Wątek: Agenci Spectrum
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-12-2017, 14:42   #8
Gormogon
 
Gormogon's Avatar
 
Reputacja: 1 Gormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputacjęGormogon ma wspaniałą reputację
Post wspólny, zaokrętowanie

Edynburg - HMS “Cossack” - 13. lutego, wieczór

Czarny Austin 12 miękko wyhamował na portowym nabrzeżu, omiatając światłami smukłą, stalowoszarą sylwetkę zacumowanego przy nim niszczyciela. Kierowca nie zawracał sobie głowy gaszeniem świateł - zaciemnienie w Anglii miało dopiero nadejść, wraz z pierwszymi bombami zrzucanymi przez niemieckie samoloty startujące ze zdobytych francuskich lotnisk. Dzięki temu wysiadający z samochodu agenci dobrze widzieli stojący przy nabrzeżu okręt. Jego sylwetka nie była może tak duża, jak innych statków, które agenci już widzieli, ale robiła groźne wrażenie. Tuż obok masywnej nadbudówki majaczyły w ciemności solidnie wyglądające wieże artyleryjskie, najeżone lufami dział, a z drugiej strony majestatycznego masztu, za którym dumnie strzelały w niebo dwa dymiące kominy, sterczały mniejsze, ale równie groźnie wyglądające lufy przeciwlotniczych działek i karabinów maszynowych. Całość górowała nad solidnie wyglądającą burtą, poprzecinaną sznureczkami bulajów, wyglądających z tej odległości jak czarne paciorki. Między dwiema liniami utworzonymi przez bulaje namalowane były litery i cyfry układające się w napis “F 03”.
John wysiadł z samochodu pierwszy, po czym otworzył drzwi siedzącej z tyłu Gabrielle. Agentka również wysiadła, eksponując na chwilę długie, zgrabne nogi. Po chwili dołączył do nich również Edvard. John tymczasem wyjął z bagażnika walizki i podzielił się bagażami z Edvardem. Cała trójka ruszyła w kierunku trapu łączącego niszczyciel z nabrzeżem.
Gdy agenci wkroczyli na trap, samochód stojący za nimi zawrócił i odjechał. Zapadła ciemność, toteż agenci zorientowali się, że są oczekiwani, dopiero wtedy, gdy stojący u szczytu trapu młody człowiek w mundurze midshipmana Royal Navy na ich widok strzelił obcasami i służbiście zasalutował.
- Witam na pokładzie HMS “Cossack”, sir. Midshipman Wilson, do usług. Państwo z wywiadu, jak sądzę.
Wainwright odpowiedział na salut, wręczając jednocześnie przepustkę marynarzowi.
- Witam, panie Wilson. Zgadza się, jesteśmy z wywiadu. Oto nasze dokumenty. Zechce Pan wskazać nam naszą kajutę i powiadomić komandora Viana o naszym przybyciu.
- Oczywiście, sir. - odparł młodzieniec. - Komandor Vian oczekuje Państwa na pokładzie operacyjnym. Zaprowadzę Państwa do kajuty, abyście Państwo mogli pozostawić w niej bagaże, a potem na pokład operacyjny. Państwo pozwolą za mną.
Agenci ruszyli za marynarzem wzdłuż lewej burty okrętu. Podróż nie była długa - zaledwie po kilku krokach midshipman otworzył solidne, stalowe drzwi w ścianie nadbudówki i wkroczył do niewielkiego korytarza. Oświetlenie wewnątrz okrętu zapewniały zamontowane na suficie żarówki ukryte za solidnymi, szklanymi kloszami osłoniętymi metalową siatką. Ich światło było na tyle silne, że wchodząc do korytarza agenci musieli zmrużyć oczy, przywykłe dotąd do ciemności. Na ile agenci byli w stanie ocenić, korytarz musiał przecinać nadbudówkę, był bowiem dość długi i kończył się drzwiami identycznymi jak te, przez które właśnie przeszli. Podobne, choć mniej masywne drzwi ciągnęły się wzdłuż obu ścian korytarza, z wyjątkiem miejsca pośrodku prawej ściany, gdzie niczym nieosłonięta przerwa zdradzała połączenie, zapewne z innym korytarzem.
Midshipman podszedł do pierwszych drzwi po prawej i otworzył je, następnie gestem zaprosił przybyłych do środka.
- To kajuta podoficerska. Państwo wybaczą warunki, ale to jedyne wolne pomieszczenie, jakie mamy na okręcie. Nasz “Cossack” to raczej nie liniowiec pasażerski. Mam nadzieję, że zniosą Państwo jakoś trudy podróży na naszym okręcie, gdyby jednak mieli Państwo uwagi, to oczywiście komandor z pewnością ich wysłucha.
Kajuta, oświetlona światłem dwóch okrętowych lamp, rzeczywiście sprawiała co najmniej spartańskie wrażenie. Dwie piętrowe koje, zajmująca całą powierzchnię jednej ze ścian szafa z prostych, heblowanych desek oraz przymocowany do ściany stolik z czterema drewnianymi krzesłami stanowiły niemal całe jej wyposażenie. Dopiero po chwili agenci spostrzegli, że za stolikiem, po przeciwległej stronie do szafy, znajduje się płócienna kotara. John domyślił się, że znajduje się za nią kącik sanitarny, który, jak pamiętał ze swojej okrętowej służby, w standardzie podoficerskim obejmował toaletę, umywalkę oraz prysznic.
Agenci bez słowa położyli bagaże na podłodze kabiny, zdecydowani później omówić kwestie ewentualnego przydziału koi. Wyszli z kabiny i skierowali się za midshipmanem Wilsonem w głąb korytarza. Marynarz skręcił w zauważony przez agentów boczny zaułek, który odsłonił szeroką klatkę schodową. Midshipman zaprowadził agentów piętro wyżej - klatka schodowa wyprowadziła ich na szeroki korytarz kończący się dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Prowadzący agentów marynarz otworzył drzwi, wszedł do dużego, przestronnego pomieszczenia, w którym znajdowały się trzy postacie w mundurach oficerów Royal Navy, i służbiście zasalutował.
- Panie komandorze, melduję przybycie trojga oficerów wywiadu w służbie Jego Królewskiej Mości.
Na dźwięk tych słów szczupły, wysoki mężczyzna w mundurze Royal Navy z czterema paskami na rękawach odwrócił się i spojrzał na nowo przybyłych. Poznaczona już widocznymi zmarszczkami twarz komandora była surowa, a wrażenie to potęgowały wąskie usta i wydatny, lekko zakrzywiony nos. Spod krzaczastych brwi oficera na agentów spojrzały bystre, ciemnoniebieskie oczy.
Kapitan Wainwright na widok komandora Viana stanął na baczność i zasalutował. Komandor odpowiedział tym samym, aczkolwiek pozostając w postawie swobodnej. Pozostali oficerowie również unieśli ręce do daszków czapek.
- Kapitan John Patrick Wainwright, Royal Navy. Odkomenderowany do wywiadu Jego Królewskiej Mości, sekcja łączności, do usług, sir.
Gabrielle uśmiechnęła się tylko - musiała poprzedniego dnia odbyć już krótkie randez-vous z ich nowym dowódcą i jego kolegów. Całkiem milusie biorąc pod uwagę, że był Brytolem jak większość ekipy tutaj, a przede wszystkim według agentki bardzo owocne.
Pozostali agenci również przedstawili się komandorowi.
- Philip Vian, komandor, 4. flotylla niszczycieli Royal Navy. - komandor przedstawił się również, po czym wskazał dwóch towarzyszących mu oficerów. - Komandor Roy Sherbrook, mój zastępca i nominalny dowódca “Cossacka”. Dowodzi okrętem, o ile nie ma mnie akurat na mostku. A to komandor podporucznik Hector Maclean, oficer wachtowy.
- W marynarce jest stanowczo zbyt wielu przystojnych mężczyzn. - Francuzka uśmiechnęła się ciepło do dowództwa. - A gdzie ci cud chłopcy, o których rozmawialiśmy? Z przyjemnością ucałuję ich na początek udanej współpracy.
Komandor Vian skwitował słowa Gabrielle ciepłym uśmiechem.
- Czekają w mesie podoficerskiej. Cała szóstka, tak, jak ustaliliśmy. Z pewnością nie mogą się już doczekać spotkania z tak piękną kobietą, jak Pani. Zanim to jednak nastąpi, chciałbym wyjaśnić Państwu, w jakim charakterze jesteście na okręcie i jakie tu mamy zasady.
Agenci skinęli głowami. Komandor kontynuował.
- Nie należycie Państwo do załogi okrętu, ale jako oficerowie wywiadu macie Państwo moje zaufanie. Macie zatem wstęp do pomieszczeń oficerskich, z wyłączeniem kabiny radiooperatora i oczywiście kabin poszczególnych oficerów. Na mostku i w pokoju operacyjnym również jesteście mile widziani, o ile nie będzie to przeszkadzało w działaniach. Co do reszty okrętu... - Vian zastanowił się chwilę. - Nie sądzę, abyście chcieli zwiedzać każdy zakamarek niszczyciela, jeśli jednak będziecie chcieli, to poproście o zgodę gospodarza danego działu i wchodźcie tylko tam, gdzie Was wpuszczą. Nie chcemy tu żadnych skarg na osoby spoza załogi pałętające się po okręcie bez żadnego nadzoru. Pokład oczywiście jest do Waszej dyspozycji przez cały czas, starajcie się tylko nie przebywać na nim podczas sztormu. Idziemy w marszu bojowym, jeśli ktoś wypadnie za burtę, być może będzie zdany tylko na siebie. W razie alarmu bojowego zbiórka w pokoju operacyjnym. W razie rozkazu opuszczenia okrętu - również. Oficer pełniący wachtę wyda Wam kamizelki ratunkowe i zaprowadzi Was do szalupy dla oficerów. Rozumiemy się?
Kapitan Wainwright skinął głową.
- Gdybyście czegoś potrzebowali, zgłaszajcie się do mnie, zwykle jestem albo na mostku, albo w tym pokoju. Gdyby mnie nie było, pytajcie o mnie oficera pełniącego wachtę. Większość oficerów poznacie jutro na śniadaniu w mesie oficerskiej. Czujcie się zaproszeni. - Vian umilkł na chwilę. - Czy są jeszcze jakieś pytania?
- Wszystko jasne, sir. - odpowiedział kapitan.
- Ja także nie mam żadnych pytań - odpowiedział Norweg.
Gabrielle uśmiechnęła się szeroko i obaj agenci odnieśli wrażenie, że Vian wolałby by nie zadawała pytań.
- Wszystko jest jasne. - Rzuciła w końcu, rozbawionym tonem.
- W takim razie dziękuję. Jesteście wolni. Midshipman Wilson zaprowadzi Was do mesy podoficerskiej na spotkanie z Waszym oddziałem. - komandor odwrócił się do wchodzącego właśnie do pokoju operacyjnego oficera w stopniu komandora porucznika. - Dobrze, że jesteś, Topsy. Poznaj naszych gości, panią Gabrielle Beaumont, pana Edvarda Gulbrandsena i kapitana Johna Wainwrighta. Państwo są z wywiadu, towarzyszą nam w naszej misji. A to jest komandor podporucznik Bradwell Talbot Turner, mój szef sztabu. Mówimy na niego Topsy... jeszcze nigdy się o to nie obraził - zażartował komandor patrząc z uśmiechem na podwładnego. Komandor Turner wyszczerzył w odpowiedzi zęby w uśmiechu.
- Zdążyłem się przyzwyczaić, szefie. Witam Państwa na pokładzie. - komandor zawahał się, jakby niepewny, czy może mówić, ale Vian skinął uspokajająco głową. - Mamy sygnał z “Arethusy”, szefie. Meldują, że są gotowi, ich oddział pokładowy jest już zaokrętowany.
- Świetnie. Daj znać Walterowi, niech zwiększa ciśnienie w kotłach. Wychodzimy w morze. Niech sygnaliści powiadomią pozostałe okręty.
- Rozkaz, szefie. - komandor Turner obrócił się na pięcie i wymaszerował z pokoju operacyjnego. Agenci pożegnali się z komandorem i, prowadzeni przez midshipmana Wilsona, również opuścili pokój operacyjny, kierując się do mesy podoficerskiej na spotkanie z przydzielonymi im ludźmi.

Dwie minuty później agenci znaleźli się w mesie podoficerskiej. Czekało tam już na nich sześciu rosłych, muskularnych mężczyzn. Ubrani byli w ciemnoniebieskie mundury marynarzy Royal Navy, złożone ze spodni z szerokimi nogawkami wpuszczonymi w cholewki marynarskich butów, bluzy z szerokimi, ozdobionymi potrójnym białym paskiem wyłogami oraz marynarskiej czapki z płaskim daszkiem. Na otokach czapek dumnie lśniły wyszyte srebrnym galionem litery “HMS AURORA”. Najstarszy stopniem z nich na widok agentów wstał od stołu, przy którym siedzieli marynarze, i dokonał prezentacji.
- Dobry wieczór Państwu. Melduję zespół bojowy w komplecie. Bosmanmat Barnes. To są marynarze Curtis, Ellum, Gordon, Harper i Lawrence. Mamy Państwu towarzyszyć w zadaniu, które Państwo wykonują. Jesteśmy na Państwa rozkazy.
Gabrielle poderwała się z miną, jakby właśnie dostała bardzo ładny prezent pod choinkę. Przyskoczyła do Barnesa i ujęła go pod ramie.
- Dobry wieczór, Mon Ami. - Uwadze dwóch agentów nie umknęło, że pierś Francuzki otarła się o ramię bosmana. Jedyną, prawie niedostrzegalną reakcją kapitana było lekkie uniesienie brwi. - Stary dobry Vian na pewno o mnie wspominał. Nazywam się Gabrielle Beaumont, a to moi towarzysze. Kapitan John Wainwright i Edvard Gulbrandsen. - Wskazała kolejno obu agentów.
Uwięziony w słodkim uścisku Gabrielle bosmanmat wyraźnie poczerwieniał na twarzy. Zrobił taki ruch, jakby chciał uwolnić się z objęć Francuzki i zasalutować oficerowi, ale John z zagadkowym uśmiechem na ustach powstrzymał go gestem ręki. Bosmanmatowi nie pozostało nic innego, jak dać sobie spokój, wyjąkał więc tylko:
- Ba... bardzo mi... mi... miło Państwa, eee... poznać. - mówił to do wszystkich agentów, ale jego oczy jak zaklęte wpatrywały się w twarz Gabrielle. Widać było, że wrażenie, jakie na nim zrobiła, było piorunujące. To samo zresztą dotyczyło jego podwładnych, o czym świadczyły rozszerzone źrenice, a u tego i owego również lekko rozdziawione usta.
- Nam także jest niezwykle miło Panów poznać - wtrącił się tak, jakby nic się nie stało, z wyraźnym akcentem Edvard. - Będziemy się starać, żeby najbliższe dni zostały spędzone w miłej atmosferze.
- A propos miłej atmosfery... - pałeczkę przejął znów kapitan Wainwright. - Agentka Beaumont dowodzi naszym zespołem i chciałaby wam przekazać osobiście kilka szczegółowych informacji na ten temat... przeznaczonych wyłącznie dla waszych oczu i uszu. - zagadkowy uśmiech nie schodził z twarzy Wainwrighta. - Tymczasem ja i agent Gulbrandsen wykorzystamy ten czas, aby zająć się... planowaniem strategicznym, tak to ujmę. Agencie Gulbrandsen, sądzę, że mesa oficerska to najlepsze miejsce dla naszych działań. Zgodzi się Pan ze mną? - zapytał Norwega tonem, którego formalność przerysowana była do granic karykatury, a potem jeszcze trochę.
- Oczywiście agencie-kapitanie Wainwright, planowanie strategiczne to coś czym niezwłocznie powinniśmy się zająć.
- Chodźmy zatem. Agentko Beaumont, życzę powodzenia w szkoleniu naszych nowych rekrutów. - zakończył Wainwright, po czym wykonał regulaminowy “w tył zwrot” i opuścił mesę podoficerską. Zagadkowy uśmiech wciąż nie schodził z jego twarzy.
- Także życzę powodzenia i owocnej współpracy podczas szkolenia - sympatycznym i przyjaznym tonem zwrócił się do towarzyszki a następnie ruszył za kapitanem. Nie wyglądał jak typowy wojskowy.
Gabrielle roześmiała się i delikatnie poluzowała chwyt na ramieniu bosmanmata.
- No dobrze, niech będzie i tak. Zapraszam panów do naszej kajuty. - Jej głos nabrał nagle całkiem poważnego tonu. Odrobinę przypominało to moment gdy pouczyła swych towarzyszy podczas pierwszego wspólnego pobytu w pubie. - Musimy co nieco obgadać.
 
__________________
„Wiele pięknych pań zapłacze jutro w Petersburgu!”
Gormogon jest offline