Wątek: Knurzysko [+18]
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2017, 18:55   #14
Szkuner
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Rozdział II
"Dziadek i babka"




Weź wisielca język suchy,
Krew nieczystą polatuchy
I w miedzianym trzyj moździerzu.
Dodaj wino mszalne z kruchty,
Uczyń napar, wypij świeży,
A świat w słowa twe uwierzy.
Język trupa, kurwy śluz,
A, co powiesz - to już mus.

~ Jacek Kaczmarski ~


Pochmurny dzień minął spokojnie, w zwykłym, wrześniowym tempie. Maciejowa po swojsku darła się z chłopem, dziecka latały na golasa, bo pomiędzy drzewami stareńkiej puszczy trzymało się ciepło, a sołtys - jak sołtys - zwyczajem swoim pijany leżał pod dębem zawalonym, co go piorun przed laty potężny powalił. Dzień był jednak wyjątkowy; to drwale wracają, bo robotę kilkudniową, hardą ukończyli.

I noc miała być inna, szczególna. Mieszkańcy zebrali się pod jej ciemnym nieboskłonem, powoli nadchodząc, każdy z koszem pełnym darów. W milczeniu oczekiwali niezwykłego.
- Puszcza przemawia, to znak, znak, że czas najwyższy! - rzucił do młodziana dziad, ubrany w obszerny, słomiany kapelusz, kiedy to od strony mrocznego lasu poniósł się stłumiony pomruk. Na dźwięk tej nienaturalnej, niepokojącej mowy młody chłopak przełknął ślinę, lecz usłuchał starszego. Podreptał do niewielkiej, drewnianej kapliczki, która wyznaczała granicę pomiędzy lasem, a tą maleńką osadą. Drżącymi rękoma rozpalił kilka małych świec, które oświetliły wnętrze ołtarzyka, usłane zeschniętymi kwiaty, chwastem i garściami owoców. Dary gęsto oblepiały drewniany posążek Chrystusa Króla, którego urąbana głowa zastąpiona została niestarannie wyciosanym z olszyny łbem dzika.

Pomruk unosił się cięższy jeszcze, chłopak trwożliwie wypatrywał czegoś, klucząc wzrokiem pomiędzy starymi konarami. Skarcił dziad młodego i nakazał wrócić do nich, gdzie grupka na wpół uradowanych i na wpół przejętych mruczała również, wtórując śpiewom sędziwej puszczy. Wtem zauważyć już można cienie skaczące pomiędzy liniami drzew, jedne wolniej, inne szybciej. Święci zbawiciele, o święci bogowie! Baby jęły śpiewać coś niewyraźnie, chłopy zdejmowali czapy, wznosząc ramiona ku nocnemu niebu. Bliższe i wyraźne postacie, szczęk łamanych gałęzi, szelest poruszonej ściółki. Będziemy zbawieni, łaska boska!
Coś już idzie, słychać świst! Toporek paskudnie chrupnął, utkwił w czaszce jednej z kobiet, swoją siłą posłał niewiastę w ramiona oniemiałych współplemieńców. W strachu zamilkli.
Jakże to? Przecież nie tak miało być.


Jaksa

Wojmir zapukał raz, dwa razy, potem pięścią trzeci raz uderzył, a kiedy nikt słowem nie odpowiedział, drzwi same uchyliły się, a dziwna trwoga objęła przybyłych gości. Ze szczeliny ziejącej spomiędzy otwartych wrót wyłoniła się ciemność, wzrok tonął w jej odmętach, zniechęcała do jej rychłej penetracji. Odczekawszy moment bezsensownego trwania, dowódca pierwszy przekroczył wydeptany próg, za nim podążył Ratomir wraz z Jaksą.

Wnętrze chaty umykało w nieprzejrzystym mroku. Ciemno było, aż szczypało w oczy. Na końcu tego rozległego pomieszczenia, co zakręcało w prawo za wystającym winklem, którego kontury jaśniały w oczach od tańczącego w nieuchwytnej głębi płomyka świecy, odbijał się pogłos cichutkiego łkania. Wojmir szedł ostrożnie, nawołując cicho rządcę podług jego imienia. Potykał się hałaśliwie o graty, powywracane taborety i inne drewniane czy wiklinowe duperele, które plątały się pod ich nogami. Kiedy dotarli do końca pokoiku, skręcili według jego zakrętu, a tam pomieszczenie zamykało się. Na krzywym, przytulonym do izby krześle siedziała skulona babuleńka, z całych sił starając skupić się na dzierganiu nieposłusznego kawałka materiału. Trzymając go wysoko, słaniała twarz, a starcze dłonie trzęsły się jakby od przejmującego strachu. Ciężko było patrzeć na tę żałosną scenę, mężczyźni stali nad cicho łkającą kobietą, nie wiedząc co mus jest czynić.
- Pani ...sołtysowa - odezwał się niepewnie Wojmir. Delikatnie ujął drżącą dłoń staruszki, przerwał jej nieustanną pracę i bez oporu odsłonił twarz. Zatknięta w żelaznym kaganku świeca rzuciła światło na poharatane głębokimi zmarszczkami lico poczciwej babuleńki, teraz okrutnie ozdobione podbitym okiem oraz zmiażdżoną wargą. Głośniej zapłakała, kuląc się i mamrocząc niezrozumiałe słowa.
- Cóż to się stało na Boga?! Gdzież Wojciech się podziewa, kto narobił takiego bajzlu wokoło?! - rzucał niezgrabnymi pytaniami Wojmir, co nic a nic nie pomagało. Wtem na szczęście przerwał mu Ratomir, bo zaraz ukląkł przy babuleńce, jął szeptać coś do niej, a płacz z wolna opuszczał kobietę.
- O Jezusie słodki tragedia! - zaczęła lamentować żona sołtysowa - Dziadek mój, oj dziadek z łoża wstał, a ja się ucieszyła. Cud to, wszakże cud, cudeńko, wołałam, cud! I jak mnie piąchą zdzielił, oj jak mnie boljało, to tak siedzę tutaj, ojoj bieda straszliwa…
Mężczyźni popatrzyli po sobie, lecz ostatecznie pytające ślepia runęły na Wojmira. Sołtys miał do łóżka być przykuty i z rozkazami czekać.
- Ale jakże to wstał, przeca… Wojciech kaleką jest - po tych słowach dowódcy zapadła cisza, babcia jakby zawiesiła się, myśląc ciężko nad tą niepokojącą sytuacją.


Wszewład i Niestanka

Choć snem chaotycznym i płytkim, posnęli oboje na niewygodnym posłaniu. Ogień ogrzewał ich przemoczone ciała, suszył ubrania, ale i wizją lub jawą nieprzyjemną obdarowywał, niespokojny czas wieszcząc. Bolące głowy, bo pracowity dzień miały, koił odpoczynek wyczekiwany, błogo pomknęli oczy, lecz chyba nie długo to trwało.
Ze snu wyrwał ich tępy huk - łup, łup, łup, - to ktoś mocarnie i trzy razy zapukał do drzwi, w środku nocy, łachmyta cuchnący! Pod oczami piasek jeszcze, ileż to chwil niedługich minęło?


 
Szkuner jest offline