoc wczoraj i gratulacje z okazji zdobycia nowej mocy. czasy wymagają byśmy byli silni jak nigdy dotąd - mówił to jednym tonem, jak robot. Musiał być naprawdę na chodzie tylko dzięki kofeinie. - W związku z tym, że tutaj robi się naprawdę nieciekawie, a Evangelist jest dosyć pamiętliwy… Możesz być na celowniku Mroku. Dlatego, pozwolisz, że przejdę do konkretów, wyślemy cię w spokojniejszy rejon. Pojutrze masz samolot do…

Polska, Szczecin, 12 lipca 2017 roku, 00.12 czasu lokalnego
Wrogi Obdarzony nie zamierzał odrzucać zaproszenia Lisickiego. Sunął przez wodę w kierunku pomostu, na którym stał Maciek.
Jednak ledwo gdy stanął naprzeciw niego, to w jego pancerzu niespodziewanie wykwitła dziura o prawie półmetrowej średnicy. Nie było żadnego wystrzału, ani nawet błysku. Po prostu rana pojawiła się na wysokości piersi członka Mroku. Ten zachwiał się i padł na twarz.
Nie powrócił do ludzkiej postaci, lecz przestał się ruszać. Trudno było oczekiwać, że będzie to robił z takimi obrażeniami.
W kilkanaście sekund, za Lisickim wylądowała Nuke. W ręku trzymała swoją broń, która w danym momencie miała formę olbrzymiej snajperki. Gdy podeszła bliżej, broń zmieniła się w strzelbę wielkiego kalibru.
- Odsuń się, dokończę to - rozkazała.
Ale w tym momencie Maćka olśniło. Przecież to właśnie powalony Obdarzony był jego przyjacielem! Mógł na niego liczyć w tej trudnej chwili! Nie mógł pozwolić Nuke na zrobienie mu więcej krzywdy! Musiał mu pomóc się stąd wydostać, tak należało zrobić!

Niemcy, Rammstein, 12 lipca 2017 roku, 14.05 czasu lokalnego
Z kawą w ręku udała się z powrotem do swojego biura. Po drodze rozkazała adiutantowi, by sprowadził do niej Drwala. Erika wiedziała, że Polak wolny czas spędzał w swoim pokoju, czytając rozprawy filozoficzne. Wyglądało na to, że Adria rzeczywiście mogła go poznać w bibliotece.
Rozległo się pukanie, ale do pokoju nie wszedł wezwany przez nią podwładny, lecz Proxy.
Lenny miał narzucony na siebie dres, musiał przed chwilą się przemieniać.
- Szefowo, pilna sprawa - bez słowa podszedł z laptopem i otworzył go ekranem w jej stronę. - Zacząłem monitorować ruch w sieci z naciskiem na okolice Buenos Aires i od razu w oczy rzuciło mi się to - na pulpicie pokazał się rząd liter i cyferek przeskakujących szybko po sobie, prawie jak w “Matriksie”. - To kodowanie SPdO - wyjaśnił szybko Holender. - Sam im je poprawiałem, ale te tutaj to tylko przykrywka. Pod spodem… Cóż to nadal jest SPdO, ale ewidentnie ta przykrywka tam nie jest bez powodu. Chowają się przed nami, ale nie wiem z jakiego powodu. Od dłuższego czasu nie wysłali żadnych danych, jakby na coś czekali. Wcześniej był ruch, kontaktowali się z kimś na krótkim dystansie. Nie wiem co o tym myśleć, czy to ma związek z atakiem Mroku, czy to przypadek, w każdym razie to jest ktoś z SPdO, który… podszywa się pod inny oddział SPdO. Nie wykryłbym tego, gdybym nie wiedział gdzie szukać. Pomyślałem, że to może być powiązane, z tym…
W tym momencie do jej biura wszedł Drwal. Gładko ogolony i w mundurze zupełnie nie przypominał tego gangstera sprzed pół roku.
- Z tym innym zadaniem, które mi szefowa zaleciła - dokończył lakoniczne Lenny.

Argentyna, Buenos Aires, 12 lipca 2017 roku, 9.02 czasu lokalnego
Taksówkarz wyglądał na typowego cwaniaka i zamiast prosto do celu, zamierzał urządzić mu wycieczkę dookoła miasta i później skasować jak za lot do Stanów i z powrotem. Kiedy Elliot sprawdził sugerowaną trasę na googlemaps, to złapał się za głowę. Oczywiście za grosza taksiarz nie rozumiał po angielsku, albo nie chciał rozumieć.
White’owi pozostało czekać.
Tylko, to nie skończyło się w taki sposób jak myślał. Byli już w centrum, gdy pogoda się załamała. Na pierwsze płatki śniegu taksówkarz zareagował śmiechem i wręcz radością. Pięć minut później kłócił się z kierowcą suva, któremu wjechał w tył, ponieważ na letnich oponach i przy braku doświadczenia nie mógł wiele zrobić na szklance, która pokryła drogi.
Tymczasem młody Obdarzony siedział jak sparaliżowany. Widział już na co stać posiadacza żywiołu, był świadkiem walki dwóch z nich. Wiedział też, kto posiada żywioł lodu.
Zimny pot spłynął mu po plecach.
Susanoo wysłał go w tajemnicy do Ameryki Południowej. Elliot posiadał listlistem uwierzytelniający skierowany do Jack Dove, która jak ustalili znała go. W ten sposób White miał się ukryć przed Mrokiem.
Tymczasem wszystko wskazywało na to, że wpadł z deszczu pod rynnę.
Śnieg padał coraz mocniej. Taksówkarz wrócił i włączył ogrzewanie w samochodzie na maksimum.

Kilkanaście minut później obok nich przebiegł Obdarzony w postaci zbroi. White nie zdołał go rozpoznać przy tak ograniczonej opadami śniegu widoczności, jednak podążał za nim oddział SPdO. Wszyscy spieszeni i w pełni uzbrojeni.
Elliot mimowolnie wysiadł z samochodu.
Oddział kierował się na wschód, w kierunku portu morskiego, jak zdążył się wcześniej zorientować.
Kilka chwil później dostrzegł kolejny niecodzienny widok.
Pasem zieleni pomiędzy drogami poruszały sie trzy osoby, a wokół nich roztaczała się zielona poświata.

- Jesteśmy prawie na miejscu - wydyszał Void. Utrzymywanie tak długo mocy musiało go zmęczyć. W końcu robił to bez przemiany w postać zbroi. - Czy wszystko jest dla ciebie jasne? - zapytał Beckett.
Ta tylko przytaknęła głową. Przez ostatnią godzinę przeszła przez wszystkie etapy od zaprzeczenia, poprzez gniew, negocjacje, depresję i wreszcie akceptację.
Wiedziała, że jej jedynym zadaniem jest dostanie się do światłowodu, przemiana i ucieczka do Europy.
Ich największa nadzieją było zrobienie tego po cichu…

Wiatr zawył i zakręcił płatkami śniegu, które teraz zamiast padać zaczęły unosić się w górę.
Nagle powietrze się oczyściło, pozostawiając piękny, zaśnieżony krajobraz nadmorskiego miasta. Pokryte śniegiem palmy były niecodziennym widokiem.

Nikt jednak nie zwracał na to uwagi.
W porcie, na zamarzniętym ujściu La Platy wylądował Obdarzony.
[media]https://i.imgur.com/uDvU4eZ.jpg[/media]
Powoli wyprostował się na swoje pełne dwadzieścia pięć metrów wysokości.
- Gdzie jesteś?! - zagrzmiał. - Pokaż się Beckett, a oszczędzę to miasto.
 
__________________
Show me again... The power of the darkness... And I'll let nothing stand in our way.

Ostatnio edytowane przez Turin Turambar : 07-01-2018 o 22:57.
Turin Turambar jest offline