Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2017, 13:35   #172
Kolejny
 
Kolejny's Avatar
 
Reputacja: 1 Kolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputacjęKolejny ma wspaniałą reputację
Senegal, cztery dni wcześniej...

Kilkanaście następnych godzin po oddaniu Pirata spędził intensywnie odpoczywając i odzyskując siły.
Nie miał wybitnej orientacji w afrykańskiej polityce ale tak jak się spodziewał, wynegocjowany układ nie obył się bez negatywnych skutków dla Światła i kontynentu w ogóle, potężniejszych nawet niż wcześniej przypuszczał. Ale gdy otrzymywał gratulacje od Nadzorcy z jednoczesnym przydziałem gdzie indziej, jeszcze nie w pełni wypoczęty, zdał sobie sprawę jak tak naprawdę był oderwany od tego wszystkiego. Nie przypuszczał, że konsekwencje będą na światową skalę, że jedna potyczka i jego udział w niej będzie fundamentem do destabilizacji całych krajów i śmierci wielu ludzi. To była jego kolejna lekcja, jak jeden moment, jedna decyzja potrafi wprawić w ruch lawinę nieprzewidywalnych skutków. Zwycięstwo jednych powoduje przegraną drugich, jedno cierpienie potrafi się rozrosnąć w większe. Ulgę dawało mu to, że to nie była jego odpowiedzialność, nie zazdrościł teraz Njonstrandowi, który starał się ten cały bałagan ogarnąć. Cel jego transferu przyjął z rezerwą. Nie miał ochoty się ukrywać i odpoczywać, ale nie było innego wyjścia jak zaakceptować transfer. Zresztą powody wcale nie były głupie, rzeczywiście mógł dostać się na listę Mroku.

Podróż minęła mu spokojnie, na długich rozmyślaniach. Z perspektywy czasu pewne przeżycia i spostrzeżenia się uklepują i układają w umyśle, ale właśnie w tych chwilach relatywnego spokoju najbardziej dziwiło go, jak wiele przeszedł. Jedno traumatyczne przeżycie za drugim, pasmo porażek z zaledwie kilkoma jasnymi punktami po drodze. Miał zaledwie kilkanaście lat, a zabił kilkanaście osób, w bardziej lub mniej słusznych warunkach. A mimo to był tu teraz, żołnierzem na usługach Światła, bez domu, rodziny, czegokolwiek. Tylko on sam i ludzie, którzy udawali albo myśleli, że mają jakiekolwiek pojęcie co czuje. Ten bagaż emocjonalny cały czas mu towarzyszył. Były momenty, że nienawidził sam siebie, łącznie z całym światem. Właśnie wracał z misji, na której dokonał kolejnego zabójstwa i był bardzo blisko śmierci. Uratował jedno życie, co zaskutkowało po części w śmierci kilkuset niewinnych. Nie dało się tego wszystkiego ogarnąć umysłem. A mimo to był tutaj i żył, ze wszystkim tym. Ciągle parł do przodu, choć czuł, że każdy kolejny dzień coraz bardziej popycha go w szaleństwo. Zbyt wiele razy otarł się już o śmierć, żeby czuć strach przed nią. Nie był jednak słaby i nigdy nie myślał, żeby to skończyć samemu. Miał dług do spłacenia. Dopiero potem być może spróbuje poskładać rozbite kawałki i odnaleźć własną drogę oraz samego siebie.

Gdy zasypiał myślał o rodzicach i życiu przed sylwestrem. To było jak wspomnienia innego człowieka, prawdziwa sielanka. Spał ciężko, często śniły mu się koszmary i budził się w środku nocy z przyśpieszonym biciem serca.

Argentyna, teraz

Miasto wyglądało całkiem ładnie. Taksówkarz działał mu na nerwy, ale przynajmniej miał dzięki jego cwaniactwu szansę podziwiać widoki. Śnieg zaskoczył go, ale gdy opady zaczęły coraz bardziej nienaturalnie przybierać na sile, temperatura zaczęła spadać i nadszedł mocny wiatr w środku podświadomie wiedział już, co się działo. To było straszne uczucie narastającego w środku niepokoju. Przez pewien czas siedział sparaliżowany, próbując opracować jakiś plan działania, cokolwiek. Ale wiedział, że nie było tak naprawdę nic, co mógłby zrobić. Pogoda rozstroiła się kompletnie i burza śnieżna pochłonęła miasto, a on był już pewien swoich podejrzeń. Sam Mazzentrop tu był. A on nie fatygował się nigdy po byle co. Odetchnął głęboko. To mogło być to. Tutaj skończy się jego długa podróż. Chyba, że jakimś cudem przeżyje, choć na razie nie miał żadnego pojęcia, co się tak naprawdę dzieje i jak mógłby się przydać. Może powinien próbować uciekać i się ratować? Gdy zobaczył oddział Światła postanowił ruszyć za nimi. Jeśli mają mieć jakąkolwiek szansę to tylko razem.

Poruszali się oni jednak na tyle szybko, że zgubił ich w pewnym momencie. Wnet jednak zauważył trzy sylwetki otoczone dziwną, zieloną sferą poruszające się w kierunku portu. Zdawało mu się, że jedną z nich była Jack Dove, do której miał się zgłosić. Nie rozumiał, skąd wzięła się zielona poświata, ale ułatwiła mu ona podążanie za nimi, choć z powodów wiatru pozostawał cały czas w odległości do nich. Było przeraźliwie zimno, ale na razie się nie przemieniał. Dotarł tak aż do portu.

Wtedy przez moment ze zdziwieniem zauważył cofające się płatki śniegu i przeszedł go dreszcz. Nagle powietrze oczyściło się. Jak w najgorszych koszmarach kilkudziesięciometrowy gigant osiadł na ziemi, górując nad nimi. Było strasznie cicho, dopóki tubalnym głosem nie rozkazał poddania się jednej osoby, domyślał się, że tej stojącej obok Dove. On sam stał w pewnej odległości od wszystkich i choć jeszcze się nie przemieniał od czasu to wątpił, że będzie jakąkolwiek przeszkodą. Z sercem w gardle przykucnął za najbliższą osłoną i z napięciem patrzył na następne wydarzenia. O co tu chodziło? Nie rozumiał sytuacji i postanowił nie przemieniać się, dopóki nie będzie pewien decyzji.
 
Kolejny jest offline