| - Był w czas słońca. Znów. Jeden. - “mówił” wilk. - Patrzył na wielki kamienny dom dwunogów. Jak wcześniej.
- Tym razem śledziłeś go, jak prosiłem?
Potwierdzające szczeknięcie zrozumiałby nawet ktoś nie potrafiący porozumiewać się ze zwierzętami.
Wampir i wilk siedzieli w niewielkim zagajniku jodeł, nad świeżym truchłem sporego świstaka, którego wywęszył wilk, a nieumarły wywabił z nory i złapał. Alex był już po swoim posiłku osuszywszy zwierzaka z krwi, drapieżnik dopiero zaczynał swój.
Pod silnymi szczękami chrupnęły kości gryzonia. - Daleko? - spytał wampir. - Daleko - odpowiedział wilk. - Trzymają się z dala. Przyjeżdża na koniu. Odjeżdża wcześnie. Wraca swego stada przed odejściem słońca.
- Zdążę tam i z powrotem przed świtem?
- Nie bez koń.
- Ty zdążysz…
Gdyby w mowie ciała wilka funkcjonowało coś takiego jak wzruszenie ramionami, to zwierze z pewnością by to uczyniło. - Ja mogę i w dzień. Nie pójdę. Daleko. Niebezpiecznie z ci dwunogi. Zabiją. - Wilk wpatrywał się nieumarłemu w oczy. - Spotkaj się z tym, który pewnie wróci tu kolejnego dnia. Uważaj na siebie… nie zbliżaj się, jedynie zostaw mu to… - Alexander zdjął z palca sygnet jaki dostał w Eu, po wygranym turnieju, pojednaniu się z ojcem i uznaniu go jako nieślubnego potomka hrabiego. - Tylko to?
- Tak, musi cię widzieć, więc zwróć jego uwagę. Masz być spokojny i zachowywać się inaczej niż byś reagował normalnie na człowieka. Niech to widzi. Zostaw mu to i po prostu odejdź.
Wilk nie odpowiedział. zajął się posiłkiem.
Tej nocy nie ćwiczyli walki jak przez kilka nocy wcześniej w czasie których Alexander próbował zaszczepić dzikiemu zwierzowi choćby fundamenty taktyki w miejsce intuicyjnego używania kłów i pazurów. Wilk przegrał walkę o przywództwo, był banitą, toteż gdyby wrócił nie mógł liczyć na zwykły pojedynek z Alfą, czekało go starcie z kilkoma basiorami na raz.
Nawet siła płynąca z wampirzej krwi nie dałaby tu dużo, dlatego nieumarły rycerz uczył wilka jak walczyć z kilkoma jednocześnie, jak spróbować przeciągnąć na swoją korzyść przewagę liczebną pzeciwnika… Wybór miejsca, wybór pierwszego celu, te niuanse, które nigdy nie były stosowane przez drapieżniki w większym wymiarze niż intuicyjnie. - Czas zbliża się. - Alexander spojrzał na wilka pożerającego świstaka. - Nie zmieścisz więcej mojej krwi, nie zrozumiesz głębszej taktyki walki, jesteś silny, a mnie może zabraknąć.
Kości trzasnęły w silnych szczękach. - W czas słońca, pójdę, zwyciężę lub zginę. Najpierw oddam błyskotkę, potem czas kła i pazura.
Bękart uśmiechnął się lekko i położył dłoń na wilczym łbie. - Mam nadzieję, że ujrzę cię przyszłej nocy. W zdrowiu. No, jako takim. Byle z triumfem w oczach.
Gdy wilk odszedł, Alexander nie chciał zbyt prędko wracać do klasztoru. Kolejna miła noc z Ailą, jakby wszystko między nimi wracało… to co dobre. I wystarczające pojedyncze słowa, aby wracało zaraz to co złe, aby powstawał kolejny mur złości, żalu, wzajemnych pretensji.
Ale czy gdy byli śmiertelni było inaczej?
Bękart położył się na placyku w Przyklasztorach i po prostu patrzył w gwiazdy, jakby desperacko chciał wypatrzyć tam sens istnienia w nieumarłej, znienawidzonej jeszcze za życia egzystencji. coraz bardziej uświadamiał sobie, że uznawanie za taki cel Aili, może być jedynie oszukiwaniem się.
Poczuł czyjąś obecność.
- Właściwie… czemuś mnie przemienił? - spytał nie odwracając głowy.
- Przecież wiesz. - Ton Marcusa był obojętny.
- Odebrałeś mi życie i zrobiłeś ze mnie to, tylko po to bym wprowadził zamieszanie w klasztorze? Zasiał niepewność między Ailą i Angusem?
- Nie. Z tego powodu przemieniłem cię tak szybko. Nagle. Ot, po prostu gdy ujrzałem ją… otworzyła się ciekawa furtka.
- Ona ma rację, jesteś potworem.
- Jestem starym spokrewnionym, mało mnie interesuje, jak nazywa mnie ta mała dziwka.
- Zabiję cię kiedyś.
- Nie… - Ton głosu Marcusa był prawie łagodny, ale i przesiąknięty ironią. - Będziesz czynił co ci każe. To co szeptać ci będzie krążąca w tobie moja krew. A z czasem… z czasem zrozumiesz, że to jedyna właściwa droga.
Alexander milczał.
- Z czasem uwolnię cię, byś czynił co chcesz. Jesteś buntownikiem, jesteś łowcą. Będziesz mknął w nocy siejąc zemstę za nią, za siebie.
- Za mnie, za uczynienie mnie tym kim jestem...
- Nie ja uczyniłem cię idiotą… - Ironia Marcusa przeszła w sarkazm. - Łowca polujący na wampira. Uda się? Spala nieumarłego, jak Ty Donatellę i Lukrecję. Nie uda się? Kończy jako pożywienie. I ginie. Czyż nie tak jest? Proste, uczciwe. Eleganckie.
Alexander milczał.
- Wyruszyłeś przeciw mnie, przegrałeś. Dostałeś się w me ręce wraz ze swymi ludźmi. Powinniście już nie żyć. Proste. Uczciwe. Jak to na wojnie. Prawo zwycięzcy. Los pokonanego. Vae Victis. A jednak… twoi ludzie żyją. Jeszcze. Ty umarłeś, ale dostałeś potęgę i nieśmiertelność. Podwójny dar od twego zwycięzcy, zamiast zwykłej banalnej śmierci. Jeżeli ci z tym tak źle i uważasz to za karę, a nie dar, to po prostu zostań tu do świtu. Masz wybór.
Alexander wciąż milczał patrząc w gwiazdy.
- Umarłeś w chwili, gdyś zdecydował się stanąć przeciw mnie. - Marcus pochylił się nad nieumarłym potomkiem. - Tam, w tej pobliskiej dolinie, nad potokiem, szarżując konno i wymianę jeńców zmieniając w mą klęskę. A jednak wciąż istniejesz, to dar. Ale jesteś w mojej mocy, możesz to traktować jako przekleństwo. Z czasem odnajdziesz cel, z czasem odzyskasz wolność, do tego czasu jednak ciesz się nagrodą i doświadczaj kary. Ucieczkę masz tylko w słońce.
Alexander usłyszał jak stary wampir odchodzi.
- W klasztorze czeka na ciebie mała niespodzianka - rzucił Marcus niknąc w ciemnościach.
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 21-12-2017 o 14:18.
|